Największa teoria spiskowa kiedykolwiek wymyślona – i rzeczywisty spisek, o którym nikt nie mówi

Wymyślili żydowski spisek, żeby usprawiedliwić krucjatę przeciwko Żydom.


Największa teoria spiskowa kiedykolwiek wymyślona – i rzeczywisty spisek, o którym nikt nie mówi

Andrew Pessin
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska


Wymyślili żydowski spisek, żeby usprawiedliwić krucjatę przeciwko Żydom.

Wszyscy znamy najbardziej wpływową antysemicką książkę w historii nowożytnej: Protokoły mędrców Syjonu.

Pojawiła się na początku lat 1900., a następnie została przyjęta i rozpowszechniony przez „drużynę pierwszej ligi” międzynarodowych antysemitów – Rosję i Związek Radziecki, nazistów, Bractwo Muzułmańskie i Hamas itd. – i rzekomo jest protokołem z tajnego spotkania „Mędrców Syjonu” zorganizowanego za kulisami Pierwszego Kongresu Syjonistycznego1w 1897 roku.

Oczywiście, nie ma żadnych Mędrców i nie odbyło się żadne takie spotkanie, a duże fragmenty tekstu bezpośrednio splagiatowano z książki z 1864 r., w której nakreślono filozofię polityczną Machiavellego. Jednak te fakty, choć powszechnie znane co najmniej od 1921 r., nie przeszkodziły w rozprzestrzenieniu się książki na całym świecie i bezpośredniej inspiracji do ludobójczego „ostatecznego rozwiązania” Hitlera, dżihadystycznego „ostatecznego rozwiązania” Hamasu (w swojej Karcie założycielskiej cytują Protokoły, jak gdyby były rzeczywistym zapisem) i długiej, trwającej kampanii rosyjsko-radzieckiego antysyjonizmu.

Co w tej książce inspiruje tak śmiercionośne zachowania?

Ujawnia ona światu wielki spisek nikczemnych Żydów, którzy planują przejąć panowanie nad światem i podporządkować sobie lub zniszczyć wszystkich nie-Żydów, szczegółowo wyjaśniając, jak dokładnie to zrobią (kontrolując banki, media, rządy, rozpoczynając wojny itd.). W obliczu tego nikczemnego zła, kto nie odpowiedziałby, próbując unicestwić zagrożenie?

Oczywiście, to wszystko jest urojonym nonsensem, ewidentnie fałszywym, dlatego wszyscy racjonalni, trzeźwo myślący, porządni ludzie rozpoznają w Protokołach nie dokumentację spisku, ale to, co pogardliwie nazywa się „teorią spiskową” — celowo zaprojektowaną w celu podsycania nienawiści i przemocy wobec Żydów.

Ironią jest oczywiście to, że cała uwaga poświęcona Protokołom — które dziesiątki milionów ludzi do dziś uważają za prawdę — przesłania coraz bardziej oczywisty fakt, że rzeczywiście istnieje globalny spisek, dosłowny spisek, rzeczywisty spisek, choć w dokładnie przeciwnym kierunku.

Czasami pracując razem, czasami równolegle, czasami kierowani centralnie, czasami rozproszeni, czasami potajemnie, czasami bardzo otwarcie, istnieje ogromny zbiór jednostek, organizacji i rządów, które od ponad wieku pracują na rzecz tego samego niechlubnego celu.

Innymi słowy, nie chodzi o to, że podli Żydzi spiskują, aby podporządkować sobie lub wyeliminować narody świata. Chodzi o to, że narody świata (lub przynajmniej ich ogromne części) aktywnie spiskują, aby podporządkować sobie i (często zupełnie otwarcie mówią, że chcą) całkowicie wyeliminować Żydów.

Przyjrzyjmy się ich protokołom.

Strefą zero tego spisku jest oczywiście sama przedsowiecka Rosja, której rozpasany, wszechobecny i często brutalny antysemityzm w pierwszej kolejności doprowadził do powstania pierwotnej teorii spiskowej Protokołów, a tym samym do rozpoczęcia faktycznego spisku przeciwko Żydom. Tajemniczych nieznanych fałszerzy Protokołów moglibyśmy nazwać pierwotnymi Mędrcami Anty -Syjonu.

Stopień, w jakim Protokoły wpłynęły wówczas na Hitlera i nazistów, jest powszechnie znany. Ale Hannah Arendt2sugeruje, że Protokoły nie tylko zaszczepiły w nich ludobójczą nienawiść do Żydów za ich rzekomy spisek podporządkowania sobie świata, ale w rzeczywistości bezpośrednio zainspirowały ich do rozpoczęcia własnego spisku podporządkowania sobie świata. Zacytowała nazistowskiego ministra propagandy Josepha Goebbelsa:

„Narody, które jako pierwsze przejrzały Żyda i jako pierwsze z nim walczyły, zajmą jego miejsce w dominacji nad światem”, po czym dodała: „Urojenie o już istniejącej żydowskiej dominacji nad światem stworzyło podstawę iluzji przyszłej niemieckiej dominacji nad światem”.

„To właśnie miał na myśli [szef nazistowskiego SS] Himmler, gdy stwierdził, że ‘sztukę rządzenia zawdzięczamy Żydom’, a mianowicie Protokołom, których ‘Führer nauczył się na pamięć’”.

Zobaczcie tutaj sprytny nazistowski trik: Oskarżają Żydów o spisek, którego celem jest zapanowanie nad światem, co następnie ma usprawiedliwiać, w „samoobronie”, ich próby zarówno zniszczenia Żydów, jak i zdominowania świata przez siebie. Cała machina nazistowska, od jej masowych operacji propagandowych po pola śmierci i obozy, była jednym wielkim spiskiem w celu ujarzmienia i wyeliminowanie Żydów.

Nie możemy też pominąć istotnej roli, jaką w tym spisku odgrywają uczeni, intelektualiści, profesorowie, czyli ludzie prezentujący idee i argumenty motywujące przywódców, a następnie służące jako propaganda do mobilizacji mas.

Czy nauka może być kiedykolwiek „czysto obiektywna”, to pytanie na kiedy indziej, ale nie jest ono istotne w kontekście faktu, że „nauka” może być celowo wykorzystywana jako broń do realizacji celów politycznych lub, skromniej, może zostać zepsuta przez czyjeś przekonania ideologiczne. To wyszukany sposób na stwierdzenie, że nazistowska „nauka” była bezpośrednio zaangażowana w promowanie spisku przeciwko Żydom.

Być może nic nie dokumentuje tego faktu lepiej niż książka Maxa Weinreicha z 1946 r. Hitler’s Professors: The Part of Scholarship in Germany’s Crimes Against the Jewish People [Profesorowie Hitlera: rola nauki w zbrodniach Niemiec przeciwko narodowi żydowskiemu]. Wystarczy zacytować ponownie Hannah Arendt w jej recenzji tej książki:

„Główną tezą dr. Weinreicha jest to, że ‘niemiecka nauka dostarczyła idei i technik, które doprowadziły do bezprecedensowej rzezi’ i uzasadniły ją”, idee, które obejmowały oczywiście „naukę o rasie”, która uzasadniała rzekomą wyższość aryjską i degenerację żydowską, która z kolei uzasadniała Holokaust.

Arendt kontynuowała, mówiąc: „Jest również prawdą, a dr Weinreich ma rację twierdząc to, że Hitler pokazał kluczowe zrozumienie natury współczesnej propagandy, kiedy żądał ‘naukowych’ argumentów i odmówił używania standardowych, szalonych argumentów tradycyjnej propagandy antysemickiej”.

Kluczem są cudzysłowy wokół słowa „naukowy”: porządnym ludziom łatwo jest odrzucić oczywistą, prymitywną nienawiść, ale jeśli ubierze się ją w „naukę”, jest to o wiele łatwiejsze do przełknięcia.

Mamy tu więc profesorów dostarczających intelektualnej amunicji do spisku przeciwko Żydom.

Razem mamy tu liczną nową kohortę Mędrców Anty-Syjonu.

Antysemicka broszura, później znana jako Protokoły mędrców Syjonu, ukazała się jako dodatek do tej książki w języku rosyjskim. (zdjęcie: Sergei Nilus/Wikipedia)

Antysemicka broszura, później znana jako Protokoły mędrców Syjonu, ukazała się jako dodatek do tej książki w języku rosyjskim. (zdjęcie: Sergei Nilus/Wikipedia)

Oczywiście dotknięci tym byli nie tylko naziści (i duża część ludności niemieckiej). Większość krajów, które zdobyli, wkrótce została wciągnięta do udziału w spisku, czasami niedobrowolnie, ale często wystarczająco chętnie.

Spisek nie rozprzestrzenił się wyłącznie na kraje podbite przez nazistów.

Słynny palestyński przywódca religijny i narodowy, Mufti Hadż Amin al-Husseini, spędził lata wojny w Berlinie, współpracując z nazistami. W Internecie pełno jest zdjęć przedstawiających go podczas przyjacielskiej wizyty u Hitlera i podczas odwiedzin obozów koncentracyjnych z Heinrichem Himmlerem3. Być może robiono te zdjęcia, kiedy robił sobie przerwy w pracy, która polegała m.in. na szerzeniu ideologii nazistowskiej w świecie arabskim i muzułmańskim za pomocą propagandy w języku arabskim i na rekrutowaniu muzułmanów do udziału w nazistowskiej kampanii wojennej.

Chociaż nie można pominąć długiej niezależnej historii islamskiego antysemityzmu przed XX wiekiem, nie można też pominąć wybuchowego paliwa dodanego do tego już płonącego ognia, gdy dolano do niego nazistowską ideologię. Od tego momentu znaczna część świata arabskiego i muzułmańskiego oficjalnie stała się częścią prawdziwie globalnego spisku przeciwko Żydom, zapoczątkowanego przez Protokoły.

Na szczęście naziści nie przetrwali, choć pozostawili wielu zwolenników nawet do dziś. Ale następnie stery przejęli Sowieci, którzy, choć sprzeciwiali się większości ideologii nazistowskiej i byli zaciekłymi wrogami samych nazistów, niestety podzielali nienawiść do Żydów, ideologię, którą sami zapoczątkowali kilka dziesięcioleci wcześniej — a następnie podzielili się nią dosłownie z całym światem.


Tutaj niezbędna jest znajomość prac Izabelli Tabarovsky (badaczki radzieckiego antyjonizmu i współczesnego lewicowego antysemityzmu).

W serii artykułów — m.in. „ Radziecki antysyjonizm i współczesny antysemityzm lewicy (2019), „Kult antysyjonizmu” (2023) i „ Zombi-antysyjonizmu (2024)  — skrupulatnie dokumentuje gigantyczne, nieustanne wysiłki Związku Radzieckiego, by atakować Żydów poprzez delegitymizację nowo powstałego państwa Izrael.

Abyście nie myśleli, że to był po prostu „antysyjonizm”, a nie „antysemityzm”, sama inicjatywa (wyjaśnia Tabarovsky) miała swoje korzenie w Protokołach, a niektórzy z pierwotnych radzieckich propagandystów byli „wielbicielami Hitlera i nazizmu i używali również Mein Kampf4jako … źródła „informacji” o syjonizmie” (2019).

W istocie, dla wielu „antysyjonizm” wynika bezpośrednio ich antysemityzmu; jeśli zaczniemy od antysemickiego urojenia, że nikczemni Żydzi spiskują, by podporządkować sobie świat, to natychmiast wynika z tego „antysyjonizm”, zarówno logicznie, jak i psychologicznie: państwo Izrael będzie dla nas po prostu diabolicznym mechanizmem, poprzez który Żydzi realizują swój diaboliczny plan.

W ten sposób wraz z Sowietami rozpoczęła się kolejna zorganizowana kampania, prawdziwy przemysł — spisek — który z czasem wyprodukował „setki antysyjonistycznych i antyizraelskich książek i tysiące artykułów” opublikowanych w ZSRR, których „miliony egzemplarzy weszły do obiegu w kraju” (2019).

Ale kampania nie ograniczała się tylko do już rozległego ZSRR.

„Wiele z nich przetłumaczono na języki obce — angielski, francuski, niemiecki, hiszpański, arabski i liczne inne”, aby rozpowszechnić je na całym świecie za pośrednictwem potężnego, państwowego aparatu medialnego Związku Radzieckiego, „którego celem było ‘szerzenie prawdy o ZSRR na wszystkich kontynentach’” (2019).

Ta „prawda” rozprzestrzeniła się w szczególności na liczne kraje Trzeciego Świata, które przechodziły proces „dekolonizacji”, a wiele z nich znajdowało się w strefie wpływów Związku Radzieckiego.

A tłumaczenie na arabski w szczególności? Związek Radziecki, przez wiele lat ściśle sprzymierzony z krajami arabskimi, szeroko propagował swoją teorię spiskową w całym świecie arabskim. Ale w tym przypadku chodziło o coś więcej niż tylko tłumaczenie i rozpowszechnianie jadowicie antysemickich, antysyjonistycznych traktatów, choć były ważne same w sobie.

Ion Mihai Pacepa, najwyższy rangą komunistyczny funkcjonariusz, który uciekł z bloku sowieckiego, w artykule w „Wall Street Journal” z 2003 r. i późniejszym wywiadzie podzielił się kilkoma zaskakującymi rewelacjami.

Według niego, to niesławna radziecka służba wywiadowcza, KGB, „wymyśliła” Organizację Wyzwolenia Palestyny, m.in. wybierając i szkoląc Jasera Arafata, jej najważniejszego przywódcę. By go uwiarygodnić „KGB zniszczył oficjalne zapisy dotyczące urodzenia Arafata w Kairze i zastąpił je fikcyjnymi dokumentami stwierdzającymi, że urodził się w Jerozolimie, a zatem był Palestyńczykiem z urodzenia”.

Szkolili Arafata i dali mu „ideologię i wizerunek… przekształcając go w zagorzałego antysyjonistę. Wybrali mu również ‘osobistego bohatera’ — Wielkiego Muftiego Hadż Amina al-Husseiniego, człowieka, który odwiedził Auschwitz… i miał za złe Niemcom, że nie zabili jeszcze większej liczby Żydów”.

KGB przez wiele lat finansował i kierował Organizacją Wyzwolenia Palestyny w jej brutalnej kampanii przeciwko Żydom — oprócz tego, że był głównym sponsorem sił wojskowych krajów arabskich zaangażowanych w trwającą wojnę z Izraelem. W artykule z 2006 r. Pacepa stwierdził:

„W 1972 roku Kreml postanowił zwrócić cały świat islamski przeciwko Izraelowi… Jak powiedział mi szef KGB Jurij Andropow… Musieliśmy zaszczepić w całym świecie islamskim nienawiść do Żydów w stylu nazistowskim i przekształcić tę broń emocji w terrorystyczną krwawą łaźnię dla Izraela…”

„Według Andropowa świat islamski był czekającą płytką Petriego, w której mogliśmy pielęgnować jadowity szczep nienawiści do Ameryki, wyhodowany z bakterii myśli marksistowsko-leninowskiej. Islamski antysemityzm był głęboki. Muzułmanie mieli słabość do nacjonalizmu, szowinizmu i cierpiętnictwa. Ich niepiśmienne, uciskane tłumy można było rozpalić do wściekłej gorączki”.5

Można tylko powiedzieć: misja wykonana. I oczywiście kluczową rolę w jej wykonaniu odegrało ulubione przez wszystkich antysemickie fałszerstwo:

„W połowie lat 70. ubiegłego wieku KGB nakazał mojej służbie… przeczesanie kraju w poszukiwaniu zaufanych działaczy partyjnych należących do różnych islamskich grup etnicznych, wyszkolenie ich w zakresie dezinformacji i operacji terrorystycznych oraz infiltrację ich do krajów naszej ‘strefy wpływów’. Ich zadaniem było eksportowanie wściekłej, szalonej nienawiści do… syjonizmu przez manipulowanie odwieczną odrazą do Żydów odczuwaną przez ludzi w tej części świata”.

„Zanim opuściłem Rumunię na dobre, w 1978 r., moja [służba] wysłała około 500 tajnych agentów do krajów islamskich… Do 1978 r. cała społeczność wywiadowcza bloku sowieckiego wysłała już około 4000 takich agentów wpływu do świata islamskiego. W połowie lat 70. zaczęliśmy również zasypywać świat islamski arabskim tłumaczeniem Protokołów mędrców Syjonu…”

Prezydent Izraela Isaac Herzog trzyma arabską wersję Mein Kampf  Hitlera znalezioną przy ciele palestyńskiego terrorysty w Strefie Gazy. (zdjęcie: Rezydencja Prezydenta)

Prezydent Izraela Isaac Herzog trzyma arabską wersję Mein Kampf  Hitlera znalezioną przy ciele palestyńskiego terrorysty w Strefie Gazy. (zdjęcie: Rezydencja Prezydenta)

A gdybyście myśleli, że ten spisek przeciwko Żydom, zainicjowany przez Sowietów, należy już do przeszłości, pomyślcie o obecnym prezydencie Autonomii Palestyńskiej (która jest wynikiem stworzenia Organizacji Wyzwolenia Palestyny), Mahmudzie Abbasie, prezydencie wybranym na czteroletnią kadencję, który sprawuje tę funkcję już 20 lat.

W 2016 r. „New York Times” poinformował, że Abbas służył jako szpieg KGB w Damaszku na początku lat 80. Było to całkowicie prawdopodobne, biorąc pod uwagę, że w 1982 r. uzyskał w Moskwie tytuł równoważny doktoratowi, a jego rozprawa podważała zarówno Holokaust, jak i, w jednym z niezliczonych typowych antysyjonistycznych punktów dyskusyjnych, próbowała udowodnić, że syjoniści byli blisko związani z nazistami.

Jeśli zastanawiasz się, skąd wziął te antysemickie idee, Tabarovsky opisuje Moskiewski Instytut Studiów Orientalistycznych, który przyznał mu dyplom, jako „podstawę radzieckiej ‘syjonologii’” (2023), przy czym ostatnie słowo w cudzysłowie ma wskazywać, że ogromna rzesza „uczonych” produkujących falę antysemickiej, antysyjonistycznej propagandy postrzegała swoją pracę jako „naukowe przedsięwzięcie”.

Tak jak „profesorowie Hitlera” tworzyli antysemicką „naukę”, a następnie rozpowszechniali ją wszędzie, gdziekolwiek doszły ich wojska, jak również w świecie arabskim i muzułmańskim, tak samo radzieccy „naukowcy” (nazwijmy ich „profesorami Breżniewa”) robili dokładnie to samo — Sowieci posunęli się dalej, zakładając Organizację Wyzwolenia Palestyny, przez dziesięciolecia „edukując” i szkoląc jej przywódców oraz finansując i kierując jej zaciekłą działalnością antyżydowską (w tym terroryzmem).

Nie trzeba dodawać, że ich dążenie do połączenia długiej historii intensywnego islamskiego antysemityzmu w tych regionach — który sam w sobie można scharakteryzować jako trwający wieki systematyczny wysiłek (tj. spisek) mający na celu podporządkowanie Żydów — z bardziej współczesnym spiskiem antysemickim opisanym w Protokołach odniosło ogromny sukces, wywołując w ten sposób intensywną nienawiść Arabów i muzułmanów do Żydów, z towarzyszącym jej pragnieniem ujarzmienia i wyeliminowania Żydów, którą widzimy dzisiaj.

Należy dodać, że wraz z rozwojem kampanii sowieckiej liczba Mędrów anty-Syjonu dramatycznie wzrosła.

Dwie rzeczy dotyczące kampanii zasługują na szczególną uwagę.

Po pierwsze, zostało to starannie i celowo opracowane. Celem była delegitymizacja syjonizmu, żydowskiego przedsięwzięcia narodowego, więc celowo starano się powiązać to przedsięwzięcie z nazizmem i utożsamić je z nim (jak to zrobił Abbas), utożsamić je z wieloma okropnymi rzeczami (rasizmem, faszyzmem, imperializmem, kolonializmem, militaryzmem itd.) i oskarżać je o różne straszne zbrodnie (takie jak ludobójstwo, a później apartheid).

W tym celu stosunek do „prawdziwości” Protokołów był zrelaksowany co oznaczało, że „prawda” była w zasadzie opcjonalna. Szczególny impuls wysiłkom KGB nadało oszałamiające zwycięstwo Izraela nad wspieranymi przez Sowietów Arabami w wojnie sześciodniowej w 1967 r., co natychmiast zmotywowało ZSRR do przeniesienia nacisku z wojny militarnej przeciwko Żydom i ich narodowego wysiłku na rozwijanie „wojny kognitywnej”.

Zrobili to zgodnie z wytycznymi swoich „naukowców”, „syjonologów”, rozwijając pełną parą nowo stworzoną przez siebie tożsamość „palestyńską” pod przewodnictwem nowo utworzonej Organizacji Wyzwolenia Palestyny. Chodziło teraz o przeformułowanie całego konfliktu w regionie i narzucenie jego nowego obrazu.

Przed 1967 rokiem większa część świata postrzegała to jako konflikt między Żydami i Arabami, gdzie mniejszość żydowska walczyła z silniejszą arabską większością, Żydzi byli Dawidem walczącym z arabskim Goliatem.

Ale po 1967 roku Sowieci zaczęli podkreślać te same terminy propagandowe, w których formułowali swoją bardziej ogólną walkę z Zachodem. Przez większą część zimnej wojny i okresu globalnej dekolonizacji ogłaszali się „antykolonialistami” wspierającymi „ruchy wyzwolenia narodowego” przeciwko „imperialistycznemu” Zachodowi, więc teraz konflikt na Bliskim Wschodzie został celowo przeformułowany jako konflikt, w którym rdzenny (nowo wymyślony) „naród palestyński” walczył z „imperialistycznym kolonializmem” najeźdźców – Żydów.

Z dnia na dzień konflikt „żydowsko-arabski” stał się konfliktem „izraelsko-palestyńskim”, w którym Izraelczycy wyglądali na wielkich i silnych, a Palestyńczycy na wątłych i słabych, co natychmiast odwróciło obraz „Dawida-Goliata”. Niektórzy posuwają się nawet do stwierdzenia, że sama tożsamość „palestyńska” została ukształtowana lub stworzona w tym okresie właśnie po to, by odegrać tę rolę, a Sowieci, poprzez swoją współpracę z Organizacją Wyzwolenia Palestyny i Arafatem, byli tego głównym motorem.

Innymi słowy, wszystko to było operacją psychologiczną — niezwykle udaną, która do dziś wciąga lewicę polityczną na całym świecie w ogólnoświatowy spisek przeciwko Żydom.

Drugim punktem jest ponowne podkreślenie roli propagandy (w szczególności produkowanej przez „intelektualistów”, „naukowców”, „profesorów”) w rozwijaniu i promowaniu tego spisku. Oprócz Moskiewskiego Instytutu Studiów Orientalistycznych Tabarovsky omawia również „nadzorowany przez KGB Komitet Antysyjonistyczny Społeczeństwa Radzieckiego” (2019), który również produkował literaturę tłumaczoną następnie na inne języki i dystrybuowaną za granicą przez agencję prasową Nowosti, „serwis informacyjny i ważne ramię radzieckiej propagandy zagranicznej”.

Ale teraz, aby uzyskać bardziej „żywy obraz podejścia Moskwy do rozwiązania problemu syjonistycznego”, możemy rzucić okiem na jeden przykład z wielu, które bada Tabarovsky (2019), artykuł z 1969 lub 1970 roku zatytułowany „Anatomia izraelskiej agresji”. Artykuł napisany przez Jewgienija Jewsiejewa, „jednego z głównych ideologów … radzieckiego antysyjonizmu — tak zwanych syjonologów”, informuje o kolejnej radzieckiej konferencji, „Drugiej Międzynarodowej Konferencji Poparcia Narodów Arabskich”, która odbyła się w Kairze w 1969 roku.

W stylu Protokołów artykuł przedstawia syjonizm jako część imperialistycznego globalnego spisku przeciwko ruchowi wyzwolenia narodowego i przeciwko komunizmowi, powiązanego z nazizmem i będącego jego kontynuacją, oraz nieuchronnie zaangażowanego w „ludobójstwo, rasizm, perfidię, dwulicowość, agresję, aneksję”, a zatem w istocie wroga większości globu. Celem było zatem zmobilizowanie „światowej opinii publicznej” poprzez rozpowszechnianie informacji o rzekomych „izraelskich okrucieństwach”.

Jeśli to wszystko brzmi znajomo, to dlatego, że wiemy, jak anty-syjonistyczny „postępowy” świat traktuje Izrael do dziś, tyle że wszystko to zostało uknute całkiem świadomie w ciągu ostatniego ponad półwiecza. To, co widzimy w tym artykule, to dosłownie szkic podręcznika — protokołów — kampanii mającej na celu zniszczenie Żydów i ich narodowego przedsięwzięcia.

I tak jak widzieliśmy w przypadku nazistów, kampania przeciwko Żydom zapożyczyła wiele metod rzekomo przedstawionych przez samych Żydów w sfabrykowanych Protokołach — jednocześnie motywowana (fałszywym) oskarżeniem Żydów o to, że są im winni!

A na wypadek gdybyście nie doceniali prawdziwej skali tej kampanii przeciwko Żydom, zauważcie, że ten artykuł został opublikowany w „World Marxist Review” — anglojęzycznej edycji wychodzącego w Pradze radzieckiego czasopisma teoretycznego „Problemy pokoju i socjalizmu”. Czasopismo, wydawane w 40 językach i dystrybuowane w 145 krajach, dotarło do szacunkowo pół miliona najbardziej zaangażowanych lewicowców na całym świecie (2019).

Inny sposób myślenia o skali tego: w szczytowym okresie Związek Radziecki był ponad tysiąc razy większy niż ten niewielki kawałek ziemi, jakim jest Państwo Izrael, z prawie stukrotnie większą populacją w 1967 r. (szczególnie znaczący rok w spisku anty-syjonistycznym). Gdyby to był tylko Związek Radziecki kontra Izrael, byłby to już ogromny Goliat kontra malutki Dawid.

Ale nie był to tylko Związek Radziecki; to był Związek Radziecki, plus cały świat arabski i muzułmański oraz większość Trzeciego Świata. Mamy tu prawdziwą gigantyczną globalną kampanię podporządkowania sobie Żydów i zniszczenia ich narodowego przedsięwzięcia, wszystko oparte na wymyślonym (i urojonym) oskarżeniu o spisek tej małej populacji, by podporządkować sobie kolosa.


1Pierwszy Kongres Syjonistyczny, który odbył się w Bazylei w Szwajcarii w 1897 r., był kluczowym wydarzeniem w historii ruchu syjonistycznego. Zwołany przez Theodora Herzla, ustanowił Światową Organizację Syjonistyczną i określił cele ruchu.

2Żydowski, niemiecko-amerykański historyk i filozof, jeden z najbardziej wpływowych teoretyków politycznych XX wieku

3Niemiecki polityk nazistowski, Reichsführer Schutzstaffel (SS), czołowy członek Niemieckiej Partii Nazistowskiej i jeden z najbardziej wpływowych ludzi w nazistowskich Niemczech

4Autobiograficzny manifest przywódcy partii nazistowskiej, Adolfa Hitlera, z 1925 r., w którym przedstawił swoje poglądy polityczne, ideologię polityczną i plany na przyszłość dla Niemiec i świata

5“Russian Footprints.” National Review.


Andrew Pessin – Amerykański filozof i pisarz. Autor wielu książek poświęconych filozofii umysłu, religii i etyce, autor trzech powieści i niezliczonych artykułów. Po raz pierwszy naraził się amerykańskiej klasie piszącej, kiedy w 2014 roku porównał Hamas do buldoga spuszczanego co jakiś czas z łańcucha.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Trump isn’t exploiting antisemitism; he’s attacking its root cause

Trump isn’t exploiting antisemitism; he’s attacking its root cause

Jonathan S. Tobin


The administration’s demands to elite universities go beyond the narrow question of antisemitism. If DEI and woke ideology are spared, then Jew-hatred will continue to thrive.

“Free Palestine” tent encampment at Harvard University, organized in April-May 2024 in support of Palestinians and the Hamas terrorist organization in the Gaza Strip, May 2, 2024. Credit: Dariusz Jemielniak via Wikimedia Commons.

Critics of the Trump administration’s offensive against antisemitism in academia are right about one thing. The list of demands that President Donald Trump’s Joint Task Force to Combat Antisemitism sent to Harvard University, as well as those sent to other schools under intense scrutiny for their tolerance and encouragement of Jew-hatred, do go beyond that issue.

Trump has sought to change the way elite institutions of higher education conduct admissions, hiring and conduct discipline, as well as probe the immigration status of foreign students, who are key to the pro-Hamas cause and who led mobs on campus that were guilty of acts of intimidation and violence. He has also threatened to pull federal funds from them if they fail to comply. But in doing so, the task force he appointed aims at more than just making college quads safer environments for Jewish students and faculty.

That has led some Jewish liberals, including many who have expressed criticism of the way Harvard and the other schools that are in peril of losing billions in federal funding, to claim that Trump is “exploiting” the issue. And despite their patent failure to deal with the problem, some Jewish college presidents, including the leaders of Harvard, Princeton University, Wesleyan University and the Massachusetts Institute of Technology, all have the chutzpah to claim that they—and not the administration in Washington—have a better idea of what is and isn’t antisemitism.

They seem to be speaking for many on the political left.

That’s especially true of Jewish liberals, who have long been in denial about the reality of left-wing antisemitism. Their hatred for Trump—rooted in partisanship and class distinctions—simply will not allow them to accept that the “bad orange man,” who is largely supported by working-class voters, is actually fighting antisemitism instead of encouraging it. They also seem to brush aside the fact that, for all intents and purposes, Democrats they have ardently supported, like former President Joe Biden and former Vice President Kamala Harris, actually fueled the fires of antisemitism while claiming to combat it.

Is fighting antisemitism ‘bad?’

This viewpoint is represented by a letter circulated by the left-wing Jewish Council on Public Affairs, an umbrella group of Jewish community relations councils once tied to Jewish federations but is now independent of them. It asserts that Trump’s effort to deal with antisemitism on campuses is actually “bad” for the Jews. The missive sticks to partisan talking points about antisemitism being primarily a right-wing phenomenon that were long out of date. Indeed, they are shockingly out of touch with reality since the Hamas-led terrorist attacks in southern Israel on Oct. 7, 2023, and the surge of hatred that followed that attempt at Jewish genocide. Their main point is a disingenuous claim that attempts to root out the prejudice against Jews and Israel that has become not only mainstream in academia and popular culture, but a new orthodoxy since Oct. 7, must be opposed because these efforts are against “democracy.”

They seem to think that moves to stop pro-Hamas mobs from harming Jews is an abridgement of the rights of those chanting for Jewish genocide (“from the river to the sea”) or terrorism (“globalize the intifada”), even though what is in question is not free speech but unlawful actions that violate the rules of these schools that have gone unenforced.

The text of the letter reflects the signers’ desire not merely to distance themselves from a Trump-led campaign against Jew-hatred but also from the State of Israel. Like individuals who oppose the International Holocaust Remembrance Alliance’s (IHRA) working definition of antisemitism, these Trump opponents seem to want to create a “safe space” for those who oppose the existence of the only Jewish state on the planet that would exempt them from responsibility for their prejudice against Jews.

That this letter was signed by groups representing the major liberal denominations of Judaism in the United States—Reform, Conservative and Reconstructionist—is a scandal. It’s also a terrible reflection of the way these movements have prioritized liberal or left-wing partisanship over their solidarity with fellow Jews or their sacred responsibility to stand up against bigotry and hatred.

A broader agenda

While that argument is too tainted by politics to be taken seriously, it’s true that some thoughtful and generally more responsible Jewish leaders are also troubled by Trump’s effort to bring academia to heel.

Prominent Jewish voices like Rabbi David Wolpe, the longtime leader of Sinai Temple in Los Angeles who spent a year as a visiting scholar at Harvard Divinity School in the 2023-24 academic year, have been outspoken about the failures of the education establishment and approve of “the general goals” of Trump’s ultimatums to Harvard and other schools. But he’s worried about it, telling Jewish Insider that “I think this is a letter that will have a lot of unintended consequences, and it seems to me an overreach” and that “there are a lot of other agendas swirling around that are not directly concerned with antisemitism.”

That’s partially true, but it also misses a central point about this controversy.

At its core, the Trump effort to reform higher education is not only a response to the post-Oct. 7 surge of antisemitism in the United States. It is based on an understanding that the epidemic of anti-Jewish bigotry did not come out of nowhere, and is not isolated from other societal trends and problems. To the contrary, the appalling scenes that played out on hundreds of American college campuses and in K-12 schools are the direct result of the way so-called “progressives” have changed American education for the worse during their “long march” through its institutions.

It is impossible to comprehend what happened at Harvard, Columbia and so many other schools in the last 18 months without grasping that the demonization of Israel and Jews stems from the central role toxic ideas like critical race theory, intersectionality, settler-colonialism and the woke catechism of diversity, equity and inclusion (DEI) have transformed academia and other sectors of society, including the arts, business and government.

Dividing Americans and fomenting hate

A central tenet of this set of beliefs is that humanity is divided into two groups—people of color, who are always victims and always in the right; and “white” oppressors, who are always in the wrong. This is a formula for a perpetual race war that can never be resolved. It is based on contempt for the foundations of the canon of ideas stemming from Jerusalem, Athens and Rome, which represent the foundation of not just Western civilization but the American republic. As such, it is part of a war against that civilization and America that treats both the West and the United States as irredeemably racist. And it’s a way to falsely argue that the barbaric atrocities of Oct. 7 are somehow defensible.

Though some may wish for this DEI ideology to include Jews as an approved minority and among the victims (which would be justified by their history of persecution and being the object of hatred to this day), such a designation is antithetical to the woke point of view. That’s because this essentially Marxist formulation has always adhered to the notion that Jews are, by definition, among the oppressor class because of their success relative to that of other peoples, including their neighbors in the Middle East.

In this way, 19th- and 20th-century Marxists and their 21st-century “progressive” successors have adapted age-old myths about Jews to accommodate their ideology. Antisemitism is not a bug but a feature of woke leftism.

In contemporary American academia, these ideas have long since moved from the margins to the mainstream to the point where they have become an orthodoxy from which no dissent is allowed. Anyone who doesn’t accept these ideas, such as those who are politically conservative or supporters of Zionism, has essentially become an extinct species on humanity and social-sciences faculties and college administrations.

That explains the response in American academia to Oct. 7 and the war against Hamas. It was uniformly hostile to Jewish Israelis, who were the intended victims of a genocidal war waged against them, and sympathetic to Islamist perpetrators and their supporters, whose medieval political, social and religious attitudes are otherwise antithetical to everything that American progressives and liberals support.

The role of foreign money

Another element to this malevolent atmosphere was the way so many top universities have essentially sold themselves to foreign interests, especially those from Middle Eastern countries, where Jew-hatred was already an integral part of the culture even before it was weaponized to whip up hostility to the modern-day State of Israel.

Foreign students now make up fully one-quarter of the population of Harvard, with at least an equal percentage of the faculty also coming from abroad. At Columbia, the numbers are even more lopsided, with fully 55% of the students and faculty at its various departments and schools coming from other countries.

The reason why these and other schools are so up in arms about Trump’s efforts to enforce the law and deport those students who are violating the terms of their visas by engaging in antisemitic violence and advocacy for terror groups like Hamas is that admitting foreigners—who pay full tuition far more frequently than Americans—is integral to their business plans and economic survival. It also makes it harder for domestic applicants, even those who are most qualified, to get into these schools, making admissions a scarcer and more valuable commodity for them.

So, when, for example, The New York Times reports that losing foreign students because of increased restrictions on visas and deportations of Hamas supporters, what they are tacitly admitting is that these terror supporters should be given priority over Americans, especially those who are not wealthy enough to buy their way onto elite campuses with their parents’ money.

Donations from foreign governments, entities and individuals, particularly those from nations like Qatar, have financed various schools, which makes it more understandable why Middle East studies departments have uniformly become hotbeds of antisemitism and hostility to Israel’s existence.

All of this served as the formula for an explosion of Jew-hatred on campus and in the streets of major American cities.

Yet this was not an end in and of itself; it was only one part of a much larger war on the West and America. Ending such animus therefore requires an effort that takes into account this context in which the antagonism against Jews and Jewish rights, which is now routinely falsely portrayed as evidence of idealism and progressive activism, has become pervasive within academia.

Defunding is essential

Any effort to curb prejudice against Jews that treats it in isolation, and is not also directed to ending the woke orthodoxy at universities that is producing hate against the West and America, would fail miserably. And that is exactly what has happened whenever the issue has been approached as one that does not include reforms to address the root cause of the left-wing antisemitism that dominates academic culture.

The only way to force these schools to change is to threaten their funding with decisive actions, such as those that Trump is attempting to implement. Doing so as part of a glacially slow process that always ends with slaps on the wrist for the offenders rather than punishments that hurt, as has happened with past complaints to the Department of Education to enforce the provisions of Title VI of the 1964 Civil Rights Act, is little better than doing nothing at all.

Contrary to the dishonest attacks on Trump coming from the left, the battle against woke ideology isn’t a conservative culture war issue or part of a populist or anti-intellectual effort to destroy education, science or even democracy itself. You can’t fight antisemitism without seeking to roll back the woke tide that has been ruining schools and so much else. Trump’s targeting of these institutions is the only plan of action that has the potential to save both Jewish students and the academic institutions they attend from forces bent on wrecking all of American society.


Jonathan S. Tobin. Photo by Tzipora Lifchitz.Jonathan S. Tobin is editor-in-chief of the Jewish News Syndicate, a senior contributor for The Federalist, a columnist for Newsweek and a contributor to many other publications. He covers the American political scene, foreign policy, the U.S.-Israel relationship, Middle East diplomacy, the Jewish world and the arts. He hosts the JNS “Think Twice” podcast, both the weekly video program and the “Jonathan Tobin Daily” program, which are available on all major audio platforms and YouTube. Previously, he was executive editor, then senior online editor and chief political blogger, for Commentary magazine. Before that, he was editor-in-chief of The Jewish Exponent in Philadelphia and editor of the Connecticut Jewish Ledger. He has won more than 60 awards for commentary, art criticism and other writing. He appears regularly on television, commenting on politics and foreign policy. Born in New York City, he studied history at Columbia University.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Russia Ratifies Strategic Partnership With Iran, Strengthening Military Ties

Russia Ratifies Strategic Partnership With Iran, Strengthening Military Ties

Ailin Vilches Arguello


Russian President Vladimir Putin and Iranian President Masoud Pezeshkian attend a documents signing ceremony in Moscow, Russia, Jan. 17, 2025. Photo: REUTERS/Evgenia Novozhenina/Pool

Russian President Vladimir Putin on Monday signed a law officially ratifying a 20-year strategic partnership agreement with Iran, further strengthening military ties between the two countries.

Signed off by Putin and Iranian President Masoud Pezeshkian in January, the Strategic Cooperation Treaty will boost collaboration between Moscow and Tehran in areas such as security services, military drills, warship port visits, and joint officer training.

According to Russian and Iranian officials, the treaty is a response to the increasing geopolitical pressure from the West. Iran’s growing ties with Russia come at a time when Tehran is facing mounting sanctions by the United States, particularly on its oil industry.

Iran’s Ambassador to Russia, Kazem Jalali, said the agreement “stands as one of the most significant achievements in Tehran-Moscow relations.”

“One of the most important commonalities between the two countries is the deep wounds inflicted by the West’s unrestrained unilateralism, which underscores the necessity for broader cooperation in the future,” Jalali told Iranian state media last week.

Iranian Foreign Minister Abbas Araghchi also praised the agreement, saying that Iran and Russia “are strategic partners and will continue to be so in pursuit of shared interests and for the good of the two nations and the world.”

“We are at the apex of collaboration with Russia in the history of our 500-year-old relationship,” Araghchi wrote in a post on X.

“This does not mean that the two countries recognize the legitimacy of the sanctions, but they have designed their economic cooperation in such a way that even in the presence of sanctions, they can achieve desirable results,” the top Iranian diplomat continued, apparently referring to US economic pressure on both countries.

The cooperation treaty was approved by the State Duma – the lower house of Russia’s parliament – earlier this month and passed by the Federation Council – Russia’s upper house of parliament – last week, with the presidential signature remaining as the final step.

Under the agreement, neither country will permit its territory to be used for actions that pose a threat to the other, nor will they provide assistance to any aggressor targeting either nation. However, this pact does not include a mutual defense clause of the kind included in a treaty between Russia and North Korea.

The agreement also enhances cooperation in arms control, counterterrorism, peaceful nuclear energy, and security coordination at both regional and global levels.

As Russia strengthens its growing partnership with the Iranian regime, Moscow’s diplomatic role in the ongoing US-Iran nuclear talks could be significant in facilitating a potential agreement between the two adversaries.

Indeed, Russia, an increasingly close partner of Iran, could play a crucial role in Tehran’s nuclear negotiations with the West, leveraging its position as a veto-wielding member of the UN Security Council and a signatory to a now-defunct 2015 nuclear deal that imposed limits on the Iranian nuclear program in exchange for sanctions relief.

Tehran and Washington are set to have a third round of nuclear talks in Oman this weekend.

After Saturday’s second round of nuclear negotiations in Rome, Araghchi announced that an expert-level track would begin in the coming days to finalize the details of a potential agreement.

“Relatively positive atmosphere in Rome has enabled progress on principles and objectives of a possible deal,” Araghchi wrote in a post on X. “For now, optimism may be warranted but only with a great deal of caution.”

According to a Guardian report, Russia could be considered a potential destination for Iran’s stockpile of highly enriched uranium and a possible mediator in any future nuclear deal, particularly in the event of breaches to the agreement.

This option would allow Russia to “return the handed-over stockpile of highly enriched uranium to Tehran” if Washington were to violate the deal, ensuring that Iran would not be penalized for American non-compliance.

Some experts and lawmakers in the US have expressed concern that a deal could allow Iran to maintain a vast nuclear program while enjoying the benefits of sanctions relief. However, US President Donald Trump’s special envoy Steve Witkoff recently said that Iran “must stop and eliminate its nuclear enrichment and weaponization program.” The comment came after Witkoff received criticism for suggesting the Islamic Republic would be allowed to maintain its nuclear program in a limited capacity.

Several Western countries have said Iran’s nuclear program is designed for the ultimate goal of building nuclear weapons. Tehran claims its nuclear activities are only for civilian energy purposes.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Kto rządzi Watykanem do wyboru nowego papieża, kiedy pogrzeb i konklawe

Papież Franciszek nie żyje. Kiedy konklawe i kto kieruje do tego czasu Watykanem (Fot. REUTERS/Maxwell Briceno)


Kto rządzi Watykanem do wyboru nowego papieża, kiedy pogrzeb i konklawe

Bartosz Hlebowicz

Większość urzędników Stolicy Apostolskiej zawiesza pracę, ale nie wszyscy. Pogrzeb papieża Franciszka odbędzie się prawdopodobnie jeszcze w tym tygodniu. W przypadku konklawe termin jest odleglejszy.
      • Papież Franciszek zmarł 21 kwietnia 2025 r.
      • “O 7:35 rano biskup Rzymu Franciszek powrócił do domu Ojca” – poinformował w Poniedziałek Wielkanocny Watykan.
      • Miał 88 lat.
      • Pontyfikat sprawował przez ponad 12 lat.
      • Wieczorem w poniedziałek Watykan poinformował, że przyczyną śmierci Franciszka był udar mózgu i nieodwracalna zapaść kardiologiczna.
      • Wczoraj po godz. 20 kardynał Kevin Farrell przewodniczył obrzędowi potwierdzenia zgonu. Ciało papieża złożono w trumnie w kaplicy w hotelu Santa Marta. Prawdopodobnie w środę rano będzie ono przeniesione do bazyliki Świętego Piotra

W poniedziałek wieczór Biuro Prasowe Watykanu opublikowało oświadczenie prof. Andrei Arcangelego, dyrektora Dyrekcji Zdrowia i Higieny Państwa Watykańskiego: „[Papież] zmarł w wyniku udaru, śpiączki i nieodwracalnej zapaści sercowo-naczyniowej.

Stwierdzenia zgonu dokonano na podstawie zapisu elektrokardiograficznego”. W oświadczeniu mowa też o tym, że papież “cierpiał na ostrą niewydolność oddechową w obustronnym wielobakteryjnym zapaleniu płuc, rozsiane rozstrzenie oskrzeli, nadciśnienie tętnicze i cukrzycę typu II”.

Co będzie się działo w Watykanie w najbliższych dniach

We wtorek odbędzie się pierwsza kongregacja generalna, czyli spotkanie kardynałów zarządzających Kościołem w czasie poprzedzającym konklawe. Wezmą w niej udział ci już przebywający w Rzymie. W najbliższych dniach do Rzymu będą też zjeżdżać kardynałowie zaproszeni przez dziekana Kolegium Kardynalskiego Giovanniego Battistę Re. Kiedy większość z nich lub wszyscy będą już na miejscu, kongregacje generalne rozpoczną sesje plenarne, aby omówić za zamkniętymi drzwiami priorytety Kościoła i kryteria, jakie powinien spełnić następny papież.

Zapewne następnego dnia nastąpi przeniesienie ciała papieża do Bazyliki Świętego Piotra, by wierni mogli oddać mu hołd. Biuro prasowe Stolicy Apostolskiej poinformowało, że szczegółowe zasady zostaną ustalone i podane we wtorek, „po pierwszej kongregacji kardynałów”. Ciało będzie wystawione przez trzy dni, a więc do soboty.

Jak podaje “La Repubblica” pogrzeb powinien się odbyć między czwartym a szóstym dniem od dnia śmierci, a więc w najbliższy piątek, sobotę lub niedzielę. Zdecyduje o tym Kolegium Kardynalskie. Wiadomo, że papież zostanie pochowany w Bazylice Matki Bożej Większej na Wzgórzu Eskwilińskim.

Po pogrzebie rozpoczną się novendiali – dziewięć dni mszy za duszę zmarłego papieża.

Kiedy rozpocznie się konklawe

Kardynałowie pod przewodnictwem kardynała dziekana wyznaczą datę rozpoczęcia konklawe, które odbędzie się w Kaplicy Sykstyńskiej. Watykańskie normy przewidują, że powinno się ono rozpocząć między piętnastym a dwudziestym dniem po śmierci Papieża, a zatem najpóźniej 10 maja.

Kolegium Kardynalskie nie ma władzy takiej, jaką ma papież, kardynałowie nie mogą np. mianować biskupów czy stanowić praw. Jednocześnie w czasie sede vacante większość watykańskich urzędników przestaje sprawować swoje funkcje. Dotyczy to także szefów instytucji kurialnych i ich członków (w tym sekretarza stanu Pietro Parolin). Ale są wyjątki: abp Diego Ravelli, mistrz papieskich celebracji liturgicznych, który będzie nadzorował obrzędy w tym okresie, a także penitencjariusz większy kard. Angelo De Donatis, szef Penitencjarii Apostolskiej (sąd watykański zajmujący się m.in. odpustami) i elektor Jego Świątobliwości, kard. Konrad Krajewski. O swoich działaniach informują Kolegium Kardynałów. Swoich funkcji nie przestają pełnić także wikariusz diecezji rzymskiej, kard. Baldassarre Reina, i wiceregent Rzymu Renato Tarantelli.

Nie przestają administrować bieżącymi sprawami szefowie dykasterii (ministerstw w Stolicy Apostolskiej). Jeśli chodzi o Sekretariat Stanu, to pracy nie przerywają: zastępca ds. ogólnych abp. Edgar Pena Parra, sekretarz ds. stosunków z państwami Paul Richard Gallagher oraz wikariusz generalny dla Watykanu, kardynał diakon Mauro Gambetti.

Kto kieruje Watykanem do czasu wyboru papieża

W okresie przejściowym po śmierci papieża wyróżniają się dwaj urzędnicy: kamerling Świętego Kościoła Rzymskiego i dziekan Kolegium Kardynalskiego.

Kamerling stwierdza zgon papieża. Obecnie jest nim kard. Kevin Farrell, który po śmierci papieża „obejmuje w posiadanie” watykański Pałac Apostolski i w okresie tymczasowym „administruje dobrami i prawami doczesnymi” Stolicy Apostolskiej. Ponadto zajmuje się ustaleniem szczegółów pochówku papieża.

Dziekan Kolegium Kardynalskiego, 91-letni Giovanni Battista Re, zwołuje kongregacje generalne kardynałów poprzedzające konklawe. Do niego należy ustalenie porządku obrad.

Dziekan Kolegium nie poprowadzi jednak samego konklawe, ponieważ przekroczył 80. rok życia. Uczyni to najstarszy spośród kardynałów biskupów (tytularni zwierzchnicy podmiejskich diecezji Rzymu oraz niektórzy kardynałowie z Kurii Rzymskiej) – sekretarz stanu Watykanu Pietro Parolin (ma 70 lat).

Parolin, będący czołowym watykańskim dyplomatą, wymieniany jest wśród nieoficjalnych kandydatów na nowego pontifeksa.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Blow Up Washington

Blow Up Washington

Sergiu Klainerman and John Londregan


By moving federal agencies out of D.C., Donald Trump can put the government back in touch with the people it serves while spreading federal dollars more equally, to places that need them

Carol Highsmith/Library of Congress

As the dust settles from the 2024 presidential election, a new administration makes its way to Washington where it will find the same federal bureaucracy, four years older, four years more deeply entrenched, impassively waiting for the new reformers to expend their energy for change like a large ocean wave breaking on an unyielding rocky shoreline.

The entire history of the republic has taken place against the backdrop of steady expansion in the scope and concentration of power at the federal level. Once a new federal agency is put in place, to alleviate one or another societal alleged need or political expedient, removing it becomes a Sisyphean task. Good luck getting rid of the Department of Education. Over time, the old physical swamp at the center of Washington, D.C., has been replaced by a bureaucratic swamp—the marshland was drained, to be succeeded by an archipelago of imposing granite and concrete buildings, housing an alphabet soup of government entities: FBI, FTC, FRB, HUD, IRS, ITC, and so on. As more and more power flowed from the states to the central government, the capital became encased in ever-expanding rings of deep blue congressional districts peopled by equally expanding legions of government workers. The growth of the federal government is thus matched by the suburban sprawl that spreads every year farther into the countryside.

As power and control accumulates in Washington, tax revenue and other resources flow out of the rest of the country and into Washington like stuff being sucked into a black hole—even economically depressed areas are taxed to “feed the feds,” driving up real estate prices and congesting the roadways in the nation’s capital.

While too many new presidents have embraced this process, Reagan sought to reverse it, only to slow the sprawl for a few years. Is the lesson, then, that Washington will continue to expand at the expense of the rest of the country? Is this process unstoppable? It needn’t be. While striking a balance between the attributions of the federal and state governments is complicated, controlling the physical location of government activity is much more straightforward.

Let’s disperse the government agencies away from the gridlocked highways and overpriced real estate of the Washington, D.C., area to the economically depressed regions of the country they serve, recycling the federal budget back to the economy from which it came.

A physically decentralized government will do more for the nation. It will also cost less—a lot less, if coupled with a reduction in the size of the bureaucracy.

A move in this direction was carried out during the first Trump administration when many employees of the U.S. Department of Agriculture (USDA) were reposted to Kansas. Since then many have managed to continue to work remotely from Washington—in 2023, the USDA had the third-emptiest government headquarters in D.C.—but a little avid direction from the agency could suffice to get them to move or to quit. In the latter case they could be replaced by people who would reside in the Sunflower State. And what goes for USDA would go equally well for all the other acronyms in the alphabet soup.

What kind of expenditure are we talking about? The Office of Personnel Management (OPM) database on the federal workforce, Fedscope, indicates that as of March 2024, the last month for which data are available across agencies, there were 449,503 federal employees in Washington, D.C., Maryland, and Virginia. That’s just under 20% of all federal workers. Their average salary (only 99.2% of these employees have their salary listed) was $133,000 (higher than the average salary of the remaining 80%, which is approximately $99,000). Then there are associated expenses, such as office space, that don’t include the numerous employees of federal contractors who also cluster along the exits from the Capital Beltway like penguins in an Antarctic breeding ground. But it gives us an idea as to magnitude of the issue: Right now we are dropping $60 billion into the overheated Washington, D.C., real estate market, and putting almost half a million federal workers into the same bumper-to-bumper commuting traffic on the capital’s congested road system.

Among the cabinet level agencies whose employees are most heavily concentrated in and near the capital are the surviving fragments of HEW (United States Department of Health, Education, and Welfare), now broken into the perhaps soon-to-be-abolished Department of Education and the Department of Health and Human Services. Of DoE’s 4,245 employees, 64% reside in D.C., MD, and VA, with an average yearly salary of $151,000 as of March 2024, while 51% (that is 46,348) of DHS personnel live in and around the capital, making $147,000 a year as of March 2024. The Department of Commerce is also heavily concentrated in Washington and its surroundings, where 23,142 of its employees work, earning an average of $144,000.

Other departments are much less concentrated in the environs of the capital. For example the Veterans Administration is already fairly dispersed, delivering service to veterans where they live all around the country. But they still have 25,671 employees based in or near Washington, albeit only 5% of their total workforce, who earn an average of about $119,000 a year. The USDA, already the object of some dispersion to Kansas, has but 10%, that is 9,290, of its workers living in Washington, D.C. Even with no reductions in force, dispersing this gigantic payroll to economically distressed parts of the country that are currently paying taxes that support the salary extravaganza on the banks of the Potomac would help those areas address their economic challenges. Doing so would also be an act of simple fairness.

If the agencies are in fact dispersed throughout the country that supports them, recycling tax dollars into the local economies from which they came, it would not only be beneficial to the country at large, but also, unlike the well-intentioned but only temporarily effective reforms of the Reagan era, it would prove irreversible. Once the government agencies that now crowd Washington and its suburbs are relocated to Appalachia, the Rust Belt, and the poverty pockets of the West, the states that would welcome them will fight in the halls of Congress to keep their share of the $60 billion-plus payroll from returning to the banks of the Potomac. Unlike the other reforms being considered by the incoming administration, this comes with its own constituency for meaningful and lasting decentralization.

Would the relocated agencies be unable to function? During COVID, their headquarters had little difficulty shifting to remote work. In fact, as of last year, almost a third of federal workers work remotely on a full-time basis, with only 6% reporting “in-person on a full-time basis,” according to a recent report from Sen. Joni Ernst’s office. They should have no problem adapting quickly to new latitudes and longitudes, and if their presence were to lead to improved internet connectivity in the rest of the country, all the better!

But wouldn’t transferring these federal employees and all this federal money currently concentrated in Washington to other, redder parts of the country simply “turn the map blue” as government workers continue to vote for their beloved big government party? The economic multiplier effect of relocating economic resources to the country will be “linear”: each dollar spent in Enid, Oklahoma, instead of Bethesda, Maryland, benefits the local economy of Garfield County, Oklahoma. The effect of relocating partisan voters depends a great deal on context: In a typical deep red congressional district an extra 40,000 government workers mean the Republican candidate wins the next election with 60% of the vote instead of 65%, while pumping millions of dollars into the local economy. Relocating government workers to swing districts or to swing states could have a much larger impact on elections. However, if the agencies were spread widely and carefully their political impact on the regions that received them would be small, while the economic return would be substantial.

A physically decentralized government will do more for the nation. It will also cost less—a lot less, if coupled with a reduction in the size of the bureaucracy. Some government workers, those with a weaker vocation for civil service, will simply quit rather than relocate. Employees who would otherwise have hung on for years and even decades filing lawsuits, disability claims, and grievances, will voluntarily separate from government service, greatly simplifying the gritty and drawn-out business of “reductions in force” envisioned by the new department of government efficiency (DOGE) to be headed by Elon Musk and Vivek Ramaswamy. Whereas government unions, media and politicians would rail against mass firings, there is much less political advantage to be had from aligning with people who would rather quit than live next door to the median voter in Iowa. Of course, it may be that in time the dispersion process will lead to a more ideologically diverse government workforce, as federal bureaucrats see our great country up close rather than viewing it at a distance through the haze of Washington preconceptions.

Meanwhile, Washington would better be able to serve its mission as our political capital and as a sanctuary for our national history. It would make it easier for Americans seeking to visit their seat of government to communicate with their elected representatives in Congress, more attractive to museumgoers, and more vibrant as a cultural center. At the very least, it would cut down on traffic congestion, alleviate summer smog and lead to higher tourist revenues. Besides, who knows what interesting uses the locals would come up with for all the newly vacant office buildings? Perhaps for once the unwritten law of ever-expanding centralization may be broken.


Sergiu Klainerman is the Eugene Higgins Professor of Mathematics at Princeton University, where he has taught since 1987.


John Londregan is a Professor of Politics and International Affairs at Princeton University.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com