Archive | 2024/09/15

Bliski Wschód: historia dziennikarskiej porażki

Zadaniem odważnych dziennikarzy jest zawsze dokładne zbadanie zasadności roszczeń każdej ze stron. Jeśli zrobią to w tym przypadku, wynik stanie się jasny: ziemia należy do narodu żydowskiego i tych, których tam uprzejmie godzą się przyjąć – a nie do nikogo innego. Ponieważ nie jest to wniosek, do którego dąży wielu dziennikarzy i ich redaktorów, propagowanie teorii palestyńskiej ofiary, połączone z negacją roszczeń Izraela do ziemi, najprawdopodobniej będzie trwać. (Źródło zdjęcia: iStock/Getty Images)



Bliski Wschód: historia dziennikarskiej porażki

Nils A. Haug
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska


Piętnastego maja 1948 roku pięć armii arabskich rozpoczęło wojnę z Izraelem i ją przegrało. Od tego czasu wielu Arabów nazywa tę przegraną słowem “nakba” (“katastrofa”). Od tamtej pory szukają współczucia z powodu przegranej wojny, którą sami rozpoczęli. Być może nie powinni byli rozpoczynać tej wojny.

Owego 15 maja siły z Egiptu, Syrii, Transjordanii, Libanu i Iraku “wkroczyły… zaledwie kilka godzin po tym, jak siły brytyjskie opuściły Mandat Palestyński, a Izrael ogłosił niepodległość”. Do tego czasu każdy urodzony tam człowiek był Palestyńczykiem. Chrześcijanie byli Palestyńczykami, Żydzi byli Palestyńczykami. “Miejsce urodzenia” w paszporcie było opisane jako “Palestyna”.

Arabowie, którzy uciekli podczas walk, prawdopodobnie zakładali, opierając się na informacjach w audycjach radiowych, że opuszczenie tego obszaru ułatwi armiom arabskim zabijanie Żydów. Plan zakładał prawdopodobnie szybki powrót, aby zebrać łupy i przejąć łatwo zdobytą ziemię.

Kiedy armie arabskie zostały pokonane, a ludzie, którzy uciekli, próbowali wrócić, powiedziano im, że nie byli lojalni i odmówiono im wstępu. To Arabowie, którzy uciekli, i ich potomkowie, teraz nazywają siebie Palestyńczykami. Są po prostu Arabami, którzy uciekli z Izraela w tamtym czasie i nie pozwolono im wrócić.

Dobrze strzeżonym sekretem jest oczywiście to, że według nie byle kogo, ale nieżyjącego już wysokiego rangą polityka Organizacji Wyzwolenia Palestyny (OWP), Zoheira Mohsena, “naród palestyński nie istnieje”:

“Naród palestyński nie istnieje. Utworzenie państwa palestyńskiego jest jedynie środkiem do kontynuowania naszej walki z państwem Izrael o naszą arabską jedność. W rzeczywistości dzisiaj nie ma różnicy między Jordańczykami, Palestyńczykami, Syryjczykami i Libańczykami. Tylko z powodów politycznych i taktycznych mówimy dzisiaj o istnieniu narodu palestyńskiego, ponieważ arabskie interesy narodowe wymagają, abyśmy założyli istnienie odrębnego ‘narodu palestyńskiego’, aby przeciwstawić się syjonizmowi. Z powodów taktycznych Jordania, która jest suwerennym państwem o określonych granicach, nie może zgłaszać roszczeń do Hajfy i Jafy, podczas gdy jako Palestyńczyk mogę niewątpliwie domagać się Hajfy, Jafy, Beer-Szewy i Jerozolimy. Jednak w chwili, gdy odzyskamy nasze prawo do całej Palestyny, nie będziemy czekać ani minuty, aby zjednoczyć Palestynę i Jordanię”. — Z “Wij zijn alleen Palestijn om politieke reden”, Trouw, 31 marca 1977 r.

W artykule Timothy’ego Bentona z 2019 r. czytamy:

“Założenie OWP, obecnie znanej jako Fatah, nie miało nic wspólnego z pragnieniem państwowości, w całej karcie stwierdza się, raz po raz, że jej jedynym celem jest zniszczenie Izraela, nic więcej, w ten sposób rozpoczęła się palestyńska narracja, potrzebowali historii uzasadniającej swoje roszczenia”.

Arabowie, którzy nie opuścili Izraela podczas wojny o niepodległość, i ich potomkowie, nadal żyją tam jako izraelscy Arabowie, pełnoprawni obywatele z takimi samymi prawami jak Żydzi, z wyjątkiem zwolnienia z obowiązku służby wojskowej – Izrael nie chciał, aby ktokolwiek walczył ze swoim bratem. Ci izraelscy Arabowie stanowią obecnie 20% populacji Izraela i zajmują ważne stanowiska w medycynie, biznesie, dziennikarstwie, sądownictwie, są przedstawicielami w parlamencie Izraela, a nawet w Sądzie Najwyższym Izraela. Twierdzenie o “apartheidzie” jest czystym oszczerstwem. Z kolei Arabowie, którzy uciekli do Libanu w 1948 r., nadal nie mogą wykonywać żadnej odpowiedzialnej pracy. Niektórzy Arabowie nazywają to prawdziwym apartheidem.

Izrael, podczas tej wojny i w latach po niej, przyjął mniej więcej taką samą liczbę żydowskich uchodźców, którzy zostali wypędzeni lub uciekli z państw arabskich, jak liczba Arabów, którzy uciekli z Izraela – około 700 tysięcy po każdej stronie. W przeciwieństwie do Żydów, kraje arabskie odmówiły naturalizowania swoich arabskich “braci” jako pełnoprawnych obywateli i zażądały, aby mogli “wrócić” do kraju, który wcześniej dobrowolnie opuścili. Od tego czasu wiele krajów arabskich i wrogów Izraela wykorzystało tych ludzi i ich potomków jako pionki w walce politycznej, protestując przeciwko temu, że Izrael odmówił wpuszczenia ich po wygraniu wojny, której celem była eksterminacja ludności żydowskiej w Izraelu.

W 1967 roku Arabowie rozpoczęli kolejną wojnę — i znów przegrali. Izrael, po ostrzeżeniu Jordanii, by nie dołączała do wojny, (ostrzeżenie, które Jordania zignorowała), odzyskał ziemię, w tym części Jerozolimy, które Jordania zajęła bezprawnie podczas wcześniejszej wojny. Izrael ponownie wkroczył również na swoje historyczne ziemie, czyli do Judei i Samarii, na zachodnim brzegu rzeki Jordan, która oddziela oba kraje. To wtedy zaczęto twierdzić, że Jerozolima i Zachodni Brzeg są rzekomo “okupowane”. (Rzeczywiście były “okupowane” — nielegalnie, przez Jordanię od wojny z 1948 roku.) Oczywiście unika się przypominania, że rzekomi “okupanci”, Żydzi, historycznie “okupowali” tę ziemię przez prawie 4000 lat.

Niemniej te wezwania do zakończenia przez Izrael jego domniemanej “okupacji” pojawiały się nie tylko w islamistycznych mediach, ale także propagowali je dziennikarze na Zachodzie. Ten zarzut “okupacji” nigdy nie opiera się na historii ani faktach, ale wydaje się pochodzić z ideologicznych mitów generowanych przez teorie sprawiedliwości społecznej i narrację rzeczywistej lub wyimaginowanej ofiary.

W 2020 r. “New York Times” otrzymał Nagrodę Pulitzera za “1619 Project”, “wiedząc doskonale, że czołowi amerykańscy historycy dowodzą, że wiele twierdzeń [tego projektu] było całkowitą bzdurą”. Innymi słowy: fałszem. Brak faktograficznego kontekstu zwykle wynika z prób łączenia dziennikarstwa z modnymi teoriami społeczno-politycznymi. Utrwalają one wprowadzające w błąd i wypaczone “wiadomości”, które są rozpowszechniane wśród niczego niepodejrzewającej opinii publicznej, której zaufanie ostatecznie ulega erozji, (czasami ku zdumieniu mediów). Oczywiście nie wszyscy dziennikarze są tego pokroju, ale prawdopodobnie ci ostatni stanowią mniejszość. Przykładem znakomitego dziennikarstwa śledczego jest Peter Schweizer ujawniający korupcję “postępowej elity Ameryki” w swoim bestsellerze z 2020 r. Profiles in Corruption.

Historia i fakty ujawniają szereg błędnych założeń dotyczących rzekomo bezprawnej “okupacji ziem palestyńskich” przez Izrael. Kiedy premier Norwegii Jonas Gahr Store opisał na przykład jednostronne uznanie państwa palestyńskiego jako “inwestycję w jedyne rozwiązanie, które może przynieść trwały pokój na Bliskim Wschodzie”, wykazał się mizernym rozumieniem rzeczywistości. Ani Autonomia Palestyńska na Zachodnim Brzegu, ani Hamas w Strefie Gazy, ani Palestyńczycy w ogóle nie dążą do rozwiązania w postaci dwóch państw. Całkiem otwarcie dążą do rozwiązania w postaci “jednego państwa”, które zastąpi Izrael.

Porównania do Anglii i Irlandii są zupełnie nietrafne: nawet w szczytowym momencie “kłopotów” w Irlandii nikt nie twierdził, że Anglia należy do Irlandii i że każdy, kto nie jest rzymskim katolikiem, powinien wyjechać.

Warto zastanowić się, w jaki sposób, pomijając jawny antysemityzm i antysyjonizm, powstają te jednostronne artykuły, propozycje i przekonania.

Pewną winę można przypisać niestosowaniu podstawowych zasad dziennikarstwa: mianowicie badaniu faktów, a następnie patrzeniu, dokąd one prowadzą. W dzisiejszym dynamicznym pociągu informacyjnym dziennikarze często nie mają czasu lub być może uważają, że nie muszą się tym przejmować, szkoda czasu na badanie prawdziwej historii i faktów stojących za popularnymi założeniami. Mogą również usłyszeć od swoich przełożonych, wprost lub pośrednio, jakie historie mają przedstawiać, a jakich nie. Doświadczony dziennikarz Mark Judge ubolewa, że w przeszłości “autorzy znajdowali tematy do swoich tekstów, badając historię i wypełniając artykuły spostrzeżeniami wynikającymi z wieloletniego doświadczenia”.

Być może niektórzy dziennikarze – po obu stronach politycznego spektrum – piszą teraz, aby zadowolić swoich redaktorów, wydawców lub reklamodawców, świadomie lub nie. Wybitny redaktor strony opinii “New York Timesa”, James Bennet, stracił pracę za opublikowanie artykułu senatora Toma Cottona, który był sprzeczny z panującą modą miesiąca. Cotton zasugerował, że jeśli zamieszki w tamtym czasie będą się utrzymywać, rząd może “wysłać wojsko” – ewidentnie herezja; lepiej pozwolić miastu spłonąć.

W kluczowych momentach, w tak spolaryzowanym społeczeństwie jak obecnie, niezależnie myślący dziennikarze – ci, których cechuje krytyczne podejście, uczciwość oraz obiektywna, bezstronna postawa, niezbędna dla dobra ogółu ich odbiorców – zdają się być gatunkiem zagrożonym.

“Niezależne dziennikarstwo – napisał Bennet, jest postrzegane jako – sprawiedliwe, poszukujące prawdy dziennikarstwo, które aspiruje do otwartości i obiektywizmu”. Problem “New York Timesa”, dodał, “przerodził się z liberalnego uprzedzenia w nieliberalne uprzedzenie; ze skłonności do faworyzowania jednej strony debaty krajowej w impuls do całkowitego zamknięcia debaty”.

Brakującym elementem, jak twierdził Bennet, jest odwaga — odwaga pisania prawdy i ujawniania prawdziwych faktów w obliczu presji redakcyjnej, aby poddać się modnym ideałom, zwiększyć sprzedaż, dostosować się do panującego etosu lub postępować zgodnie z obiegową mądrością — wszystko to może maskować prawdę. Zauważył, że prawość to “moralna i intelektualna odwaga, aby traktować drugą stronę poważnie i relacjonować prawdy i idee, które twoja własna strona demonizuje z obawy, że zaszkodzą jej sprawie”. To jest sedno problemu: możliwe zaszkodzenie “sprawie” — stanowisko ideologiczne i przekleństwo dla obiektywnego relacjonowania.

Niestety, badanie wskazuje, że tylko około 44% amerykańskich dziennikarzy akceptuje, że “zawsze powinni starać się zapewnić każdej stronie równe relacjonowanie” sprawy. Pozostali wydają się po prostu podążać za “konwencjonalną mądrością” – powierzchownym podejściem, które zbyt często może przesłonić prawdziwą narrację.

“New York Times” mógł otrzymać Nagrody Pulitzera – tak jak Walter Duranty został nagrodzony za wielkie wybielenie zbrodni radzieckiego przywódcy Józefa Stalina; i ponownie za rosyjskie oszustwo. Te same niebezpieczne dziennikarskie bzdury były również widoczne podczas reakcji na Covid-19, w twierdzeniach, że laptop Huntera Bidena był dezinformacją i w przemilczaniu faktu, że ojciec Huntera, prezydent Joe Biden, od lat cierpi na upośledzenie funkcji poznawczych.

Rezultatem dziennikarskiej porażki w podawaniu prawdziwej historii jest to, że kiedy prawda w końcu wychodzi na jaw, “cały kraj, w tym jego najbardziej doświadczeni reporterzy, są tak samo zszokowani jak wszyscy inni” — napisała Jill Abramson, była dziennikarka “New York Timesa”. Nawiązywała do umysłowej i fizycznej niepełnosprawności prezydenta Bidena. Tak więc ci, którzy mają prawo wiedzieć — głosujący obywatele kraju — byli celowo oszukiwani przez znaczny okres czasu.

Wielu czołowych polityków, celebrytów i znaczna część mediów twierdzi, że “prezydentura Bidena była oszałamiającym sukcesem”, ale gdy się nad tym głębiej zastanowić, była to prawdziwa katastrofa – obejmująca kapitulację Ameryki przed terrorystyczną grupą talibów w Afganistanie, bierne obserwowanie, jak chiński balon szpiegowski zbiera informacje o najbardziej wrażliwych amerykańskich obiektach wojskowych, a ogólnie rzecz biorąc, jej efektem jest “świat w płomieniach”.

Co doprowadza nas ponownie do problemu ziemi.

W opinii islamistów “ziemia palestyńska” rozciąga się od rzeki (Jordan) do morza (Morza Śródziemnego), co dało początek modnemu sloganowi preferowanemu przez antysyjonistyczną rzeszę oddanych dekonstrukcjonistów: “Od rzeki do morza Palestyna będzie wolna”. Nie wyjaśniono, dlaczego sąsiednie terytorium Jordanii, po drugiej stronie rzeki, nie jest objęte roszczeniem do ziemi. Ziemia, która obejmuje Jordanię, zgodnie z Deklaracją Balfoura, została oficjalnie zadeklarowana jako “narodowy dom narodu żydowskiego” [w dokumentach z owych czasów dzisiejsza Jordania nazywana jest “Palestyną Wschodnią”. przyp. tłum.]. Jordania jest zatem istotnie okupowanym Izraelem. Gdyby Izrael był choć odrobinę tak ekspansjonistyczny jak Iran i Palestyńczycy, to właśnie by twierdził.

“Wall Street Journal” opublikował 4 lipca 2024 r. w wydaniu online artykuł zatytułowany “Izrael przejął w tym roku więcej ziemi niż w jakimkolwiek innym roku w ciągu ostatnich trzech dekad” – odnosząc się do tych części Zachodniego Brzegu, które bardziej poprawnie określa się jako Samarię i Judeę, które stanowią, jak wskazuje przynajmniej jedna z nazw, “serce” Izraela. Izrael nie może “przejąć” własnej ziemi. Istnieje historyczne, prawne i etyczne uzasadnienie uznania praw Izraela do własności całej swojej ziemi, w tym Gazy, Zachodniego Brzegu i Transjordanii (Jordanii), zgodnie z pierwotnym celem nie tylko Deklaracji Balfoura, ale także konwencji z San Remo z 1920 r. To terytorium zostało jednak podzielone przez Winstona Churchilla w 1921 r., aby uwzględnić roszczenia haszymidzkiego emira Abdullaha.

Roszczenia do terytorium są zazwyczaj potwierdzane przez różne czynniki, w tym prawo międzynarodowe. W przypadku hebrajsko-żydowskich roszczeń do ziemi, potwierdzenie pochodzi również z historii Izraela, jego starożytnych dokumentów, tekstów religijnych, tradycji, znalezisk archeologicznych i Żydów mieszkających na tej samej ziemi przez ponad 3600 lat. Żydzi zachowali swój historyczny język, kulturę i religię przez prawie cztery tysiąclecia i są jedynym pozostałym plemieniem w regionie, które może udowodnić swoje starożytne dziedzictwo i tożsamość.

Wszystkie te czynniki i wiele innych dają wiarygodność twierdzeniom Izraela o legalności, a mianowicie, że naród żydowski jest prawowitym właścicielem całego Izraela. Dlatego też potrzeba dużej dawki celowego dysonansu poznawczego, religijnego fanatyzmu, ignorancji, naiwności, a nawet antysemityzmu, aby zaprzeczyć twierdzeniom Izraela. Biorąc pod uwagę wszystkie te rozważania, zrozumiałe jest, że znany ekspert prawa międzynarodowego Jacques Gauthier wzywa naród żydowski w Izraelu: “Nigdy nie pozwólcie ludziom mówić wam, że jesteście intruzami. To wasza ziemia; została wam dana na mocy prawa”.

Uznanie 28 marca przez Norwegię, Irlandię i Hiszpanię nieistniejącego państwa palestyńskiego – państwa bez funkcjonującego rządu, wyraźnych granic, a nawet funkcjonującej gospodarki – okazało się wyrazem antysemickich uprzedzeń tych krajów, jeśli porównać je z postawą innych krajów europejskich, które obecnie nie uznają legitymacji nieistniejącego państwa palestyńskiego.

Chociaż 145 członków ONZ “obecnie uznaje państwo palestyńskie, to nie czyni go państwem”, napisał autor James Sinkinson. Co właściwie oznacza uznanie takiego państwa w praktyce? Wyłączna własność ziemi przez islamistów? O jakich obszarach ziemi mówią te kraje? Czy potwierdzają one prawowitość radykalnego islamizmu i rządu dżihadystów z własną armią? Kto ma jurysdykcję do podejmowania tych decyzji? A co z Żydami i ich roszczeniami? Czy rezultatem będzie dżihadystyczna, islamistyczna, palestyńska Gaza i Zachodni Brzeg z odrobiną ziemi pomiędzy nimi dla Żydów, tak aby ostatecznie zostali wyciśnięci lub wymordowani i nie mogli istnieć? Czy te kraje będą próbowały wymusić to uznanie na Izraelu?

Przy tych i innych pytaniach “uznanie” nie ma sensu. Jedyne, co robi, to ujawnia historyczny antysemityzm tych krajów, wzbudza fałszywe oczekiwania i stwarza niebezpieczeństwo większej liczby zgonów z dala od krajów, które wysuwają te świętoszkowate, nic ich niekosztujące roszczenia. Jednostronne uznanie “Palestyny” nieuchronnie doprowadzi do powstania kolejnego upadłego państwa, zamieszkanego przez terrorystów dżihadystów, otwarcie chętnych do powtórzenia terroru z 7 października 2023 r. na ludności Izraela.

17 lipca 2024 r. Izrael silnie zaznaczył swoje prawa do ziemi. Parlament Izraela, Kneset, przyjął rezolucję odrzucającą utworzenie państwa palestyńskiego “na jakimkolwiek kawałku ziemi na zachód od rzeki Jordan”. Sytuacja jest teraz jasna: nie ma szans, aby Izrael zgodził się na tak zwane “rozwiązanie w postaci dwóch państw” w kwestii palestyńskiej. Porozumienia z Oslo, które umarły dawno temu, są teraz oficjalnie martwe.

Dlatego też, gdy 19 lipca, dwa dni po rezolucji Knesetu, Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości (MTS) wydał orzeczenie stwierdzające, że “izraelskie osiedla na Zachodnim Brzegu i we Wschodniej Jerozolimie oraz związany z nimi reżim zostały utworzone i są utrzymywane z naruszeniem prawa międzynarodowego”, premier Izraela Benjamin Netanjahu odpowiedział:

“Naród żydowski nie jest okupantem na swoim własnym terytorium, w tym w naszej własnej stolicy Jerozolimie, ani w Judei i Samarii, naszej historycznej ojczyźnie. Żadna absurdalna opinia w Hadze nie może zaprzeczyć tej historycznej prawdzie ani legalnym prawom Izraelczyków do życia we własnych społecznościach w naszym rodzinnym domu”.

Część Izraela znana jako Strefa Gazy jest obecnie okupowana przez tak zwanych Palestyńczyków, którzy są tam po prostu mieszkańcami z łaski Izraela, który dla pokoju i przyszłego dobrobytu Gazy zdecydował w 2005 r., że mogą tam mieszkać bez żadnego Żyda w zasięgu wzroku. Niestety, zamiast wykorzystać miliardy, które im dano, na budowę Dubaju nad Morzem Śródziemnym, zbudowali podziemne miasto tuneli terroru.

Palestyńczycy to Arabowie, którzy osiedlili się na tej ziemi, wypierając Hebrajczyków, naród żydowski, który żył tam przez prawie cztery tysiące lat. Profesor prawa na George Mason University, Eugene Kontorovich, specjalista prawa międzynarodowego, zauważa, że “wszystkie argumenty, które czynią Izrael siłą okupacyjną, upadają pod ciężarem jednego, prostego faktu: kraj nie może okupować terytorium, do którego ma prawo”.

Wygląda więc na to, że strategią islamistów jest zawłaszczenie niektórych słów, aby odwrócić ich pierwotne zastosowanie. Z tego powodu Żydzi są określani jako “okupanci” Izraela, co oznacza, że Gaza, Judea, Samaria i Jerozolima stanowią pierwotną ojczyznę palestyńską, mimo licznych dowodów pisemnych i archeologicznych, które temu przeczą.

Izraelskich Żydów nie można zasadnie oskarżyć o nielegalne zajmowanie ich własnej ziemi. Wręcz przeciwnie, Palestyńczycy i ich sojusznicy zajmują ziemię Izraela i dlatego podlegają jurysdykcji i kontroli Izraela. Mogą być niezadowoleni z faktu, że ta ziemia należy do Izraela i narodu żydowskiego, który ma wyłączne prawo do zajmowania jej i udzielania gościny tym, których Izrael dobrowolnie przyjmuje.

Dziennikarze oszukują swoich odbiorców, popierając, bez wysiłku śledczego, stanowisko wielu przywódców politycznych na Zachodzie. Zgodność z kulturą redakcyjną może być czynnikiem łagodzącym, jednak dziennikarze godni tego miana — tacy jak ci, którzy ujawnili Watergate i inne znaczące skandale — są przygotowani, aby ujawnić prawdziwą historię. Mimo to lojalność polityczna może odegrać rolę: donoszono nawet o wysoko cenionym dziennikarzu Carlu Bernsteinie, że “przyznaje, że Demokraci mówili mu od 18 miesięcy, że Joe Biden nie nadaje się do pełnienia drugiej kadencji”. A jednak gdzie było opublikowanie tej istotnej informacji?

Kiedy ONZ uznała “Palestynę za kwalifikującą się do państwowości”, zauważył francusko-kanadyjski prawnik i uczony Jacques Gauthier, “wiele osób nie podążałoby za tym kłamstwem, gdyby znali prawdziwą historię”.

Zatem zadaniem prawdziwych dziennikarzy – ze wszystkich sfer politycznego podziału –jest zawsze dokładne zbadanie zasadności roszczeń każdej ze stron. Jeśli zrobią to w tym przypadku, wynik stanie się jasny: ziemia należy do narodu żydowskiego i tych, których tam zaakceptowano – a nie do nikogo innego. Ponieważ nie jest to wniosek, do którego dąży wielu dziennikarzy i ich redaktorów, propaganda teorii palestyńskiej ofiary, połączona z negacją roszczeń Izraela do ziemi, najprawdopodobniej będzie się utrzymywać. Jako próbę rozwiązania, “Newsweek” wyświetla teraz na swojej stronie internetowej “Fairness Meter”, prosząc czytelników o wskazanie poziomu stronniczości lub uczciwości (faktograficzności) opublikowanego artykułu. Być może więcej serwisów informacyjnych rozważy podobny pomysł.

Aby przeciwstawić się panującej “obiegowej mądrości”, która często utrudnia dotarcie do prawdziwej historii, nadszedł czas, jak napisał James Bennet, aby dziennikarska “odwaga połączona z krytycznym podejściem, obiektywizmem, uczciwością i prawością” ponownie zajęła należne jej miejsce w przywracaniu zaufania społeczeństwa do mediów. Wymagania te są szczególnie konieczne w kwestiach o znaczeniu międzynarodowym, takich jak intencje Rosji lub Chin, lub roszczenia Iranu i jego pełnomocników, takich jak Huti, Hezbollah i Hamas. Nadszedł czas, aby realizm i prawda zdominowały narrację, a nie fałszywy idealizm i ideologia.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


What could Israel expect from a Harris administration?

What could Israel expect from a Harris administration?

Jonathan S. Tobin


It wouldn’t cease to exist in two years, but a president and a Democratic Party that is in thrall to its intersectional left wing will have serious consequences for the Jewish state.

.
U.S. Vice President Kamala Harris speaks at an event at Desert Diamond Arena in Glendale, Ariz., on Aug. 9, 2024. Credit: Gage Skidmore/Creative Commons.

The path to the Oval Office has seemingly been strewn with roses for Vice President Kamala Harris since she emerged as the chief beneficiary of the Democratic Party establishment’s coup d’état against President Joe Biden. This week’s debate with former President Donald Trump, which she was generally perceived as having won, hasn’t changed that.

Nevertheless, the election is far from decided. Though Harris has taken the lead in most national polls, her path to an Electoral College majority is still relatively narrow. The crucial swing states that will decide the outcome remain too close to call. Yet even though there are still several weeks left in a remarkable campaign in which unexpected occurrences have become commonplace, Harris must now be considered, at the very least, a slight favorite to win in November.

And that means it’s time to seriously consider what exactly a Harris presidency will mean. And there is no subject on which the answer to that question is more consequential than the future of U.S.-Israel relations. With the war on Hamas in Gaza still raging and the possibility of more hostilities with Hezbollah in Lebanon and/or both terrorist groups’ Iranian sponsors, Israelis and those who care about the Jewish state are well aware that the identity of the next president will have life-and-death consequences.

A pro-Israel administration?

As one would expect, the respective campaigns have very different answers about the future of the alliance should Harris win. Jewish Democrats are predictably claiming that Israel need not worry about her. Part of that involves citing her various promises of support. While as she made clear in the debate, Harris is seeking to disassociate herself from the unpopular Biden, this also involves making the case that the administration in which she served has been pro-Israel.

As Republicans and other administration critics point out, that is undermined by Washington’s actions, which have consistently sought to hamstring Israel’s war effort and push for a ceasefire that would essentially allow Hamas to reconstitute itself and threaten more Oct. 7-type massacres of Israelis in the future. But, as they have during the last year, Democrats claim that the supply of arms to Israel (never mind that the flow of supplies is being slow-walked) and military efforts to fend off Iranian attacks prove that the alliance is still rock-solid.

During the debate, Harris walked the same fine line about Israel and the war she has been articulating during the last year.

She expressed horror over the Oct. 7 atrocities in southern Israel and declared her support for Israel’s right to defend itself while adding the caveat that “it matters how” that defense is conducted. That is always followed by language intended to assuage the anti-Israel wing of her party: expressions of sympathy for innocent Palestinians and claims that too many people have died during Israel’s efforts to defeat Hamas and that the war “must end immediately,” regardless of whether that allows the murderers and rapists of Oct. 7 to win by remaining in control of Gaza. She then expressed her belief in a “two-state solution,” ignoring the fact that her pious hopes for security and dignity for both Israelis and Palestinians are inconsistent with the desire of the latter to keep fighting until the Jewish state is eradicated.

Much like her signaling that she views pro-Hamas mobs as having a position that must be “heard,” Harris is leaving open the possibility that her definition of “pro-Israel” will be one that will be hard to distinguish from its fiercest and most vicious critics. At least for now, that is balanced by the fact that she clearly understands that open hostility to Israel is a political loser and that she can’t afford to proclaim herself as someone who isn’t dedicated to protecting the Jewish state’s security. That is true even if that means supporting defense against terror but not efforts to defeat the terrorists.

By contrast, Republicans, and especially Trump, paint a dark picture of a Harris presidency in which the increasingly dominant woke anti-Israel left-wing of the Democrats will have the whip hand over the remnants of pro-Israel Democrats.

In the Sept. 10 debate, Trump was characteristically blunt and hyperbolic, claiming that Harris “hates” Israel and that the Jewish state would “not exist two years from now.” Republicans believe that the ongoing commitment of the Biden administration to appeasing Iran is at the core of the problems of the Middle East and is a dangerous policy Harris will continue.

Which of these perspectives is correct?

Let’s start by stating upfront that Trump’s prediction of Israel’s imminent demise should Harris prevail over him is both irresponsible and almost certainly not true.

The Iranian factor

It is possible that in speaking this way, he was alluding to the possibility of Tehran finally getting nuclear weapons and then using them to essentially wipe Israel off the map in a genocidal war that would also devastate Iran and likely mean the end of the Islamist regime.

Given the existential threats that are routinely made against Israel by the Iranians, this possibility cannot be entirely discounted. And Trump has reason to feel aggrieved about Biden’s return to the policy charted by President Barack Obama in which the United States sought to realign the Middle East with a rapprochement with Iran and distancing itself from traditional allies like Israel and Saudi Arabia. Had it remained in place, Trump’s “maximum pressure” strategy might have forced Iran to give up its nuclear ambition. Obama’s disastrous 2015 nuclear deal had guaranteed that Iran would eventually get a nuclear weapon, and Trump’s rejection of the pact and imposition of tough sanctions had a chance of correcting that grievous mistake.

But in the four years of the Biden administration, during which it failed to get Tehran to agree to a new and even weaker deal, Iran has essentially already become a threshold nuclear power. Washington has already acknowledged that Iran already has enough fissile material to “break out” to a bomb in less than two weeks. That means that the effort to stop Iran has already failed. Even a reversion to Trump’s get-tough policy now would probably be too late to do anything about that. Still, it is also true that further appeasement of Iran will further embolden Tehran’s adventurism.

Biden’s weakness is largely to blame for the current escalation of conflict throughout the region and the growing threats to Israel. More of the same under Harris would increase the chances for even more conflict. Still, barring an apocalyptic decision by the mullahs to blow up the region—and themselves—Israel isn’t going to disappear.

Even if we deprecate that prediction, Israel’s government—whether it continues to be led by Prime Minister Benjamin Netanyahu or he is replaced by one of his opponents—will likely find a Harris administration a difficult and dangerous partner.

Back to the Obama era?

Biden’s foreign-policy team was almost all composed of Obama alumni, which ensured that it would be deeply hostile to Netanyahu, who they resented for his courageous opposition to their nuclear betrayal on Iran.

A Harris team will also likely be heavily influenced by the same mindset. But as fractious as the relationship with Jerusalem has been the past four years, it will probably be even more problematic in the next four years if she wins. That’s because, for all of her cynical political trimming on the issues, both the Democratic Party of 2024 and Harris’ own opinions are very different from the mindset that animated Biden’s presidency.

It must be acknowledged that we don’t know how much Biden is still influencing policy during a period of obvious cognitive decline. In the first years of his presidency, he was a factor. And that meant that although he despised Netanyahu and feared his party’s anti-Israel left-wingers, policy towards Israel was a familiar mix of support and a desire to “save it from itself.” Top positions on foreign policy were held by those who shared this liberal version of “pro-Israel” in which a commitment to protect the Jewish state was always mixed in with a belief that Americans knew more about what was in its interests than the Israelis.

That might mean the U.S.-Israel relationship will revert to the even colder ties that existed under Obama. Many Jewish Democrats still revere Obama and would be perfectly happy with an administration that strove to undermine the decisions of Israel’s voters in order to revive the disastrous and failed policies of that country’s once-dominant left-wing parties. Still, a forecast of a reversion to Obama-era levels of tension might be a trifle optimistic.

Unlike during Obama’s presidency, the administration will no longer be held even slightly in check by pro-Israel Democrats or fear of offending its party base. Harris doesn’t have the same pro-Israel bona fides as a previous generation of Democratic leaders, though she knows it is in her interest to mimic this formula. As someone who came out of a California state party that has always trended to the left, she is far more open to the influence of woke intersectional voices who are inherently hostile to Israel. Such figures have already been given influence in the Biden administration, albeit in lower-level positions. But as someone who aspires to represent the next generation of Democrats, the anti-Israel left will almost certainly have even more influence in her administration and likely dominate its political apparatus.

A dangerous prescription

That is a prescription for unrelenting pressure on Israel to stand down in its war on Hamas, make more concessions to Hezbollah in Lebanon and acquiesce to an Iran that is on the verge of joining the nuclear club. Cutoffs of weapons, a green light to the lawfare against Israel in the United Nations, more sanctions against Israelis and fewer against Palestinian terrorists will become a real possibility.

If Israel survived eight years of Obama’s appeasement of Iran and unrelenting efforts to tilt the diplomatic playing field in favor of the Palestinians, it will likely survive a Harris presidency, even if the road ahead will be even more dangerous than past confrontations. Yet as Oct. 7 and Iran’s escalations have shown, the Jewish state’s security dilemmas are far more perilous than they were from 2009 to 2017.

Would another Trump presidency be better for Israel? That is what Republicans believe and, given his record, they have reason to think so. But it’s also true that the influence of right-wing Israel-haters like Tucker Carlson on Trump and worries about who will fill the roles that staunch friends of Israel had in his first administration are issues that need to be resolved. These are questions for a separate essay.

Israel has already paid a high price in blood and suffering for Biden’s disastrous foreign policy. But as a Harris presidency looms as a real possibility, supporters of Israel, especially among the Democrats, need to take seriously the question of whether her campaign platitudes and hair-splitting about antisemitic mobs is a harbinger of a true turn against the Jewish state or just a continuation of Biden’s equivocal policies.


Jonathan S. Tobin – is editor-in-chief of JNS (Jewish News Syndicate). Follow him @jonathans_tobin.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


British Journalist Sacked After Dubiously Sourced Reports on Sinwar

British Journalist Sacked After Dubiously Sourced Reports on Sinwar

i24 News


Yahya Sinwar, the leader of Hamas in Gaza, in Rafah in the southern Gaza Strip on Feb. 24, 2017. Photo: Abed Rahim Khatib / Flash90

The Jewish Chronicle terminated its association with contributor Elon Perry, whose reports made sensational claims about Hamas chief Yahya Sinwar’s supposed plan to smuggle Israeli hostages out of Gaza and make the way to Iran.

The story was called into question after an Israel Defense Forces (IDF) spokesperson said the military was unaware of the documents that Perry claimed corroborate his claims. Perry said that his source was a senior Israeli official, leading some to conclude it was Israeli Prime Minister Benjamin Netanyahu who fed the talking point to the reporter.

Moreover, the JC — the oldest Jewish newspaper in Britain — found inconsistencies in Perry’s biography, particularly that he served as a commando soldier during the legendary Entebbe raid (where Netanyahu’s brother lost his life in 1976) and that he was a professor at Tel Aviv University.

“While we understand he did serve in the Israel Defense Forces, we were not satisfied with some of his claims,” the outlet wrote on its website. “We have therefore removed his stories from our website and ended any association with Mr Perry.”


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com