Archive | 2019/09/02

POLANIM. Z POLSKI DO IZRAELA

POLANIM. Z POLSKI DO IZRAELA [Fragment książki]

REDAKCJA


Fragment okładki „Polanim. Z Polski do Izraela”

21 SIERPNIA UKAZAŁA SIĘ KSIĄŻKA KAROLINY PRZEWROCKIEJ-ADERET „POLANIM. Z POLSKI DO IZRAELA”. PONIŻEJ PREZENTUJEMY JEJ FRAGMENT. WIĘCEJ O KSIĄŻCE WE WRZEŚNIOWYM „CHIDUSZU”. „POLANIM” BĘDZIE RÓWNIEŻ DO WYGRANIA W NASZYM JESIENNYM KONKURSIE [SZCZEGÓŁY WKRÓTCE].

LODZIJA

Z Bulwaru Rothschilda, kierując się w stronę placu Habima, skręcamy w prawo w ulicę Nahmani. Po jednej i po drugiej stronie bielą się kamienice, wzrok przyciągają proste linie fasad, miniaturowe ogródki, półokrągłe balkony, brzuchy krat osłaniających okna na parterze. Jest gorący i duszny wieczór. Zapach perfum ciąży nad pobliskimi knajpkami, w koronach palm, ciężkich od daktyli, buszują nietoperze. Ktoś na kogoś krzyknął, ktoś zarzucił parę trampek na przewody linii energetycznej. W śmietniku po prawej biją się koty.

Ni stąd, ni zowąd na wysokości przecinającej Nahmani ulicy Goldberga wyrasta budynek inny od pozostałych. Dwupiętrowy, z szarej i czerwonej cegły, ze spadzistym dachem, kompletnie nieprzystający do białych willi wokół, do pogody ani do klimatu. Bo któż tu kładzie spadziste dachy, wznosi domy z czerwonej cegły, jakby to była Europa, a nie środek pustynnego kraju? Ale budynek stoi, nie ma co do tego wątpliwości. I wygląda jak efekt żartu albo pomyłki. 

Jakby usilnie chciano zaszczepić przywieziony na statku kawałek znajomego skądś widoku.

Sara Guter:

– Mój dziadek Benjamin Guter oznajmił babci: „Saro, jedziemy do Palestyny”. A parę dni później podpisał ze wspólnikami kontrakt na budowę pierwszej fabryki w Tel Awiwie. Było ich czterech: Braun, Mozes, Guter i Danziger, wszyscy fabrykanci z Łodzi. I tak w 1924 roku powstała Lodzija.

Sara jest do rozmowy przygotowana. Wykłada swoją opowieść jak towar na ladę. Mówi szybko, jakby wszystkie zdania czekały w równych szeregach, gotowe na wybrzmienie.

– Wspólnicy ustalili, że każdy z nich wyłoży po sto tysięcy funtów egipskich, za które kupią między innymi maszyny sprowadzone z Anglii i z Polski. Że wszyscy w różnym czasie wyemigrują do Palestyny i że ich fabryka zajmie się wyrobem skarpetek i swetrów. Umowę spisali w Łodzi przy ulicy Południowej (obecnie Rewolucji 1905 roku), w latach dwudziestych. Tyle wiemy, bo data jest nieczytelna. 

Przedziwne, że w wieku 83 lat można żyć w takim tempie. By umówić się na rozmowę z Sarą, należy do niej zadzwonić trzy tygodnie wcześniej, a potem jeszcze potwierdzić. Jej kalendarz wypełniają spotkania, wykłady, wyloty, co chwila przyjeżdża ktoś z kamerą lub dyktafonem. Sara korzysta przy tym z najnowszych technologii, używa smartfona, obsługuje rodzinną stronę internetową, wysyła zdjęcia przez Jumbo Mail. Nietypowo jak na mieszkankę domu spokojnej starości Ahuzat Poleg opodal Netanii, gdzie życie powinno już zwalniać. Ale u Sary i jej męża Uziego Davidsona z jakiegoś powodu nie chce.

To nie jest tak, że je sobie wybrała. Kto życzyłby sobie ekscytującego życia, jeśli miałoby ono oznaczać zgodę na chwile wypełnione śmiertelnym strachem? Nie ona. Na przykład w lipcu 1976 roku nie wsiadłaby do samolotu, gdyby wiedziała, że za kilka godzin zostanie porwany. Że przez kilka dni ona, jej mąż i dwójka dzieci będą przetrzymywani na lotnisku w Ugandzie, a następnie odbici z rąk porywaczy w tajnej operacji izraelskiego wojska i Mosadu, która przejdzie do historii pod nazwą Operacja Entebbe. Nikt nie chciałby narażać na takie doświadczenie swoich najbliższych, nawet jeśli wiele lat później miałby stać się z tego powodu bohaterem telewizyjnych talk-show. A wiele lat później napisać o tym książkę.

Nie, wręcz przeciwnie. Sara pamięta czasy sprzed powstania państwa Izrael, gdy była młoda. Dorastała w grupach młodzieżowych, marzenia były proste: zamieszkać w kibucu, potem wstąpić do Hagany czy Palmachu. I nawet późniejsze, gdy pracowała spokojnie jako sekretarka zarządu izraelskiej firmy energetycznej i nie wiedziała jeszcze, co ją spotka. Nie interesowały jej nawet rodzinne fabrykanckie historie. Ani Lodzija, ani dziadek, ani polskie korzenie. 

I wtedy nastąpił zwrot akcji. W archiwum Lodzii znalazła dokumenty założycielskie fabryki przy ulicy Nahmani. Sygnowane przez dziadka Gutera nie pozostawiały wątpliwości, że zarządzał niemałym majątkiem. Zaczęła sobie przypominać historie, które przypadkiem słyszała w dzieciństwie. O fabryce skarpetek, o wspólnikach, o problemach finansowych. Pobiegła na Nahmani, gdzie na próżno szukała wokół budynku informacji. Zaczęła pytać ludzi, zajrzała do internetu. 

Sara:

– Zdziwiłam się. W Wikipedii napisano, że fabrykę założył ktoś inny. Spotykałam się z dziennikarzami i pytałam: znacie jej historię? A oni, że nie wiedzą dokładnie. Pomyślałam, że dłużej tak nie może być. I że na emeryturze poświęcę się opowiadaniu ludziom historii Lodzii, dziadka Gutera i jego wspólników.

– Tak, jestem z Polski. Nie, urodziłam się już w Palestynie, ale pochodzę z dwóch szanowanych łódzkich rodzin: Guterów ze strony ojca, Maliniaków ze strony matki. Maliniak miał fabrykę dykt Gemal przy Naftowej. – Sara była tam niedawno. Budynek stoi pusty, wisi tabliczka „Zakaz palenia”. – Był religijny, miał siedmioro dzieci, mieszkanie w pięknej kamienicy przy Zakątnej 13, z balkonami przemienianymi jesienią w kuczki. Dziadek Guter był zagorzałym syjonistą. Z miejsca zakochał się w Herzlu i jeździł za nim z wystąpienia na wystąpienie. Szybko dał się przekonać do wyjazdu z Polski. Miał w głowie wizję i pomysł, wiedział, że w młodej Erec brakuje fabryk, a on w Łodzi zdobył wiedzę i potencjał, który można było wykorzystać. Miał trójkę dzieci. Najstarszy syn Josef, chaluc z prawdziwego zdarzenia, od dawna już mieszkał w Palestynie. 

Do Erec wyjechali jako pierwsi, we trzech: Benjamin Guter, Eliezer Braun i Jehuda Mozes. Pozostali wspólnicy: Meir Danziger, Ichak Schenferber i Mosze Braliński mieli nadzorować budowę fabryki z Łodzi. Pamiętając o mieście, które ich wychowało i wykształciło, postanowili nazwać inwestycję Lodzija. Nazwa wydawała się im oczywista.

Guter chciał, by fabryka wyglądała jak te, które zapamiętał z polskiego miasta. Wbrew dominującemu w owym czasie stylowi. Ba, wbrew zdrowemu rozsądkowi! Wieść niosła, że o miejsce pod budynek kłócił się zażarcie z burmistrzem Dizengoffem, który nie wyobrażał sobie fabryki skarpetek pośrodku powstającego miasta. Guter nie widział w tym problemu i groził, że przeniesie inwestycję do Hajfy.

Postawił na swoim.

Projektem pierwszej telawiwskiej fabryki zajęła się firma Berlin & Passovsky. Wykonawcą zlecenia, podobnie jak prywatnego domu Guterów przy ulicy Ahad ha-Am, był Arie Akiwa Weiss, inicjator „loterii muszlowej”, współzałożyciel miasta, wówczas szef Towarzystwa Budowlanego. I to właśnie jego nazwisko zapisało się w pamięci mieszkańców jako założyciela Lodzii. 

Inwestycja była gotowa w 1924 roku. W budynku umieszczono sześć maszyn do szycia i farbowania tkanin. Wokół wzniesiono drewniane crifim, domki dla pracowników. 

Aż do lat trzydziestych Lodzija była największą fabryką w Erec, a jej nazwa stała się synonimem przemysłu tekstylnego. Udowodniła, że przeniesienie żydowskiego interesu z Łodzi do Palestyny może się powieść. O tym nieprawdopodobnym sukcesie mówiono w kategoriach „syjonistycznego aktu”, bo właśnie powstały pierwsze miejsca pracy dla mieszkańców Tel Awiwu. 

Z nagrania wywiadu z Chają Oriman, jedną z najstarszych pracownic Lodzii, do którego dotarła ekipa izraelskiego filmu dokumentalnego The Red House(Czerwony Dom): 

– Wszyscy pierwsi pracownicy fabryki byli aszkenazyjczykami, mówili w jidysz z silnym polskim akcentem. Otrzymanie pracy w tej fabryce było dużym osiągnięciem. Warunki były trudne – nie dostawaliśmy żadnych wakacji ani dni wolnych, nawet gdy byliśmy chorzy. Podczas letnich upałów musieliśmy pracować w środku budynku bez wentylacji. Było tak gorąco, że ludzie pracowali przy maszynach boso. Chodziłam tak z domu do fabryki […]. Ale nie było w ogóle strajków, bo to była tak wielka rzecz, pracować w Lodzii.

[…]

Sara:

– Patrzę na zdjęcia mamy z czasów młodości i wszędzie te pończochy! Czy to zima, czy lato! Pamiętam, że nasz dom był pełen walizek i pudeł na kapelusze, bo mama przyjechała do Palestyny jak do Nowego Jorku, z futrami, koronkowymi sukienkami, kapeluszami i biżuterią. Tu życie było proste, ale ona zawsze była wielką damą. Przesiadywała w kawiarniach, dużo czytała, starała się prowadzić taki tryb życia, jak w Łodzi. Podobnie żyło tu wiele europejskich kobiet. 

Tak się złożyło, że to właśnie skarpetki i pończochy zagwarantowały fabryce dobre imię. We wrześniu 1925 roku magazyn „Mischar we tasija” (Handel i przemysł) donosił: „Lodzija jest znakiem nowej ery w dziedzinie tekstyliów. To do niej należy ostatnie słowo w kwestii techniki. Mieści w sobie wszystko to, czego fabryka potrzebuje do szycia”. Autor artykułu zwracał uwagę na sprowadzone najnowocześniejsze maszyny. „[…] produkują teraz skarpetki, a w przyszłości będą służyć też innym fabrykom w Izraelu. Skarpetki Lodzija już mają swoją markę […] i powoli wypierają konkurencję lokalną i syryjską”. 

W ślad za maszynami przybył do Palestyny ich projektant, łodzianin Eleazar Vardinon-Warszawski, absolwent inżynierii włókienniczej w Niemczech, Czechach i Polsce. A że Izrael jest mały, także brat babci detektywa genealogicznego Gidiego Poraza. Ojciec Sary przyjął Vardinona bardzo gorąco – wszak rodzina Eleazara miała w Łodzi przy Północnej 12 fabrykę swetrów, pończoch i czapek. Po przenosinach do Erec Warszawski stał się pierwszym specjalistą od maszyn włókienniczych i ściśle współpracował z Lodziją. Pomógł też wyposażać inne fabryki, które w międzyczasie wyrastały wśród piasków Palestyny, aż w końcu założył własną. Firma tekstylna Vardinon, oferująca pościele, koce, ręczniki, kołdry i poduszki istnieje w Izraelu do dziś i słynie jako jedna z najlepszych marek.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


A Misunderstanding About Anti-Semitism

A Misunderstanding About Anti-Semitism

Edward N. Luttwak


Not a disease, but a human reaction to an anomaly

Ron Perelman with Cindy Crawford at a Revlon event, 1990(Photo: Ron Galella Collection via Getty Images)

Only diseases can have cures, and anti-Semitism is not a disease: It is a perfectly normal human reaction to an anomaly that has persisted for just over 2,000 years, ever since starving Jews migrated in great numbers to food-rich Roman Egypt and its splendid capital of Alexandria, where they quickly outmatched the local Greek-speaking elite not only in Greek philosophy but also in Greek athletics—and in business too, no doubt. The Greeks reacted not by competing harder, but with murderous mob attacks. Thus, anti-Semitism was born, already so fully formed that nothing has been added by all the anti-Semites in history ever since. That the Jewish side of the story is well known through texts by Josephus and Philo, while the original denunciation of the Jews by then-famous philosopher Apion is lost (except for the bits quoted by Josephus as put-downs), proves just how right Apion was: Primitive Hebrew shepherds and peasants arrive, and in no time at all they take over everything, even Greek philosophic literature, in which Philo now occupies 10 volumes in the Harvard’s Loeb Classical Library and Apion has none, zilch, and nada. (Loeb was a Jewish banker, of course.)

What infuriated the Greeks was that the Jews stubbornly preserved their identity, even when they threw away their Bedouin robes to sit in togas to debate Aristotle and “continue” Plato’s writings, even when they abandoned Hebrew for Greek in their daily lives, and even when they exercised in the gym just as naked as the Greeks—and walked off with the prizes. By the time Philo paid a call on the Emperor Gaius—aka the colorfully murderous, pan-sexual Caligula—to ask him to fire his anti-Jewish Governor Aulus Avilius Flaccus and stop the riots, two of the five quarters of Alexandria, the New York City of the Roman world, were mostly Jewish. Gaius, incidentally, joshed Philo about the weirdness of not eating pork, but did recall A.A. Flaccus, who ran into a sword upon his return—an early case of undue Jewish political influence.

Apion & Co. were unpleasant but not irrational, because the extraordinary success of Alexandria’s Jews certainly had no straightforward explanation. They should have been at the bottom of the queue, not at the top, considering that ambitious and well-educated Greeks were arriving in the city all the time, and that many of the indigenous Egyptians were already very well educated urban folk (the rubbish heaps of just one of their small towns, Oxyrhynchus, have yielded the fragments of many literary scrolls).

There was only one logical explanation for Apion and all anti-Semites ever since: The real reason Jews stayed away from the wide-open temples in which all decent folk publicly gathered to worship the gods with sacrifices, libations, and hymns was to conspire in their secretive and literally godless synagogues to do in the gentiles, conniving and conspiring to defraud them of their just rewards while pretending to mumble incomprehensible prayers in their weird tongue.

The obvious remedy against the perpetually conniving Jews was simply to keep them out—a humanitarian solution actually, for no violence was needed. And for two millennia after the Alexandria riots, countless towns, many cities, and some entire countries did just that.

Moreover, with some risk, it could be enough to keep the Jews out of any desirable trade or profession. That’s how things were done in Rome down the centuries as long as the popes ruled. The only trade allowed to the Jews was to buy, wash, repair, dye, and resell old clothes (a few  are still doing it—some years ago I saw two lovely Jewish girls selling redyed shirts off a market stall in Campo dei Fiori). That way, the Roman Jews never provoked envy and resentment, and in return were spared the periodic mob attacks and expulsions that occurred in almost every other European city that had any Jews at all.

The humane Roman solution has been practiced very widely with much success in very many places, including most of corporate America, at least until very recently. Henry Ford’s strident anti-Jewish ranting was his personal eccentricity and very far from typical, but Jews were no more likely to be allowed to rise in GM or any other automobile company, or indeed in any industrial company, or any bank or insurance company in America. It was not that long ago that most Wall Street firms and law partnerships strictly excluded Jews altogether (when reparations start, after the next election or the one after that, Jewish lost-income claims over several generations should come to a tidy sum—even if much less than the slavery claims, of course).

Exclusion from the most desirable careers was certainly frustrating for the individuals involved, but it did serve to contain anti-Semitism in the United States until the 1980s at least, by limiting gentile envy and resentment. It was bad enough that the Jews could not be kept out of a spectacularly unfair share of all Nobel prizes won by Americans (or Russians, or the French, or the German-born)—just think what that meant for aspiring young gentile scientists who would know from the start that the odds of making it to the Stockholm gala prize night were so badly skewed against them. Nor was there a remedy for Jewish ascendancy in Hollywood—poor old Marlon Brando was savaged for daring to mention it. Mel Gibson’s impunity is actually extremely significant in spite of the triviality of the person, because it is one of the markers of the new post-anti-anti-Semitic age, in which attacking Jews for being Jewish is increasingly acceptable once again. (That nobody asks Indian Americans to denounce Modi, or Turkish Americans to denounce Erdogan, while ritual denunciations of Netanyahu are demanded—and too often obtained—from countless political Jews is quite enough to dispose of the Israel excuse.)

What went wrong? First Wall Street: Instead of the exclusion that worked so well, with “white shoe” gentile bond salesmen running the show in between drinking bouts and ,Jews confined to grubby retail brokerages, there was a wholesale takeover by the financiers who invented new ways of doing business, starting with leveraged buyouts. They were all Jews or near enough, members of “The Lucky Sperm Club” as cited in the PBS News Hour segment on “Jews, M&A and the Unlocking of Corporate America.” As for the hedge-funders and private-equity guys, they too mostly belonged to that same lucky sperm club, along with George Soros—whose vehemently unwanted Jewish identity has never helped a single Jew, but is great stuff for anti-Semites.

Still, the ascendancy of the Wall Street Jews could not have revived anti-Semitism all by itself. High finance has been a Jewish business for a very long time—what with the Rothschilds and all—and even if very offensive, the Jewish takeover could not be shockingly unexpected.

But Silicon Valley really did it. Most Americans can go about their business without knowing who the billionaire Steven A. Cohen is—or who the billionaire Peter A. Cohen is, for that matter—but they cannot ignore Facebook, Google, Oracle, Intel, Dell, Qualcomm, etc., which were all founded or co-founded by Jews (the anti-defamation crowd should erect a monument to the impeccably non-Jewish Jeff Bezos).

That really did it. The Silicon Valley Jews could not but provoke a powerful resurgence of envy and resentment-based anti-Semitism, that very natural human reaction first observed in Alexandria of Egypt. How can it be that 2% of the population have 50% of everything that is really supercalifragilistic-and-expialidocious? One explanation is conspiratorially anti-Semitic and another is literally racist. Both are wrong, of course.

It is Jewish education that makes Jews more competitive. Yes, even that halting Hebrew of the bar mitzvah (Philo himself was much more comfortable in reading the Greek Bible of the Septuagint than the Hebrew original), which nevertheless provides bilingual awareness, and even those few transcendental notions that come from a superficial acquaintance with Rosh Hashanah, Yom Kippur, and the Passover Seder. It isn’t much. But how else to account for the persistent ascendancy of Soviet Jews in Soviet science long after the suppression of Jewish schools? And of course in post-Soviet days while the scientists left, the oligarchs remained behind, more than half of them Jewish, including the seemingly reliable non-Jewish 6-foot-9-inch Mikhail Prokhorov, who denies any Jewish origins in the nicest possible way, but who is unalterably the son of Tamara, daughter of the heroic and fully Jewish scientist Anna Belkina. Thus even after almost all their Jews left, Russians find themselves with a long list of inexplicably wealthy Jews to lord over them—though of course their predicament is as nothing compared to that of the Ukrainians, who are historically far more anti-Semitic (but for their intellectuals) than the Russians, and yet find themselves with a Jewish president, a Jewish prime minister, and a billionaire Jewish regional governor.

But Apion’s successors need not despair. In America absolutely everything is possible, even a final solution to the 2,000-year-old envy and resentment problem: a very deliberate, very comprehensive, and very stringent avoidance of any Jewish education at all.

recommended by Leon Rozenbaum

One effective safeguard here is for Jews to marry a spouse neither Jewish nor at all interested in anything Judaic—a precaution that is very common all over America, but especially in advanced places like San Francisco and Silicon Valley. Failing that, there is still the remedy of resolutely staying away from Jewish schools: In California as a whole there are certainly more children of Jewish mothers in Chinese-immersion schools than in Jewish schools, which are very few and small.

On a recent flight from Europe, I met a charming woman with three splendid children who complained about the appalling difficulty of finding even minimally adequate schools in San Francisco. When I mentioned the lonely Jewish school that survives in the city, she said that she had in fact visited the place and liked it very much. Unfortunately, her husband flatly refused to expose the children even to a mildly Jewish, oh-so-liberal education. She is an Italian Catholic. He is Jewish. They both kindly invited me to dinner—they would invite friends, make an evening of it. Alas, I cannot overlook the culturocide.

It is obvious how this will all end, because it has all happened before: While the advanced Jews contrive their own extinction (I once met a living relative of the eminent Sir Moses Haim Montefiore—he was a vicar in the Church of England), the less advanced tent-dwellers who remain Jewish will reproduce themselves, and of course their children will achieve enough to evoke envy and resentment …


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


IDF reveals: Iran attempted drone kamikaze attacks on Israel

IDF reveals: Iran attempted drone kamikaze attacks on Israel

David Rosenberg


Iranian kamikaze drone attacks were repulsed by Israel Thursday, IDF spokesperson says, prior to attacks on Iranian base.

Iranian copy of MQ-1 Predator drone / REUTERS

Iranian forces stationed in Syria planned to use a number of unmanned aircraft carrying explosive material to crash into targets in northern Israel, the IDF said Sunday, adding that one abortive attempt was made to launch the attacks last week.

On Sunday, IDF spokesperson Lt. Col. Jonathan Conricus spoke with reporters and shared some details of the recent plot by Iranian-backed forces in Syria to attack northern Israel with drone aircraft.

According to the Conricus, Iran’s Quds Force, part of the Revolutionary Guards, had been preparing for the attack for the past several months, and had recently dispatched four Iranian drone operators to Syria to remotely control unmanned Iranian aircraft during an attack on northern Israel.

Each drone was to carry several kilograms of high-explosives, slip into Israeli territory, and then crash into Israeli targets – with each drone assigned to a separate target. The drones would thus serve effectively as unmanned suicide bombers, or “kamikaze drones” as Conricus described them, and would be destroyed in the attacks along with their targets.

But Israeli intelligence had discovered the plot weeks ago, and kept track of the Iranian operation, which is said to have been personally overseen by Quds Force chief Qassem Soleimani.

Conricus added that the Iranian forces in Syria even attempted to launch the attacks last Thursday, but said Israel managed to repulse the attempted infiltration. Conricus declined to specify how the attacks were thwarted.

On Saturday, Israeli aircraft struck Iranian military targets in the village of Aqraba, southeast of Damascus, where the drone operation was centered.

At least five people were killed, including Hezbollah terrorists and at least one Iranian official, the London-based Syrian Syrian Observatory for Human Rights monitor group.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com