Zakochany Tuwim. “Wszystkie Afrodyty niewarte jej były sznurowadeł zawiązywać”
Malwina Wapińska-Piotrowicz
Była podobno skończoną pięknością. Niektórzy twierdzili, że Afrodyta mogłaby jej wiązać sznurowadła. Julian Tuwim miał zaledwie siedemnaście lat, kiedy zobaczył ją na ulicy i z miejsca stracił dla niej głowę. Długo pisał do namiętne listy i dedykowane jej wiersze. Ale Stefania Marchwiówna zdecydowała się poślubić Tuwima dopiero siedem lat po ich pierwszym spotkaniu. Do końca życia pozostała muzą i wielką miłością poety.
Julian i Stefania Tuwimowie na tarasie swojego mieszkania przy ulicy Wiejskiej w Warszawie, 1946 rok
- 13 września obchodzimy 125. rocznicę urodzin Juliana Tuwima
- Z tej okazji przypominamy historię miłości poety i jego ukochanej – Stefanii Marchwiówny
- 30 sierpnia 1919 roku w łódzkiej synagodze przy Alei Kościuszki obył się ślub Tuwima z Marchwiówną
- Poeta od lat zabiegał o względy ukochanej, która stała się adresatką licznych jego wierszy
- Nie wszyscy wiedzą, że spopularyzowany przez Ewę Demarczyk utwór poetycki “Przy okrągłym stole” był dedykowany Stefanii, pochodzącej z Tomaszowa Mazowieckiego
- “Czym ja byłbym bez Ciebie? Od dziesięciu lat mam jedno zajęcie: staram się (mówiąc dość płytko) podobać się Tobie” – pisał w jednym z listów do żony Julian Tuwim
Zobaczył ją w rodzinnej Łodzi, na ulicy Piotrkowskiej w 1912 roku i zakochał się bez pamięci. Żartował potem, że miłość od pierwszego wejrzenia to niebywała oszczędność czasu – jedno spojrzenie i już wiadomo, z kim chce się spędzić resztę życia. Po co tracić czas na rozterki i wahania? Oboje mieli wówczas zaledwie po siedemnaście lat, ale Julian Tuwim już jako nastolatek był zdeterminowany, by zdobyć serce Stefanii Marchwiówny.
Trochę to trwało. Wybranka autora Kwiatów polskich dała się namówić na ślub dopiero siedem lat od ich pierwszego spotkania. Nawet koledzy i bywalcy kawiarni “Pod Pikadorem” mieli pełną świadomość, że próby podrywania Tuwima i zabiegania o jego względy przez choćby najurodziwsze panie są skazane na sromotną klęskę. Stefania była “niemiłosiernie jedyna”, by posłużyć się cytatem z jednego z wierszy poety.
“Lalkowata” Afrodyta?
Stefania Marchwiówna uchodziła za skończoną piękność. Na jednej z nielicznych fotografii, które zachowały się z lat jej młodości, widać uroczą szatynkę o delikatnych rysach i pięknych oczach, nad którymi górują symetryczne łuki brwiowe. Na portrecie Witkacego z 1929 roku wielkie oczy wciąż pozostają największą ozdobą jej twarzy. “Była wtedy tak piękna, że wszystkie Afrodyty, Wenusy i inne wzory piękności niewarte jej były sznurowadeł zawiązywać” – pisała o nastoletniej Marchwiównie Izabela Czajka-Stachowicz.
Ale nie wszyscy z plotkarskiej śmietanki towarzyskiej tamtych lat podzielali zachwyt Tuwima nad ukochaną. Znana z uszczypliwości Magdalena Samozwaniec twierdziła, że oczy Stefanii były “lalkowate”, a wieczną adoracją ze strony Juliana Marchwiówna zdawała się nierzadko znużona. Łyżkę dziegciu do wspomnień o Stefanii dodała również druga z naczelnych skandalistek dwudziestolecia międzywojennego – Irena Krzywicka, określając żonę Tuwima mianem zimnej, małomównej i wiecznie zajętej swoją urodą. Dziwiono się, kiedy Stefania mówiła wyniośle, że “wierszy Julka nie czyta”*, bo przecież wiele utworów poetyckich Julian napisał właśnie dla niej. Kiedy jako raczkujący poeta Tuwim otrzymał propozycję publikacji wiersza Prośba na łamach “Kuriera Warszawskiego” w 1912 roku, zamiast własnym nazwiskiem podpisał utwór inicjałami St.M. jak Stefania Marchwiówna.
Moje życie miało Stefa na imię
Tak mówił Tuwim. Jako wyznawca twórczości Leopolda Staffa żartował, że do jego chronicznego “rozstaffienia” dołączyło wkrótce “rozstefienie”. Ale przynajmniej na początku ich znajomości relacja Juliana ze Stefanią zdawała się nierówna. Ona pełniła rolę bogini, którą poeta, trochę nieśmiały, zawstydzony widocznym znamieniem na lewym policzku, adorował bez umiaru.
Stanisław Ignacy Witkiewicz, “Portret Stefanii Tuwimowej”, 1929 rok
Ich listy z okresu narzeczeństwa naznaczała niepewność Tuwima co do uczuć ukochanej, która najwyraźniej przez długi czas starała się trzymać go na dystans. Może obawiała się, że poeta to kiepska partia, która nie zapewni godnej przyszłości rodzinie?
Do ślubu ostatecznie jednak doszło. Ceremonia odbyła się 30 sierpnia 1919 roku w łódzkiej synagodze przy ulicy Kościuszki. Wspominano, że “ona była jak królewna z bajki, a on nieprzytomny ze szczęścia”. Radość zapewne spotęgował fakt, że na uroczystości pojawił się poetycki mistrz Tuwima, Leopold Staff. “Był szczęśliwy: siedział przy jednym stole z żoną i najmilszym sobie nauczycielem” – wspominał Jarosław Iwaszkiewicz. “Rozstaffienie” i “rozstefienie” musiało uskrzydlić świeżo upieczonego pana młodego.
O miłości i o seksie
Jako poeta Julian Tuwim bardziej niż romantyka cieszył się opinią pornografa i gorszyciela. Wzbudził oburzenie, gdy jako młody człowiek napisał wiersz, opisujący w najdrobniejszych detalach stosunek seksualny. Ale konserwatyści najbardziej nie mogli mu darować dytyrambu Wiosna, gdzie mowa o zwierzęcej chuci ludu wyległego na ulice, niepohamowanej zbiorowej kopulacji i jej efektach w postaci niechcianych i uśmiercanych dzieci.
Ale przecież Julian Tuwim był także mistrzem liryków miłosnych. Czy rozsławiony przez Ewę Demarczyk wiersz Grande Valse Brillant był dedykowany Stefanii? Z biografii poety autorstwa Mariusza Urbanka wynika, że nie. Legendarny utwór to raczej wspomnienie letnich szaleństw nastoletniego wówczas artysty, który wówczas po raz pierwszy próbował alkoholu i przełamywał młodzieńczą nieśmiałość wobec kobiet. “Wieczorami w drewnianej sali letniska «walcował» z pannami, które przyjeżdżały do Inowłodza spragnione wrażeń. O jednym z takich właśnie wieczorów, gdy «wódka za wódką w bufecie», a potem grande valse brillant z «panną madonną, legendą tych lat», pisał w Kwiatach polskich. «Walcował namiętnie, prawą nogą zataczając szerokie, zamaszyste półkola» – wspominała siostra poety, Irena Tuwim. A gdy emocji nadal było za mało, szło się jeszcze na «ruinki», czyli stary cmentarz z pozostałościami po «starożytnym» kościele” – czytamy w książce Mariusza Urbanka
Na dzień do Tomaszowa
A może byśmy tak, jedyna
Wpadli na dzień do Tomaszowa?
Może tam jeszcze zmierzchem złotym
Ta sama cisza trwa wrześniowa…
W tym białym domu, w tym pokoju,
Gdzie cudze meble postawiono,
Musimy skończyć naszą dawną
Rozmowę smutnie nieskończoną…
– brzmią pierwsze dwie strofy wiersza Przy okrągłym stole. To jeden z najpiękniejszych liryków miłosnych Juliana Tuwima. Tym bardziej intrygujący, że pole do interpretacji poeta pozostawia spore.
W pierwszym odruchu moglibyśmy przeczytać wiersz jako opowieść o romansie, który zakończył się, zanim zdążył się wypalić. O niedokończonej rozmowie, słowach, których żadna strona nie wypowiedziała na pożegnanie, czasie, który niweczy powrót do przeszłości i uniemożliwia naprawienie dawnych błędów.
Taka interpretacja oczywiście jest uprawniona. Ale gdy dowiemy się, że Stefania Tuwim pochodziła z Tomaszowa Mazowieckiego, optyka może radykalnie się zmienić. Przy okrągłym stole w tym kontekście można odczytać jako hołd poety złożony żonie, wyraz tęsknoty za młodzieńczymi latami miłości małżonków, a nawet kto wie – poetycką próbą uporania się z kryzysem małżeńskim.
Aż po grób
W świecie artystycznym krążyły plotki o niewierności małżeńskiej Tuwimów. Najgłośniejsza była ta o romansie Stefanii z Bolesławem Wieniawą-Długoszowskim, który pozostawał z autorem Kwiatów polskich w przyjaznych relacjach przez wiele lat. Julianowi przypisywano z kolei romans z kilkanaście lat od niego młodszą aktorką teatralną i kabaretową Leną Żelichowską.
1946 rok. Powrót Juliana i Stefanii Tuwimów do kraju
Niezależnie od tego, czy plotki były prawdziwe, Stefania pozostała miłością życia Tuwima do ostatnich dni. Po ślubie nadal pisał do niej romantyczne listy:
“Czym ja byłbym bez Ciebie? Od dziesięciu lat mam jedno zajęcie: staram się (mówiąc dość płytko) podobać się Tobie. Dlatego się uczyłem, dlatego czytałem, dlatego rozdmuchiwałem w sobie iskierkę poetycką, dlatego dbałem o zdrowie, dlatego kultywowałem w sobie dobro – i wszystko w ogóle dlatego. Dla Ciebie” – pisał w jednym z nich.
W innym zaś:
“Ale pomyśl, złotowłosa moja córeczko, jak było siedem lat temu, kiedy zdecydowałaś się wyjść za mnie. Byłem niczym. Raczej czymś ujemnym, niepewnym, niepokojącym. Bez pieniędzy, bez «imienia», z całą furą defektów. I oto takiemu «chłopcu z Łodzi» oddałaś cudowne, słodkie, kwitnące życie swoje!”.
rekomendowała: Bronia Lewin
Córka
Tuwim nie chciał, żeby Stefania rodziła dzieci. Nie dlatego, że jak Witkacy uważał, iż potomstwo odciągnie go pracy twórczej i spowoduje niepotrzebny zamęt w życiu. Panicznie bał się po prostu o zdrowie i życie żony. „Babiacka [sąsiadka Tuwimów w łodzi – przyp. red.] umarła w połogu, więc Stefcia rodzić nie będzie – oświadczał stanowczo Julian.
Po wojnie, jako dojrzali ludzie, Tuwimowie zdecydowali się jednak adoptować dziecko. Nie wiadomo, co na decyzji zaważyło silniej – potrzeba rodzicielstwa czy chęć pomocy osieroconym dzieciom po wojnie. Może jedno i drugie? Niewiele wiedzieli o Ewie, dziewczynce, która miała sprowadzić się do ich domu. Ona nie wiedziała o nich nic dopóki formalności adopcyjne nie były dopełnione. W wywiadzie z Mariuszem Urbankiem Ewa Tuwim-Woźniak wspominała, że przybrani rodzice od razu przypadli jej do gustu. Stefania wciąż była piękną kobietą, a Julian, choć wydał jej się mężczyzną w podeszłym wieku, miał w sobie coś czarującego. Do wychowania Ewy Tuwimowie przykładali się najlepiej jak umieli. Julian rozwiązywał z córką zadania matematyczne, Stefania zajmowała się domowymi obowiązkami, dbała o ubiór córki i – jak mówi Ewa – zajmowała się “uzupełnianiem jej wykształcenia”.
Przybrana córka zdawała sobie sprawę, że trafiła do wyjątkowej rodziny. Tuwimowska Lokomotywa była już w zestawie szkolnych lektur. Czasem wstydziła się przed rówieśnikami, że jej rodzice byli zamożniejsi od innych. Miała dwanaście lat, kiedy ojciec zmarł po długiej wyczerpującej chorobie w 1953 roku. Stefania przeżyła męża o prawie czterdzieści lat. Zmarła w 1991 roku, dożywszy 97 lat. Została pochowana obok Juliana na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach w Warszawie.
*Córka Tuwimów, Ewa Tuwim-Woźniak tłumaczyła po latach, że stwierdzenie Stefanii było żartem, którego Krzywicka nie zrozumiała.
Pisząc tekst korzystałam z książki Mariusza Urbanka Tuwim. Wylękniony Bluźnierca, Warszawa 2013, wyd. Iskry
Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com