Rok 1939. Hertz nie rozumie powagi sytuacji. “Bieżące sprawy niemieckie” stara się oceniać, “nie wpadając w ekstremy”
Igor Rakowski-Kłos
Paweł Hertz w Taorminie, rok 1938. Zdjęcie wykonał Jarosław Iwaszkiewicz (Fot. East News)
Wojna tuż-tuż. Paweł Hertz spaceruje po Paryżu z pisarzem Marcelem Jouhandeau, autorem książki “Żydowskie zagrożenie”: ze strony rzekomej rasy doskonałych pasożytów, nieokrzesanej i chciwej. Nie przeszkadza mu takie towarzystwo?
Fragment eseju „Paweł Hertz. Świadek koronny życia” ze zbioru autorki „W czasach szaleństwa. Hertz, Fiłosofow, Stempowski, Moltke”
Jesienią 1938 r. poeta Paweł Hertz wyjeżdża do Paryża. Ma nadzieję, że będzie mógł doskonalić się duchowo, bo pośród „pokus łatwiej jest o czystość niż w warszawskim błotku”, pisze do Jarosława Iwaszkiewicza. Mieszka przy rue Servandoni, nieopodal Pałacu i Ogrodu Luksemburskiego. Ma 20 lat, w przyszłości będzie wybitnym tłumaczem i wydawcą.
W Sodomie
Rano spacer, potem kąpiel, kawa, pisanie, tłumaczenie Cocteau, lektura. Tryb życia jak Sienkiewicza u szczytu sławy – relacjonuje przyjacielowi. Zapisał się do École des Hautes Études Internationales, ale zaliczy nie więcej niż trzy wykłady.
Widoki, którymi niegdyś sycił oczy, przekładając pocztówki w szufladzie matki, stanowią teraz naturalną ramę jego życia. Już zadomowiony, grymasi, że na koncertach ciągle Liszt, którego nie znosi, a w teatrze Capek – strawa co najwyżej dla warszawskich „intelektualistów”.
Rodzi mu się projekt powieści pokazującej proces przechodzenia od mieszczaństwa ku „klasie intelektualistycznej”. Kiedy bohater – młodzieniec w aurze „specyficznego erotyzmu” – osiąga najwyższe kręgi wolności, zaczyna rozumieć, że „należy żyć w sposób najprostszy i pozbawiony ornamentów”. Szkic brzmi jak antycypacja drogi duchowej Adama Lamberta, bohatera powojennej (1948) powieści Hertza „Sedan”, i własnego losu.
Tymczasem cieszy się „grecką harmonią”. „Pod Paryżem, zbudzeni z ogromnego snu,/ patrzymy, nieruchomo zastygli w pościeli,/ jak się dwie chłodne zorze skradają ku tłu/ szafirowego nieba, które świt wybieli./ (…) Tu włosy kędzierzawe mówiły o bitwie,/ napięte łuki ramion śpiewały zwycięstwo” – pisze w jednym ze swoich wierszy. Do Iwaszkiewicza: „Kuszowałem z niejakim p. Dupas, potomkiem heroiny Twego dramatu, przez obrzydliwy snobizm oczywiście”.
Nawet nie niepokoją go symptomy nawrotu dawnej choroby: bezsenność i lęk przed przestrzenią. W te same dolegliwości wyposaży Adama Lamberta z jego paryskiego okresu: bezsenną nocą rzeźba w jego pokoju schodzi z postumentu. Lambert słyszy też głosy i obawia się otrucia. Hertz uznaje swą neurastenię za błogosławieństwo – ułatwia mu odbiór sztuki; „zresztą jestem zupełnie szczęśliwy (…) – donosi Iwaszkiewiczowi – nie mam absolutnie żadnych pragnień poza spokojnym życiem w Paryżu”.
Zgoła inaczej swój Paryż odczuje Adam Lambert. Sodoma próżniaczego życia. Sodoma mętnej konsystencji duszy i umarłej powłoki. Sodoma wytartych konwencji i błahości relacji międzyludzkich. Rozmowy jak kiepska literatura, „intelektualny barok”. Milczenie o sprawach najważniejszych. Dzień – powie Lambert – „był już tylko poczekalnią nocy”.
A noc „wiązała smukłe nogi i rozwinięte jak skrzydła ramiona”. Poranek rozplątywał „gordyjski węzeł muskułów i śniadej skóry”. Potem kawiarnie Saint-Germain, Luwr, biblioteki. Stan między jawą a snem.
„Rankiem wraca we fraku, krzywiąc smukły obcas,/ marzy o rąk spotkaniu, o uśmiechu tkliwym/ i w ogromnym Paryżu przypomina chłopca/ brodzącego w zetlałym popiele Niniwy”.
No pasarán!
Piotr Kłoczowski, historyk literatury, edytor: – To jest emigrancki, kosmopolityczny Paryż, do którego po 1933 r. napływają uciekinierzy z Niemiec, z Austrii, Joseph Roth, Hannah Arendt, Walter Benjamin… Rozmawialiśmy o tym z Hertzem.
W jego hotelu Pod Zjednoczonymi Księstwami na ulicy Servandoniego mieszkała krótko przed nim Arendt.
Na wieść o rozbiorze Czechosłowacji Hertz pisze do Iwaszkiewicza: „to wszystko jest jak zły sen, z którego nie można się obudzić. (…) Spotykam tu masami emigrantów z Austrii, Czechosłowacji i Niemiec, ludzi zniszczonych, zaszczutych (…). Paryż uczy tolerancji i wielkiego współczucia”.
Wreszcie dostrzega tych spod pokładu – o których pisał austriacki poeta Hugo von Hofmannsthal w słynnym wierszu „Manche freilich…” – „ciężkich na dole”, u wioseł, „u korzeni splątanego życia”. Pękła martwa powłoka Hertza. Już nie ściera z powiek ludzkiego utrudzenia ani nie usiłuje „ustrzec wylęknionej duszy/ Od milczenia spadających gwiazd”. Powoli odsłania mu się sens słów Hofmannsthala: „Z moim losem wiele losów się splata, / Wszystkie snuje w nieładzie istnienie”.
Idzie przez Paryż, by „noc spotykać”, ekscytującą i „powolną”, lecz na placu Republiki, gdzie krzyżują się hasła „liberté, égalité, fraternité”, spotyka „hiszpańskiego apolla” z gitarą. Zatrzymuje się i słucha gry, która – jak napisze w wierszu „Przyjaciołom Hiszpanom” – „łączy gorycz ze szczęściem ludowej muzyki”. Wezwanie do wolności, równości i braterstwa obchodziło go dotąd o tyle, o ile bezpośrednio zagrażało jego sytuacji „między książeczką czekową a książką Prousta”. Lewicę wyobrażał sobie jako formację z nożem w zębach. Demokrację liberalną miał za poczciwą i słabą, zagrażającą stabilności świata, a w każdym razie stabilności jego klasy. Popadał nawet – przyzna po wojnie – w bałamutne ideologie; „szukaliśmy ochrony w kruchtach kościelnych, w umacnianiu dyktatury mieszczaństwa, w faszyzmie!” – napisze w marksizującym tygodniku „Kuźnica”.
Teraz w Paryżu na widok wygnańca z faszystowskiej Hiszpanii przychodzi mu na myśl „jego” Hiszpania – doznania estety przed obrazami El Greca – oraz republikańskie, antyfaszystowskie zawołanie bojowe: nie przejdą! „no pasaran za murem radości jest prado/ jeśli miłości nie mam poję się nadzieją/ w szwajcarskim banku obrazy czernieją/ o greco twoja zieleń to jest moja radość”.
W „Sedanie” zobrazuje ówczesnego siebie w pozie Adama Lamberta: wciąż jeszcze trzyma się nogami solidnego mieszczańskiego gruntu, ale już wychyla się z okna historii. Pejzaż w dole tworzą dymiące tygle Hiszpanii i Czechosłowacji, w których jak wosk topią się liberalizm i demokracja. Młyńskie koła bolszewizmu i faszyzmu już się toczą.
W paryską noc wybuchają strofy jego wiersza „Przyjaciołom Hiszpanom”, gorące, zaangażowane, inne niż wszystko, co pisał dotychczas: „milczenie obłoki kusi jak leżąca ruda/ dziewczyna o fabryko kocham łono twoje/ w wąwozy pirenejskie wkraczam jak w twe uda/ śpiewam pokój pomiędzy zorzą wszystkich wojen/ (…) gitara to jest pokój wojna to jest ruda/ nafta węgiel i złoto szum motorów diesla”.
Wreszcie puenta, w której Hertz każe takim jak on – zbyt szczęśliwym na paryskim bruku, zajętym smakowaniem sztuki El Greca – zamilknąć.
Ów hołd złożony hiszpańskim emigrantom opublikuje w lewicowych lwowskich „Sygnałach” latem 1939 r. wraz z wierszem „Rue Daguerre” o podobnej temperaturze i kolorycie. Po wojnie utwory nie będą przedrukowywane. Ich znalazca Piotr Mitzner uważa, że są ważnym gestem poety, znakiem jego reakcji etycznej i zwiastunem powojennych wyborów ideowych.
W „Kuźnicy” Hertz napisze: „patrząc na tragedię tych ludzi (…), zacząłem trzeźwieć z uroków totalizmu i dyktatury”. Tych ludzi, czyli sprawiedliwych w Sodomie, do których próbował się zbliżyć – zapewnia w „Sedanie” – „wśród tłumów w wielkich salach wiecowych, w rozmowach z dorożkarzami, w robotniczych dzielnicach paryskich”.
Ale Iwaszkiewicz, tuż przed wojną, wątpi w jego otrzeźwienie. Ich relacje rozluźniają się z powodu – jak po latach ujmie to pisarz – „faszystowskich manier i popisów” Hertza.
Śmierdząca forma patriotyzmu
Parę minut spacerem od rue Servandoni, w Hotel d’Isly przy ulicy Jacob, mieszka Józef Rajnfeld. Spotykają się prawie codziennie. Artysta maluje portret Hertza w stylu Modiglianiego. Chodzą do Café de Flore. Obiady jedzą w taniej restauracyjce Au Petit Saint-Benoit – Rajnfeld zawsze jest bez grosza. Są stałymi gośćmi w Luwrze i galeriach sztuki nowoczesnej. „To Józef nauczył mnie patrzenia na obrazy”, przyzna Hertz.
Rajnfeld jest jednym z tych młodzieńców, którzy już w pierwszych listach wyznawali Iwaszkiewiczowi uwielbienie, jak uczynią to później Miłosz i Hertz. Jego matka, Hela z Becherów Rajnfeldowa, podobnie jak Paulina Hertz, matka Pawła, prosiła Iwaszkiewicza, by wpłynął dobroczynnie na syna. – Niech mi pan powie, co on z tego będzie miał?
Załamywała ręce nad jego pasją malarską, która pchnęła go do Paryża. Dom był skromny, kupiecki; ojciec Ignacy miał skład koszul na Nalewkach. Młody artysta, który Rimbauda i Apollinaire’a przytaczał w nienagannym francuskim, zmagał się z „kompleksem warszawskim ”. Dusił się w swojej rodzinie i w Polsce. Nie znał ani jidysz, ani hebrajskiego, atmosfera Warszawy lat 30. zaś go brzydziła.
Gdyby się tam znalazł, pisał do Iwaszkiewicza z Paryża w 1933 r., jadłby śledzia z cebulą i macę z szynką, ale od polskiego życia byłby „siłą stosunków” odcięty. „Chyba to rozumiesz”.
Jednak przyjeżdża. I zaraz chce wracać „do wolności”, bo tutaj ma poczucie jałowienia; mężczyźni „tak przeraźliwie brzydko ubrani. (…) Może jest wieś piękna, ale Warszawa – bardzo, bardzo terne [blada]”. W domu razi go „tonacja głosów, ciągnienie z żydowska” i rodzaj mierności, którą udźwignęłoby tylko pióro Balzaka. Mają tu dla niego życzliwą pogardę – żali się – jak dla garbatej córki, bo jest „nie zarabiający”. Mówią nie słowami, lecz liczbami… Rajnfeld już przed laty określił swój stosunek do mentalności kupieckiej: „a co do przyszłości materialnej, to ją pierdolę, nie wiem, czy za rok będę żył”.
Źle znosi siebie w Warszawie. Jeśli miałby tu zostać, wolałby samobójstwo.
Takiego – w wielkim podrażnieniu nerwów, w wiecznym rozdarciu i nędzy, mimo możnego protektora z włoskiej arystokracji – poznaje go Hertz w Paryżu. Uroda oryginalna, ni to Włoch, ni to Grek, czarne, kręcone włosy, okrągła, chłopięca twarz, długie rzęsy, strzelista szyja, wąskie biodra – „piękny i czarny jak Mulat” – napisze Iwaszkiewicz.
Podczas ich pobytu w Norymberdze latem 1932 r., gdy narodowi socjaliści parli do zwycięstwa w wyborach do Reichstagu, postać Rajnfelda wzbudzała nienawiść. W swych włóczęgach po Europie drugiej połowy lat 30. – od faszystowskich Włoch, przez Niemcy, po Hiszpanię – artysta czuje narastające osamotnienie i grozę.
„Nacjonalizm (który jest formą oficjalną i śmierdzącą patriotyzmu) – pisał do Iwaszkiewicza – przybiera dziś takie formy, że absolutnie odbiera ochotę bycia Polakiem, Francuzem, Włochem lub Żydem. Wiesz, jak bardzo kocham Słowackiego, ale równie z nim Baudelaire’a…”. Z San Gimignano wstrząśnięty: „nadeszła tu wiadomość o wzięciu Madrytu przez faszystów”.
Jest starszy od Hertza o dekadę. Podsuwa mu lektury: dziennik Delacroix i pisma o sztuce Baudelaire’a. Uczy go szukać w obrazie nie tego, co namalowane, lecz tego, co w głębi, ukryte.
Czy to Rajnfeld składa się, po części, na postać malarza Stet. z „Sedanu”, z którym Adam Lambert spotyka się codziennie? Stet. mieszka nieopodal, na ulicy Princesse. W jego nędznej pracowni są tylko sztalugi, żelazne łóżko i przypięte na ścianach kopie szkiców Modiglianiego popstrzone przez muchy.
Żydowskie zagrożenie
Utalentowany młody artysta Stet. oraz wybitny pisarz Jouh., z którymi Lambert obcuje w Paryżu, ukryci w „Sedanie” pod pierwszą sylabą nazwiska, istnieli naprawdę. W tekście „Partia inteligencji francuskiej”, drukowanym w „Kuźnicy” w lutym 1946 r., Hertz przywołuje ich w scenie pożegnania, gdy tuż przed wojną odjeżdża z Gare de l’Est do Polski. Jacques St. – malarz, syn znanego paryskiego antykwariusza, i Marcel Jouh., autor powieści, współpracownik „Nouvelle Revue Française”, udzielają mu błogosławieństwa na drogę, on zaś wykłada im swoje credo. Wierzy, że Zachód jest opoką cywilizacji. Wierzy w prymat kultury francuskiej, której świadectwem jest Paryż.
Nietrudno rozszyfrować nazwiska: Stet. to Jacques Henri Stettiner, Marcel Jouh. to Marcel Jouhandeau.
Stettiner na portrecie pędzla Pavla Tchelitchewa (Pawła Czeliszczewa), swego kochanka, zatopiony jest w szarym smutku. Rysy twarzy dążą ku lewej stronie obrazu, jakby pociągane przez niewidzialne nitki. Jeśli wierzyć Adamowi Lambertowi, Jacques prowadzi się swobodnie, poi cydrem uliczników, by służyli mu jako modele. I wyprawia się z Jouhandeau do podejrzanych lokali koło Dworca Lyońskiego. Nie dostaje renty – jest skłócony z ojcem.
Ojciec, Oscar Stettiner, ma galerię przy reprezentacyjnej avenue Matignon, a wśród zbiorów cenny obraz Modiglianiego „Siedzący mężczyzna z laską”. Niebawem kolekcję skonfiskują Niemcy jako mienie żydowskie podlegające „aryzacji” (Arisierung).
Na razie Stettiner, Jouhandeau i Hertz mają zaledwie mgliste przeczucie katastrofy. Wojna odmieni losy. Malarz zniknie z okupowanego Paryża. Powieściopisarza uwiodą nazistowskie Niemcy. Poetę wessie Rosja sowiecka. Marszand ukryje się w departamencie Dordonii. A jego obraz mężczyzny z laską osiągnie w XXI wieku wartość 25 mln dolarów i będzie przedmiotem ciągnących się latami procesów o prawa własności.
Sodoma jeszcze się bawi. W kawiarniach poeci wciąż budują „konstrukcje z łyżeczek i spodków”, pisze Hertz w „Sedanie”. Jouhandeau – łysy, brzydki i źle ubrany zdaniem Lamberta – adoruje Stettinera, owładnięty gwałtownym uczuciem. Jest rozdarty: ma żonę, a do tego wykłada w katolickim liceum Saint-Jean-de-Passy w najbogatszej, XVI dzielnicy Paryża. Dba jeszcze o „opinię”, ale zapis swej namiętności – „Chronique d’une passion” – wyda w lipcu 1944 r. Jego wcześniejszą książkę „De l’abjection”, w której kwestię homoseksualizmu rozważa z punktu widzenia moralisty, Lambert zabierze do Warszawy i przeczyta pod bombami.
Spacerując z Jouhandeau po Paryżu, Hertz ma zapewne świadomość, że obcuje z autorem książki „Le péril juif”. Ta niewielka publikacja w żółtej, miękkiej okładce, z 1937 r., zawiera trzy artykuły, które Jouhandeau wydrukował w skrajnie prawicowych gazetach „L’Action française” i „Je suis partout”. Na 30 stronach wyjaśnia, jak stał się antysemitą i na czym polega – tytułowe – żydowskie zagrożenie. Zagrożenie ze strony rasy najstraszniejszej: nieokrzesanej i chciwej; rasy lwa o sercu szakala; rasy, której Francja stała się łupem i ofiarą.
Charakteryzuje Żyda jako doskonałego pasożyta, nieśmiertelną wesz: biblioteczną i kurzą, wesz na jedwabiu, wełnie i w zbożu, wesz Francji i Anglii, wesz Europy i całej ziemi…
Nie jest w swych sądach odosobniony, antysemickie teksty publikuje w tamtym czasie sławny autor „Podróży do kresu nocy” – Céline. Takim powietrzem Hertz oddycha w kręgu Jouhandeau.
„Gdybym pozostał na Zachodzie, może współpracowałbym z faszystami, jak Jouh. – stwierdza Lambert – może popełniłbym samobójstwo, jak Stet.”.
Jacques Stettiner nie popełnił samobójstwa. Zmarł w Bergerac w Dordonii w 1979 r.
Ostatnie słowa
Kiedy na wiosnę 1940 r. Niemcy rozpoczną ofensywę na froncie zachodnim, Rajnfeld poczuje na szyi żelazny uścisk. „Przeczuwał nieszczęście, które miało go spotkać” – napisze po latach jego przyjaciel Doda Conrad (Konrad Freund), śpiewak. W ich ostatniej rozmowie Conrad poradzi artyście, by wstąpił do armii polskiej w Coëtquidan.
W dniu ewakuacji ambasady polskiej z Paryża Rajnfeld błaga Jana Lechonia, attaché kulturalnego, by umożliwił mu ucieczkę z personelem dyplomatycznym. Znają się, byli kochankami. Lechoń odmawia. Po wojnie napisze w dzienniku: „nie był mi tak bliski, abym miał robić dla niego to, czego nie mogłem zrobić i nie zrobiłem dla innych (…). Myślę ze wstydem, że jego chorobliwy strach – zamiast mnie przejąć współczuciem – zbrzydził mnie”.
Rajnfeld zmiesza się z tysiącami uciekinierów zmierzających ku granicy z Hiszpanią. Po 600 kilometrach, wycieńczony, schroni się w Dordonii, niedaleko Bergerac, w Sainte-Foy-la-Grande. 17 kilometrów dalej, w La Force, ukrywa się Oscar Stettiner. Gdy 12 lipca Rajnfeld usłyszy wkraczających do wsi Niemców, popełni samobójstwo.
W tym czasie we Lwowie Hertz siedzi w więzieniu zamarstynowskim. Jesienią gotowy jest akt oskarżenia, oparty głównie na przedwojennym artykule poety „Liryka proletariacka”, opublikowanym w piśmie Jerzego Giedroycia – „faszystowskiej młodzieżowej gazecie” „Polityka” – „Bunt Młodych”, tak głosi wypis z protokołu numer 146 OS NKWD ZSRR. Paragraf: propaganda antysowiecka; element społecznie niebezpieczny („socjalno-opasnyj elemient”). Niebawem Hertz dostanie do ręki siekierę, będzie rąbał las.
4 października 1941 r. wyruszy z Paryża pociąg hańby z grupą literatów zaproszonych przez Goebbelsa na kongres pisarzy europejskich w Weimarze. Pojadą Drieu la Rochelle, Robert Brasillach, Abel Bonnard, Ramon Fernandez, Jacques Chardonne i inni sympatycy III Rzeszy, a wśród nich Marcel Jouhandeau. Będą debatować o nowej Europie. W grudniowym numerze „Nouvelle Revue Française” ukaże się sprawozdanie Jouhandeau.
Mniej więcej wtedy Hertz, zwolniony z obozu we wrześniu 1941 r. na mocy układu Sikorski – Majski, dotrze do delegatury ambasady RP w Ałma Acie. Na jej zlecenie będzie organizował szkoły polskie w Kirgizji.
Po wyzwoleniu Paryża, jesienią 1944 r., nazwisko Jouhandeau znajdzie się na liście stu kilkudziesięciu pisarzy i dziennikarzy kolaborantów. Ominie go czystka („épuration”). Dożyje sędziwego wieku. Będzie udzielał wywiadów. Umrze w 1979, pół roku przed Jakiem Stettinerem.
Czy spotykali się z Hertzem po wojnie?
Kim jest mężczyzna, o którym poeta wspomina w marcu 1961 r. w liście do swojego kuzyna Zygmunta Hertza: „Mój Francuz pisał, dopytując się, kiedy przyjadę”. Kim jest „przyjaciel Francuz” z eseju „Źródło Vaucluse’y”, który „długim, pięknym samochodem” wiezie go doliną Rodanu do wsi prowansalskiej na spotkanie „wspólnych starych znajomych”? Kim są owi znajomi, znudzeni nadmiarem pieniędzy i Paryżem, których zapamiętał z dawnych dni, gdy byli młodzi, weseli i beztroscy?
Broszura Jouhandeau „Le péril juif” żyje. Jej pierwsze papierowe wydanie dziś kosztuje w sieci 600 euro. Jest też dostępna za darmo w formie elektronicznej. Łatwo natknąć się na edycję z 1972 r., z dopisanym przesłaniem autora. Jeśli nie jest to „fałszywka”, Jouhandeau we wstępie zatytułowanym „Ultima verba”, ostatnie słowa, dowodzi, iż rację miał pod koniec lat 30., ostrzegając Francję przed żydostwem.
W La Force żyje siostrzeniec Jacques’a Stettinera, Philippe Maestracci, rolnik. Jako jedyny wnuk Oscara i jego spadkobierca walczy o odzyskanie obrazu Modiglianiego. Urodzony pod koniec wojny. Bywał w Paryżu u wuja, w jego mieszkaniu przy ulicy Victora Hugo. – Nic mi nie wiadomo o tym – mówi – by miał przyjaciela z Polski.
Wojciech Karpiński, pisarz: – Jestem prawie pewien, że po wojnie Hertz nie spotykał się z Jouhandeau ani ze Stettinerem.
W stronę klęski
Kwietniowy dzień 1939 r. Przy kawiarnianym stoliku siedzą Juliusz Żuławski i Paweł Hertz. Poeta hamletyzuje: wracać czy nie? Urządził się już w Paryżu… Może do Warszawy pojedzie tylko na wakacje?
Ich następne spotkanie odbędzie się w powojennej Łodzi, w redakcji „Kuźnicy”.
Tamtej wiosny układa ciemne wiersze, jakby jego poezja znała przyszłe wypadki. „Na morze niecierpliwe piękny spada Ikar,/ (…). Kwiecień/ kończył się, ciepłe zmieniano odzieże,/ mgieł szale i obłoków futra na lazury,/ (…) o Ikarze nie myślał nikt”.
Poeta jest mniej przenikliwy od swej poezji. „Europa miała być porwana – powie Adam Lambert – a my nic o tym żeśmy nie wiedzieli, choć wisieliśmy nad nią jak te amorki na obrazie”.
Hertz nie rozumie powagi sytuacji. „Bieżące sprawy niemieckie” stara się oceniać, „nie wpadając w ekstremy”, jak to zazwyczaj czynią osoby jego pochodzenia – wyjaśnia Iwaszkiewiczowi. Jeśli odczuwa przykrość, to z powodu kultury niemieckiej, która jest w nim „silnie zaznaczona”. Wyzbywa się zresztą tej jednostronnej skłonności i świadomie zanurza w kulturze francuskiej.
Stryj Hieronim ostrzega Lamberta: „Cały ten kontynent niewart dziś funta kłaków. Zobaczysz, co się tu jeszcze będzie działo”.
W Paryżu upał. „Pełne lato. Francja raj okradła/ z pąsowych róż,/ (…) Jak dziewczyna karminem wargi karmi/ i oszukuje czas./ Jaka groza! Miesza farby burza”.
Pod koniec lipca Hertz wsiada do pociągu na Gare de l’Est. Wymienia ostatni uścisk dłoni z Jouhandeau i Stettinerem.
Adam Lambert daje się kołysać rytmowi pociągu. I nagle przeszywa go myśl, że jedzie w złym kierunku! W stronę klęski.
„Czas, aby puste miary starł/ i końców wierszy swych nie gładził,/ i poznał głód, i pot, i skwar,/ i nowe pieśni wyprowadził”.
Między Mołotowem a kowadłem
Warszawa dyszy w upale. Lato jest rozkoszne i Hertz pragnie się nim cieszyć. Jedzie do Gdyni. Rozmija się z Aleksandrem Watem, który z Jastarni wraca z rodziną do Warszawy. W Juracie i Jastarni bawi właśnie kuzyn Zygmunt ze świeżo poślubioną żoną, Zofią, ale z Pawłem jeszcze się nie znają.
Wyprawia się do Wolnego Miasta Gdańska, a nad jego głową wściekle łopocą flagi ze swastyką. Noce są piękne, niebo gwiaździste.
Na południowo-wschodnim krańcu Polski, sto kilometrów od Stanisławowa, absolwent gimnazjum Herman Gerner szkoli się na obozie wojskowym w Worochcie. Ta miejscowość w Karpatach nazywana jest drugim Zakopanem. Herman Gerner po wojnie będzie się nazywał Henryk Krzeczkowski i zostanie przyjacielem Hertza.
W Zakopanem Iwaszkiewicz spotyka na Kalatówkach Tuwima, a na Krupówkach – Witkacego. Groza wisi w powietrzu i popycha ludzi z miejsca na miejsce, jakby nieustanny ruch miał ich ocalić przed przeznaczeniem. Bawią się, ale wewnętrznie są strwożeni. W ostatnią niedzielę sierpnia w podwarszawskim Stawisku Iwaszkiewiczów trwa przyjęcie: Miłosz, Stanisław Baliński, Antoni Sobański, Wanda Telakowska, inni. Od fortepianu Baliński śpiewa szlagiery dwudziestolecia: „Co pani ma tam pod sukienką”… Panowie proszą panie do tanga.
Mobilizacja. W pociągu do Warszawy Hertz całą noc stoi w tłoku na korytarzu. To nowe doświadczenie napawa go zdumieniem, bo bilet pierwszej klasy zawsze dotąd otwierał przed nim drzwi do komfortu. Wciąż jeszcze czuje się przeznaczony do „krzesła/ Przy sybillach…”, jak w wierszu Hofmannsthala. Wreszcie hotel Victoria na Jasnej, jest poranek 28 sierpnia. Hertz nalewa sobie wody do wanny.
Rodzice nie dramatyzują. Obeznani z kulturą niemiecką, zaznajomieni z uprzejmymi dyrektorami i inżynierami niemieckich fabryk chemicznych czekają na rozwój wypadków. Za parę dni ze zdziwieniem przyjmą decyzję syna o ucieczce na Wschód.
Gdy Hertz zjada swój ostatni obiad u Simona i Steckiego na Krakowskim Przedmieściu, nad Warszawę nadlatują pierwsze bombowce. „Ta zwierzęcość naszych nieprzyjaciół” – notuje w dzienniku Iwaszkiewicz.
Hertz nigdy jeszcze nie przekroczył linii Wisły i kiedy 6 września posuwa się zatłoczoną drogą w kierunku Brześcia, znów jest „turystą świata”. Czy zabrał swe wykwintne ubrania? Szlafrok z wielbłądziej wełny? Jeśli tak, porzuci je pod Terespolem, wraz z upodobaniem do mocnej, gorzkiej herbaty podawanej w cienkiej porcelanie. Będzie musiał porzucić też wiele innych zamiłowań. Na razie w przygodnym domu uczy się pić słabą herbatę, ze szklanki, z cukrem zamieszanym cynową łyżeczką.
Dociera do majątku kuzynów w Stradeczu (dziś na Białorusi). To własność rodziny ze strony matki Hertza. Jej wuj założył tu przed pierwszą wojną wielką hodowlę karpi.
Porośnięte trzciną stradeckie stawy i pełen uciekinierów dom z gankiem zagrają w „Sedanie” rolę gniazda rodziny Lambertów. Bez zbytniej charakteryzacji. Nazwa folwarku też pozostaje ta sama – Stradecz. I nazwa gminy – Miedna. W scenografii jelenich rogów na ścianach, rosyjskich dyplomów za szkłem i ciężkich mebli Hertz bez rodzinnych sentymentów, zimnym piórem, zbuduje sytuację kresu.
Jeszcze rozbrzmiewa gong na obiad, jeszcze nabija się fajki holenderskim tytoniem, ale już cień zasnuwa stawy i dom. I gospodarzy wraz z gośćmi przemienia w upiory. Autor „Sedanu” nie okaże im litości. Małostkowi i źli, pretensjonalni i zakłamani, wciąż nie rozumieją, że to koniec epoki i ich własny. Z każdego kąta ciągnie zepsuciem, kompleksem i resentymentem. A kiedy białoruscy chłopi, ośmieleni wkroczeniem bolszewików, spuszczą wodę ze stawów w akcie sprawiedliwości dziejowej, na dnie ukażą się „pozieleniałe ze starości karpie” i rozejdzie się zapach zgnilizny. Koniec Lambertów.
Tak Hertz porachuje się ze swą sferą, lecz dopiero po wojnie. Na razie posila się gotowaną rybą – nic innego już nie ma – i prowadzi uprzejmą konwersację. Bo ceni sobie „politurę wychowania”. Na jego oczach Stradecz, jak miniatura Polski – po trochu szlachecka, wojskowa i chłopska, mieszczańska i inteligencka, żydowska i klerykalno-narodowa – ginie.
Po latach Hertz powie żartobliwie, że znalazł się wówczas między Mołotowem i kowadłem. Istotnie, wspólna defilada Armii Czerwonej i Wehrmachtu odbyła się w pobliskim Brześciu 22 września. A mowa sowieckiego komisarza spraw zagranicznych Wiaczesława Mołotowa zagrzmiała z głośników.
Hertz skierował się do Lwowa. Czy wymknął się ze Stradecza tak jak jego bohater Adam Lambert, bez pożegnania i w przekonaniu, że opuszczać skazanych przez historię nie jest zdradą?
W czasach szaleństwa. Hertz, Fiłosofow, Stempowski, Moltke’, Magdalena Grochowska, Wyd. AGORA Fot. materiały wydawnictwa
Fragment eseju „Paweł Hertz. Świadek koronny życia” ze zbioru autorki „W czasach szaleństwa. Hertz, Fiłosofow, Stempowski, Moltke”, który ukaże się 25 września nakładem Wydawnictwa Agora. Cytaty z von Hofmannsthala w przekładzie Pawła Hertza
Paweł Hertz (ur. 29 października 1918 w Warszawie, zm. 13 maja 2001 w Warszawie) – polski pisarz, poeta, tłumacz i wydawca.
Życiorys – Urodził się w spolonizowanej rodzinie żydowskiej, jako syn Michała Hertza i Pauliny z domu Turower[1]. Uczeń Gimnazjum im. Mikołaja Reja w Warszawie, z własnego wyboru porzucił szkołę i nigdy nie przystąpił do matury. W latach 1935–1937 podróżował po Austrii i Włoszech. W części podróży towarzyszył mu m.in. Jarosław Iwaszkiewicz. Od końca 1937 mieszkał w Paryżu, gdzie uczęszczał na wykłady Écoles des Hautes Études Internationales(fr.). W kręgu homoseksualistów nazywano go wówczas „księżniczką Izraela”