Śmierć dla zbrodniarzy z Majdanka. “Egzekucje niczego nie rozwiązały. Wieczorem wielu ludzi poszło się upić”
Marta Grzywacz
Egzekucję pięciu spośród sześciu zbrodniarzy (Pohlmann popełnił samobójstwo) oglądało 25 tys. osób. Na zdjęciu strażnik Schöllen i kapo Stalp tuż przed powieszeniem (Fot. IPN)
Rozprawa ze schwytanymi esesmanami z obozu na Majdanku przebiegła błyskawicznie: 27 listopada 1944 r. rozpoczął się ich proces, 2 grudnia lubelski sąd skazał ich na śmierć, a następnego dnia zostali publicznie powieszeni.
Żołnierze muszą strzelać w powietrze, bo tłum zaczyna otaczać oskarżonych. Za moment mieszkańcy Lublina rozszarpią zbrodniarzy na kawałki. Za moment (…), sprawiedliwości stanie się zadość. Z balkonów, okien i chodników rozlegają się okrzyki: „Śmierć! Śmierć!” – opisywał pierwszy dzień procesu oprawców z Majdanka „Głos Ludu”, założony w Lublinie w 1944 r. tuż po ustanowieniu władzy PKWN.
Oskarżonych do Domu Żołnierza, gdzie miał się odbyć proces, celowo poprowadzono ulicami miasta. To miało podgrzać emocje i tak podsycane już przez sowiecką propagandę. Lublin, Polska i reszta świata miały być przekonane nie tylko o tym, jak ważne jest szybkie osądzenie niemieckich zbrodniarzy, ale też o tym, że nowa władza ma legitymację, aby to zrobić. Dlatego na dzień przed rozpoczęciem procesu mieszkańcom Lublina pokazano film Aleksandra Forda „Cmentarzysko Europy” opowiadający o zbrodniach na Majdanku. Zdjęcia nakręcono tuż po przejęciu obozu przez żołnierzy 1. Frontu Białoruskiego w lipcu 1944 r. Widać na nich ekshumację tysięcy ofiar i cele lubelskiego więzienia Gestapo, gdzie wśród ciał zabitych zrozpaczone rodziny poszukiwały bliskich. Mieszkańców wpuszczono też na teren obozu. W rezultacie, gdyby nie wojsko, doszłoby do samosądu. Skończyło się na przekleństwach, wygrażaniu pięściami i pluciu w twarz.
27 listopada 1944 r. przed sądem w Lublinie stanęło sześciu oprawców: najwyższy rangą SS-Obersturmführer Anton Thernes, szef obozowej administracji, odpowiedzialny za wyżywienie i pracę niewolniczą więźniów, nad którymi osobiście się znęcał; jego asystent Wilhelm Gerstenmeier; strażnicy: Hermann Vögel i Theodor Schöllen, oraz dwóch niemieckich kapo: Heinz Stalp i Edmund Pohlmann. Zostali schwytani w okolicach Lublina. Ewakuowali się z Majdanka w ostatniej chwili i nie zdążyli daleko uciec.
Zbyt nieprawdopodobne
Już w kwietniu większość więźniów, około 12-15 tys. osób, wywieziono do obozów w Natzweiler, Gross-Rosen, Auschwitz, Płaszowie, Ravensbruck i Mauthausen. Ostatnia, blisko tysięczna grupa wyszła w lipcu w marszu śmierci. Na dzień przed wycofaniem się Niemcy rozstrzelali na terenie Majdanka blisko 700 osób z więzienia Gestapo w Zamku Lubelskim.
22 lipca 1944 r. rozpoczęły się walki o Lublin, a rankiem następnego dnia Sowieci weszli do oddalonego od centrum miasta o 4 km obozu, który był prawie pusty. Pozostało w nim kilkaset osób, głównie żołnierzy radzieckich, często dezerterów, którzy przeszli na stronę nazistów, i rannych lub kalek po walkach na froncie, przebywali w obozowym szpitalu i nie byli ujęci w ewidencji obozowej. Na filmach dokumentalnych widać, że patrzą na swoich rodaków bez cienia radości, słusznie przypuszczając, że nie czeka ich nic dobrego.
Mimo że Niemcy starali się zatrzeć ślady, dowody zbrodni były ewidentne. Krematorium nie zdążyło jeszcze ostygnąć, dymiły góry popiołów, a na dziedzińcu leżała sterta 800 tys. par butów. Odkryto siedem komór gazowych. Dziennikarze nie mogli uwierzyć w to, co widzą, brytyjski „The Times” odmówił opublikowania korespondencji Alexandra Wertha, uznając, że padł ofiarą sowieckiej propagandy. Dopiero gdy alianci wyzwolili Bergen-Belsen i Buchenwald, doniesienia z Majdanka i Auschwitz zostały uznane za prawdziwe.
Na podstawie ilości popiołów, wydajności krematorium i liczby butów członek polsko-radzieckiej komisji do badania zbrodni niemieckich Piotr Sobolewski stwierdził, że na Majdanku zginęło 1,5 mln osób. Nie zweryfikowano tych danych, mimo że już podczas procesu wyszło na jaw, że do obozu zwożono ubrania i buty żydowskich więźniów z innych obozów, które po naprawie były wysyłane dla cywili w zbombardowanych przez aliantów niemieckich miastach. Tomasz Kranz, dyrektor Państwowego Muzeum na Majdanku, na podstawie przeprowadzonych analiz twierdzi dzisiaj, że przez Majdanek przeszło około 150 tys. osób.
Na skutek głodu, chorób, pracy ponad siły, a także w egzekucjach i w komorach gazowych życie straciło blisko 80 tys. więźniów, w tym 60 tys. Żydów.
Budowany od jesieni 1941 r. obóz początkowo miał być przeznaczony dla jeńców, w lutym 1943 r. został przemianowany na koncentracyjny, a w końcu stał się obozem zagłady i istotnym ogniwem realizacji „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”. Był również wykorzystywany jako obóz karno-przejściowy dla polskiej ludności wiejskiej.
Proces oprawców z Majdanka. To nie będzie zemsta
Majdanek był pierwszym dużym obozem koncentracyjnym przejętym przez aliantów, dlatego proces jego oprawców stanowił przedmiot szczególnej troski nowych polskich władz. Zwycięzcy zamierzali pokazać, że będą postępować zgodnie z prawem polskim i międzynarodowym i że nie będą się kierować zemstą.
Przygotowania zaczęły się już w sierpniu 1944 r., gdy sowieckie i polskie władze stworzyły Polsko-Radziecką Komisję Nadzwyczajną do zbadania zbrodni niemieckich dokonanych w obozie na Majdanku. Jej szefem został Andrzej Witos, wiceprzewodniczący PKWN i kierownik departamentu rolnictwa, którego z powodu częstych nieobecności zastępował Dimitrij Kudriawcew, minister sprawiedliwości ZSRR i członek Nadzwyczajnej Radzieckiej Komisji do badania zbrodni niemieckich. Członkami komisji byli także polscy i sowieccy lekarze – eksperci medycyny sądowej, kryminolodzy, były rektor KUL-u prof. Józef Kruszyński i były szef Polskiego Czerwonego Krzyża Ludwik Chistians. Mimo że polskie i radzieckie władze starały się podciągnąć zagładę Żydów pod „morderstwa obywateli polskich”, w skład komisji włączyły także szefa Referatu do spraw Pomocy Ludności Żydowskiej Emila Sommersteina.
Komisja nie mogła się oprzeć na dowodach w postaci dokumentów, bo te Niemcy zniszczyli, akt oskarżenia przygotowano więc na podstawie zeznań świadków i przesłuchań oskarżonych. Podstawą prawną był dekret PKWN z 31 sierpnia 1944 r. „O wymiarze kary dla faszystowsko-hitlerowskich zbrodniarzy”. Pierwszy artykuł głosił: Kto, idąc na rękę władzy państwa niemieckiego lub z nim sprzymierzonego brał udział w dokonywaniu zabójstw osób spośród ludności cywilnej albo osób wojskowych lub jeńców wojennych, podlega karze śmierci.
Muzeum na Majdanku – w czasie II Wojny Światowej mieścił się niemiecki obóz koncentracyjny Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta
Główny prokurator Jerzy Sawicki zamierzał udowodnić, że oskarżeni brali udział w torturowaniu i mordowaniu więźniów, a zatem zasługują na śmierć. Dwóch niemieckich kapo oskarżono dodatkowo o gwałty na więźniarkach, często w obecności członków ich rodzin.
Nie do obrony
Już na początku doszło do prawniczego pojedynku między sądem i prokuraturą a obroną. Żaden z adwokatów nie kwapił się stawać po stronie oskarżonych. Adwokat z urzędu Wojciech Jarosławski prosił o zwolnienie go z obowiązku reprezentowania oskarżonych, powołując się na prawo o adwokaturze, które nakazuje bronić prawa i sprawiedliwości, a nie zbrodni. Przyznał tym samym, że uważa swoich klientów za winnych. Przewodniczący składu sędziowskiego Bogdan Zembrzuski odrzucił tę prośbę. Adwokat Kazimierz Krzymowski próbował więc argumentować, że sąd w Lublinie jest niewładny sądzić oskarżonych, którzy według konwencji haskiej i genewskiej powinni mieć status jeńców wojennych i podlegać sądom wojskowym, ale prokurator Sawicki oponował. Jako członkowie SS, a więc zbrodniczej formacji stworzonej do eksterminacji cywili, oskarżeni nie są żadnymi jeńcami, tylko pospolitymi kryminalistami.
Na ławie oskarżonych w Lublinie zasiadło sześciu zbrodniarzy, od lewej: Anton Thernes, Wilhelm Gerstenmeier, Hermann Vögel, Theodor Schöllen, Heinz Stalp i Edmund Pohlmann Fot. IPN
Nie było wyjścia – obrońcy musieli przystąpić do pracy.
Kapo Stalp zeznawał, że więźniowie pracowali od 6 rano do 6 wieczorem, ich posiłki były skromne, co w połączeniu z ciężką pracą powodowało wysoką śmiertelność.
Owszem, był obecny podczas gazowania więźniów i widział, jak kolejne grupy zmuszano do wejścia do komory gazowej wprost na ciała, które były jeszcze w środku, ale w gazowaniu nie brał udziału.
Gerstenmeier także był świadkiem masowych egzekucji, ale nie miał z nimi nic wspólnego.
Thernes upierał się, że był zwykłym księgowym i tylko słyszał o masowej eksterminacji więźniów. Przyznał jednak, że administracja obozu wysyłała duże sumy pieniędzy i kosztowności do Berlina. Zapytany jednak, co by zrobił, gdyby w krematoriach palono niemieckie kobiety i dzieci, Thernes odpowiedział: „Pozostałoby mi chyba samobójstwo”.
Oskarżyciele przedstawili kilkunastu świadków, którzy zeznali, że w zbrodniach na Majdanku brali udział oskarżeni. Romuald Olszański potwierdzał, że Pohlmann należał do najbardziej sadystycznych kapo. Specjalizował się w mordowaniu więźniów wycieńczonych i na granicy życia, tzw. muzułmanów. Tylko w dniu swego przybycia do obozu zabił 18 osób. Schöllen – zeznał Jan Wolski – specjalnym aparatem badał, czy więźniowie mają w zębach ukryte kosztowności, a potem wyrywał te zęby. I nie rozstawał się z pejczem.
Tadeusz Budzyń opisał gazowanie, do którego używano cyklonu B lub tlenku węgla. Zanim zbrodniarze nabrali wprawy w zabijaniu – mówił – więźniowie bardzo długo się dusili. Dora Mintz widziała niemowlęta wyrywane z ramion matek i wrzucane do komory gazowej, a także ludzi, których zmuszano do tego, aby własnymi rękoma wieszali swoich krewnych.
Sąd nie chciał podkreślać martyrologii Żydów, ale oskarżeni sami zwracali na to uwagę. Stalp mówił, że żydowskie matki, idąc z dziećmi do komory gazowej, opowiadały im bajki, Vögel zeznał, że podczas operacji „Erntefest” (Dożynki) 3 listopada 1943 r. 8400 więźniów Majdanka i obozów satelickich, w większości Żydów, zostało rozstrzelanych, a serie z karabinów zagłuszała grająca na cały regulator obozowa radiostacja.
Pięć razy śmierć dla oprawców z Majdanka
Mowa końcowa oskarżycieli była jednym wielkim popisem propagandy. Henryk Cieśluk, pomocnik prokuratora, działacz PPR bez wykształcenia prawniczego, domagając się dla oskarżonych szubienicy, zwracał uwagę na to, że Majdanek był „laboratorium śmierci”, którego początki sięgają historii wczesnogermańskiej, dlatego najlepiej dla Polski będzie, jeśli zbliży się do Europy Wschodniej.
„Mam mówić o karze dla oskarżonych – zaczął dramatycznie Jerzy Sawicki. – Wiem, że normalnie, kiedy prokurator staje przed sądem i prosi o wyrok śmierci, dreszcz grozy przechodzi sąd, prokuratora i publiczność. Czuję całą swoją bezsilność, kiedy na tej sali wymawiam słowa kara śmierci. Odczuwam całą małość środków, jakimi dysponuje demokracja w obliczu takiego przestępstwa”.
Obrońcy, zakładając, że ich argumenty będą odrzucone, przygotowali krótkie wystąpienia. Jedynie Jarosławski próbował dowodzić, że tylko jeden świadek widział, jak jego klient Anton Thernes bił mężczyznę i kobietę. Krzymowski nawet nie starał się bronić Gerstenmeiera i Vögla. Gerstenmeier był prawdziwym „szatanem śmierci” – przekonywał – i chociaż został wciągnięty w tryby potwornej zbrodniczej machiny, to zarówno jemu, jak i Vöglowi należy wymierzyć „stosowną karę”.
Mieszkańcy Lublina oglądają Majdanek. Rok 1944 Państwowe Muzeum na Majdanku
Wszyscy oskarżeni zgodnie oświadczyli, że są niewinni, ale zanim sąd wydał wyrok, kapo Edmund Pohlmann popełnił samobójstwo.
2 grudnia skazano więc na śmierć pięciu oskarżonych. Tego samego dnia polski wymiar sprawiedliwości wydał rozporządzenie, że egzekucja ma być publiczna.
Tylko się upić
3 grudnia w pobliżu krematorium na terenie Majdanka zgromadziło się 25 tys. osób. Zamiast zapadni użyto platform ciężarówek, które ruszyły punktualnie o 11.
Powiesili tych Fryców, którzy kierowali Majdankiem i zabijali ludzi – pisał jeden z obserwatorów w liście do przyjaciela. Możesz sobie wyobrazić, co się tutaj działo. 10 tys. ludzi, tych, którzy stracili tu swoje rodziny, krzyczało i płakało. Tłum chciał rozerwać ich [skazanych] na strzępy.
Pisarz Zbigniew Załuski zapamiętał ten moment inaczej: Tłum, który przed kilkoma dniami omalże nie rozszarpał oskarżonych wraz ze słabiutką eskortą na ulicy, tłum, przeciwko gniewowi którego w imię sprawiedliwości i ładu trzeba było na ulicę czołgi wysłać – teraz milczał, nieświadom zapewne, dlaczego jego pragnienie zemsty nie znajduje w tej egzekucji należytego zaspokojenia. Może – zastanawiał się jeszcze Załuski – z powodu dysproporcji pomiędzy zbrodnią a karą. A może powodem była świadomość, że podczas wojny stało się coś moralnie nieodwracalnego, ludzkość przekroczyła pewną granicę i nie ma powrotu do tego, co było.
Podobne wrażenia miał Jerzy Putrament: Ludzie wychodzili z Majdanka z przekonaniem, że ich poczucie zemsty nie zostało zaspokojone – pisał. – Nastroje były kiepskie. Każdy zrozumiał, że egzekucje niczego nie rozwiązały. Wieczorem wielu ludzi poszło się upić.
Jeszcze jesienią zapadała decyzja, żeby z Majdanka uczynić miejsce pamięci. Zanim to nastąpiło, cała infrastruktura obozu, której Niemcy nie zdążyli zniszczyć, została wykorzystana przez NKWD jako obóz filtracyjny dla żołnierzy AK i WiN, których z Majdanka transportowano potem do gułagów w ZSRR.
Film Aleksandra Forda „Cmentarzysko Europy”
Korzystałam z: Gabriel N. Finder, Alexander V. Prusin „Justice behind the Iron Curtain: Nazis on Trial in Communist Poland”; Marcin Zaremba „Wielka trwoga. Polska 1944-1947”
Zapisz się na przegląd wydarzeń. Codziennie rano i wieczorem
Wyborcza to Wy, piszcie: listy@wyborcza.pl