Żydzi?! Dobrzy Polacy nie chcą mieć jakichkolwiek związków z tym strasznym słowem
Paweł Smoleński
Mirosław Tryczyk (Fot. Łukasz Giza)
Za co do piachu? Za męczeństwo Pana Jezusa. Za krew na macę. Dla zysku, wzbogacenia się, wreszcie dla przyjemności i władzy, nawet tej leżącej tuż wyżej progu całkowitego upodlenia. Każdy człowiek – który ma rozum i serce – wie, że takie pojmowanie świata to zbrodnicza brednia.
Wszystko już wiemy. Niewiedzą niczego nie uda się wytłumaczyć. Podmieńmy Różę na Sarę, a nawet na swojską Zosię czy Basię. Zamieńmy Joska na Chaima, Jurka lub Stasia, a i tak niewiele się zmieni. Zamiast Szczuczyna weźmy Radziłów lub Jedwabne, zmieńmy Mazowsze na Podlasie lub Podkarpacie, Lubelszczyznę.
Zawsze to będzie łąka za wsią, lasek, stodoła. Poorane lub młodzieńcze twarze kobiet i mężczyzn. Dzieci stojące opodal, niektóre płaczą, zapamiętają na całe życie. Dłonie sękate, wygięte ciężką pracą, choć niemal zawsze, najczęściej w drugim rzędzie, są łapki jakiegoś proboszcza lub wikariusza, którzy z Ukrzyżowanym (tak myśleli) podobno nie mają żadnego problemu, natomiast z narodem jego i rodzicielki, w końcu Królowej, ale też Matki Bolesnej – jak najbardziej. Na wszystko patrzy uśmiechnięte słonko nad Polską. Ruscy – bezbożnicy – weszli i wreszcie wyszli (1941 r.), Niemcy – herody – weszli i wreszcie wyszli (1944 r.), znów Ruscy weszli (1944 r.), jakoś wyjść nie mogą, ale, chwalmy Opatrzność, przecież są puste domy, dobre garnki, pierzyny, świeczniki (może srebrne?), a w ziemi złote zęby, pierścionki, carskie, złote świnki.
Do kompletu musi być urąganie, szarpanie za włosy, pejsy i brody, plucie i bicie. Gwałt nie zaszkodzi, może być nad zbiorową mogiłą, na chwilę przed strzałem, bo kobiety to zawsze trofeum paskudnych czasów. Potem jest żagiew, obrzynek, siekiera, kłonica, szpadel. W łeb, do piachu, co chętnie suflują z ambony (często nie wprost, a czasem bez ogródek), w gazetach, w politycznych przemówieniach i w szepcie sąsiedzkiej plotki.
Za co do piachu? Za męczeństwo Pana Jezusa. Za krew na macę. Dla zysku, wzbogacenia się, wreszcie dla przyjemności i władzy, nawet tej leżącej tuż wyżej progu całkowitego upodlenia. Każdy człowiek – który ma rozum i serce – wie, że takie pojmowanie świata to zbrodnicza brednia. Ale co zrobić, kiedy podobnie myślą bliscy. Kiedy w dziejach familii wychodzi jakaś rysa, zaprzeczają, kluczą, lecz nade wszystko boją się, żeby sąsiedzi, koledzy, sklepowa czy listonosz nie nazwali ich, choćby za plecami, tym okropnym słowem na „Ż”. Najpewniej o tym jest książka Mirosława Tryczyka.
Prof. Joanna Tokarska-Bakir nazwała ją reportażem „z frontu pamięci”. Akurat się mylisz, droga Joanno. To zapis „frontu niepamięci”, wyparcia, celowego zapomnienia. Dobrzy ludzie nie chcą mieć jakichkolwiek afiliacji ze słowem na „Ż”. Bo są dobrzy, nic nie zrobili, a w końcu śmierć na krzyżu Joszki Dawidowicza też swoje waży.
Na dodatek ten Tryczyk jest tak bardzo współczesny. Skąd wiem? Pisze – to w końcu prawda, ale prawda najpewniej pozbawiona celu, zupełnie bez sensu, taka prawda, że za bardzo prawdziwa i dlatego nie nasza. Styl dzisiejszego życia publicznego, ciężkie położenie ekonomiczne, a ponadto specjalna wrażliwość dzisiejszej młodzieży na sprawy publiczne – powodują w sumie, że stan podniecenia nastrojów trwa w permanencji. Hasła radykalnie narodowe wniknęły już zbyt głęboko i szeroko w rzesze tej młodej generacji – pisał w 1937 r. cytowany przez Tryczyka sanacyjny wojewoda białostocki, urzędnik reżimu, który za Żydami co najmniej nie przepadał.
Jak to dobrze – powiem cynicznie – że jednak wojewoda białostocki umarł.
Dobrze dla niego, bo dzisiaj nie zrobiłby kariery. Zamiast ostrzegać przed hasłami radykalnie narodowymi, musiałby cieszyć się z powołania na stołek wiceministra cyfryzacji Adama Andruszkiewicza, pucołowatego młodzieńca, wcześniej szefa „judeosceptycznej” Młodzieży Wszechpolskiej. Andruszkiewicz to akurat koleżka z Grajewa (to obszar zainteresowań Tryczyka, gdzie lubiano pogonić Żydów), więc może jest coś na rzeczy w bzdurnym powiedzeniu o „antysemityzmie wyssanym z mlekiem matki”? Musiałby dać wywiad do państwowej telewizji, jak bardzo podobają mu się młode rodziny z dziećmi idące w hołdzie Niepodległej, a faszystów tam ani, ani, tylko żwawe, wygolone osiłki patriotyczne.
Mirosław Tryczyk napisał książkę o ludziach, którzy mają odwagę pamiętać. Uwaga, panowie i panie. Jeszcze mogą dać wam popalić.
‘Drzazga. Kłamstwa silniejsze niż śmierć‘, Mirosław Tryczyk, Znak Literanova Fot. materiały wydawnictwa
Mirosław Tryczyk – doktor nauk humanistycznych, filozof. Autor książki Miasta śmierci.
Dziadkowie brali udział w zbrodniach. Rodzice milczeli. Wnuki muszą o tym opowiedzieć, by ich dzieci tego nie powtórzyły.
Mirosław Tryczyk odkrył, że jego dziadek, ten sam, któremu uwielbiał siadać na kolanach, uwikłany był w zbrodnie na niewinnych osobach. Jak się uporać z taką prawdą?
Autor rusza w Polskę śladem osób sobie podobnych. Które odkryły grzechy przodków i szukają języka, by o nich opowiedzieć. Trudno przyznać się do tego, że nie radzimy sobie z prawdą o naszej historii, o naszych najbliższych. Jak kochać tych, którzy zabijali?
To książka o ludziach, którzy mają odwagę pamiętać i nie chcą już milczeć. Bo wyparte poczucie winy jest jak drzazga, która jątrzy ranę.
Tryczyk przyznaje, że członkowie jego rodziny uwikłani byli w mordy na Żydach. Zrywając w ten sposób z przyjętym w Polsce decorum, ustanawia niespotykany w naszym piśmiennictwie standard szczerości, umożliwiając wypowiedzenie prawdy zablokowanej przez fałszywe lojalności. Jego postawa udziela się rozmówcom, zachęcając ich do podobnej otwartości. To reportaż „z frontu pamięci”.
prof. Joanna Tokarska-Bakir
Paweł Smoleński, pisarz, publicysta, reporter „Gazety Wyborczej”