Wieszały się przez niego nastoletnie dzieciaki. Salomon Morel, stalinowski komendant obozu Zgoda
Paweł Smoleński
Salomon Morel, komendant obozu pracy przymusowej w Jaworznie
O Salomonie Morelu przełożeni ze stalinowskiej bezpieki pisali, że mimo przeciętnej inteligencji i marnego wykształcenia pracę na linii więziennictwa opanował całkowicie. Opanował ją głównie dlatego, że stosował hitlerowskie metody.
*
Życie Morela oraz to, co myślał o świecie, odtwarza Anna Malinowska w książce „Komendant. Życie Salomona Morela”. To nie tylko portret sadystycznego nadzorcy, ale w dużej części także obraz powojennego Śląska, gdzie życiorysy plątały się bardziej niż w innych miejscach Polski. Trudno ten Śląsk ogarnąć, podobnie jak trudno sobie wyobrazić, jak upodlić sam siebie może człowiek, któremu władza na to pozwala, a nawet do tego zachęca. Malinowska nie opisuje jednak wyłącznie jego powojennej działalności na linii więziennictwa, ale także późniejsze losy w Polsce i Izraelu, gdzie w 2007 r. dokonał żywota.
Oocalony z Holocaustu Żyd, kochający ojciec, szarmancki starszy pan
Diabelską sławę zyskał na Górnym Śląsku, był jedną z postaci, przez którą PRL dla wielu okazał się przedsionkiem piekła. Pochodził z Lubelszczyzny, był partyzantem Armii Ludowej i ocalonym z Holocaustu Żydem, co może mieć znaczenie tylko dla antysemitów. Był świetnym, kochającym ojcem, co jest istotne tylko dla jego potomstwa. Prezentował się u schyłku życia jako miły, szarmancki starszy pan. Uważał, że został zaszczuty.
Co z tego wynika? Doskonałe nic. Gdyż liczy się Morel – komendant obozu koncentracyjnego Zgoda w Świętochłowicach, gdzie trzymano śląskich Niemców oraz Ślązaków, którzy podczas okupacji podpisali folkslistę, często po to, by ratować życie. Liczy się Morel – komendant Więzienia Progresywnego dla Młodocianych Przestępców, utworzonego w Jaworznie na miejscu niemieckiego kacetu, gdzie wcześniej państwo polskie zamknęło Ukraińców wysiedlonych w akcji „Wisła”. Albo Morel – pracownik więzień w Lublinie, Tarnobrzegu, Opolu, naczelnik aresztu śledczego w Katowicach.
Wprawdzie nie Morel wymyślił koncentraki oraz stalinowskie metody śledztwa, bicie, karcer, tortury i gwałty na więźniarkach. Nie tylko on dyszał nienawiścią do Niemców i wszystkich, których podejrzewał o kolaborację, choć dobrze wiedział, że w Zgodzie siedzą w większości ludzie Bogu ducha winni. Nie był również jedynym w Polsce entuzjastą metod wychowawczych sowieckiego pedagoga Antona Makarenki, których na własnych plecach doświadczały nastolatki zamknięte w Jaworznie.
On po prostu nie przynależał do Żydów
Morel otrzymał kilka odznaczeń państwowych i odznakę Wzorowego Pracownika Więziennictwa, niektóre już po stalinizmie. Za co? Nikt oczywiście odznaczeń tak nie uzasadniał, lecz to on, z pełną aprobatą zwierzchników, zastosował w Zgodzie całą paletę hitlerowskich represji, z wyłączeniem zbiorowych egzekucji i komór gazowych.
I przez Morela w Jaworznie wieszały się nastoletnie dzieciaki.
Umiał bić i torturować, wsadzać do karceru wypełnionego wodą, a gdy wybuchła epidemia tyfusu, tym samym wozem jego personel wywoził z obozu trupy i przywoził gliniasty chleb. Głód w Zgodzie spowodował, iż więźniowie wyjedli całą trawę. Tymczasem Morel z podwładnymi i uprzywilejowanymi więźniami organizował libacje, podczas których do zabawy chętnie przygrywał na mandolinie.
Chlanie na umór często zamieniało się w orgię okrucieństwa, bo strażnicy lubili sobie ekstra potorturować, lub w tzw. polowania. Nad barakami niosło się echo strzałów, a o poranku wynoszono z nich trupy. A ponieważ gorzała idzie w parze z dziewuszkami, do Zgody zapraszano usłużnie miłe funkcjonariuszki UB. Albo obozowy lekarz, więzień, lecz z władzą, wieczorami zamieniał swój gabinet w burdel, typował do niego przywlekane siłą więźniarki. Niektóre miały 13-14 lat, sporo popadło w obłęd, rzucały się na obozowe druty podłączone do prądu.
Morel był bezdusznym sadystą. Nie usprawiedliwia tego jego tłumaczenie, że widział śmierć najbliższych, zamordowanych podczas wojny przez Polaków, żeby nie było problemów z Niemcami. Ani legenda, jakoby siedział w Auschwitz, jak jedna z jego kochanek, też naczelniczka kacetu, gdyż obóz mógł znać jedynie z opowiadań. Także przekleństwo ciążące nad narodem żydowskim: dziedziczone w genach pogromy, oskarżenia o mordy rytualne, rampa w Birkenau lub w Treblince.
Po pogromie kieleckim Żydzi masowo uciekali z Polski, Morel zaś ochoczo służył organom władzy. Nie ma w jego opowieściach ani słowa o tym, że powojenne mordy na Żydach zrobiły na nim jakiekolwiek wrażenie. On po prostu nie przynależał do Żydów. Ale do stalinowskich zbrodniarzy wielu narodowości – jak najbardziej.
Skórzanym pasem, żelazną rurką, nogą od taboretu
Historia Morela to również archetypiczna opowieść o demoralizacji, rozpiętej od najwyższego szczytu nowych władców Polski po rynsztokowy świat więziennych nadzorców. Nie był geniuszem, lecz musiał rozumieć, że to, co robi, pozostanie bezkarne. Ktoś wysyłał mu z góry aprobujące komunikaty, że jeśli skórzanym pasem, żelazną rurką lub nogą od taboretu zatłukł na śmierć więźnia albo uczestniczył w gwałtach, wszystko gra i buczy, bo tak się utrwala polskość i władzę ludową.
A kiedy Morel przeginał, dostawał karę – np. za doprowadzenie do epidemii tyfusu w Zgodzie kilka dni domowego aresztu. Burzył się przeciwko temu, a kiedy w 1968 r. zesłano go na emeryturę, czuł się skrzywdzony.
Paradoksalnie – był w tym rys prawdy. Gdyby Morel nie był Żydem, siedziałby w służbie więziennej nie wiadomo jak długo. Mógł się zjeżyć, że w antysemickiej czystce 1968 r. wyrzucają jego, wiernego i oddanego klawisza, a nie Polaków, którzy w niczym mu nie ustępowali. Jak niejaki Czesław Gęborski, komendant koncentraka w Łambinowicach, gdzie katował nawet byłych więźniów Auschwitz i Mauthausen. Gęborski zostaje, Morel – won. Okazuje się, że w PRL bandyterka miała także rasowe oblicze.
Cierpienie niekoniecznie uszlachetnia
Salomon Morel to również opowieść o zakłamaniu. Bo jak się przyznać do winy (a przynajmniej milczeć), skoro zbrodnia jest jasna i oczywista? Trzeba iść w zaparte, gdyż kanaliom zazwyczaj zdaje się, że kłamstwo ma niewiarygodną potęgę.
Przesłuchiwany w latach 90. Morel niby coś pamięta, lecz zupełnie co innego niż więźniowie Zgody i jaworzniacy.
Nigdy i pod żadnym pozorem – zeznaje – nie uczynił nikomu krzywdy, a jeśli ktoś tak twierdzi, to jest antysemitą. Dźwięczy w tym dzwoneczek prawdy, zważając choćby na internetowe wpisy: żydowski kat, żydowski sadysta, żydokomuna. W tych przypadkach oskarża Morela nie jego własna zbrodnia, lecz pochodzenie.
Jak w 1968 r. żydowskie pochodzenie było kulą u nogi Morela, tak w demokratycznej Polsce zdaje się przydatne, zaś antysemityzm można wykorzystać jak tarczę. Morel powtarza amerykańskiemu dziennikarzowi, Żydowi z Nowego Jorku zbierającemu materiały do książki o katach wczesnego stalinizmu, którym przytrafili się żydowscy rodzice, że o nim pisać nie wolno, bo będzie to pożywką dla rasistowskiej natury Polaków. Jest bezczelny i niegodziwy: swoje przypadki porównuje do sprawy Alfreda Dreyfusa.
Najgorsze jest to, iż może podeprzeć się licznymi przykładami. Jednak dziennikarz pisze, a pod drzwiami katowickiego mieszkania byłego klawisza nie ustawiają się antysemickie pikiety. Więcej – nikt nie przychodzi protestować, jakby Śląsk wstydził się Świętochłowic i Jaworzna.
Kiedy zaś poszczególne nitki zeznań ofiar Morela zaplatają się w gruby sznur oskarżeń – prokuratura postawi mu zarzuty zbrodni przeciwko ludzkości i ludobójstwa – wyjeżdża do Izraela.
Nie bardzo mu się tam podoba, lecz ma gwarancję, iż we względnym spokoju doczeka końca, gdyż Izrael nie przewiduje ekstradycji Żydów, nawet oprawców. Wynika to z historii narodu żydowskiego – doświadczenie uczy, że w procesie Żyda żydostwo często stawiano wyżej niż prawdziwą winę.
Morel jest dowodem na prawdziwość słów Amosa Oza, iż przeżyte cierpienie, jak wierzą chrześcijanie, niekoniecznie uszlachetnia. Że cierpiał – nie ulega wątpliwości. Lecz tak naprawdę znaczenie ma tylko jego zbrodnia.
‘Komendant. Życie Salomona Morela’, Anna Malinowska, Wydawnictwo Agora Fot. materiały wydawnictwa
Komendant. Życie Salomona Morela
Anna Malinowska
Agora
Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com