Der szwarcer jungermanczik (rozdział II)
JANKEW DINEZON
Fragment okładki „Chiduszu” 8/2019 będącej ilustracją do powieści Jankewa Dinezona „Der szwarcer jungermanczik”. Autorka: Edyta Marciniak
POCZĄWSZY OD „CHIDUSZU” 8/2019 PUBLIKUJEMY W ODCINKACH PIERWSZE TŁUMACZENIE NA JĘZYK POLSKI POWIEŚCI JANKEWA DINEZONA DER SZWARCER JUNGERMANCZIK (CZARNY MŁODZIENIASZEK). POWIEŚĆ, PO OPUBLIKOWANIU W 1877 ROKU, STAŁA SIĘ PIERWSZYM JIDYSZOWYM BESTSELLEREM – LOSY ROZY I JÓZEFA PRZEŻYWAŁ NIEMAL KAŻDY POLSKI ŻYD [CZYTAJ WIĘCEJ O AUTORZE POWIEŚCI]. CHOĆ DO NIEDAWNA ZAPOMNIANY, JANKEW DINEZON BYŁ SWEGO CZASU JEDNYM Z NAJWAŻNIEJSZYCH PISARZY JIDYSZ. PO ŚMIERCI SPOCZĄŁ WRAZ Z PRZYJACIÓŁMI – PERECEM I AN-SKIM – W JEDNYM GROBOWCU NA CMENTARZU ŻYDOWSKIM W WARSZAWIE.
PONIŻEJ PREZENTUJEMY DRUGI ROZDZIAŁ POWIEŚCI.
1.
PÓŁNOC W BESMEDRESZU
2.
LIST
Kilka tygodni później znów widzimy naszego Józefa, gdy do późna w nocy siedzi nad lekturą. Tym razem czyta kilka gęsto zapisanych kartek papieru. Był to list, który napisał do rodziców. Czytał go już któryś raz z kolei, a gdy tylko kończył, zaczynał od nowa:
Kochana i najdroższa Mamo!
Wiem, że zraniłem Cię, nie pisząc tyle czasu. Z pewnością jednak nie będę musiał zbyt długo prosić o wybaczenie, gdyż jestem przekonany, że nie myślisz o mnie źle. Wiem, jak bardzo mnie kochasz. Twój Józef kocha Cię równie mocno. Nie jestem winien trosk i bólu, których Ci przysporzyłem – tak się po prostu zdarzyło. Nie chciałem Cię martwić, postanowiłem więc zacisnąć zęby i przeczekać trudną sytuację, w której się znalazłem. Wolałem opowiadać Ci tylko o rzeczach przyjemnych. Taka matka jak Ty zasługuje na to, by słuchać wyłącznie dobrych nowin! Widzisz, Bóg nas nie opuszcza, a jego łaska jest wszędzie.
W besmedreszu było mi źle. Nie mogłem się przyzwyczaić do twardej ławki, do zimna, do bycia „próżniakiem”… Nie ukrywam, że byłem bliski rzucenia tego wszystkiego. Poważnie rozważałem powrót do domu. Wiem, że przyjęłabyś mnie znów pod swój dach, ale z pewnością płakałabyś też nad moim nieróbstwem. Jedynie ból, który z pewnością bym Ci sprawił, nie pozwolił mi zrobić tego, co chciałem.
Lecz na moje szczęście – choć sam doprawdy nie wiem, czy można to tak nazwać – Bóg zesłał mi brata. Tak go nazywam, choć w rzeczywistości jest mi nawet bliższy niż brat. Zaprosił mnie do swojego domu, gdzie znalazłem nowych rodziców. Nową matkę.
Kochana Mamo! Wiem, że nie obrazisz się za to, że pozwalam sobie nazywać obcą kobietę tym świętym imieniem, którym człowiek nazywać powinien tylko jedną w swoim życiu kobietę. Kochasz mnie, gdyż jestem Twoim rodzonym synem. Nie potrafisz mnie nie kochać. Będąc tak dobrą i oddaną, czujesz przecież, że obce dziecko nie zajmie mojego miejsca w Twoim sercu. Jestem Ci bliższy niż wszyscy inni.
A co byś pomyślała, gdybym powiedział Ci, że zupełnie obca kobieta jest mi tak oddana, tak dla mnie dobra i być może – ukarz mnie, Boże, jeśli to grzech tak mówić – kocha mnie równie mocno, jak Ty?
Ta zesłana mi przez Boga kobieta nieustannie sprawuje nade mną pieczę. W środku nocy przychodzi okryć mnie kołdrą. Moje skarpetki, często mokre lub podarte, rano znajduję czyste i pocerowane. Zauważyłem też, że nie pozwala nikomu innemu pościelić mojego łóżka. Wczoraj w nocy poprawiała mi poduszkę. Czułem, jak jej ciepłe, matczyne dłonie podtrzymują moją głowę, jak jej ciepłe usta składają mi na czole pocałunek pełen troski. Słyszałem, jak szepce: „Jak matka mogła spuścić z oczu takie dziecko? Teraz ja będę ci matką. Panie tego świata, pobłogosław mnie takim synem!”.
Słyszałem i czułem to wszystko, lecz udawałem, że śpię. Serce biło mi mocno i ze wzruszenia ledwie mogłem złapać oddech. Westchnienie wyrwało mi się spod serca, a w odpowiedzi usłyszałem jak echo jej westchnienie, które wydała z siebie, gdy na czubkach palców wychodziła z pokoju. Natłok myśli w głowie nie pozwolił mi już tej nocy zasnąć.
Przypomina mi się dzieciństwo – gdy opowiadałaś mi Twoje kochane historyjki, a ja zwierzałem Ci się ze wszystkich sekretów. Przysięgam, że nigdy Cię nie okłamałem. Nie musiałem – nie ukarałaś mnie przecież nigdy: ani gdy coś zniszczyłem, ani gdy popełniłem jakiś błąd. Opowiadałaś mi tylko, jak Ciebie karcono w młodości, dzięki czemu rozumiałem, w jaki sposób sam mam się poprawić. Obiecywałem sobie wówczas, że nie dopuszczę do Ciebie żadnych zmartwień. Z całych moich dziecięcych sił starałem się nie robić tego, co Tobie się nie podobało. Byłaś mądrą matką, wiedziałaś, jak wychować syna. Nie traktowałaś mnie tak, jak rodzic traktuje dziecko, lecz jak starsza, bardziej doświadczona siostra, która opiekuje się młodszym bratem. Nigdy nie zapomnę widoku Twoich łez, gdy wyjeżdżałem. A jak odwdzięczyłem się za całe dobro, które mi darowałaś? Nijak, nic dla Ciebie nie zrobiłem. Lecz czym dziecko może odwdzięczyć się matce? Tylko tym właśnie słowem: „matka”. Dobra, rozumna kobieta wie, ile wdzięczności kryje się w tym jednym, najważniejszym słowie. Tobie jednej ta zapłata się należy.
Wybacz mi więc, że nazywam teraz tym imieniem obcą kobietę. Ale znów, tylko w ten sposób mogę wyrazić swoją wdzięczność za całą jej dobroć i troskę. Wybacz jej, Matko. Wybacz i mi, gdyż pociesza mnie to, że chociaż tyle mogę dla niej zrobić. Moja miłość do Ciebie pozostaje niezmieniona i nadal jest tak samo silna. Lecz tę drugą matkę też muszę kochać!
Piszę do Ciebie z ich domu. Brat, o którym wspominałem, zaprosił mnie tutaj, bym się z nim uczył. Jest jeszcze bardzo dziecinny, niewinny i pełen młodzieńczej radości. Ma dwie siostry, które także uczę. Jedna ma lat siedemnaście lub osiemnaście i nazywa się Roza. To imię do niej pasuje – jest jak piękna róża w zadbanym ogrodzie. Tak rozkwita mądra dziewczyna przy wyrozumiałych, dobrych rodzicach. Skromna, unika niepotrzebnych słów, znana jest ze swej dobroci. Lecz mnie najbardziej podoba się w niej to, że nie wywyższa się nad biedniejszych od siebie, nad mniej wykształconych, tak jak to często robią ludzie z jej stanu. Podobno kiedyś była wesoła, lecz dziś jest zamyślona i cicha. Nie rozmawialiśmy jeszcze ze sobą dłużej. Wymieniliśmy tylko kilka zdań, których nie da się uniknąć, gdy mieszka się pod jednym dachem.
Młodsza siostra nazywa się Ruchame. Tak nazwał ją kiedyś znajomy rodziny i od tego momentu wszyscy jak gdyby zapomnieli, że tak naprawdę nadano jej inne imię, na cześć babci. Ruchame to mądra i ładna dziewczyna, ma niebieskie oczy i jasne włosy. Jest wesoła i zabawna, a tak jak światło przepędza ciemność, tak widok jej miłej twarzy odgania smutki i troski. Gdzie tylko się pojawi, zaraz słychać śmiech i śpiew. To dobre i kochane dziecko, jest dla mnie jak siostra i nazywa mnie swoim Josefke. Uczę ją czytać i pisać. Jest mądra i uczy się prędko, ale – jak wiele zdolnych dzieci – nie należy do najpilniejszych.
Nie wspomniałem o wynagrodzeniu. Mam dach nad głową i wyżywienie, przyjaciół i rozrywkę, niczego mi nie brakuje. Sam uczę się bardzo dużo, przyznaję, że również niemieckiego i rosyjskiego. Choć z tym muszę uważać, bo nie chcę, żeby moja druga matka, bardzo pobożna Żydówka, zaczęła się o mnie martwić.
Wysłałem ojcu długi list, w którym poruszam zagadnienia związane z Torą. Mam nadzieję, że już mi wybaczył. Proszę Cię, dopilnuj, żeby mi odpisał. Nie zasługuję na jego złość, jestem przecież dzieckiem uczciwym i przyznaję wprost, że nie uczę się tylko Gemary. Inny by kłamał, lecz ja tak nie potrafię.
Bądź zdrowa, pozdrów wszystkich. Całuje i kocha Cię mocno Twój syn,
Józef
PRENUMERATA
Skończył czytać swój list i zamyślił się głęboko. Serce wezbrało mu od uczuć. Już kilka dni temu zauważył, że coś zakłóca jego spokój.
– Może nie powinienem był pisać matce o Rozie – powiedział do siebie. – Jeszcze pomyśli sobie Bóg wie co? Ale nie, nie będzie mnie o nic podejrzewać, zna mnie i wie, że nigdy niczego przed nią nie ukrywałem. I cóż w tym takiego, że opisuję jej towarzystwo, w którym się znalazłem? Charakter Rozy, jej godność i uczciwość zasługują na to, bym o niej rozmyślał. Dlatego nie będę się wstydził! Znam siebie i wiem, że mam czyste intencje!
Zasnął.
Śpij spokojnie, Józefie – mówimy mu – dopóki możesz się oszukiwać, a myśli pozwalają ci spać. Dobrej nocy!
Oryginalny tytuł powieści:
הנאהבים והעימים, אָדער: דער שוואַרצער יונגערמאַנטשיק
(Ha-neehawim weha-neimim, oder: Der szwarcer jungermanczik)
w dosłownym tłumaczeniu brzmi: Ukochani i mili albo Czarny młodzieniaszek