Archive | 2020/04/14

Hamas: nowy pretekst do atakowania Izraela

Hamas: nowy pretekst do atakowania Izraela

Khaled Abu Toameh
Tłumaczenie:
Małgorzata Koraszewska


2 kwietnia przywódca Hamasu, Jahja Sinwar (po prawej) groził: “Jeśli nie zostaną dostarczone [przez Izrael] do Gazy respiratory, weźmiemy je siłą od Izraela i zatrzymamy oddychanie sześciu milionów osadników”. (Zdjęcie: Said Khatib/AFP via Getty Images)

Przywódcy Hamasu, palestyńskiej grupy islamistycznej, która rządzi Gazą od 2007 roku, mówią, że niepokoją się brakiem medycznych respiratorów podczas wybuchu pandemii koronawirusa.

Ci przywódcy Hamasu, którzy nie zrobili absolutnie niczego, by zabezpieczyć podstawową opiekę zdrowotną w Strefie Gazy, próbują teraz zrzucić odpowiedzialność na Izrael za niewystarczającą liczbę respiratorów w palestyńskich szpitalach.

Przywódcy Hamasu grożą terroryzmem, by zmusić Izrael do zaopatrzenia Strefy Gazy w respiratory.

To są ci sami przywódcy, którzy do niedawna autoryzowali ataki rakietowe ze Strefy Gazy na społeczności Izraela. To są ci sami przywódcy, którzy nigdy nie pomijają okazji, by przypomnieć wszystkim o swoim pragnieniu zniszczenia Izraela. To są także ci sami przywódcy, którzy nigdy nie akceptują odpowiedzialności za dobrostan swojej ludności i nieustannie szukają sposobów, by obwiniać Izrael za wszystkie udręki Palestyńczyków.

Przywódcy Hamasu, którzy teraz skarżą się na brak respiratorów w ich szpitalach, są tymi samymi, którzy inwestowali dziesiątki milionów dolarów w produkcję i szmuglowanie broni, włącznie z rakietami, by atakować Izrael.

Od 2014 roku Hamas zainwestował około 120 milionów dolarów w tunele terroru. Według różnych oszacowań, tunel terroru kosztuje od 3 do 10 milionów dolarów – zależnie od jego długości i głębokości.

Gdyby Hamas zainwestował małą część tej sumy na zakup wyposażenia medycznego, sytuacja w szpitalach w Strefie Gazy byłaby dzisiaj zupełnie inna. Opieka zdrowotna jednak ma ewidentnie niski priorytet wśród przywódców Hamasu.

Zamiast oferować współpracę z Izraelem w bitwie przeciwko koronawirusowi, Hamas stara się teraz odwrócić uwagę od swojej nieudolnej polityki przez grożenie zabijaniem Żydów za nie pomaganie Palestyńczykom w Strefie Gazy. Zamiast poprosić Izrael o pomoc, przywódcy Hamasu poinformowali państwo Izrael: “Pomóżcie nam, albo zabijemy sześć milionów Żydów”.

Oto co przywódca Hamasu, Jahja Sinwar powiedział w wywiadzie z 2 kwietnia dla związanej z Hamasem stacji telewizyjnej: “Jeśli nie zostaną dostarczone [przez Izrael] do Gazy respiratory – ostrzegł – weźmiemy je siłą od Izraela i zatrzymamy oddychanie sześciu milionów osadników”.

Sinwar nie wspomniał, że w minionym tygodniu Izrael dostarczył setki zestawów do testowania koronawirusa personelowi medycznemu w Strefie Gazy.

Zapomniał także powiedzieć, że to izraelscy lekarze uratowali mu życie, kiedy neurochirurg usunął mu guz mózgu w czasie, kiedy odsiadywał karę więzienia w Izraelu za zamordowanie kilku Palestyńczyków, podejrzanych o współpracę z Izraelem.

Operacja mózgu i czas spędzony w izraelskim więzieniu nauczyły Sinwara, że Izrael ma jeden z najlepszych systemów opieki medycznej na Bliskim Wschodzie. Prawdopodobnie dlatego chce teraz, by Izrael pomógł Palestyńczykom w Strefie Gazy zapobiec szerzeniu się pandemii koronawirusa.

Można zapytać: co zrobił Sinwar i inni przywódcy Hamasu przez ostatnie 12 lat, by pomóc swoim szpitalom i swojej ludności?

Hamas jest de facto rządem w Strefie Gazy od kiedy przejął tę nadbrzeżną enklawę w krwawym przewrocie w 2007 roku. Jako taki, Hamas jest odpowiedzialny za zarządzanie sprawami dwóch milionów Palestyńczyków, którzy żyją pod jego rządami, w tym jest odpowiedzialny za opiekę medyczną.

Sinwar i jego przyjaciele w kierownictwie Hamasu najwyraźniej mają pilniejsze sprawy niż zajmowanie się opieką zdrowotną w Strefie Gazy.

Ewidentnie nie mieli czasu na zajmowanie się takimi sprawami. Byli zajęci kopaniem tuneli wzdłuż granicy z Izraelem, żeby umożliwić Hamasowi infiltrację terenu Izraela i zabijanie Izraelczyków. Nie mieli czasu na zajmowanie się potrzebami szpitali w Strefie Gazy: produkowali rakiety, moździerze i drony. Byli także zajęci szmuglowaniem broni przez granicę z Egiptem, której później używali do atakowania Izraela.

Przez ostatnie dwa lata Sinwar i jego przyjaciele w kierownictwie Hamasu byli także zajęci wysyłaniem tysięcy Palestyńczyków, by ścierali się z izraelskimi żołnierzami na granicy Gaza-Izrael w ramach sponsorowanego przez Hamas, tak zwanego Wielkiego Marszu Powrotu.

Dla przywódców Hamasu cotygodniowe starcia wzdłuż granicy Gaza-Izrael były widocznie ważniejsze niż kupno respiratorów i innego wyposażenia medycznego dla szpitali w Strefie Gazy.

Według różnych raportów, Hamas płacił protestującym 100 dolarów na osobę, by brali udział w demonstracjach w pobliżu granicy z Izraelem. Dodatkowo, Hamas wynajmował autobusy i ciężarówki, by transportować Palestyńczyków do miejsc starć.

Hamas wydał także miliony dolarów, by płacić rodzinom, których członkowie zostali zabici lub ranni podczas starć z izraelskimi żołnierzami.

21 kwietnia 2019 roku Ahmed al-Kurd, członek “Biura Politycznego” Hamasu, ocenił, że tylko w minionym roku dostarczono usług i leczenia ponad 10 tysiącom rannych Palestyńczyków całkowitym kosztem 5 milionów dolarów. Dodatkowo Hamas pokrywał koszty leczenia rannych Palestyńczyków wysyłanych do zagranicznych szpitali, głównie do Turcji i Egiptu.

Kilka miesięcy wcześniej owego roku al-Kurd oznajmił o rozdzielaniu pomocy finansowej od 100 do 150 dolarów dla czterech tysięcy rodzin Palestyńczyków, którzy byli poważnie zranieni podczas tych cotygodniowych demonstracji.

Sinwar nie obarczał żadnego arabskiego ani islamskiego rzadu odpowiedzialnością za możliwe szerzenie się wirusa w Strefie Gazy.

A co z odpowiedzialnością rządu Autonomii Palestyńskiej za bezpieczeństwo i zdrowie Palestyńczyków w Strefie Gazy? Co z moralną odpowiedzialnością krajów arabskich i islamskich za ich palestyńskich braci?

W ostatnich dniach funkcjonariusze i rzecznicy Hamasu nasilili groźby wobec Izraela, twierdząc, że Izrael będzie ponosił pełną odpowiedzialność za szerzenie się koronawirusa w Strefie Gazy.

Przywódcy Hamasu dodali kolejną groźbę: Izrael musi zwolnić z więzień palestyńskich więźniów, włącznie z więźniami skazanymi za zamordowanie Żydów, bo mogliby oni zarazić się wirusem.

Hamas chce, by świat wierzył, że tylko Izrael, który całkowicie wycofał się ze Strefy Gazy w 2005 roku, jest odpowiedzialny za problemy dręczące tam Palestyńczyków.

Najnowsze groźby Hamasu mają na celu utorowanie drogi do wznowienia ataków terrorystycznych na Izrael – tym razem pod pretekstem, że Izrael nie zaopatruje Strefy Gazy w respiratory ani nie zwalnia więźniów. To jest klasyczne posunięcie Hamasu: odmowa przyjęcia odpowiedzialności za bezpieczeństwo własnej ludności i skierowanie ognia na Izrael.

Może pandemia koronawirusa wreszcie skłoni międzynarodową społeczność do pociągnięcia władców Strefy Gazy z Hamasu do odpowiedzialności za miliony dolarów, które poświęcili na budowanie – nie szpitali i ośrodków zdrowia – ale tuneli terroru i fabryk broni.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Right from Wrong: It’s a lack self-awareness, stupid!

Right from Wrong: It’s a lack self-awareness, stupid!

RUTHIE BLUM


Whether or not Litzman technically committed the transgression of which he is being accused – the one that sadly led to his and his spouse’s infection – his behavior sure doesn’t look good.

Yaakov Litzman at the weekly cabinet meeting, March 2020. / (photo credit: MARC ISRAEL SELLEM)

Israelis across the political spectrum were outraged at the news that Health Minister Ya’acov Litzman allegedly violated the rules his office had imposed on the public to keep the coronavirus pandemic at bay. The story of his having prayed at a packed synagogue – a practice that the government banned as part of its battle against the spread of COVID-19 – emerged last week when he and his wife were diagnosed with the contagious virus.

A petition calling for Prime Minister Benjamin Netanyahu to fire Litzman – and certainly reject his receiving the health portfolio in the budding coalition – promptly began to circulate on social media.

If it is true that Litzman defied the very regulations that the rest of the country is forced to obey, he should resign, not stubbornly demand to retain his post in the next government. Apparently, however, even falling ill and compelling many of his high-profile colleagues to spend two weeks in quarantine were not sufficient cause for remorse or introspection.

On the other hand, the media’s relentless ridicule of the Gerrer Hassid with his trademark fur shtreimel, Yiddish lilt and tendency to mumble may have contributed to his doubling down and putting up his dukes. It’s understandable for someone who witnesses his peers in the Knesset and underlings on the street tweaking – if not outright flouting – the corona rules.

This is no excuse, of course. As head of the ultra-Orthodox Agudat Yisrael Party in the United Torah Judaism alliance, Litzman must be versed in the concept of “marit ayin.” According to this principle of Halacha (Jewish law), if an action gives the appearance of a violation of Jewish law, it is forbidden, even when it’s actually kosher.

Whether or not Litzman technically committed the transgression of which he is being accused – the one that sadly led to his and his spouse’s unfortunate infection – his behavior sure doesn’t look good. By his own religious and ethical standards, then, this in itself is a big non-no. He is Israel’s highest health official, after all, which is why most Israelis are so livid about the prospect of his continued tenure.

TO BE FAIR, Litzman is by no means the only prominent figure who seems oblivious to the message he has been conveying. Take all the medical and epidemiology experts who repeatedly explain the impetus behind the two-meter social-distance rule, for instance. You don’t need a tape measure to see that very few of them sit six feet apart from their fellow TV panelists while preaching to a country of unwitting couch potatoes living in a prolonged state of anxiety-ridden limbo.

The same goes for the anti-Litzman crowd – those black-flag wavers on the Left who enjoyed literal and figurative field days outdoors last month to demonstrate against Netanyahu and call on Blue and White leader Benny Gantz not to join a unity government with the PM. Even someone with a severe spatial-perception problem could see that the angry protesters were closer together than the legal limit.

Ditto for the police officers and IDF soldiers working tirelessly to enforce the emergency corona measures and assist in delivering care packages to the needy and elderly in home isolation. The highway cops stopping cars and handing out tickets to drivers and passengers violating the prohibition to travel for reasons other than work and doctors’ appointments also seem to have been congregating too cozily while performing their thankless job.

Then there are the less visible members of society who complain about the laxity of the citizenry. These include the self-anointed holier-than-thou set, who snap photos of the Western Wall Plaza in Jerusalem, the Tel Aviv Promenade or the Jaffa Port to express disdain on Facebook for all the miscreants milling around who should be at home in pajamas to prevent the spread of infection.

Some amateur photographers do the exact opposite, posting pictures of empty parks and beaches to illustrate the effects of the lockdown. In both cases, observers might be tempted to ask what the person behind the cellphone camera lens was doing in any of those forbidden public areas in the first place.

NOR DO MANY of my own friends notice the inconsistency of their views vs. activities. In the same breath, they criticize haredim for having broken the rules by attending funerals or communing at shops in Bnei Brak and mention in passing that they themselves meet their pals on stoops and benches – sometimes going as far as to schedule dates at the supermarket – to shoot the breeze and enjoy the sunny weather.

They also bemoan the way in which “inconsiderate gluttons” have been hoarding certain products – initially toilet paper and now eggs – while engaging in their own panic buying.

Typically, the practice of “do as I say, not as I do” is defined as hypocrisy. In the case of the coronavirus crisis, however, something more worthy of empathy is at play, which is both universal and particular.
Let’s begin with the latter.

The often-comic downside of the Jewish concept of communal responsibility – “All of Israel is responsible for one another” – is that it creates a culture of busybodies. Indeed, while looking out for our neighbors, we tend to stick our noses smack in their business. It is virtually impossible to separate the annoying aspect of this trait from its endearing counterpart.

Not surprisingly, nothing brings out each in full force like a shared trauma. A global pandemic certainly qualifies, especially since battling it requires herd behavior.

The trouble is that while providing us with a comforting sense that we’re all in this together, it also gives us an excuse to place blame on sheep we deem as delinquent.

Which brings us to the universal nature of the cognitive dissonance that is as rampant these days as corona particles. An anecdote directly related to these pages perfectly encapsulates the phenomenon.

When Bret Stephens arrived in Israel 18 years ago to take over the editorship of The Jerusalem Post, he asked me to review a memo that he was preparing to send to the staff, of which I was a returning member after a brief hiatus. Among a list of points in his beautifully crafted letter was a warning against self-indulgent prose that makes for poor writing.
One example he gave – directed at the op-ed section that he intended to expand – was the invoking of one’s children as a lazy way of replacing a well-constructed argument with sentimentality.

It was excellent advice coming from a great writer, and I told him so. I also bet him that nobody reading it would think it applied to his or her own articles.

I was right and with good reason. My colleagues and I did not fancy ourselves purveyors of “self-indulgent prose.” If we had, we would have chosen a different profession. Or left the building to go stick our heads in the nearest available oven.

About a year later, Stephens became a father for the first time. It didn’t take long before he wrote a column in which he recounted a sleepless night with his baby daughter cradled in his arms. It was inevitable. So was his utter ease at having breached the rule of thumb he had established for the rest of us. This was neither hypocritical nor the application of a double standard. It was simply an absence of self-awareness.

As a health hazard, Litzman’s similar lack of consciousness – like that of many politicians and members of the public – is in serious need of a quarantine. In the meantime, while holding their tongue temporarily to wish the ailing minister a painless recovery, the sanctimonious among us would do well to look in the mirror.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


‘Unorthodox’ – a too-tasteful version of reality

‘Unorthodox’ – a too-tasteful version of reality

HANNAH BROWN


Most of the scenes set among the hassidim are completely in Yiddish.

A SCENE from ‘Unorthodox.’ / (photo credit: ANIKA MOLNAR/NETFLIX)

The just-released Netflix series based on Deborah Feldman’s memoir Unorthodox, about a young woman fleeing the ultra-Orthodox Satmar community, is well acted and interesting but ultimately so tasteful and muted that it’s a bit unsatisfying, as if key elements of her story were played down or left out.

Created by Anna Winger (Deutschland 86) and directed by Maria Schrader (Love Life), it is far more accurate – at least, based on my limited knowledge of ultra-Orthodoxy – than so many other fictional depictions of that community, including such mainstream Hollywood films as Price Above Rubies and A Stranger Among Us. Most of the scenes set among the hassidim are completely in Yiddish. In its attention to detail and refusal to sensationalize the story, it can be compared to the television series Shtisel, which also featured Unorthodox’s star, Shira Haas.

Haas is one of Israel’s best up-and-coming actors, and this role should bring her to an even wider international audience. She is delicate and intense, and conveys a huge range of emotions with the smallest gestures.
She plays Esti, a young woman from a Satmar enclave in Williamsburg, Brooklyn. Esti is a musically inclined and was raised by her Holocaust-survivor grandmother. Her father is an alcoholic, and her mother abandoned her to live a secular life in Berlin.

At the very beginning of the four-part series, she takes off for Germany, executing a carefully planned escape, and leaves behind her husband, Yanki (Amit Rahav). In spite of some major obstacles – it’s Shabbat and the eruv wire is down, which makes it impossible for her to carry anything without attracting notice – she makes it out of Brooklyn. The series then alternates between Esti’s new life in Berlin and the one she left behind.
Unorthodox presents a well-articulated but familiar catalogue of the way the ultra-Orthodox community mistreats women.

Esti always felt herself to be different from everyone else around her, because of her absent mother. She finds a way to learn piano, but no one encourages her to develop her talent.

Eager to wed and have children in order to please her grandmother, she truly seems to like her groom, a sweet but conventional young man. But she isn’t ready for the realities of marriage, especially not for intimacy with a young man who, like her, has no clue about sex, which she finds scary and painful every time they try it. Word gets out about their problems, and her mother-in-law and others get involved in an intrusive way. Meanwhile, Esti finds herself more alone than ever.

In Berlin, she is drawn to her mother’s address, but sees that her mother is in a relationship with a woman and can’t bring herself to make contact. By chance, she meets a group of young, racially diverse musicians, and is encouraged to try to get a scholarship at the conservatory where they study.

In the end, she comes to understand a new truth about her family that changes everything for her and makes it easier for her to create a new life.

Yanki and his cousin, Moishe (Jeff Wilbusch), go to Germany to find her and bring her back. This is the least compelling part of the series, because Moishe, who has a checkered past and is quite worldly compared to Yanki, is such a vile, one-note hypocrite that it’s not much fun watching him. And it’s hard to stop thinking about the fact that Feldman broke away successfully and wrote a memoir, which ruins any suspense in the scenes where Moishe pursues Esti.

While it’s certainly nice for Esti that she finds a wonderful new group of friends so quickly, it seems unlikely that someone from such a sheltered background would make such a seamless transition into secular life.

Feldman’s memoir tells a more complex story with lots of ups and downs. She tried to build a new life with her husband while she studied literature in a college, and when that didn’t work, she took her son and went to Germany.
While the scenes of Esti suffering the worst misogynistic religious abuses are certainly gripping, there’s something a little too pat and tasteful about the series.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com