Archive | 2021/12/15

Iran buduje bombę, a Biden robi dobrą minę do złej gry

Iran buduje bombę, a Biden robi dobrą minę do złej gry


Mitchell Bard
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska


.

Jak informował “New York Times”, amerykańscy urzędnicy ostrzegli Izrael, że powtarzające się ataki cybernetyczne na nuklearne instalacje Iranu odnoszą skutek odwrotny od zamierzonego. Tymczasem administracja Bidena zbija bąki, a Iran zbliża się do nuklearnego progu. Raporty wskazują obecnie, że Iran może wyprodukować wystarczającą ilość paliwa rozszczepialnego do zbudowania bomby i że Irańczycy wielokrotnie powiedzieli, że nie będą prowadzić dyskusji o mocniejszej umowie, o której mówił Joe Biden, kiedy kandydował na urząd prezydenta. Niemniej Biden nie zrezygnował z ugłaskiwania mułłów w nadziei, że powrócą do starej umowy, której nigdy nie przestrzegali.

Niestety, kampania “maksymalnego nacisku” byłego prezydenta, Donalda Trumpa, zawiodła (może cztery dodatkowe lata odniosłyby skutek, ale nie jest to pewne z powodu braku międzynarodowej współpracy). Obecnie, idąc za precedensami ustanowionymi przez poprzednich prezydentów, Biden pozwala Iranowi i jego marionetkom na bezkarne atakowanie sił USA i ich sojuszników.  

Iran nie ma żadnej motywacji do zmiany polityki wobec pokazu słabości USA, podkreślonej przez chaotyczne wycofanie się z Afganistanu, które ośmieliło dżihadystów na całym świecie (a szczególnie mułłów w Iranie) do pokazywania, że ich oddanie swojej religijnej wierze jest silniejsze niż lojalność Ameryki wobec swoich sojuszników.

Rozważmy kilka reakcji na irańską agresję:

  • Biden wycofał poparcie dla prób Arabii Saudyjskiej zatrzymania napaści przez wspieranych przez Iran sił Hutich. Później Huti zdobyli szturmem ambasadę USA w Jemenie, a teraz zagrażają strategicznemu, bogatemu w ropę naftową miastu w pobliżu saudyjskiej granicy.
  • Biden chce przekazać broń libańskiej armii mimo ostrzeżeń Izraela, że wyląduje ona w rękach Hezbollahu i wzmocni kontrolę Iranu nad Libanem.
  • Biden nie zareagował na liczne prowokacje na morzu (włącznie z irańskimi siłami zbliżającymi się do okrętów USA), przechwytywanie statków sojuszników i ataki na statki będące własnością Izraela.
  • Biden pozwolił, by wspierane przez Iran ataki na bazy USA w Syrii i Iraku, uszły bezkarnie.

Jedyna dobrą wiadomością jest to, że Biden nie złagodził sankcji. W dodatku do utrzymania sankcji Trumpa narzucił kilka dodatkowych, zwłaszcza na poszczególne osoby i firmy, które produkują drony (co jest dość dziwne w świetle jego krytyki kampanii “maksymalnego nacisku” Trumpa). Była to widocznie jego idea ostrej odpowiedzi na irański atak na amerykańską bazę w Syrii. Niemniej, Irańczycy nadal mówią wyraźnie, że nie wrócą do starej umowy i nie zrobią niczego bez usunięcia sankcji. Pozostaje obawa, że Biden tak rozpaczliwie chce porozumienia, że w końcu zgodzi się.

Te obawy wzmacniają informacje o ewentualnym tymczasowym porozumieniu, przedstawianym przez Roberta Malley’a, jednego z tych ludzi, którzy pomogli w doprowadzeniu  świata do niebezpiecznej sytuacji, w jakiej znajduje się teraz, przez pchanie oryginalnego porozumienia z Iranem. Zgodnie z tym szalonym pomysłem, Stany Zjednoczone uwolnią miliardy dolarów zamrożonych aktywów irańskich, które, podobnie jak zapłata za oryginalną umowę, da Iranowi więcej funduszy na jego nikczemną działalność. W zamian oczekuje się tylko, że Iran zawiesi – nie cofnie – wzbogacanie uranu, które doprowadziło go bliżej do poziomu potrzebnego do zbudowania bomby. Nic dziwnego, że Izrael jest przeciwny temu pomysłowi.  

Choć uwaga słusznie koncentruje się na administracji Bidena, nie zapominajmy, że częścią przekrętu Obamy, by przepchnąć tę umowę, była obietnica, że jest tam klauzula powrotu sankcji, jeśli Iran złamie porozumienie. Europejscy sygnatariusze odmówili ponownego nałożenia sankcji, opierali się nawet nic nieznaczącemu potępieniu irańskich naruszeń i konsekwentnie szukali sposobów na obejście sankcji USA. Pozostałe strony umowy, Rosja i Chiny, nigdy nie przestały popierać Iranu.

Przy braku odpowiedzialności naszych sojuszników, to do Bidena należy podjęcie działań, by zatrzymać Iran przed zbudowaniem bomby, ale czy ktokolwiek wierzy, że jest on skłonny użyć niezbędnej do tego militarnej siły (która niekoniecznie musi być drugą operacją „Burza Pustynna”, jak twierdzą panikarze)? Mówi niejasno o “innych opcjach”, jeśli negocjacje zawiodą; jednak Irańczycy uważają, że te groźby są równie puste, jak pusta była retoryka Obamy, który powtarzał, że “wszystkie opcje są na stole”, szczególnie po wycofaniu naszych wojsk i wyposażenia z Bliskiego Wschodu i jego powtarzanych zapewnień, że jego priorytetem jest Azja.

Grożenie palcem nie jest polityką zagraniczną i nie przeraża Iranu, którego rzecznik sił zbrojnych powiedział: “Nie wycofamy się z zamiaru unicestwienia Izraela ani o milimetr. Chcemy zniszczyć syjonizm na świecie”.

W odróżnieniu od konfrontacyjnego podejścia byłego izraelskiego premiera, Benjamina Netanjahu, Naftali Bennett bardziej dyplomatycznie stara się nie antagonizować amerykańskiego prezydenta. Nie pozostawia jednak wątpliwości, że Izrael będzie bronił swoich interesów, jeśli Stany Zjednoczone nie dojdą do umowy, która uniemożliwi Iranowi zbudowanie bomby, produkcję pocisków balistycznych, sponsorowanie globalnego terroru i grożenie sąsiadom.

Obecnie amerykańska administracja wydaje się zdecydowana na działania sabotażowe. Nie, nie chodzi o sabotaż irańskiego program nuklearnego, ale sabotaż izraelskich akcji podejmowanych dla powstrzymania Iranu przed zdobyciem bomby. Pracownicy administracji Bidena puszczają przecieki informacji do “New York Timesa” (ulubionej gazety do umieszczania antyizraelskich treści) o izraelskich operacjach. Jednym z powodów może być pragnienie pokazania Irańczykom, że są zainteresowani negocjacjami w dobrej wierze i podobnie jak w 2015 roku, nie pozwolą Izraelowi na zepsucie szałowej imprezy.

Może być bardziej nikczemny powód, przed którym przestrzegałem, kiedy Biden tworzył swój zespół polityki zagranicznej. Niektóre z przecieków odzwierciedlają powrót zdyskredytowanego myślenia „arabistów”. Najlepszym przykładem był przeciek do “New York Timesa” z twierdzeniem, że atak dronów 20 października (z poduszczenia Iranu) na bazę USA w Syrii był odwetem za izraelskie uderzenia powietrzne celów irańskich w Syrii. Teza, że izraelskie działania stanowią zagrożenie dla amerykańskich żołnierzy w regionie, jest podstawowym tematem starań „arabistów” o podważenie stosunków USA-Izrael.  

Pamiętam raport departamentu obrony Obamy z 2010 roku z fałszywym twierdzeniem, że żołnierze są zagrożeni z powodu amerykańskiego poparcia dla Izraela. Twierdzili także: “Arabski gniew z powodu sprawy palestyńskiej ogranicza siłę i głębię partnerstwa USA z rządami i narodami”, który to pogląd jest nie tylko fałszywy, ale wyjaśnia, dlaczego trzeba było odsunięcia “arabistów” na boczny tor, by osiągnąć Porozumienia Abrahamowe.

Może warto przypomnieć, że to izraelski wywiad – raz jeszcze pokazując strategiczną wartość Izraela – uratował życie amerykańskich żołnierzy w syryjskiej bazie przez poinformowanie Stanów Zjednoczonych o zbliżającym się ataku wystarczająco wcześnie, by ewakuować żołnierzy.  

Co ciekawe, “New York Times” powiedział, że Pentagon nie chciał potwierdzić roli Iranu w tym ataku “częściowo, by uniknąć zniweczenia rozmów o wznowieniu umowy nuklearnej z Teheranem”. Bezpośredni atak na Stany Zjednoczone nie był dość poważnym wydarzeniem, by warto było o nim mówić, nie wspominając już o reakcji wykraczającej poza ogłoszenie sankcji przeciwko Irańczykom zajmującym się programem dronów.

Czy to miało pokazać, że Biden będzie bronił amerykańskich interesów w negocjacjach?

Krytycy podejmowania militarnej akcji przeciwko Iranowi mówią, że Stany Zjednoczone nie są w żadnym niebezpieczeństwie, nawet jeśli Iran zdobędzie broń jądrową. Jesteśmy zbyt daleko; nie zaatakują nas. Dlaczego ma nas obchodzić, że grupa arabskich szejkanatów, którzy pogarszają zmianę klimatyczną swoimi paliwami kopalnymi, jest w niebezpieczeństwie? A Żydzi? Wyłącznie przyprawiają nas o ból głowy. Jak pomyślimy, to dlaczego mielibyśmy dbać o Ukrainę, Tajwan lub cokolwiek innego. Czy jest jeszcze coś, o co warto walczyć? 


Mitchell Geoffrey Bard – Amerykański analityk polityki zagranicznej, redaktor i autor, który specjalizuje się w polityce USA – Bliski Wschód. Jest dyrektorem wykonawczym organizacji non-profit American-Israeli Cooperative Enterprise i dyrektorem Jewish Virtual Library.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


The Turn

The Turn


LIEL LEIBOVITZ


Merchandise lies in a looted souvenir and electronics shop near New York’s Times Square after a night of protests and vandalism over the death of George Floyd, June 2, 2020JOHN MOORE/GETTY IMAGES

When I saw the left give up everything I believe in, I changed politically. You can, too.

For many years—most of my politically cognizant life, in fact—I felt secure in my politics. Truth and justice, I believed, leaned leftward. If you were some version of a decent human being, you cared about those less fortunate than you, which meant that you supported a whole host of measures designed to even the playing field a little. Sometimes, these measures had unintended consequences (see under: Stalin, Josef), but that wasn’t reason enough to despair of the long march to equality. Besides, there was hardly an alternative: On the other end of the political transom lurked despicable creeps, right-wing orcs who either cared for nothing but their own petty financial interests or, worse, pined for benighted isms that preached prejudice and hate. We were on the right side of history. We were the people. We were the ones giving peace a chance. And, no matter the present, we were always the future.

This belief carried me through high school, and a brief stint in a socialist youth movement. It accelerated me in college, sending me anywhere from joint marches with Palestinians to a two-week hunger strike in Jerusalem trying (and failing) to lower tuition for underprivileged students. It pulled me to New York, to Columbia University, to more left-wing politics and activism and raging against Republicans whose agenda, especially in the 2000s, seemed like nothing more than greed and war.

And it wasn’t just an ideology, some abstract set of convictions that were accessible only through cracking open dusty old books. It was the animating spirit of life itself: The dinner parties I attended on the Upper West Side required dismissive comments on President Bush just as much as they did a bit of wine to make the evening bright, and there was no faster or surer way to signal to a new acquaintance that you were a kindred spirit than praising the latest Times editorial. It wasn’t performative, exactly. At least, it felt real enough, the reverent rites of a good group of people protecting itself against the bad guys.

I embraced my people, and my people embraced me. They gave me everything I had always imagined I wanted: a Ph.D. from an Ivy League university; a professorship at NYU, complete with a roomy office overlooking Washington Square Park; book deals; columns in smart little publications; invitations to the sort of soirees where you could find yourself seated next to Salman Rushdie or Susan Sontag or any number of the men and women you grew up reading and admiring. The list goes on. Life was good. I was grateful.

And then came The Turn. If you’ve lived through it yourself, you know that The Turn doesn’t happen overnight, that it isn’t easily distilled into one dramatic breakdown moment, that it happens hazily and over time—first a twitch, then a few more, stretching into a gnawing discomfort and then, eventually, a sense of panic.

You may be among the increasing numbers of people going through The Turn right now. Having lived through the turmoil of the last half decade—through the years of MAGA and antifa and rampant identity politics and, most dramatically, the global turmoil caused by COVID-19—more and more of us feel absolutely and irreparably politically homeless. Instinctively, we looked to the Democratic Party, the only home we and our parents and their parents before them had ever known or seriously considered. But what we saw there—and in the newspapers we used to read, and in the schools whose admission letters once made us so proud—was terrifying. However we tried to explain what was happening on “the left,” it was hard to convince ourselves that it was right, or that it was something we still truly believed in. That is what The Turn is about.

You might be living through The Turn if you ever found yourself feeling like free speech should stay free even if it offended some group or individual but now can’t admit it at dinner with friends because you are afraid of being thought a bigot. You are living through The Turn if you have questions about public health policies—including the effects of lockdowns and school closures on the poor and most vulnerable in our society—but can’t ask them out loud because you know you’ll be labeled an anti-vaxxer. You are living through The Turn if you think that burning down towns and looting stores isn’t the best way to promote social justice, but feel you can’t say so because you know you’ll be called a white supremacist. You are living through The Turn if you seethed watching a terrorist organization attack the world’s only Jewish state, but seethed silently because your colleagues were all on Twitter and Facebook sharing celebrity memes about ending Israeli apartheid while having little interest in American kids dying on the streets because of failed policies. If you’ve felt yourself unable to speak your mind, if you have a queasy feeling that your friends might disown you if you shared your most intimately held concerns, if you are feeling a bit breathless and a bit hopeless and entirely unsure what on earth is going on, I am sorry to inform you that The Turn is upon you.

The Turn hit me just a beat before it did you, so I know just how awful it feels. It’s been years now, but I still remember the time a dear friend and mentor took me to lunch and warned me, sternly and without any of the warmth you’d extend to someone you truly loved, to watch what I said about Israel. I still remember how confusing and painful it felt to know that my beliefs—beliefs, mind you, that, until very recently, were so obvious and banal and widely held on the left that they were hardly considered beliefs at all—now labeled me an outcast. The Turn brings with it the sort of pain most of us don’t feel as adults; you’d have to go all the way back to junior high, maybe, to recall a stabbing sensation quite as deep and confounding as watching your friends all turn on you and decide that you’re not worthy of their affection any more. It’s the kind of primal rejection that is devastating precisely because it forces you to rethink everything, not only your convictions about the world but also your idea of yourself, your values, and your priorities. We all want to be embraced. We all want the men and women we consider most swell to approve of us and confirm that we, too, are good and great. We all want the love and the laurels; The Turn takes both away.

But, having been there before, I have one important thing to tell you: If the left is going to make it “right wing” to simply be decent, then it’s OK to be right.

Why? Because, after 225 long and fruitful years of this terminology, “right” and “left” are now empty categories, meaning little more than “the blue team” and “the green team” in your summer camp’s color war. You don’t get to be “against the rich” if the richest people in the country fund your party in order to preserve their government-sponsored monopolies. You are not “a supporter of free speech” if you oppose free speech for people who disagree with you. You are not “for the people” if you pit most of them against each other based on the color of their skin, or force them out of their jobs because of personal choices related to their bodies. You are not “serious about economic inequality” when you happily order from Amazon without caring much for the devastating impact your purchases have on the small businesses that increasingly are either subjugated by Jeff Bezos’ behemoth or crushed by it altogether. You are not “for science” if you refuse to consider hypotheses that don’t conform to your political convictions and then try to ban critical thought and inquiry from the internet. You are not an “anti-racist” if you label—and sort!—people by race. You are not “against conformism” when you scare people out of voicing dissenting opinions.

When “the left” becomes the party of wealthy elites and state security agencies who preach racial division, state censorship, contempt for ordinary citizens and for the U.S. Constitution, and telling people what to do and think at every turn, then that’s the side you are on, if you are “on the left”—those are the policies and beliefs you stand for and have to defend. It doesn’t matter what good people “on the left” believed and did 60 or 70 years ago. Those people are dead now, mostly. They don’t define “the left” anymore than Abraham Lincoln defines the modern-day Republican Party or Jimi Hendrix defines Nickelback.

So look at the list of things supported by the left and ask yourself: Is that me? If the answer is yes, great. You’ve found a home. If the answer is no, don’t let yourself be defined by an empty word. Get out. And once you’re out, don’t let anyone else define you, either. Not being a left-wing racist or police state fan doesn’t make you a white supremacist or a Trump worshipper, either. Only small children, machines, and religious fanatics think in binaries.

Which isn’t to diminish the anger, hurt, and confusion you’re feeling just now. But it’s worth understanding that your story has a happy ending. The freedom you feel on the other side is so real it’s physical, like emerging from a long stretch underwater and taking that first deep breath in the cool afternoon air. None of it makes the lost friends or the lost career opportunities any less painful; but there’s no more potent source of renewable energy than liberty, and your capacity to reinvent—yourself, your group, your life—is greater than you realize.

So welcome to the right side, friend, and join us in laughing at all the idiotic name-calling that is applied, with increasing hysteria, to try and stop more and more normal Americans from joining our ranks. Fascists? Conspiracy theorists? Anti-science racist TERFs? Whatever. We have a better word to describe ourselves: free.


Liel Leibovitz is a senior writer for Tablet Magazine and a host of the Unorthodox podcast.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


10 stunning Crusader ruins to visit in Israel

10 stunning Crusader ruins to visit in Israel

21see


Come along on our virtual tour of monumental castles and fortresses built in the Holy Land by Christian warriors in the 11th to 13th centuries.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com