Archive | 2021/12/17

Żydzi, czyli polscy Indianie

Żydzi, czyli polscy Indianie

Z Aleksandrem Smolarem rozmawiają Łukasz Pawłowski i Iza Mrzygłód
[ 25 listopada 2014 ]


ilu1_Wstępniak i wywiad z A_Smolarem

Magdalena Marcinkowska

O polskim antysemityzmie, przemianach relacji polsko-żydowskich oraz roli, jaką może odegrać Muzeum Historii Żydów Polskich mówi prezes Fundacji im. Stefana Batorego.

Łukasz Pawłowski: Zacznijmy od pewnego paradoksu. Jeszcze nie tak dawno polskie miasta pełne były antysemickich napisów, a pochody antysemickich okrzyków. Dziś także się zdarzają, ale z pewnością nie są tak wszechobecne. Jeszcze dwa lata temu przed mistrzostwami Europy w piłce nożnej słynny film dokumentalny BBC ostrzegał przed przyjazdem do Polski m.in. właśnie ze względu na panujący tu antysemityzm. A dziś otwiera się w centrum Warszawy Muzeum Historii Żydów Polskich, ogromne, nowoczesne, drogie i… nikt nie protestuje. W mediach od prawa do lewa panuje konsensus co do tego, że to znakomity projekt, wystawa ciekawa i wyważona. „New York Times” nazwał nawet Polskę zieloną wyspą na tle Europy, w której rzekomo narastają nastroje antysemickie. Czy rzeczywiście w relacjach polsko-żydowskich zaszła tak ogromna zmiana?

Aleksander Smolar: Teza o zielonej wyspie pojawiła się w jednym artykule i była postawiona na wyrost. Poziom antysemityzmu w Polsce należy do najwyższych w Europie i jego charakter jest bardzo zaskakujący. Nawet jak na antysemityzm anachroniczny.

Iza Mrzygłód: Co pan ma na myśli?

Wysoki jest wśród Polaków poziom antysemityzmu religijnego, to znaczy związanego z wiarą w to, że Żydzi są sprawcami bogobójstwa, a nawet wiarą w mordy rytualne, czyli np. używanie krwi chrześcijańskich dzieci do macy. Ostatnie badania Michała Bilewicza i jego zespołu pokazują, że taką wiarę podziela 23 proc. badanych. Opisywała ją też wnikliwie Joanna Tokarska-Bakir. To niesamowite, bo oznacza, że niemal co czwarty Polak podziela poglądy, które na zachodzie Europy zanikają od czasów Oświecenia. Mimo soboru Watykańskiego II, mimo ekumenizmu papieża Jana Pawła II. Wbrew stereotypom w Polsce rozpowszechnionym, występuje też u nas antysemityzm o podłożu rasowym. Wystarczy przypomnieć chociażby opinie nieżyjącego już ks. Henryka Jankowskiego, który wzywał, by sprawdzać pochodzenie polityków do piątego pokolenia. To bardziej rygorystyczne zadanie niż to zawarte w ustawach norymberskich! A gdy podczas kampanii prezydenckiej w 1990 r. pojawiły się plotki o żydowskich korzeniach Tadeusza Mazowieckiego, biskup – wtedy jeszcze chyba ksiądz – Alojzy Orszulik zaświadczał w najlepszej wierze, na podstawie dokumentów diecezji płockiej, o „właściwym” pochodzeniu kandydata przynajmniej od XV wieku!

ŁP: Dziś by tak już chyba nikt publicznie nie powiedział…

Myślę, że to prawda. Wiele się po drodze zdarzyło, ale sam pomysł, by publicznie domagać się badań sięgających do piątego pokolenia wstecz, czy zaświadczać o czystości rasowej od XV wieku, zwłaszcza po Holocauście, dowodzi swoistej niewinności polskiego rasizmu. Myślę, że rację ma Karol Modzelewski, który w ostatnim wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” mówił, że „Rosjanin nie jest kategorią rasistowską, a Żyd – tak. Określenie «Ruski» z zabarwieniem negatywnym odbieram jakby dotyczyło mnie, ale nie czuję się przez to obco. Tylko czuję się, jak by to powiedzieć, wyzwany do walki, jak na pojedynek. Natomiast «Żyd» to kategoria rasistowska w takim rozumieniu, w jakim się jej zwykle używa”.

To zresztą jest marginalna forma antysemityzmu w Polsce. Znacznie poważniejsze jest to, co nazwać można antysemityzmem spiskowym, czyli przekonaniem o rzekomych żydowskich wpływach, władzy i woli dominacji nad światem w gospodarce, polityce, mediach itd. Według badań Bilewicza taki rodzaj antysemityzmu przejawia ponad 60 proc. badanych! Ogromnie dużo, choć prawdą jest też to, że nie powinniśmy tych deklaracji nadmiernie demonizować.

ŁP: Dlaczego?

Proszę zwrócić uwagę, że antysemityzm w Polsce nigdy nie znalazł poważnej artykulacji politycznej. Właściwie żadna partia po 1989 roku nie odwoływała się bezpośrednio do takich postaw, skrajne ruchy zyskiwały zaś poparcie na poziomie ułamków procenta.

Antysemityzm w Polsce nigdy nie znalazł poważnej artykulacji politycznej. Właściwie żadna partia po 1989 roku nie odwoływała się bezpośrednio do takich postaw, skrajne ruchy zyskiwały zaś poparcie na poziomie ułamków procenta.

Aleksander Smolar

ŁP: Jak to możliwe, że ugrupowania antysemickie nie weszły szturmem do polityki, skoro antysemityzm wydaje się tak rozpowszechniony?

Bo ten antysemityzm nie jest głęboki i nie wywołuje silnych emocji. Kulturowo jest faktycznie bardzo rozpowszechniony, ale rozmyty – oparty na przesądach, jednak płytki.

IM: Jak to się ma do Muzeum?

To się w ogóle nie ma do Muzeum. Na prawicy z jego budową był związany niepokój dotyczący tego, jak zostanie przedstawiona Polska, zwłaszcza w czasie II wojny światowej i po wojnie. Po otwarciu obawy ucichły, co widać nawet w skrajnej prasie. Czasami krytyka zawarta była w pytaniu, dlaczego zbudowano Muzeum Historii Żydów, a wciąż brakuje Muzeum Historii Polski. Skoro jest muzeum mniejszości – której na dodatek już nie ma – to rodzi się pytanie o muzeum większości. Nie sądzę jednak by można było ową pretensję nazwać antysemicką. Choć są tu zawarte pewne kompleksy. 
ilu1_Wstępniak i wywiad z A_SmolaremAutorka: Magdalena Marcinkowska

IM: Wracamy więc do pytania, dlaczego Muzeum, przynajmniej w sferze publicznej, nie budzi kontrowersji?

Bo z założenia unika kontrowersji. Nie jest zakłamane, ale jest politycznie poprawne. Co nie jest w moich ustach krytyką. Ma szansę ustanowienia pewnego kanonu pisania i mówienia o historii Żydów w Polsce. Z tego też punktu widzenia interesowały mnie różne wypowiedzi w związku z otwarciem Muzeum. Ujawniały bowiem pewne tęsknoty, marzenia, czasami wizje rzeczywistości tak bardzo odlegle od tego, co przed naszym nosem. Już Orwell pisał, że „dostrzeżenie tego, co jest przed naszym nosem wymaga stałego wysiłku!”.

IM: Jakie wypowiedzi?

Wzruszające były słowa „jesteśmy tu” wzięte z żydowskiej pieśni partyzanckiej czasów wojny. Jesteśmy? Kto? Naród Żydowski od wieków tu osiadły czy nieliczne jednostki, powracające często do żydostwa po jedno- czy dwupokoleniowej przerwie? Powiedziano na przykład, że dotychczas istniały trzy podstawy tożsamości żydowskiej: judaizm, Holocaust i Izrael, a teraz będzie czwarta, to znaczy historia Żydów polskich. Opinia bardzo zaskakująca. A co z historią Żydów hiszpańskich do XV wieku lub w Imperium Otomańskim, gdzie również żyła wielka wspólnota żydowska o poważnych dokonaniach? Nie wolno zapominać, że nie tak dawno Żydzi zachodni manifestowali pewną pogardę, lekceważenie wobec Ostjuden – Żydów ze Wschodu, którzy mieli ponoć reprezentować niższy poziom cywilizacyjny. Żydzi polscy odegrali ogromną rolę w okresie formowania się Izraela i to w historii tego kraju pozostanie. Będzie bardzo dobrze, jeżeli Polska przestanie się Żydom kojarzyć z jednym wielkim cmentarzem. To będzie już wielkie dokonanie. Twierdzenie jednak, że historia polskich Żydów będzie filarem żydowskiej tożsamości to jednak pewna naiwność.

Inna z osób blisko związanych z Muzeum powiedziała, że stanie się ono dla Polaków szkołą pluralizmu, pokazując wielość sposobów bycia Żydem. To trochę wzruszające, a trochę śmieszne. Nie będzie żadnym wzorem, bo opowiada o zupełnie innym kontekście historycznym. Zresztą, zamknięty świat żydowskich miasteczek nie był żadnym przykładem szczególnej tolerancji i pluralizmu.

I ostatni, pikantny zaiste przykład. Na okładce tygodnika „Polityka” umieszczono, w związku z otwarciem Muzeum, napis „Powrót Żydów”, w „Gazecie Wyborczej” ukazał się natomiast artykuł pod tytułem: „Polin. Wielki powrót Żydów”. To jest zdumiewające! Nie ma żadnego powrotu Żydów, a jeżeli już jest to powrót to martwych Żydów! Muzeum historyczne ze swojej natury jest poświęcone przeszłości, a więc raczej nieboszczykom. Pewien dziennikarz izraelski w liście do „Gazety Wyborczej” nazwał je „mauzoleum”. Coś w tym jest. W każdym razie nie ma żadnego powrotu Żydów do Polski.

ŁP: Jaki zatem jest jego cel?

Jeżeli stwarza jakieś szanse, to na pewną reintegrację pamięci i spluralizowanie obrazu Polski niedzisiejszej. Optymistycznie można co najwyżej powiedzieć o powrocie Żydów do historii Polski.

IM: A czy można uznać, że jest to zwieńczenie różnych polsko-żydowskich sporów o historię? Marci Shore w wywiadzie dla „Kultury Liberalnej” bardzo pochlebnie wyraziła się o polskiej pamięci historycznej, twierdząc, że debata o Jedwabnem i późniejsze spory wokół książek Jana Tomasza Grossa były naprawdę imponujące. Shore uważa, że Muzeum to symbol dojrzewania polskiej świadomości historycznej i że Polacy są już gotowi do przyjęcia spuścizny żydowskiej. Takie głosy pojawiają się też wśród badaczy niemieckich, którzy widzą Polskę jako awangardę w dyskusji o bolesnej pamięci, szczególnie na tle krajów regionu – Węgier, Rumunii, Słowacji.

To bez dwóch zdań prawda…

IM: Czy faktycznie mamy prawo do tak daleko idącego optymizmu?

Tutaj odróżniłbym parę warstw. Czy to jest zwieńczenie? Nie jestem pewien, nie wykluczam, że takie muzeum mogłoby powstać również bez tych dyskusji. Natomiast debaty, które toczyły się w Polsce, poczynając od wydania „Sąsiadów” Grossa, były faktycznie imponujące. Niesamowita była otwartość, brak cenzury i autocenzury, co dziwi tym bardziej, że zderzenie obrazu Polaków ukształtowanego przez mit romantyczny, heroiczny i martyrologiczny z niewygodnymi faktami powodowało prawdziwy szok.

Nie ma żadnego powrotu Żydów, a jeżeli już to jest powrót to martwych Żydów! Muzeum historyczne ze swojej natury poświęcone jest przeszłości, a więc raczej nieboszczykom.

Aleksander Smolar

ŁP: Dlaczego jednak konfrontacja z tymi faktami nastąpiła tak późno?

Wiele było powodów. W czasach PRL-u o problemach tych nie można było dyskutować. Były objęte tabu. Ze względów doktrynalnych – bo jak wytłumaczyć w kategoriach marksistowskich takie zjawisko, jak Holocaust – ale również dlatego, że władza szukała społecznego zakorzenienia i nie podejmowała tematów, które mogły antagonizować dużą cześć społeczeństwa. Zwłaszcza, że w oczach bardzo wielu Polaków uchodziła za „żydowską” ze swojej natury, czy z powodu obsługującego ją personelu. Można też wymienić powód historyczny: brak kompromitacji partii skrajnej prawicy. Na Zachodzie partie antysemickie zostały skompromitowane przez współpracę z nazistami. W Polsce ugrupowania takie jak Narodowa Demokracja występowały zdecydowanie przeciw nazistom i zasiadały w demokratycznych władzach emigracyjnych, ciesząc się legitymizacją patriotyczną. A zatem dyskurs antysemicki nie został skompromitowany ani przez wojnę, ani przez powojnie, ponieważ często był również utożsamiany z oporem przeciwko komunizmowi. To jeden z powodów, dla którego Holocaust nigdy nie zajął w debacie publicznej tak ważnego miejsca, jak na Zachodzie.

Trzeba też pamiętać, że Francuzi zaczęli w istocie mówić o reżimie Vichy dopiero w latach 70., Austriacy o swoich problemach znacznie później. Bolesne tematy wymagają czasu.

ŁP: Co się zmieniło po roku 1989?

Przy pomocy hipostazy można powiedzieć, że polska pamięć zmierzała wówczas z Zachodu na Wschód. Rozrachunki z Niemcami mieliśmy za sobą. Dokonali ich komuniści, również w celu legitymizacji swojej władzy. Nie budziło to zresztą specjalnych kontrowersji moralnych czy ideologicznych – fakty były znane, wina Niemców – bezsprzeczna, strach przed ich powrotem na nowe ziemie polskie – powszechny. Naturalną koleją rzeczy polska pamięć po przełomie skierowała się na Wschód – zaczęto domagać się odpowiedzi na pytania, jakich wcześniej nie wolno było zadawać, a więc o Katyń, okupację lat 1939-41, wywózki, później o Wołyń czy Cmentarz Orląt.

I nagle, bez żadnego ostrzeżenia, zostaliśmy przez Żydów „zaatakowani” od tyłu. To był szok. Wszystkich zaskoczyło już to, co stało się w Oświęcimiu jeszcze w ostatnich latach PRL-u, kiedy wybuchła sprawa zakonu karmelitanek założonego na terenie obozu. Przeciwko zakonowi zaprotestowali Żydzi, obawiający się tego samego, czego obawiali się w całej swojej historii, czyli przymusowej chrystianizacji, w tym przypadku chrystianizacji śmierci żydowskiej, wpisania jej w chrześcijańską wizję zbawienia. Ukrzyżowanymi byli Żydzi, a zbawionymi mieli być chrześcijanie.

Tak jak biali Amerykanie przebierają się dziś za Indian i organizują różne festiwale, tak samo Słowianie przebierają się za Żydów, tańczą żydowskie tańce, zachwycają się muzyką narodu, którego już nie ma.

Aleksander Smolar

Później wybuchła sprawa krzyży na żwirowisku. O ile spór wokół karmelitanek nie miał w sobie wyraźnego ostrza antysemickiego, o tyle stawianie krzyży nastawione było na konfrontację z Żydami. Wielu Polaków nie rozumiało tego konfliktu, bo nie wiedzieli, że w Oświęcimiu ginęli przede wszystkim Żydzi. Zgodnie z uświęconą formułką propagandy PRL-owskiej to było miejsce „męczeństwa narodu polskiego i wielu innych narodów świata”. Tego, że zarówno wśród Polaków, jak i wśród cudzoziemców, 90 proc. stanowili Żydzi, już nie mówiono.

Prawdziwy szok wywołała jednak dopiero książka Grossa „Sąsiedzi”. Polacy nie mają problemów z oceną swoich relacji z Rosjanami czy z Niemcami. Nie znaczy to oczywiście, że nie mordowali Niemców czy Rosjan, ale skala tych zbrodni blednie w porównaniu z tym, co Rosjanie i Niemcy zrobili Polakom. W przypadku Żydów pojawiają się nieznane do tej pory problemy moralne. Po pierwsze, oni są wirtualni, właściwie nie istnieją, co jest istotnym faktem. A po drugie, okazało się, że Polacy – choć nie byli oczywiście głównymi sprawcami Zagłady – w niejednym miejscu odegrali role pomocników w Zagładzie. Zresztą to samo można powiedzieć o wielu innych narodach Europy, choć skale zbrodni były bardzo różne. Na dodatek do polskich problemów dochodzi niemożliwość poradzenia sobie z tymi wyzwaniami w sposób tradycyjny dla kraju katolickiego.

ŁP: Dlaczego nie ma na to sposobu?

Tradycyjny chrześcijański sposób, czyli wyznanie winy, pokajanie się i pojednanie – niezwykłym wzorem jest tutaj list polskiego episkopatu do niemieckiego – w tym wypadku nie działa, dlatego że nie ma partnera. Oczywiście, pojawiały się głosy, że trzeba się z Żydami pojednać, ale to znaczy z kim… Z Izraelem? Izrael z Polską ma jak najlepsze stosunki, bo Polska jest dla niego ważnym partnerem w Europie, która od tego kraju się odwraca. Z Żydami amerykańskimi? Jakie oni mają prawo, by reprezentować zgładzonych w Europie? Z polskimi Żydami? To grupa o liczebności mieszczącej się w granicach błędu statystycznego. Innymi słowy, dramat Polaków w tej sprawie polega na tym, że rozmowa o ich stosunkach z Żydami to jest wyłącznie problem polsko-polski, a nie polsko-żydowski. Żydów do tej rozmowy już dawno nie ma.

IM: Jak więc wygląda sytuacja obecnie? Od co najmniej kilkunastu lat toczymy narodowe debaty, ale wnioski z nich płynące w ogóle nie są przyswajane przez większą część społeczeństwa? Nic się nie zmienia, skoro – jak pan powiedział – tak bardzo rozpowszechniony jest nawet najbardziej anachroniczny typ antysemityzmu?

Po pierwsze – rożne badania przynoszą odmienne wyniki, chociaż zawsze bardzo wysokie na skali antysemityzmu. Po drugie – w niektórych badaniach można jednak dostrzec postęp, który zresztą dotyczy nie tylko stosunku do Żydów. Po trzecie – sondaże i badania etnograficzne nie wystarczają dla oceny sytuacji.

IM: Ale jaka jest pana osobista ocena zmian stosunku Polaków do Żydów?

Moim zdaniem sytuacja z czasem normalnieje. Jeszcze w latach 90. wypowiedzenie słowa „Żyd” sprawiało wielu, nawet dobrze wykształconym Polakom, trudność. Tak silna była negatywna konotacja tego słowa, tak wielki był w nim potencjał obelgi. W języku rosyjskim istnieje słowo Jewriej, które jest słowem opisowym, i Żid – określenie czysto pejoratywne. W Polsce nie ma tego rozróżnienia, a wysoki poziom uczuć antyżydowskich powodował, że sama nazwa grupy religijnej i etnicznej była obelgą.

ŁP: Do „odczarowania” słowa Żyd z pewnością przyczyniły się też liczne festiwale muzyki i szerzej – kultury żydowskiej odbywające się w wielu polskich miastach.

Takie imprezy są zapewne kulturowo wzbogacające, angażują też masę ludzi dobrej woli. Ale stanowią nieco dwuznaczny sposób radzenia sobie z bolesną przeszłością i próbę odwrócenia czasu. Tak jak biali Amerykanie przebierają się dziś za Indian i organizują różne festiwale, tak samo Słowianie przebierają się za Żydów, tańczą żydowskie tańce, zachwycają się muzyką narodu, którego już nie ma. To także wyraz tęsknoty za dawną, wielką Polską – wieloetniczną i wielonarodową. W Muzeum oba te mity są wyraźnie obecne.

IM: Dlaczego zatem na Zachodzie jest ono tak bardzo chwalone?

Bo to imponujące i nowoczesne Muzeum powstało w kraju, który akurat pod względem stosunku do Żydów nie jest oceniany najlepiej. Uwagę zwróciło także to, że Holocaust nie jest centralnym punktem Muzeum. Jest ono poświęcone życiu, a nie – śmierci, jak mówią jego twórcy. Zastanawiam się, czy muzeum w takiej formie mogłoby powstać 20 lat temu. Myślę, że wówczas rola Holocaustu byłaby w nim znacznie silniej obecna. Przychylne przyjęcie MHŻP może wiązać się właśnie z odchodzeniem na Zachodzie od dominacji Zagłady w myśleniu o Żydach.

IM: Skąd to przekonanie?

To bardziej hipoteza niż silne przekonanie. Z jednej strony widać narastanie bardzo krytycznego stosunku do Izraela, z którym Żydzi diaspory są dość powszechnie utożsamiani. Nierzadko można usłyszeć pewną satysfakcję w ustach krytyków Izraela: „Oto ofiary stają się katami!”. Masowa obecność w Europie muzułmanów, zwłaszcza Arabów utożsamiających się z Palestyńczykami, prowadzi do swoistego przenoszenia na tereny Europy wojny bliskowschodniej.

Przychylne przyjęcie polskiego muzeum może wiązać się właśnie z odchodzeniem na Zachodzie od dominacji tematu Zagłady w myśleniu o Żydach.

Aleksander Smolar

Dodam jeszcze jeden, kulturowy przykład zmiany stosunku do Żydów: problem zakazu uboju rytualnego i obrzezania chłopców, który pojawił się w wielu krajach. Oba te rytuały są niezwykle ważne dla tożsamości żydowskiej (zresztą dla muzułmańskiej również), przez wieki odróżniały Żydów od społeczeństw, wśród których żyli. Budziło to niechęć, ale także pozwoliło Żydom przetrwać jako wspólnocie. Próba ich zakazu świadczy, jak mi się wydaje, o wyzwalaniu się spod ciężaru Holocaustu w myśleniu o Żydach. Bo choć uderza w zasadnicze elementy religijnej tożsamości żydowskiej, nikt dziś nie myśli w tych kategoriach, a argumenty na rzecz każdego z tych zakazów dotyczą zupełnie innej sfery. W wypadku uboju rytualnego mówi się o konieczności humanitarnego traktowania zwierząt, z kolei w wypadku obrzezania – o braku przyzwolenia na zadawanie cierpienia dzieciom oraz podejmowania za nie decyzji o przynależności religijnej. Do tego drugiego argumentu nie stosują się co prawda sami katolicy, chrzcząc dzieci bez ich zgody, ale powoli pojawia się on w sferze publicznej.

Jeszcze dekadę lub dwie temu nikt nie miałby odwagi zgłosić takich postulatów, nawet posługując się powyższą argumentacją – właśnie ze względu na znaczenie obu tych rytuałów dla tożsamości żydowskiej. Mamy więc do czynienia z przełamaniem pewnego tabu. W tej ewolucji stosunku do Żydów widzę jedną z przyczyn przychylnego stosunku do koncepcji Muzeum.

ŁP: Skoro temat żydowski traci swój specyficzny status, dlaczego Front Narodowy zyskał we Francji popularność dopiero po odejściu od haseł antysemickich?

Ich popularność nie wzrosła dlatego, że przestali krytykować Żydów, ale dlatego, że prowadzą radykalną kampanię przeciw muzułmanom. Poza tym Marine Le Pen, przywódczyni FN, wie doskonale, że poziom antysemityzmu wśród „tubylczych” Francuzów jest bardzo niski i nie ulega zasadniczej zmianie, nawet pod wpływem działań Izraela wobec Palestyny. Odejście od retoryki antyżydowskiej było więc wynikiem kalkulacji politycznej – niewielu wyborców można dzięki niej zyskać, a wielu się traci. Na wrogości wobec muzułmanów można natomiast dzisiaj dużo zyskać. Nie tylko we Francji.

ŁP: Na zakończenie wróćmy jeszcze do Polski. O Muzeum Historii Żydów mówi się niekiedy, że może mieć podobne skutki, jak wybór Baracka Obamy na prezydenta USA, który jest dowodem, zdaniem niektórych Amerykanów, na ostateczne przełamanie ciężaru niewolnictwa i kończy sprawę rozliczeń. Dla Polaków Muzeum może być dowodem na to, że antysemityzm to kwestia zamknięta.

Ani wybór Obamy nie zamknął problemu rasizmu w USA, ani tym bardziej Muzeum nie świadczy o końcu antysemityzmu w Polsce. Rzeczywiste znaczenie Muzeum będziemy mogli ocenić dopiero z perspektywy czasu, kiedy zobaczymy, kto tak naprawdę będzie go odwiedzał. Czy będą tam chodzili Żydzi odwiedzający Polskę? Twórcy Muzeum na to liczą. Chcieliby, żeby Polska przestała być postrzegana przez młodych Izraelczyków wyłącznie jako cmentarzysko. Ale te oczekiwania pozostają w sprzeczności z intencjami organizatorów „marszy żywych”. Przywozi się tu młodzież żydowską z Izraela, USA i z innych miejsc, aby umocnić w nich te elementy współczesnej żydowskiej tożsamości, które wiążą się z Holocaustem. Chodzi o pokazanie, przypomnienie osamotnienia i cierpienia narodu żydowskiego, wrogości otaczającego świata i o konkluzję: tylko posiadając własne państwo Izrael i dysponując siłą, Żydzi mogą zapewnić sobie bezpieczeństwo i przyszłość.

ŁP: Jeśli do Muzeum nie pójdą Żydzi, to kto – Polacy?

Żydzi – zwłaszcza owe pielgrzymki młodych – nie będą mogli, ani też zapewne nie będą chcieli, ignorować Muzeum. Ale w hierarchii ich priorytetów zajmie ono dość odległe miejsce.

To jest muzeum polskie i oczywiście ważne jest, by odwiedzali je Polacy. Po to, żeby poznawać historię Polski od nieznanej strony, aby widzieć jej przeszłe bogactwo i problemy. Aby przynajmniej w gablocie zobaczyć Innego. Ale czy tak będzie, nie jestem pewien. Czy większość zwiedzających to nie będą przywożone wycieczki szkolne? W czasach prawie 20-letniej emigracji miałem często wrażenie, że Polska jest dla Polaków swoistym „państwem środka” i że w skoncentrowaniu uwagi na sobie leży zarówno jej siła, jak i słabość. We Francji często odwiedzali nas goście z Polski. Znajomi i nieznajomi. Bardzo te wizyty ceniliśmy. Uderzające było jednak to, że prawie nigdy nie pytali mnie o to, o czym co nieco wiedziałem, o Francję, Zachód, o stosunki międzynarodowe. Opowiadali o Polsce. Może przez grzeczność, żeby nam sprawić przyjemność, a może polskie sprawy są na tyle angażujące, że nie pozostawiają wiele miejsca na inne. Jeżeli ta druga hipoteza jest prawdziwa, to Muzeum będą odwiedzały przede wszystkim zorganizowane wycieczki dzieci i młodzieży, a ono samo posłuży przede wszystkim za symbol tego, jak bardzo otwartym krajem jest dziś Polska. Też dobrze.


Aleksander Smolar – socjolog i ekonomista. Prezes Fundacji im. Stefana Batorego.  

Łukasz Pawłowski – sekretarz redakcji „Kultury Liberalnej”.  

Iza Mrzygłód – doktorantka w Instytucie Historycznym UW.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Family Dinner

Family Dinner

DEBBY WALDMAN


How mourning the loss of Friday Shabbat dinners turned into savoring Saturday nights with my non-Jewish in-laws

MEETSINFINITY/FLICKR

When I was a kid, welcoming the Sabbath into our house was a sacred affair. Shabbat dinner was the one meal a week that we ate in our formal dining room, on fine china set on a linen tablecloth, usually with guests and everyone dressed up.

I never considered doing anything else on Friday nights. Even if the chicken Mom made every week was so dry that the only way I could eat it was to sandwich it between slices of challah, there was something comforting about the ritual of that meal, a peaceful refuge into which we retreated for an hour or two every week, without fail.

The sanctity of Shabbat dinner ended after my father died suddenly and unexpectedly when I was 13 and my sister 14, and we moved from our house into an apartment. There was no formal dining room, not that it mattered. Mom was so exhausted working full time and dealing with two hormonal teenage daughters that she no longer bothered to make a special meal.

The first time we went out for Shabbat dinner is seared into my memory. Mom took us to one of the few restaurants in town owned by Jews, as if that would make things better. It didn’t. It was just one more reminder that the good things I’d always counted on—Dad, Shabbat dinner, the house where we’d been so happy for more than half my life—were temporary and could be erased with no warning. It’s a lesson we all learn at some point, but I sure wasn’t ready for it at 13.

When I married and moved from New York state to the Canadian prairies 18 years after Dad died, I vowed to recreate the Shabbat dinners of my youth, to give my family the kind of steady touchstone that had been so important to me when I was growing up.

I did not succeed. For one thing, my husband isn’t Jewish. To him, Friday nights were for unwinding, not sitting down to a fancy dinner before going to synagogue to pray. I understood his lack of enthusiasm; he didn’t have my institutional memory and nothing I did or said could resurrect what made those nights so special. We did make a habit of saying all the Shabbat blessings, but we rarely made time for a leisurely dinner after.

Shabbat dinner became even less of a priority after our children started playing soccer and hockey. Often on Friday nights we’d rush through the blessings before heading to a field or a noisy arena where I’d be surrounded by people who didn’t know it was Shabbat and didn’t care. Even if the kids won, I’d feel as miserable as I had the first night after Dad was gone, when my sister and I ate doughnuts for dinner in the basement while watching The Brady Bunch on TV.

“Stop beating yourself up,” a wise rabbi told me when my children were young and I was lamenting that I hadn’t been able to recreate for them the Yiddishkeit that I remembered so fondly from my childhood. “There are many ways to be Jewish. You’re doing fine.”

That was years ago. My kids are grown and out of the house now. There are no more fields or noisy arenas on Friday nights, just me and my husband saying the brachot while the dog looks on beseechingly, waiting for us to give her the first piece of challah. We still don’t have a formal dinner, but it no longer bothers me the way it once did. These days I’m as exhausted by the end of the week as Mom was. If I’m going to make a special meal, I’d rather do it on the weekend when I have a full day to cook.

A few times a year—Rosh Hashanah, Yom Kippur, Passover, Thanksgiving—I host dinner for family and friends. As my in-laws have aged, my husband and I have assumed the responsibility for Christmas dinner. I no longer mourn the steady and meaningful Shabbat dinners of my childhood. Instead, I’m grateful for the memories. Knowing how fleeting they can be, I cherish them.

My mother-in-law was diagnosed last year with Alzheimer’s. After a particularly bad fall that led to a six-week hospital stay in late summer, my father-in-law realized he could no longer keep her safe at home. When she was discharged at the end of September, we moved her into a supportive care unit in a seniors residence.

COVID-19 protocols had kept me from visiting her in the hospital, and I was surprised at how frail she had become. She hadn’t eaten a home-cooked meal in more than six weeks. My father-in-law, who now lives alone in the house they shared for most of their 63 years together, isn’t much of a cook. So the first Saturday night after my mother-in-law moved into supportive care, I invited the two of them to our house for dinner. My husband and daughter suggested I make stew. I used my mother-in-law’s recipe. She ate two helpings, along with salad, bread, and the spice cake I’d made that afternoon.

“I haven’t seen her eat like this in months,” my father-in-law marveled. “This is amazing.”

The following weekend was Canadian Thanksgiving. Our kids and their friends came for dinner. My brother-in-law drove three hours from Calgary. My mother-in-law ate heartily and again my father-in-law marveled. “Last week she told me that coming here was like a refuge,” he said.

“Come back next Saturday,” I told him.

And so they did, and they came the next Saturday, too, along with a cousin visiting from Toronto and her mother, whom my mother-in-law hadn’t seen in months. Earlier that week I had run into some of my mother-in-law’s friends. They’d asked if she could have visitors at the home, which she can. But at dinner that night it occurred to me that I should just invite them for Saturday supper at my house, because 47 years after my father died, I’ve realized what I had been missing about the Friday night dinners of my youth—and it wasn’t Shabbat, per se, because I’d never stopped celebrating Shabbat.

What I had been missing was the ritual of fellowship, of family and friends gathering for dinner one night a week, where stress and tension fall away and all that’s important is the people around the table, sharing, laughing, talking, eating, knowing this is something they can count on. That feeding the hungry and caring for the sick are acts of g’milut hasadim is a bonus. You’re not supposed to perform a mitzvah expecting something in return. But there’s no doubt that feeding my in-laws is also feeding my soul. Saturday supper is a refuge—just as Friday night dinner once was for me—and it’s one I never expected I’d be able to count on again. That makes it all the more sweet.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Time for a New Chapter in German-Israeli Relations

Time for a New Chapter in German-Israeli Relations

Eric Fusfield


Newly elected German Chancellor Olaf Scholz is sworn-in by Parliament President Baerbel Bas during a session of the German lower house of parliament Bundestag, in Berlin, Germany, December 8, 2021. REUTERS/Fabrizio Bensch

German Chancellor Olaf Scholz has taken office, becoming the first Social Democrat born after the end of World War II to head the federal government.

His rise to power comes during a year when thousands of protesters, many of them on the political left, demonstrated against Israel’s defensive operations in Gaza.  Cities across Germany erupted in violence, as rioters burned Israeli flags, while flying Hamas banners.

Last year, Jusos, the Social Democratic Party’s youth wing, passed a resolution declaring its PLO-Fatah counterpart, which has called for Israel’s destruction, its “sister organization.”

Germany’s outgoing Chancellor, Christian Democrat Angela Merkel, repeatedly spoke about the crucial nature of Israel’s existence. But her statements were belied by Germany’s frequent votes in favor of one-sided anti-Israel resolutions at the United Nations. In 2019, German UN Ambassador Christoph Heusgen equated Hamas rockets with Israeli bulldozers at a time when Hamas was firing projectiles at Israeli civilians.

The growing normalization of anti-Israel activity in Germany tends to confirm the fears of Jews, who have long worried that the generational shift taking place in Germany works against the long-term German-Israeli relationship. With new leaders in power who neither lived through World War II nor its immediate aftermath, the lessons of the Holocaust might fade more easily — their resonance with a younger generation diminished or lost altogether.

The false perception of Israel as a colonial occupier in the Middle East, nurtured on the European left since the 1967 Six-Day War, has made German support for the Palestinian cause, and even open hostility toward Israel, increasingly palatable. Gone for some is the once bedrock assumption in German politics that Germany owned a special responsibility for maintaining Israel’s security.

The rise in Muslim immigration to Germany has helped shape this dynamic. Refugees and migrants from the Middle East often bring with them a viewpoint that is decidedly anti-Israel. They consequently resist the sense that they are integrating into a country with a historic responsibility to protect Israel.

Chancellor Scholz has said some encouraging things about the German-Israeli relationship. At an Israel solidarity rally near the Berlin Holocaust memorial in May, he affirmed Merkel’s famous pledge that Israel’s security is Germany’s “reason of state.”

But a look at the coalition agreement the Social Democrats have formed with their governing partners, the Free Democrats and the Greens, reveals some disturbing departures from former pacts. Israel is not referred to as a Jewish state in the document, while language critical of settlements and calling for a return to 1967 borders suggests the West Bank will be a sticking point in bilateral relations. Also, the agreement insists on negotiations with Iran, but does not decry the Iranian nuclear program.

The passage of time and the increasingly casual embrace of anti-Israel public attitudes in the country that gave rise to the Holocaust has hastened the need for the new left-of-center government to reassert Germany’s position as Israel’s leading defender in Europe. The German government should vote against anti-Israel resolutions at the UN, and persuade other European Union countries to follow suit. In a country that refuses nuclear weapons of its own, the government should insist that Iran be barred from acquiring nukes. And Germany should focus its attention on terror, incitement, and the Palestinian Authority’s consistent refusal to negotiate as the biggest obstacles to peace — not Israeli settlements.

Germany’s “reason of state” ethos demands that it take these proactive measures and embrace its historic role as Israel’s principal ally in Europe. With anti-Israel sentiment increasingly morphing into antisemitism, the urgency in rebuking anti-Israel activity — at the UN, within the EU, and among the German public — is greater than ever. Germany’s new government should infuse the German-Israeli relationship with new purpose and vitality. Seventy-six years after the Holocaust, history, and the future, demand it.


The author is B’nai B’rith International’s director of legislative affairs, and deputy director of the B’nai B’rith International Center for Human Rights and Public Policy


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com