Archive | 2022/01/28

Marcowi buntownicy

Marcowi buntownicy

Adam Leszczyński
[ 1 marca 2013 ]


8 marca 1968 r. Krakowskie Przedmieście przed pomnikiem Kopernika. Milicjanci i ”aktyw robotniczy”, czyli pałkarze w cywilnych ubraniach, szykują się do rozpędzania studentów, którzy przyszli na wiec na Uniwersytecie Warszawskim. Studenci i studentki byli brutalnie pałowani i… (Fot. IPN/EAST NEWS)

W marcu 1968 r. Władysław Gomułka przetrwał dwie rewolty – studentów oraz prących do władzy aparatczyków młodego pokolenia. Miał powody, by sądzić, że jego władza potrwa jeszcze bardzo długo. Z prof. Jerzym Eislerem rozmawia Adam Leszczyński

.

Adam Leszczyński: Są dwie główne teorie dotyczące źródeł protestów w Marcu ’68 r. i towarzyszącej im nagonki antysemickiej. Jedna mówi, że był to bunt młodych ludzi przeciw systemowi. Druga – że w tle była walka o władzę w partii. Która jest prawdziwa?

Prof. Jerzy Eisler*: W obu jest trochę prawdy. W 1968 r. doszło do dwóch równoległych buntów przeciw władzy Władysława Gomułki – rewolty rozczarowanych systemem dwudziestolatków z uniwersytetów i rewolucji czterdziestolatków z aparatu partyjno-państwowego. Ci ostatni byli sfrustrowani, bo chcieli awansować, a starzy wciąż trzymali władzę.

Starzy? Gomułka nie był taki stary – kiedy odchodził w 1970 r., miał 65 lat.

– Wydawało się, że ma 165! Mentalnie był starszy niż metrykalnie. Nawet z wyglądu był stary, a z punktu widzenia nastolatków – odwieczny. Kiedy szli do szkoły – był I sekretarzem PZPR. Kiedy robili maturę – był I sekretarzem. Był od zawsze. I wszędzie wisiały jego portrety: w szkołach, w biurach, w urzędach, w ambasadach… Portrety Gomułki, premiera Józefa Cyrankiewicza i przewodniczącego Rady Państwa – najpierw Aleksandra Zawadzkiego, potem Edwarda Ochaba, a jeszcze później Mariana Spychalskiego. Nie można pomijać tego doświadczenia, kiedy zastanawiamy się, jak bardzo Polacy oswoili sobie PRL, a na ile był to dla nich obcy byt. Ale dla PRL nie było alternatywy. Nie zmieniał się. Młodsi nie mieli innego doświadczenia.

W 1968 r. Władysław Gomułka miał 65 lat i rządził już dwunasty rok. Był oschły, apodyktyczny i nie znosił sprzeciwu. Z wydarzeń marcowych wyszedł zwycięsko, odsunął zagrożenie ze strony Mieczysława Moczara i wydawało się, że jeszcze długo pozostanie u steru władzy. 7 grudnia 1970 r. w Warszawie kanclerz RFN Willy Brandt podpisał układ o granicy na Odrze i Nysie, co Gomułka uważał za swój ogromny sukces. Zaledwie tydzień później na Wybrzeżu wybuchły protesty, które doprowadziły do jego upadku

Dla mnie na przykład – a jestem o kilka lat młodszy od “komandosów” z Marca ’68 – pieczątka o meldunku czy zatrudnieniu w dowodzie była czymś naturalnym, jak mycie zębów. Nie widziałem w niej opresji.

PRL był światem nielubianym, ale oswojonym?

– Bardziej, niż wielu chciałoby to dziś przyznać, chociaż oczywiście nie dotyczyło to jeszcze pokolenia moich rodziców czy dziadków, którzy przed wojną byli ludźmi dorosłymi. Do zmiany ustroju w 1989 r. dobrze zaopatrzony sklep mięsny widywałem tylko za granicą. Dziś jedyną rzeczą, której ludziom brakuje, są pieniądze, a wówczas można było mieć worek pieniędzy i nie móc kupić papieru toaletowego. Człowiek nie zastanawia się nad tym, w czym żyje od zawsze. Trzeba było albo trafić na starszych, którzy mówili, że komunizm to szalbierstwo, albo stopniowo samemu do tego dojść. Dlatego w marcu 1968 r. nikt nie proponował obalenia socjalizmu. To było niewyobrażalne.

A czego chcieli czterdziestolatkowie z aparatu partyjnego?

– Władzy. W demokracji są wybory, które co kilka lat w części wymieniają klasę polityczną. W PRL do zmiany władzy mogły doprowadzić tylko wstrząsy społeczne i dlatego zapewne nigdy nie będziemy wiedzieli, w jakim stopniu polskie miesiące – Czerwiec ’56, Październik ’56, Marzec ’68, Grudzień ’70, Czerwiec ’76 czy Sierpień ’80 – były naturalnymi wstrząsami, a w jakim efektem działań służb specjalnych.

W realnym socjalizmie, jak się nie zatrzymało komunikacji i jak nie przestawały dymić kominy w fabrykach, to rządzący zawsze mogli powiedzieć, że nic się nie dzieje. Słowo “strajk” padało późno i niepewnie.

Pokusa spiskowego myślenia o polskich miesiącach bierze się stąd, że zmiany kadrowe we władzy stawały na porządku dziennym dopiero wtedy, gdy doszło do zadymy. System działał tak: jak się ruszyło jednego dygnitarza – jedną cegłę w piramidzie – to kilkadziesiąt osób automatycznie szło w górę. A jeśli takich zmian było kilkaset, to mieliśmy do czynienia z awansami kilkunastu tysięcy działaczy.

Kim byli ci czterdziestolatkowie dążący do władzy? Komunistami? Zwolennikami Mieczysława Moczara, szefa MSW i największego nacjonalisty wśród polskich komunistów?

– To skomplikowane. Nie nazwałbym ich komunistami. Dla mnie komunistami byli ci, którzy przed II wojną światową związali się z KPP, a w trakcie okupacji z PPR. Trzeba było być wielkim ideowcem, żeby się w to angażować. A jeszcze większej determinacji wymagało bycie komunistą w Generalnym Gubernatorstwie w czasie okupacji. Ci ludzie z pewnością byli ideowcami.

Po 1945 r. wstępowanie do PPR, a potem PZPR nie tylko nie wiązało się z ryzykiem, ale jeszcze znakomicie ułatwiało karierę. Więc nie jest tak łatwo powiedzieć, którzy ludzie władzy PRL działali z pobudek ideowych, a którzy z oportunistycznych. Po 1989 r. prawie nikt z nich już nie mówił o sobie, że był komunistą. Mieczysław Rakowski czy gen. Wojciech Jaruzelski określali się jako ludzie lewicy i mówili “budowaliśmy socjalizm”. Używało się określenia “działacz partyjny”, a nie “działacz komunistyczny”.

Gomułka był komunistą. A ci czterdziestolatkowie… Na ogół byli lepiej wykształceni od wielu starych komunistów, którzy mieli papiery spawaczy, ślusarzy czy elektryków. Młodsi zaczynali kariery zwykle na studiach, w ruchu młodzieżowym. Niektórzy mieli nawet doktoraty. Na pewno byli dużo bardziej otwarci na świat niż poprzednie pokolenie, chociaż to tamci często lepiej znali Europę, bo przed wojną jeździli po niej jako rewolucjoniści. Ci młodsi byli mniej zideologizowani. Dla nowych aparatczyków słowem kluczem był pragmatyzm. Mówili oczywiście o budowaniu socjalizmu, że Polska ma rosnąć w siłę, że ma być jedność polityczno-moralna narodu, ale coraz wyraźniejsza była wśród nich tendencja do zamazywania kantów.

Czy Moczar był centralną postacią tej rewolty czterdziestolatków? To byli jego ludzie?

Mieczysław Moczar marzył o zastąpieniu Gomułki u władzy. Starał się zdobywać popularność, grając na uczuciach narodowych i wyciągając rękę do kombatantów z AK

– Niektórzy próbowali się ustawiać i podłączać pod odpowiednio wysoko ustawionych ludzi, żeby dzięki nim robić kariery, a Moczar był wtedy na fali. Ale działacz partyjny, który czuł się zaszczycony, gdy w 1966 r. Moczar poklepał go po ramieniu i powiedział: “Towarzyszu, do takich jak wy należy przyszłość”, w 1970 r. mógł być równie zachwycony, gdy usłyszał od Edwarda Gierka: “Polska potrzebuje takich ludzi jak wy”.

Łatwo mogę sobie wyobrazić działacza, który 16 października 1978 r. cieszył się jako Polak, że Karol Wojtyła został papieżem, ale wiedział, że następnego dnia w komitecie partii będzie odprawa. I zastanawiał się, jak się ustawić. Ludzie są skomplikowani.

Powtarzam – bardzo wielu na pewno chciało awansować, a ja sam długo uważałem, że ich naturalnym liderem był Moczar. I on rzeczywiście miał takie ambicje. Ale teraz nie jestem pewien, czy to nie uproszczenie.

Moczar miał też pecha, bo prawie w tym samym czasie, w połowie lat 60., Moskwa zaczęła mieć problem z rumuńskim Moczarem, czyli Nicolae Ceausescu. Sowieci jasno mówili, że jeden Ceausescu im wystarczy. Nie wiem, jakim przywódcą byłby Moczar, wiadomo, że wielu ludzi się go bało, choć jego czarna legenda jest trochę przesadzona, głównie za sprawą Radia Wolna Europa.

Przedstawiano go jako brutala, chama i antysemitę. Co to był za człowiek?

– Miał wiele życiorysów, często sprzecznych. Wiadomo, że już w czasie II wojny światowej związał się z radzieckimi służbami wojskowymi, co zarówno Sowieci, jak i on sam przyznawali między wierszami. W latach 1939-41 wielokrotnie przedostawał się przez granicę niemiecko-radziecką, co nie było łatwe i wymagało pomocy. Był partyzantem Gwardii Ludowej i wokół tego budował potem swą legendę.

Miał kilka pomysłów wizerunkowych, jak się dziś mówi. Chodził często w garniturach z kamizelkami i zawsze z białą chusteczką w butonierce. Był bardzo elegancki, ale jak otworzył usta, to padały słowa jak z rynsztoka.

Mimo to miał dar zjednywania sobie ludzi. Wojciech Jaruzelski mówił mi kiedyś, że po swoim przyjeździe do Warszawy (kiedy został szefem Głównego Zarządu Politycznego LWP) poznał Moczara. O nim samym mówił mało, ale opowiadał, że dzięki Moczarowi poznał profesora Jana Szczepańskiego, wybitnego rzeźbiarza Xawerego Dunikowskiego, wielu pisarzy. Młodemu generałowi bardzo to imponowało.

Moczar powtarzał, że każda krew przelana na frontach za Polskę ma taką samą wartość, co otwierało mu drzwi do środowisk akowców czy żołnierzy, którzy walczyli na Zachodzie, czyli ludzi bardzo źle widzianych przez władze PRL.

Moczar miał też pecha, bo prawie w tym samym czasie, w połowie lat 60., Moskwa zaczęła mieć problem z rumuńskim Moczarem, czyli Nicolae Ceausescu. Sowieci jasno mówili, że jeden Ceausescu im wystarczy. Nie wiem, jakim przywódcą byłby Moczar, wiadomo, że wielu ludzi się go bało

Milicjanci atakujący studentów i przechodniów na Krakowskim Przedmieściu w pobliżu bramy głównej Uniwersytetu Warszawskiego. Na pierwsze oznaki protestów studenckich władze zareagowały aresztowaniami, biciem i represjami. Na fali antysemickiej – kampanii tysiące Polaków pochodzenia żydowskiego zmuszono do emigracji. Rozwiązano Wydział Filozofii UW i wyrzucono z pracy wielu wybitnych profesorów, którzy poparli studentów

Dla wielu ludzi, zwłaszcza z kręgu “komandosów” czy KOR-u, Moczar jest symbolem tego, co najgorsze. Ale znalazłoby się sporo przyzwoitych osób o wojennych życiorysach, które patrzyły na Moczara nie jak na ksenofoba i antysemitę, prostaka i chama, lecz widziały w nim kogoś, kto wyciągnął rękę, pomógł, nawet materialnie, i sprawił, że przestały być obywatelami IV kategorii. Wielokrotnie od nich słyszałem: “Tak, wiem, co się o Moczarze mówi, ale on wyciągnął do nas rękę”.

Dlaczego antysemityzm odegrał tak wielką rolę w Marcu ’68 ? Kampania wymierzona w “syjonistów” trwała od 1967 r. i miała swój szczyt w Marcu. Skąd to się wzięło?

– Najprościej powiedzieć, że Gomułka nie całkiem zdawał sobie sprawę z tego, jakiego dżina wypuścił z butelki. Kiedyś tak myślałem, ale dzisiaj nie jestem już taki pewien. Co do Gomułki opinie są podzielone. Ja długo sądziłem, że nie był antysemitą, i to nie tylko dlatego, że jego żona była pochodzenia żydowskiego. Znam jednak dokumenty, w których wspomina on czasy, gdy w latach 40. był sekretarzem generalnym PPR. I jak czytam o “rozrzedzaniu narodowościowym” albo że jest “za dużo towarzyszy żydowskiego pochodzenia”, to przestaję być taki pewny – jak ktoś zaczyna liczyć ministrów pochodzenia żydowskiego, to świadczy to o jego antysemityzmie.

Myślę, że Gomułka był nieświadomym antysemitą. To taki typ człowieka, który potrafi o kimś powiedzieć “bardzo inteligentny Żydek”, nie zdając sobie sprawy, że to ewidentnie antysemicka wypowiedź. Nie roztrząsałbym antysemityzmu Gomułki w kategoriach ideologicznych. On nie mówił o Żydach z Wall Street, ale zdarzały mu się stwierdzenia typu “oni się zawsze razem trzymają”.

Dlaczego 19 czerwca 1967 r. w przemówieniu Gomułki pojawiły się antysemickie akcenty, które uruchomiły kampanię wymierzoną w Polaków pochodzenia żydowskiego?

– Krytycy Gomułki w PZPR dużym stopniu wywodzili się z tzw. grupy puławian, z których znaczna część miała żydowskie pochodzenie. Większości puławian Gomułka pozbył się do roku 1964, jednak sporo ich jeszcze zostało na ważnych stanowiskach. Chciał się ich pozbyć do końca – nie wiadomo, czy bardziej dlatego, że byli Żydami, czy raczej z tego względu, że należeli do oczytanych, znających języki obce partyjnych inteligentów. Myślę, że w równym stopniu grały kompleksy Gomułki i obawa o władzę.

Kampania, którą rozpętał, była absurdalna i haniebna. Ludzi masowo wyrzucano z partii, z pracy, przymuszano do emigracji. Po wojnie praktycznie nie było antysemityzmu w mediach, a tu nagle na pierwszej stronie poczytnego tygodnika można przeczytać o jakimś dygnitarzu, że “służy niepolskiej sprawie”. Albo jak brzmi jego prawdziwe nazwisko. To wyzwoliło stare upiory.

Maria Turlejska rozmawia z I sekreterzem: ”Świat według Gomułki”

O tym, kto był Żydem, decydowano arbitralnie, niezależnie od tego, kim się taki człowiek czuł. Jeśli ktoś został wskazany – daremny wysiłek. Znam historię człowieka, którego w marcu 1968 r. zaczęto indagować o wygląd. Gdy ten się zorientował, o co chodzi, zaczął udowadniać, że pochodzi z niemieckiej szlachty w Kurlandii. Pokazał papiery w komisji zakładowej, w której zasiadali ludzie z SB, komitetu PZPR, dyrekcji. Na to usłyszał: “P…, my chyba lepiej wiemy, kto jest Żydem, a kto nie”. I naturalnie wyleciał z pracy.

Mamy więc czterdziestolatków, którzy dążą do władzy, i Gomułkę, który jej broni, rozpoczynając kampanię antysemicką. A kim byli zbuntowani dwudziestolatkowie?

– Byli pierwszym pokoleniem urodzonym i wychowanym w Polsce Ludowej, ludźmi, którzy z małymi wyjątkami doceniali socjalistyczny system wartości: wolność, równość, wrażliwość społeczną. Sądzili, że wszystkie te piękne wartości PRL zamienił w karykaturę. Antysemityzm władzy był dla nich wstrząsem. Przeżyli szok, kiedy usłyszeli, że np. w grupie na uczelni są osoby o “złym pochodzeniu” – bo to była Baśka, to był Andrzej, koleżanka czy kolega. Nikogo to wcześniej nie obchodziło.

Andrzej Frisze pisze o uczestnikach wydarzeń marcowych: ”Desant Komandosów”

Jak starsi mówili, że Żydów poznaje się po nosach, uszach czy kolanach, to my w moim pokoleniu patrzyliśmy na nich, jakby coś im się poprzestawiało w głowach. Nie wiedzieliśmy, dlaczego to ważne, że ktoś jest Żydem.

I nagle, gdy ten problem wybucha w 1967 r., ci młodzi ludzie czują, że to jedno wielkie świństwo. Słyszą o braterstwie i równości, a w praktyce są ci lepsi i tacy, co “niepolskiej służą sprawie”. Zaczął się ponury spektakl insynuacji i aluzji, a hasłem do kampanii był entuzjazm rzekomo okazany przez ludzi żydowskiego pochodzenia po zwycięstwie Izraela w wojnie sześciodniowej w 1967 r. A przecież mnóstwo Polaków, również tych bez żydowskich korzeni, było zachwyconych zwycięstwem Izraela nad Arabami popieranymi przez ZSRR. Mówiło się: “Nasi Żydzi dali łupnia ich Arabom”.

Samo środowisko “komandosów” było małe, liczyło może kilkadziesiąt osób. Ruch studencki w Marcu oczywiście był większy i rozlał się po całej Polsce, ale to “komandosi” byli jego zalążkiem. Kiedy analizujemy dziesiątki powstałych wtedy rezolucji i ulotek, to widać, że wszystkie były długo pisane językiem PRL. Oni nie są przeciw socjalizmowi. Piszą np.: “My, młodzież Wrocławia przyłączonego do Macierzy”…

Dlaczego władza zareagowała tak brutalnie? Dlaczego tak pałowała studentów?

– Władza zawsze jest wrażliwa na młodych, którzy są skarbem narodu, jego nadzieją i przyszłością. Elitą. I nagle okazuje się, że nie można im ufać. To był wstrząs.

Protesty młodzieży wywołało zdjęcie “Dziadów” ze sceny Teatru Narodowego. Dziś często stawia się pytanie, czy to była prowokacja. Wiemy na pewno, że wśród “komandosów” nie było tajnego współpracownika SB, który by to inicjował. Ale możliwa była prowokacja w innym tego słowa znaczeniu. Jeżeli kogoś obrażę, opluję, to w końcu mi odda. Jeśli zdejmuje się ze sceny dzieło wieszcza narodowego, to można przewidzieć, że będą protesty inteligencji. Młodzi zachowali się tak, jak można było przewidzieć.

Zaczęło się w styczniu: ”Jak Adam M. wywołał Marzec’

Atak milicji na ulicy Traugutta

Nieprzypadkowo 8 marca, w Dzień Kobiet, bito dziewczyny. Jak się zachowuje mężczyzna w takiej sytuacji? To też łatwo było przewidzieć. Podobnie jak wsparcie dla Warszawy ze strony środowisk studenckich z innych miast – to też można było przewidzieć, chociaż warszawiacy nie byli lubiani.

Komu mogło zależeć na prowokacji? Główną rolę odegrał Zenon Kliszko, człowiek nr 2 w partii, absolutnie lojalny wobec Gomułki.

– Nie wierzę, że Kliszko mógł brać udział w jakimś spisku. Był jednak człowiekiem nadwrażliwym i nadpobudliwym. Kiedy badałem historię Grudnia ’70, zorientowałem się, że ten sam Kliszko był w bardzo znacznym stopniu odpowiedzialny za tragedię na Wybrzeżu. To był koszmarny błąd Gomułki, że w 1970 r. wysłał Kliszkę do Gdańska. Nie powinno go tam być, podobnie jak na premierze “Dziadów”. Działał impulsywnie i machina ruszyła.

Kiedyś też myślałem, że to zadziałał Moczar, że była prowokacja. Dziś sądzę inaczej. Moczarowcy pewnie chcieli wykorzystać sytuację, ale to jednak Gomułka cały czas trzymał cugle. W prasie harcownicy pozwalali sobie przez parę miesięcy na antysemickie ekscesy; aż do momentu gdy Gomułka wezwał Stefana Olszowskiego, szefa biura prasy w KC, i powiedział mu: “Jeżeli jutro w jakiejś gazecie pojawi się słowo “syjonizm”, to wy, towarzyszu Olszowski, stracicie stanowisko”. I już się nie pojawiło. Skończyło się jak nożem uciął.

Gomułka, gdyby chciał, mógłby to samo zrobić w 1967 r. Ale zrobił to dopiero w czerwcu 1968 r. Może chciał “przewietrzyć” aparat? Żeby nikt nie czuł się za pewnie.

Czy Gomułka wygrał Marzec?

– Na pewno. Odsunął zagrożenie ze strony Moczara, a w listopadzie 1968 r. na V Zjazd PZPR przyjechał do Warszawy sam Leonid Breżniew. Radziecki przywódca chwalił pomoc PRL w stłumieniu Praskiej Wiosny i wyraźnie forował Gomułkę. To właśnie wtedy w Warszawie Breżniew ogłosił doktrynę ograniczonej suwerenności państw bloku sowieckiego.

Gomułka wyszedł wzmocniony, przynajmniej przejściowo. Potem odniósł ogromny sukces, doprowadzając do układu z Niemcami Zachodnimi, które uznały granicę na Odrze i Nysie. Równocześnie lata 1968-70 były najbardziej ponurym okresem historii Polski po 1956 r. Myślę, że bardziej ponurym niż stan wojenny. W stanie wojennym była opozycja, wychodziła podziemna prasa… Po Marcu, po stłumieniu Praskiej Wiosny i pacyfikacji protestów grudniowych można było naprawdę stracić nadzieję.

prof. Jerzy Eisler, historyk, dyrektor Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej w Warszawie. Kierownik Pracowni Dziejów Polski po 1945 roku w Instytucie Historii PAN. Autor ponad 20 książek, m.in. “Marzec 1968. Geneza – przebieg – konsekwencje” (1991); “Polski rok 1968” (2006); “>>Polskie miesiące<<, czyli kryzys (y) w PRL” (2008), “Grudzień 1970. Geneza, przebieg, konsekwencje”, Warszawa 2012.

Gomułka odchodzi: ”Wiesław, odejdź”


CO SIĘ WYDARZYŁO 45 LAT TEMU

Wydarzenia marcowe miały swoje podłoże w kampanii antysemickiej, która rozpoczęła się latem 1967 r. Po wybuchu wojny sześciodniowej (5-10 czerwca 1967 r.), w której Izrael pokonał Egipt, Syrię i Jordanię wspierane przez inne kraje arabskie, ZSRR i PRL zerwały z nim stosunki dyplomatyczne. 19 czerwca 1967 r. Władysław Gomułka wygłosił przemówienie na VI Kongresie Związków Zawodowych, w którym potępiał “syjonistów” i uznawał ich za przedstawicieli “sił międzynarodowego imperializmu”.

Przez kraj przetoczyła się fala zebrań i wieców potępiających “syjonistów” i “kosmopolitów”. Z wojska, bezpieki oraz przeróżnych instytucji państwowych zwalniano ludzi pochodzenia żydowskiego. Ta kampania była prowadzona z inspiracji i za przyzwoleniem władz, w tym w szczególności ministra spraw wewnętrznych Mieczysława Moczara, antysemity i człowieka uchodzącego za rywala Gomułki.

W takiej atmosferze 30 stycznia 1968 r. w Warszawie pod pomnikiem Adama Mickiewicza doszło do demonstracji studentów przeciw zdjęciu przez władze spektaklu “Dziady” w reżyserii Kazimierza Dejmka. Podczas ostatniego przedstawienia – właśnie 30 stycznia – studenci na widowni skandowali hasła, które władza uznawała za wrogie (np. “Niepodległość bez cenzury”). Organizatorem było środowisko “komandosów”, skupione m.in. wokół Adama Michnika, Teresy Boguckiej, Jakuba Karpińskiego, Barbary Toruńczyk i Ireny Grudzińskiej. Nazwano ich tak od publicznych wystąpień na otwartych wykładach i w oficjalnych dyskusjach, w których zadawali nieprawomyślne pytania. “Komandosi” byli też związani z Jackiem Kuroniem i Karolem Modzelewskim, znanymi już wówczas dysydentami.

Milicja rozpędziła demonstrację 30 stycznia. Dwóch studentów Uniwersytetu Warszawskiego, Adama Michnika i Henryka Szlajfera, wydalono z uczelni. Za represjonowanymi wstawili się studenci innych uczelni oraz środowisko literackie. 22 lutego w Warszawie przywódcy studentów zdecydowali o zorganizowaniu 8 marca wiecu na Uniwersytecie Warszawskim. Rano aresztowano Szlajfera, Modzelewskiego i Kuronia oraz Seweryna Blumsztajna i Jana Lityńskiego. Michnik został zatrzymany 9 marca. Demonstracja jednak się odbyła i mimo spokojnej atmosfery została brutalnie rozpędzona przez milicję i “aktyw robotniczy”, czyli funkcjonariuszy w cywilu. W następnych dniach wiece studenckie i protesty rozlały się po całym kraju, odbyły się m.in. na Politechnice Warszawskiej, we Wrocławiu, Łodzi, Krakowie, Poznaniu i Gdańsku.

Władza odpowiedziała kampanią represji oraz atakiem propagandy. W całym kraju organizowano masówki potępiające “wichrzycieli”. Często podkreślano na nich żydowskie pochodzenie wielu organizatorów protestów, wykorzystując nastroje antysemickie. Na wiecu w Sali Kongresowej 19 marca Gomułka potępił “Dziady” Dejmka, a studentów nazwał “wrogami Polski Ludowej”. Odpowiedzią był strajk studentów w Warszawie, zakończony po trzech dniach pod groźbą zamknięcia uczelni. Zlikwidowano sześć kierunków studiów na Uniwersytecie Warszawskim, w tym Wydział Filozofii, wyrzucono wielu studentów i wykładowców. Władze nasiliły kampanię antysemicką – z PZPR wyrzucono kilka tysięcy członków, a prawie 20 tys. osób zmuszono do emigracji.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


The New York Times ‘Gets’ It Wrong Again

The New York Times ‘Gets’ It Wrong Again

Ira Stoll


The headquarters of The New York Times. Photo: Wikimedia Commons.

A week after publishing a correction acknowledging error in describing the Jewish divorce document known as a get, the New York Times has again made what appears to be an error in writing about the issue.

The January 16 correction had said: “An article last Sunday about the billionaire Ronald O. Perelman referred imprecisely to a get. It is a written document obtained from a Jewish rabbinical court that grants permission to divorce; it is not a religious tradition by which men leave their wives without leaving the faith.”

The January 24 New York Times obituary of Sheldon Silver, a former speaker of the New York State Assembly, includes this sentence: “Early political victories reflected his legislative savvy and his religious faith: An Orthodox Jew, he sponsored a 1983 law that abolished religious barriers to remarriage for Jewish women — who required a “get,” or Jewish divorce decree, from their husbands — in opposition to traditional Jewish law.”

It’s a typically convoluted, difficult-to-parse Times sentence. Increasingly, as I mentioned the other day in identifying another case of a misplaced modifying phrase, the Times has gotten to the point where it’s sometimes hard to tell whether the problems stem from bias or just incompetence. What does the phrase “in opposition to traditional Jewish law” modify? The get requirement? The 1983 law? Silver’s sponsorship of it? The women?

It’s possible I am misreading it, but the Times sentence seems inaccurate on two counts. First, it’s not true that the 1983 law “abolished religious barriers to remarriage for Jewish women.” Such religious barriers aren’t within the power of the New York legislature to eliminate. It doesn’t make sense; it’d be like the governor of New York enacting a law abolishing Jewish religious barriers to pork-eating.

Second, far from being “in opposition to traditional Jewish law,” the Silver-sponsored law was drafted by an Orthodox Jew, Nathan Lewin, and supported by a fervently Orthodox Jewish religious organization, Agudath Israel of America, according to a contemporaneous account by the Jewish Telegraphic Agency. That account does a better job that the Times obituary did of explaining the substantive provisions.

As Egon Mayer wrote in a 1983 letter to the Times, “The bill does not mandate any kind of religious divorce. It simply calls on people who are seeking a civil divorce to attest that no prior contractual agreements exist that would prevent either partner from remarrying.”

When Governor Mario Cuomo signed the bill into law, the Times account began, “Jewish husbands who refuse to grant their wives divorces under Jewish religious law will be barred from obtaining civil divorces under a measure signed today by Governor Cuomo.” That accurately made it clear that what was affected directly by the New York law were civil divorces in New York, not the religious barriers. The same Times account reported: “Rabbi Moshe Sherer, president of Agudath Israel of America, a major orthodox group, said: ‘This is a happy day for many sad people. We expect it to be challenged; we expect to be ready to fight the challenge.’”

This may seem like a subtle point. By changing the law about civil divorce, the New York government’s action had the practical effect of decreasing the frequency of cases in which Jewish women were “chained” to husbands who refused to grant them religious divorces. For Constitutional and other reasons, however, this distinction between the civil divorces and the religious ones is important to maintain, not to blur or to confuse.

Perhaps the Times will get it right by publishing a second get-related correction in a single month. Something to the effect of: “Correction: An obituary of Sheldon Silver imprecisely characterized a 1983 law he sponsored. The law directly affected civil divorces, not religious marriages. The legislation was consistent with traditional Jewish law, not in opposition to it.”


Ira Stoll was managing editor of the Forward and North American editor of the Jerusalem Post. His media critique, a regular Algemeiner feature, can be found here.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Bennett’s approach to Abbas is a refreshing recognition of reality – editorial

Bennett’s approach to Abbas is a refreshing recognition of reality – editorial

JPOST EDITORIAL


After nearly seven months in power, Bennett has internalized that he can’t show a full straight in a card game if only dealt a pair of aces – and that he must play the cards that he has.

Israeli Prime Minister Naftali Bennett speaks as he attends a cabinet meeting at the Prime Minister’s office in Jerusalem, Israel / (photo credit: REUTERS)

Just three days after meeting Defense Minister Benny Gantz in his Rosh Ha’ayin home last Tuesday, Palestinian Authority President Mahmoud Abbas dashed any hope that this rare meeting was a harbinger of a thaw in the frigid ties between Israel and the authority.

For just a split second, there was a flicker of hope that maybe this meeting – and the goodwill gestures Israel announced afterward – presaged creating a better atmosphere between Jerusalem and Ramallah.

But then on Friday, Abbas gave an address to mark the anniversary of the first Fatah terrorist attack in Israel – the attempted bombing of the National Water Carrier on January 1, 1965 – and that hope faded. Abbas, as is his wont, blasted Israel, accusing it of “organized terrorism” and “ethnic cleansing,” among other evils. The meeting with Gantz, at least judging from Abbas’s strident tone, changed nothing.

So was it a mistake?

PA President Mahmoud Abbas, Israeli Defense Minister Benny Gantz (credit: SPUTNIK/EVGENY BIYATOV/KREMLIN VIA REUTERS, YONATAN SINDEL/FLASH90)

We think not, and in so doing, agree with Prime Minister Naftali Bennett.
Bennett, at a press conference Sunday night to discuss the Omicron wave, was asked about the Gantz-Abbas meeting, a meeting he had hitherto not publicly addressed.

First, he said, the meeting was held with both his foreknowledge and approval. Secondly, Gantz has overall responsibility for security and creating stability in the West Bank. Such a meeting, therefore, “is a legitimate part” of Gantz’s “toolbox.”

In other words, if this type of meeting helps ensure security and create stability in Judea and Samaria, then it should be held.

Bennett did not comment on Abbas’s later remarks, but it is possible to extrapolate from his “toolbox” answer that he does not think those comments necessarily cancel out the potential benefits of the meeting, especially since the prime minister stressed that the meeting dealt only with security and economic issues, not diplomatic ones.

This is very much in line with the practical approach Bennett has taken to governing: keep an eye on the ultimate goal, and don’t be deflected or detracted from background noise stemming from ideological orthodoxy.

For instance, if the overall goal is to provide security and try to create stability in the West Bank, and if Abbas is useful in achieving that goal, then meetings with him should take place – even though, as the Palestinian leader’s later words made clear, he did not turn into a Lover of Zion.

Bennett added that he personally has no plans to meet with Abbas. Even so, the prime minister clearly realizes the utility of others doing so, and as such green-lighted the meeting by his defense minister. The message: reality is complex and messy.

That complex reality emerged at another point in the press conference when a Channel 14 reporter pointedly quoted remarks Bennett make in the past that the best deterrence to terror is to build settlements after an attack, and noted that not only has he not built any settlements after recent attacks, but has actually evicted settlers.

Bennett’s answer was a study in calm. He said that after it became clear that former prime minister Benjamin Netanyahu wanted to drag the country to a fifth election, “I made a difficult decision to establish a different government, one in which there is the Right and the Left, and in which there is, inside the coalition, [Ra’am Party head] Mansour Abbas,” whom he described as an Arab leader who has shown great courage.

Once such a government was set up, Bennett said, it was clear that there would be limitations. “Clearly a government with this constellation is limited, but I did not see any government in the last decade establish new settlements,” he added in a reference to Netanyahu.

That answer was a clear recognition of reality.

Bennett did not deny that if he was head of a different government he might have acted differently, but he recognized that in the government he decided to form he was instead dealt a certain hand, and that his maneuverability is limited by the cards he was dealt.

After nearly seven months in power, Bennett has internalized that he can’t show a full straight in a card game if only dealt a pair of aces – and that he must play the cards that he has.

This approach is practical – and also one we find refreshing.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com