Jerome Rothenberg na okładce „Chiduszu” 2/2022 / Autorka: Magdalena Pelc
Polska mistyków, złodziejów i szaleńców [premiera wierszy Jerome’a Rothenberga po polsku]
REDAKCJA
POLSKA PREMIERA WIERSZY JEROME’A ROTHENBERGA, PIERWSZE POGŁĘBIONE STUDIUM NA TEMAT ŻYCIA CHAIMA GRADEGO, ROZMOWA Z RABINKĄ ALISĄ ZILBERSHTEIN O POMAGANIU UKRAINIE, DALSZE LOSY KATE BORNSTEIN ORAZ KOLEJNY ODCINEK AGUNY.
NIE CZAS NA BIERNOŚĆ!
Alisa Zilbershtein pochodzi z Chabarowska w Rosji. Przez wiele lat mieszkała w Kijowie. Obecnie kończy studia rabinackie w Żydowskim Seminarium Teologicznym w Nowym Jorku. W tym numerze „Chiduszu” opowiada o tym, jak „zdalnie” ratuje uchodźców.
Michał Bojanowski: Kto z twoich bliskich został w Kijowie?
Alisa Zilbershtein: Rodzice mojego męża. I oczywiście wielu znajomych i przyjaciół.
Dlaczego teściowie nie wyjechali?
To nie takie proste. Są już starzy, nie mogą tak po prostu uciec. Teść kilka miesięcy temu przeszedł operację serca, teściowa w tym roku zachorowała na raka. Nie mogą nawet zejść do schronu, bo nie są w stanie biegać w tę i z powrotem. Ewakuacja jest bardzo trudna, szczególnie dla seniorów.
(…)
Wiele osób i organizacji prosi cię teraz o wystąpienia. O czym opowiadasz?
Jeśli rozmawiam z jakąś gminą żydowską, np. na Long Island, mówię im o tym, co robimy, opowiadam o Ukrainie. Często pytają mnie o sytuację Żydów w Ukrainie – ostatnio słyszeli o tym kraju dawno temu w kontekście Zagłady. Nie wiedzą nawet, że są tam jeszcze jacyś Żydzi. Opowiadam im o nas, proszę o wsparcie finansowe w ratowaniu uchodźców. Jedna z tutejszych gmin jest bardzo aktywna, jej członkowie przesłali mi już setki dolarów na moje prywatne konto, żebym mogła wysłać je od razu do potrzebujących. Ufają mi. Myślę, że dużo zależy od rabinów. Rozmawiam z nimi, przekonuję, że powinni się zaangażować. Nie chodzi tylko o wysyłanie pieniędzy, można pomagać na wiele sposobów. Tłumaczę im, żeby nie liczyli na moje wskazówki – muszą być kreatywni. Do mnie nikt nie przyszedł i nie powiedział mi, co robić.
CZASY NIGDY NIE SĄ WŁAŚCIWE
Ten numer „Chiduszu” w dużej mierze poświęcony jest życiu i twórczości Jerome’a Rothenberga, amerykańskiego poety, tłumacza i performera, autora ponad dziewięćdziesięciu tomów poezji, cenionego twórcy nowatorskich antologii. Podróż w głąb twórczości Rothenberga rozpoczniemy od jego krótkiego opisu pobytu w Polsce i wiersza Churbn w tłumaczeniu Piotra Rypsona.
„Moi przodkowie oczywiście pochodzili z Polski – czy raczej z polskiego miasta – ale w żaden znaczący sposób nie myśleli o sobie jako o Polakach. Tak samo było z polskim językiem. Mój ojciec władał nim w niewielkim stopniu, a mama, choć uczęszczała do świeckiego gimnazjum i mówiła płynnie po polsku, prawie nigdy go przy mnie nie używała. Oboje za to posługiwali się biegle jidysz – mówili i pisali w mame-loszn, w swoim «języku matczynym». Czytali literaturę pisaną w jidysz i byli gorącymi zwolennikami tej kultury. Pisząc Polskę/1931, w przedziwny sposób myślałem o swojej pracy jako o tłumaczeniu wyimaginowanego urtekstu, pierwotnie napisanego w jidysz” – opowiada Jerome Rothenberg w rozmowie z Dorotą Czerner. Wraz z wywiadem publikujemy po raz pierwszy po polsku przekłady wierszy pochodzących z tomu Polska/1931.
Zapraszamy do barwnych polskich rzeczywistości, które „łączą się i ścigają wzajemnie w kierunku ostrego zakończenia, z egzekucjami, zbiorowymi gwałtami i odgłosem skrzeczących ptaków”.
Dorota Czerner: Uważam, że Polska/1931 stanowi skarbnicę wiedzy o żydowskich tradycjach, tworząc pomost od Starego do Nowego Świata. Dzieje się tak również poprzez uchylenie rąbka tajemnicy otaczającej ekscesy tamtego życia, dyskretne – lub nie tak znowu dyskretne – gesty transgresji pradawnych zakazów. Czytamy o przodkach, którzy w garnkach warzyli eintopf z ryby i wieprzowiny, o kiełbasie podrzucanej do brytfanki z szabatowym czulentem. Opisujesz dzikie noce spędzane w gojskich burdelach. Chciwi bogacze praktykują czarną magię. Słynni rabini cudzołożą z chętnymi siksami. Sprawność seksualna pewnego cadyka, podobnie jak rozmiar jego genitaliów, przekracza wszelkie wyobrażenia. Rzezimieszki z szajki The Murder Incorporated noszą za pazuchą wizerunki rabinów z wielkimi penisami… Również język, którym się posługujesz, łączy biblijne z wulgarnym – bywa, że w tym samym wierszu.
Czy zaryzykowałbyś stwierdzenie, że możliwość igrania z własnymi demonami świadczy o żywotności kultury? O jej witalnej sile?
Jerome Rothenberg: Jeśli wspomniane wyżej przypadki przypisujesz „demonom”, to trzeba zaznaczyć, że kultura, wewnątrz której je umieściłem, była raczej nieprzychylna wystawianiu tego na pokaz. Dla mnie oczywiście jednym z najważniejszych pomysłów było podjęcie zabawy z demonami – wszędzie tam, gdzie tylko udało mi się je znaleźć lub wymyślić, zwłaszcza w czasie, gdy możliwość łamania takiego tabu dopiero zaczynała się przed nami otwierać. Jako oczywisty przykład przytoczę Świadectwo ucznia – pozwoliłem sobie tutaj na gwałtowne przekroczenie wszelkich granic i przywołanie najlepiej, jak potrafię, klimatu, o którym mówimy:
był ostatnim demonem w ostrowi
przyszedł z wizytą i igrał
z myślami dmuchając cudowne
bańki z czerwonego mydła w cztery
kąty pokoju
włochaty rozśpiewany maleńki
demonek o wielkich
pękatych jajach i bardzo
śmiesznie powykręcany w każdą stronę
jak zwierzaczek z gumy
i dalej:
„kocham mojego demona” śpiewałem
gdy staliśmy razem w tylnym pomieszczeniu
synagogi popijając
piwo od gojów i
strzelając spinaczami
w jedwabie rabina rozpamiętywaliśmy
polskę stare związki schabu i ryb
gotowanych i śmierdzących w jednym
garnku, w który wtykaliśmy
ręce a potem wycierali o brzuch
aż świecił
Jeśli było to z mojej strony na przemian przewrotne, wulgarne, a w rezultacie bluźniercze – albo pewnie wszystko naraz – to rzecz jasna dlatego, że tak właśnie chciałem to widzieć.
CHAIM GRADE. FAKTY Z ŻYCIA
Począwszy od „Chiduszu” 2/2022, opublikujemy w czterech częściach artykuł, w którym zawarte są nieznane dotąd informacje z życia wybitnego jidyszowego pisarza Chaima Gradego. Tekst jest wynikiem badań nad archiwum autora, przeprowadzonych przez historyczkę literatury Susanne Klingenstein i badacza Yehudah DovBera Zirkinda – absolwenta Uniwersytetu Telawiwskiego, pracującego obecnie dla David Cardozo Academy w Jerozolimie.
Gdy 2 maja 2010 roku zmarła w wieku osiemdziesięciu pięciu lat Inna Hecker Grade, w niektórych zakątkach jidyszowego światka literackiego oraz w wąskich kręgach badaczy i archiwistów dało się usłyszeć niezbyt uprzejme westchnienie ulgi. Przez dwadzieścia osiem lat od śmierci Chaima Gradego (26 czerwca 1982 roku) spuścizna literacka tego jednego z najważniejszych jidyszowych prozaików i dokumentalistów, którzy odrodzili się z popiołów Wilna, ukrywana była w mieszkaniu pary na Bronxie, strzeżonym przez rozgniewaną wdowę, która uznała, że świat nie jest godny geniuszu jej męża. Po krótkiej i nieudanej próbie współpracy ze światem wydawniczym spadkobierczyni spoczęła w grobowcu pełnym należących do Gradego skarbów.
Ta cmentarna metafora została użyta po raz pierwszy przez Ralpha Spekena, psychiatrę, który opiekował się Inną Grade w ostatnich miesiącach jej życia. W przeddzień otwarcia mieszkania Speken ostrzegał: „Powinni przejmować to miejsce tak, jakby to był grobowiec Tutanchamona”. Badacze i czytelnicy spodziewali się, że odkrycie pochowanych w szafach i szufladach rękopisów doprowadzi do ich niezwłocznego opublikowania, być może nawet w postaci wydań krytycznych, i spowoduje przywrócenie twórczości Gradego do życia.
AGUNA
TRZECI ODCINEK WYBITNEJ POWIEŚCI CHAIMA GRADEGO
Od „Chiduszu” 10/2021 rozpoczęliśmy publikację pierwszego polskiego tłumaczenia Aguny Chaima Gradego w przekładzie Magdaleny Wójcik. Poniżej prezentujemy fragment kolejnego odcinka opowieści o losach szwaczki Merl:
Obładowana pakunkami, Merl śpieszy z targu do domu rabina z taką radością, jakby czekała tam na nią jej własna rodzina. Dajana jednak nie ma już w domu, a rebecyn siedzi na łóżku z zaciśniętymi wargami, patrząc na agunę złowrogo. Merl wylicza, co kupiła.
– Dziękuję pani – mówi rebecyn zimno i zgryźliwie. – Trudno, skoro już pani kupiła, to po sprawie. Jak tylko dostaniemy pieniądze, rozliczę się z panią za pośrednictwem syna.
– Proszę się nie spieszyć – Merl kręci się po pokoju, jakby była u siebie. – Pożyczę wam parę złotych na mleko dla dziecka. Potem mi wszystko oddacie. Jeśli nie ma pani nic przeciwko, to przyniosę kilka poszewek, ręczników i obrus. Jestem szwaczką, tkanin mam pod dostatkiem.
– Nie – odpowiada rebecyn surowo. – Nic od pani nie chcę. Mój mąż miał rację, nie powinna była pani iść na targ. Gdybym wiedziała wcześniej, tobym się na to nie zgodziła.
– Mówi pani, jakbym była konwertytką czy cudzołożnicą – wykrztusza Merl zagubiona.
– Konwertytką czy cudzołożnicą może i pani nie jest, ale spryt pani ma. Sama się dziwiłam, jak to możliwe, że spotkał nas taki cud – zupełnie obca kobieta się nad nami lituje?! Ale okazuje się, że nikt nie jest taki dobry. Każdy ma swój interes do załatwienia. Nie, pani się nie lituje, pani jest naszym wrogiem, największym wrogiem! – krzyczy rebecyn z twarzą wykrzywioną z bólu i złości. – Widzi pani, jak żyjemy? To niech pani wie, że to wszystko wina mojego męża! Ma taki charakter, że wtrąca się tam, gdzie nie powinien. Są nawet tacy „pobożnisie”, co mówią, że siedzimy bez chleba, bo mój mąż pozwolił ludziom nosić pieniądze w szabat, a dziecko choruje, bo zadarł z doskonałym mohelem. Ja w to nie wierzę, ja wiem, że mój mąż ma rację, ale rabini i gminni bogacze są przeciwko nam. A pani chce tylko dodać nam trosk! Wszyscy rabini zabronili pani brać ślubu, a mój mąż ma pozwolić? Kamieniami nas za to obrzucą!
Merl z trudem powstrzymuje łzy i zaklina się, że wcale nie o to jej chodzi. Ona sama wcale nie chciała wychodzić ponownie za mąż, ale ją namówiono. Teraz jednak nie chce już słyszeć o ślubie. Poszła na targ, bo widzi, że rabin jest szlachetny i dobry. Nie chce, żeby taki człowiek musiał tłoczyć się z koszykiem wśród przekupek.
QUEEROWY STAN WYJĄTKOWY
Prawdziwa historia miłego, żydowskiego chłopca, który wstępuje do Kościoła Scjentologii i odchodzi z niego po dwunastu latach, aby stać się tą uroczą kobietą, którą jest teraz
W szóstej części swoich wspomnień Kate Bornstein opowiada o gwiazdce Hubbardów i tysiącach prezentów wysyłanych im na statek flagowy; o bolesnym rozstaniu z córką Jessicą i swoim drugim małżeństwie; o odbudowywaniu kariery w Sea Org i sprzedawaniu scjentologicznych kursów; i wreszcie o tym, jak po przypadkowym odkryciu ciemnych interesów Kościoła Scjentologii została z niego wyrzucona.
Następnego ranka zgłosiłam się do gościa odpowiedzialnego za europejskie finanse Kościoła. Opowiedziałam mu wszystko to, co wam przed chwilą, tylko bardziej szczegółowo. Rozmawiając z nim przez trzy kolejne dni, musiałam przytrzymywać sobie podbródek. Później przyszły rozkazy – miałam lecieć do Stanów najbliższym lotem. Wracałam do domu! Odkrywając spisek przeciwko Hubbardowi, wykonałam kawał dobrej roboty. Bez dodatkowego stresu napad kręczu powoli przechodził, dzięki czemu przespałam z przerwami cały nocny lot na Florydę.
Gdy wysiadłam z samolotu w Tampie, przy bramce czekało na mnie siedmiu wysokich, muskularnych oficerów w mundurach Sea Org. No cóż, nadal byłam gwiazdą. Zdziwiło mnie jednak, że nie rozpoznałam żadnego z nich, a znałam osobiście każdego wyższego rangą oficera organizacji. Mężczyźni mieli poważne miny. Oznajmili, że należą do nowo powstałej Policji Finansowej. Nigdy wcześniej nie słyszałam o takiej jednostce.
– O co tutaj chodzi?
– Dowiecie się później. I nie odzywajcie się bez pytania.
– Tak jest.
Każdy z nich przewyższał mnie rangą, więc nie mogłam się przeciwstawić. W kompletnej ciszy zawieźli mnie do siedziby Sea Org. Znów czułam rwanie w karku, które groziło szarpnięciem szyi w lewą stronę. Migrena zaczynała właśnie przebijać się do świadomości. Marzyłam, żeby znaleźć się w łóżku z Becky, która wiedziała dokładnie, jak trzymać mi głowę w wygodnej pozycji. Dwóch oficerów zaprowadziło mnie prosto do zimnego, wilgotnego korytarza w piwnicy hotelu Fort Harrison. Posadzili mnie na składanym, metalowym krześle, a sami usiedli na bardziej wygodnych po moich obu stronach. Nie mogłam się odezwać – nadal o nic mnie nie zapytano.
Po trzech godzinach pojawiła się pozostała piątka – wszyscy byli świeżo ogoleni i wykąpani. Czułam na sobie kwaśny zapach potu. Moją twarz pokrywała szczecina jak u Richarda Nixona. Siedmiu oficerów zaprowadziło mnie do pokoju, w którym stał stół, a na nim emetr. Dla wyjaśnienia – zwykle audytowanie przebiega w obecności jednej osoby, audytora. Nigdy nie przesłuchują cię więcej niż dwie osoby. Teraz naprzeciwko mnie siedział jeden funkcjonariusz, który obsługiwał emetr, dwóch stało za nim, kolejnych dwóch za mną i jeszcze jeden przy drzwiach. Wiele lat później dowiedziałam się, że taka praktyka ma swoją nazwę: gang-bang sec check.
SZORTY
W dwudziestu czterech krótkich artykułach – poza napaścią Rosji na Ukrainę – piszemy m.in. o Żydach z Arizony, którzy walczą o zaprzestanie używania cyklonu B do wykonywania wyroków śmierci, Barbarze Engelking, która stała się bohaterką afery mailowej, kontynuacji niesławnego Chłopca w pasiastej piżamie, izraelskim „oszuście z Tindera”, dewastacji cmentarza żydowskiego w Sieradzu czy nowym sezonie Wspaniałej pani Maisel.
PRZEKAŻ DAROWIZNĘ
Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com