Vadim Ghirda / AP Photo
Rozejm negocjują sami mężczyźni. Czy będą pamiętali o zgwałconych Ukrainkach
Katarzyna Wężyk
Fot. Vadim Ghirda / AP Photo
Gwałt to broń, która eliminuje równie skutecznie, co broń konwencjonalna, ale dużo mniejszym kosztem
.
W pierwszy weekend kwietnia w Polsce spadł śnieg i Instagram zalały ośnieżone forsycje, balkony w pierzynkach, ogrody, w których budzącą się wiosnę przysypała warstwa malowniczego puchu. Na Facebooku pełno narzekań na jakże nie w porę atak zimy. Na Twitterze uaktywnili się przeciwnicy tezy, że w ogóle mamy jakieś globalne ocieplenie.
W pierwszy weekend kwietnia w Buczy śniegu nie było. Wiosny też nie. W Buczy cykl pór roku w pierwszą niedzielę kwietnia zatrzymał się na typowym wschodnioeuropejskim przedwiośniu: niskie szare chmury, szare, bezlistne drzewa, szarawa, pozimowa trawa, szara ziemia, czarne od deszczu ulice.
A na tych ulicach trupy.
Z miasteczka dzień wcześniej wycofali się Rosjanie, zostawiając za sobą przykład, jak w praktyce wygląda russkij mir. Jednego mężczyznę zastrzelili, gdy jechał na rowerze; leżał na boku, z ramą wciąż między kolanami, jakby miał zaraz wstać i jechać dalej. Inny upadł na siatkę, taką sznurkową, ekologiczno-babciną, z siatki na ziemię wysypały się ziemniaki.
Najczęściej jednak agencje publikowały zdjęcia dłoni. Kobiecej, leżącej na asfalcie, z długimi czerwonymi hybrydami – na serdecznym lakier odprysł. Dłoni poczerniałej już, z której wysypały się klucze do samochodu z brelokiem w kształcie unijnej flagi. Dłoni związanych na plecach białym plastikiem.
Tych najgorszych obrazów nie szukałam. Podobno Rosjanie po zwłokach przejechali czołgiem. Podobno torturowali nastolatków. Podobno zgwałcili kilka kobiet, a ich ciała, aby nie było dowodów, próbowali spalić.
Zdjęcia z Buczy to dowody zbrodni wojennych. I międzynarodowe trybunały pewnie będą próbowały Rosjan z nich rozliczać; czy uda im się, to inna sprawa. Ale jest zbrodnia wojenna, którą rozliczyć najtrudniej. Która wciąż bardziej obciąża ofiary niż sprawców.
Herodot: Gdyby same nie chciały…
“Gwałt to najtańsza broń znana ludzkości. Niszczy rodziny i pustoszy wioski. Zmienia młode dziewczyny w wyrzutki. Płodzi dzieci, które ich matkom codziennie przypominają o ich cierpieniu. I jest niemal zawsze ignorowany przez podręczniki do historii”, pisze Christina Lamb, autorka książki “Our Bodies, Their Battlefield. What War Does to Women”.
Najtańsza i najskuteczniejsza. Narzędzia do mordowania stają się coraz bardziej wyrafinowane – przeszliśmy daleką drogę od maczugi do bayraktara – a gwałt na wojnie się nie zmienia. Kobiece ciało wciąż traktowane jest jak łup. A sam gwałt przez mężczyzn – tych prowadzących wojny, tych piszących o wojnach i tych rozliczających jej zbrodnie – był i wciąż często jest bagatelizowany. “Niech drzewa nie przysłaniają nam lasu. Musimy się skupić na torturach i morderstwach”, powiedział argentyński sędzia, gdy w procesie junty w 1985 roku jedna z ofiar zaczęła zeznawać, jak została zgwałcona.
Obowiązującą przez stulecia narrację ustanowił już pierwszy historyk, Herodot, w V wieku p.n.e., pisząc, że “rozsądni ludzie zgoła nie troszczą się o porwane kobiety: boć przecie to jasne, że gdyby same nie chciały, nie zostałyby uprowadzone”. W muzeach pełno jest płócien i rzeźb przedstawiających gwałt: czymże innym jest porwanie Europy i wszystkie pozostałe “miłostki” Zeusa albo porwanie Sabinek. Przez stulecia temat był dla artystów okazją do przemycenia do galerii trochę nagiego ciała – cycki mitologiczne czy biblijne, w przeciwieństwie do po prostu aktu, nie są wszak nieprzyzwoite, tylko edukacyjne – i nikt się nie pochylał nad tym, co czuły porwane i gwałcone.
W wojnach, które przez stulecia przetaczały się przez europejski kontynent, gwałt na kobietach wroga i łupienie miast były traktowane jako forma zapłaty żołnierzom: żołd był nieregularny, jedzenie podłe, więc armia przynajmniej zapewniała łupy. Nikt gwałcicieli nie rozliczał ani nie zbierał zeznań od zgwałconych: ot, życie, nad czym tu się rozwodzić.
Tej zbrodni Norymberga nie objęła
Reguły traktowania ludności cywilnej, przynajmniej na papierze, zaczęły się cywilizować na początku XX wieku. Komisja powołana do zbadania zbrodni popełnionych podczas I wojny światowej uznała gwałt i wymuszoną prostytucję za przestępstwa – ale też nikogo nie ścigała.
Podczas II wojny światowej, która skalą masowej, przemysłowej i zracjonalizowanej potworności przekroczyła wszystkie poprzednie, także przemoc seksualna osiągnęła nieznane wcześniej rejony. Japońska armia regularnie gwałciła setki tysięcy chińskich, koreańskich i filipińskich seksualnych niewolnic, zwanych drwiąco “kobietami do towarzystwa”. Armia niemiecka nie oszczędzała Słowianek. A Armia Czerwona w triumfalnym pochodzie na Berlin miała zgwałcić nawet dwa miliony Niemek – w tym 40 proc. gdańszczanek i co trzecią mieszkankę Berlina. Powojenne trybunały w Tokio i w Norymberdze nie skazały jednak nikogo za gwałt. A w 2014 roku Putin podpisał ustawę, która za oczernianie uczestników Wielkiej Wojny Ojczyźnianej przewidywała karę do pięciu lat więzienia. “Nie było nawet przeprosin. Tylko cisza. Przez dekady gwałt był najbardziej lekceważoną zbrodnią wojenną”, pisze Lamb.
W 1949 r. do konwencji genewskiej dołączono zapis, że “kobiety powinny być szczególnie chronione przed każdym atakiem na ich honor, zwłaszcza gwałtem”. Nie przeszkodził on pakistańskim żołnierzom zgwałcić między 200 tys. a 400 tys. kobiet podczas wojny o niepodległość Bangladeszu w 1971 r. Pakistański generał A.A.K. Niazi wprost nakazał żołnierzom gwałty: kobiety z “wschodniego Pakistanu” miały rodzić dzieci o odpowiednim profilu genetycznym. Australijski ginekolog wspominał potem, że robił aborcje “na przemysłową skalę”, sto dziennie w samej Dakce. Pakistan nigdy za ten ludobójczy gwałt nie przeprosił.
Gwałty masowo stosowali też wojskowi w argentyńskich katowniach w latach 70. Pierwszego skazano za tę zbrodnię dopiero w 2010 r.; w sumie odpowiedziało tylko 26 sprawców.
Podczas wojny w byłej Jugosławii na początku lat 90. ofiarami przemocy seksualnej padło 20-60 tys. kobiet. Serbowie, podobnie jak Pakistańczycy, chcieli zmienić profil etniczny wrogiego kraju, dlatego kobiety i dziewczęta miesiącami były przetrzymywane w obozach – tak długo, by na aborcję było za późno. To po tej, dobrze udokumentowanej, orgii przemocy seksualnej w 1998 r. gwałt jako zbrodnia wojenna został wpisany do statutu Międzynarodowego Trybunału Karnego. Przez pierwsze 20 lat działalności MTK nie skazał jednak nikogo za gwałt; pierwszy był, w 2019 r., kongijski watażka Bosco Ntanga.
W 1998 r. specjalny trybunał ds. rozliczenia zbrodni w Rwandzie wydał wyrok dożywocia dla Jean-Paula Akayesu za dziewięć zbrodni przeciwko ludzkości, w tym za – po raz pierwszy zaliczony do tego grona – gwałt. Szacuje się, że podczas stu dni rzezi zgwałconych zostało między 250 tys. do pół miliona kobiet. 250 do 500 dziennie. To dzięki pięciu z nich, które zdecydowały się zeznawać przeciwko Akayesu, doszło do uznania gwałtu za akt ludobójstwa, o ile popełniane są z zamiarem zniszczenia konkretnej grupy. “Od niepamiętnych czasów gwałt uważano za wojenny łup. Za efekt uboczny wojny, bez żadnego zrozumienia dla skutków, jakie rodzi dla kobiet. Teraz będzie uznawany za zbrodnię wojenną”, podsumowała sędzia Nava Pillay.
Bojownik dokupił sobie dziesięciolatkę
Co z tego uznania przez ćwierć wieku wynikło dla kobiet w strefach konfliktu? Niewiele.
Lamb, reporterka wojenna z 30-letnim doświadczeniem, w “Our Bodies, Their Battlefield” rozmawia z ofiarami wojennych gwałtów na całym świecie. Lektura jej książki jest jak schodzenie do coraz niższych kręgów piekieł. Masz ochotę, jak te trzy małpki, zasłonić uszy, oczy i usta, to może zło samo zniknie.
Jazydka Naima została sprzedana, po kolei, 12 bojownikom Państwa Islamskiego. Każdy traktował jej ciało jak swoją własność (“Robił mi wszystko. Bicie, seks, ciągnięcie za włosy, seks. Leżałam i próbowałam sprawić, żeby mój umysł unosił się nad ciałem, tak jakby to działo się komuś innemu, żeby nie mógł mnie całej ukraść”). Pamięta imiona i nazwiska wszystkich, bo chce, żeby zapłacili za to, co jej zrobili.
Jazydka Rojian była gwałcona kilka razy dziennie przez sześć tygodni. Potem jej “właściciel” z ISIS dokupił sobie drugą sabiyę, niewolnicę: dziesięcioletnią dziewczynkę. “Nigdy nie słyszałam, żeby ktoś tak krzyczał. Płakałam bardziej z powodu tej małej dziewczynki niż siebie”.
Nigeryjka Zara Shetima porwana przez Boko Haram: “Zgwałcił mnie. Oni wszyscy mnie zgwałcili. Jeśli się opierałam, zmuszali mnie do patrzenia, jak zabija ludzi”. Zara jest w obozie dla uchodźców, jej społeczność ją odrzuciła. Byłe niewolnice Boko Haram nazywane są annova, zła krew.
Rohindżka Munira: “Zgwałciło mnie pięciu mężczyzn, jeden po drugim. Bili mnie, kopali i gryźli. Gdy wstało słońce, byłam ledwo przytomna. Nie mogłam iść, czołgałam się. Wokół były martwe ciała”. W etnicznej czystce, którą buddyjscy Birmańczycy urządzili swoim muzułmańskim sąsiadom, Munira straciła męża i syna. Birmański rząd zaprzeczył, jakoby dochodziło do gwałtów; minister powiedział dziennikarzom, że Rohindżijki są za brzydkie, by ktoś chciał je zgwałcić.
Mieszkanka Bangladeszu Hasna: “Złapali mnie, a moją córkę rzucili na ziemię tak mocno, że pękła jej czaszka. Zmarła 15 dni później. Dwóch żołnierzy mnie potem zgwałciło. Krzyczałam, więc pobili mnie kolbami karabinów”.
Rwandyjka Cecile: “Jeden z mężczyzn krzyknął: nie mogę włożyć mojego penisa w to brudne miejsce, użyję kija”.
Bośniaczka Bakira. Argentynka Graciela. Filipinka Estelita. Każda z wysłuchanych przez Lamb historii, porażająco podobnych niezależnie od części świata, religii i kultury, pokazuje skalę barbarzyństwa, jakie wciąż, w XXI wieku, dotyka kobiety. I kiedy myślisz, że nic gorszego już nie przeczytasz, autorka odwiedza szpital dla ofiar gwałtów w kongijskim Bukavu. Jego dyrektor, laureat Pokojowej Nagrody Nobla dr Denis Mukwege, jest najlepszym na świecie specjalistą od operowania przetoki, która tworzy się między rozerwaną pochwą a odbytem lub pęcherzem moczowym.
Przez 20 lat jego szpital pomógł 55 tys. kobiet. Najmłodsza pacjentka miała cztery miesiące.
W gwałcie nie ma nic seksualnego
Gwałt – wbrew temu, jak się go usprawiedliwia (“miała krótką spódnicę”, “prowokowała go”) – najczęściej niewiele ma wspólnego z męskim pożądaniem, za to wszystko z władzą. Zwłaszcza ten wojenny, gdzie na władzę nakłada się bezkarność, presja grupy i możliwość upokorzenia wroga. Jakiej fizycznej przyjemności doświadcza mężczyzna niszczący narządy wewnętrzne kobiety zaostrzonym kijem czy butelką? “W gwałcie nie ma nic seksualnego”, uważa dr Mukwege. “Gwałt to sposób zniszczenia drugiej osoby, pokazania jej, że nie istnieje, że jest niczym. Chodzi w nim o to, żeby ludzie poczuli się bezsilni, i o zniszczenie tkanki społecznej. Gwałt to broń wojenna, która tak samo jak broń konwencjonalna – ale dużo mniejszym kosztem – eliminuje całe grupy demograficzne”.
W osobie, która go doświadczy, pozostawia nie tylko blizny fizyczne, ale i psychiczne, i te drugie goją się znacznie dłużej. Czasem nigdy.
Rozmówczynie Lamb mówią to samo: coś we mnie zabili. Odebrali mi coś, czego nigdy nie odzyskam. Zabrali nam wszystko, co było w nas piękne. Już się nie boimy, bo nie ma się czego bać. Gwałt jest gorszy niż zabójstwo, bo musisz z nim żyć. Nie ma magicznej różdżki, która wymazałaby to, co nas spotkało.
W patriarchalnych społecznościach ofiary gwałtu wiktymizowane są podwójnie – przez gwałt i jego stygmatyzację. W kulturach, w których honor rodu mieści się między nogami kobiety, a utrata “cnoty” naraża na ostracyzm, to ofiara, nie gwałciciel, zostaje zbrukana. To ona jest wybrakowana, zepsuta, niedotykalna. Gwałt dla mężczyzny – no, chyba że to on zostaje zgwałcony, wtedy mówimy o najwyższym możliwym upokorzeniu: zdegradowaniu do roli żeńskiej – jest niczym, dla kobiety wszystkim. Dlatego kobiety tak często milczą.
Jedyna wojna, na której nie gwałcą
Choć prawo międzynarodowe uznało gwałt za zbrodnię wojenną, strefy konfliktu wcale nie są dla kobiet bezpieczniejsze – przeciwnie, w ostatnich latach ich traktowanie stało się jeszcze bardziej brutalne. Gdy w 2018 roku Rwandyjki spotkały się ze zgwałconymi przez islamskich bojowników Jazydkami, wracały do domu przygnębione. Jedyną z nielicznych wojen, w której można mówić o niskim poziomie przemocy seksualnej, jest konflikt izraelsko-palestyński. Izraelska armia składa się w jednej trzeciej z kobiet.
Sprawiedliwość dla ofiar wciąż jest raczej wyjątkiem niż regułą. Filipińskie “kobiety do towarzystwa” nie doczekały się nawet przeprosin od japońskiego rządu. Pierwszy raport o skali i brutalności gwałtów w Kongo opublikowano w 2001 r. Dr Mukgawe wciąż czeka na reakcję międzynarodowej społeczności. Irackie trybunały skazują byłych bojowników ISIS za terroryzm, nie za gwałty na Jazydkach. Bojownicy z Boko Haram, którzy porwali nigeryjskie dziewczęta, nie stanęli nawet przed sądem.
Ofiary wciąż rzadko dostają odszkodowania – nie dostały go Rwandyjki, Rohindżki, “kobiety do towarzystwa” ani Bośniaczki. Mieszkanki Bangladeszu po latach otrzymują niewielką zapomogę. “Nie prosimy tylko o pieniądze, ale przyznanie, że to nam zrobiono krzywdę”, powiedziała jedna z nich. Bogate zachodnie organizacje pozarządowe, jak gorzko zauważyła bośniacka aktywistka, więcej pieniędzy przeznaczają na konferencje w sprawie gwałtów i hotele dla panelistek i panelistów niż dla samych ofiar.
Miasto Radości dla ofiar gwałtu
Lamb sporo miejsca poświęca leczeniu traumy. Przy szpitalu dr. Mukwege powstało Miasto Radości – ośrodek dla ofiar gwałtu. Spędzają tam pół roku: na terapię składa się muzyka, sztuka, medytacja i joga, a także zajęcia z samoobrony, fitnessu czy makijażu. “Zmieniamy ból w moc i dajemy ofiarom siłę do bycia liderkami ich społeczności”, deklaruje szefowa ośrodka Christine Schuler Deschryver. Niektórym nawet się udaje.
Niemcy przyjęli ponad 1 tys. Jazydek i zorganizowali im domy, gdzie dochodzą do siebie – terapeuci mówią, że działa, choć powoli, kontakt ze zwierzętami, lekcje malowania, ogrodnictwo.
Bośniaczki ze Srebrenicy posadziły róże. Sadzonki dostały od Holendrów – miały je hodować, a potem sprzedawać, by móc się utrzymać, ale najpierw obsadziły nimi domy. Zapach róż przypominał im o lepszych czasach.
Najbardziej ofiarom gwałtu pomaga jednak odzyskanie sprawczości i godności: skazanie sprawcy. Potwierdzenie, że to, co je spotkało, było złem, za które ktoś poniesie odpowiedzialność.
Dlatego Filipinki, panie bardzo już wiekowe, niezmordowanie domagają się sprawiedliwości dla “kobiet do towarzystwa”: uznania tego, co je spotkało, za zbrodnię wojenną, odszkodowania, wzmianki w podręcznikach. Narcisa: “Mój głos jest wszystkim, co mam, i będę używać go aż do śmierci”.
Dlatego Bośniaczka Bakira ściga zbrodniarzy wojennych. “Kiedy zobaczyłam, jak się jeszcze z nas śmieją, uznałam, że musimy przerwać ciszę. Jeśli nie będziemy mówić o tym, przez co przeszłyśmy, jeśli oni nie zostaną skazani, to czego możemy oczekiwać od ich dzieci poza tym samym czy nawet większym złem?”. Jej Stowarzyszenie Kobiecych Ofiar liczy 35 tys. członkiń: ponad 100 rozpoznanych przez nie gwałcicieli odpowiadało przed sądem. Sama sprawiedliwości nie otrzymała: jej oprawca siedzi, ale nie za gwałt – oskarżenie uznało, że łatwiej będzie go skazać za zabijanie cywili.
Dożywocie dla sprawcy pomogło też Argentynce Gracieli: “Zawsze będę tym naznaczona. Ale to, że wojskowi zostali po latach skazani, oddało mi moje życie”.
Inne rozmówczynie Lamb nie są tak powściągliwe: “Chciałabym, żeby ich zabito”. “Niech ich powieszą”. “Gdybyśmy miały noże, zabiłybyśmy ich”. “Chcę, żeby umierali, ale nie szybko i humanitarnie, ale powoli, bardzo powoli, żeby poczuli, jak to jest robić ludziom złe rzeczy”.
Pokój negocjują sami mężczyźni
Także w niedzielę, 3 kwietnia, Human Rights Watch opublikował raport – na pewno nie ostatni – o zbrodniach wojennych na kontrolowanych przez Rosję terenach Ukrainy. Jest wśród nich obszerna relacja Olhy (imię zmienione), 31-latki z wioski pod Charkowem. Rosjanie weszli tam już 25 lutego. Mieszkańcy, około 40, ukryli się w piwnicy szkoły. Olha znalazła się tam z matką, młodszym rodzeństwem i pięcioletnią córką.
W nocy 13 marca rosyjski żołnierz wdarł się do szkoły. Grożąc bronią, kazał cywilom ustawić się w szeregu. Wybrał Olhę. Zabrał ją do jednej z klas, nakazał się rozebrać i zgwałcił ją, najpierw oralnie, z pistoletem przy twarzy, potem waginalnie. Gdy się ubierała, powiedział jej, jak ma na imię, że ma 20 lat i że Olha przypomina mu dziewczynę, z którą chodził do szkoły.
Rano zażyczył sobie jeszcze paczki papierosów i odszedł. Olha z rodziną uciekła do Charkowa. Gwałt zgłosiła śledczym. “Mam szczęście, że żyję”.
Ukraińskie władze poinformowały o kilku przypadkach przypadkach rosyjskiej przemocy seksualnej, ale oficjalne informacje nie oddają skali problemu. Po wycofaniu się Rosjan z części zajętych wcześniej terytoriów na policję, do mediów i organizacji pozarządowych zgłasza się coraz więcej zgwałconych kobiet i dziewcząt. Opowiadają to samo, co Jazydki i Argentynki, Rohindżki i Bośniaczki: o gwałtach zbiorowych, gwałtach na oczach dzieci, brutalności sprawców.
Ukraińskie MSW już zapowiedziało, że “każdy rosyjski żołnierz zostanie pociągnięty do odpowiedzialności, jeśli przeżyje”. Podczas kolejnych rund rosyjsko-ukraińskich negocjacji pokojowych rozmawiają jednak sami mężczyźni. A w takim gronie rozliczenie wojennych gwałtów, jak pokazuje historyczne doświadczenie, nie jest traktowane priorytetowo.
Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com