Maria Ferenc: Nawet wiarygodne informacje, co dzieje się w Treblince, były konfrontowane z plotkami, że ktoś gdzieś otrzymał list od wywiezionej rodziny i że dzieje im się całkiem znośnie, pracują, mają co jeść (/ East News)
Co Żydzi z warszawskiego getta naprawdę wiedzieli o Zagładzie?
Paweł Smoleński
Powstanie w getcie warszawskim. Władysław Szpilman przyznał po latach, że gdyby w getcie warszawskim ktoś mu powiedział, że Niemcy chcą wysiedlić i zagazować 300 tys. Żydów, toby mu nie wierzył.
.
79. rocznica powstania w getcie warszawskim
Rozmowa z dr Marią Ferenc
Paweł Smoleński: Pierwsze informacje o Zagładzie słała do warszawskiego getta Róża Kapłan.
Dr Maria Ferenc: Listy Róży przychodzą do Warszawy od stycznia 1942 r. Jeszcze wcześniej docierały wieści z Wilna, podziemny ruch oporu w obu gettach miał swoje kanały łączności, komunikowały się ze sobą na przykład lokalne komórki ruchów młodzieżowych. W ten sposób warszawscy działacze dowiedzieli się, co dzieje się w Ponarach, gdzie od drugiej dekady lipca 1941 r., czyli w mniej niż miesiąc od ataku III Rzeszy na Związek Sowiecki okupujący Litwę, rozstrzeliwano kilkuset Żydów dziennie. Do końca 1941 r. zamordowano tam ok. 30 tys. osób. Były to informacje wiarygodne, bo przynoszone przez zaufanych emisariuszy: konkretne liczby, okoliczności zbrodni, daty. Tyle że taką wiedzą dysponowało sto, może dwieście osób na kilkaset tysięcy zamkniętych w getcie warszawskim Żydów. Co na dobrą sprawę oznaczało, że nie wiedział prawie nikt, informacje o Ponarach nie pojawiają się nawet w plotkach. Od wiadomości ze wschodu łatwo było się zdystansować, mordy powiązać z działaniami frontowymi.
Róża Kapłan to już coś innego. Pisała do męża Szmuela, działacza Bundu i Centralnej Komisji Uchodźców w getcie warszawskim. Małżeństwo Kapłanów rozdzieliło się, bo nie było ich stać na wspólny pobyt w Warszawie. Róża, która była krawcową, wraz z dziećmi osiadła w Krośniewicach koło Kutna. Tam dochodzą wiadomości, że Żydzi z okolicznych miasteczek i wsi są wywożeni, niknie po nich wszelki ślad. Zaczyna się bać o najbliższych, zwłaszcza że rozmawiała z uciekinierem z pierwszego obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem. Postanawia, że zrobi, co tylko możliwe, by uzyskane informacje przekazać dalej. Nie poprzestaje tylko na mężu, rozsyła wiadomości do ważnych ludzi z getta, np. do dr. Izraela Milejkowskiego, radcy Judenratu, czy do działacza społecznego Izaaka Borensteina.
Wojenne listy przechodzą przez niemiecką cenzurę?
– Czytano je w miejscu nadania, więc Róża się musi bardzo pilnować i posługiwać się kodem zrozumiałym dla odbiorców. Nie są to żadne skomplikowane szyfry, odwołują się do sytuacji jasnych dla obojga stron. Pisze np. o zmarłym wuju i o tym, że „tam wszyscy już też są, gdzie Wujek Dawid”.
Religia była z reguły domeną mężczyzn, ale także alarmujące kobiety odwoływały się do symboliki biblijnej. Autorzy listów przywoływali Hamana, babilońskiego dręczyciela Żydów, który planował wszystkich ich wytracić, lub pisali, że po wywiezionych pozostał tylko kadysz, czyli modlitwa za zmarłych. Róża Kapłan pisała: „Ta szechita nadal trwa” – szechita to po hebrajsku rzeź. Ta symbolika była czytelna nie tylko dla wykształconych, ale też prostych ludzi.
Lecz zrazu w listy nie wierzono.
– Większość nie wierzyła, ale Szmuel Kapłan wierzył. Przekazywał wiadomości od żony dalej, a z racji politycznego zaangażowania miał znajomych aktywnych w konspiracji. Wydaje się, że działacze podziemia wiedzieli, co się dzieje, i mieli całkiem sporo wiarygodnych informacji, spotkali uciekiniera z Chełmna, który dotarł do Warszawy i złożył relację, jak zmuszony był chować ciała zamordowanych.
Lecz generalnie odbiorcy plotek usłyszanych gdzieś przypadkiem, jak to w Kraju Warty wywieziono jakichś ludzi do lasu na zatracenie, nie wiedzieli zbytnio, co o tym myśleć, nie mieli nic ponad słowa. Zresztą niewiara w Zagładę to problem, który ciągnie się przez bardzo długi czas.
Gdyż łatwiej było nie wierzyć.
– Oczywiście, tak dzieje się zawsze, jak dzisiaj w przypadku ludzi, którzy nie uwierzyli w pandemię. Straszne wiadomości są po prostu zbyt trudne, by je przyjąć. W książce cytuję Władysława Szpilmana, który po latach wspominał getto warszawskie i pyta rozmówczynię: „Czy gdyby teraz powiedziano, że wysiedlą trzysta tysięcy ludzi i zagazują, uwierzyłaby pani? […] Ja nie wierzyłem”.
Wieści o Zagładzie stają się coraz bardziej prawdopodobne, gdy Holocaust geograficznie przybliża się do Warszawy. To już nie są wiadomości z odległej Białorusi lub Ukrainy, gdzie mordują niemieckie Einsatzgruppen, a z Kraju Warty, z Łodzi, która była punktem odniesienia dla warszawskiego getta, gdyż powszechnie uważano, że to, co dzieje się w Litzmannstadt, zapewne wydarzy się i tutaj. Ludzie stają się coraz bardziej zaniepokojeni. A niebawem nadejdą wieści z Lublina, z Zamościa, ciągle ich przybywa, tak samo jak w Warszawie przybywa uciekinierów, są między nimi dobrzy znajomi, przyjaciele, rodzina, stanowią źródło jak najbardziej wiarygodne. Lecz kontekst i skala zbrodni ciągle umykają.
Mieszkańcy getta byli skupieni na przetrwaniu.
– W całkowicie upiornej rzeczywistości. Trzeba było walczyć o kawałek chleba dla dzieci, dbać o przeszmuglowanie jedzenia ze strony aryjskiej, mieć czym napalić w piecu.
Ale też żyli nadzieją, że losy wojny wreszcie się odwrócą, Niemcy zaczną przegrywać. Śledzenie wiadomości frontowych nie było łatwe, gdyż w getcie legalnie dostępne były tylko gazety gadzinowe. Istniała też prasa podziemna, konspiracja miała radioodbiorniki, uczono się również czytać między wierszami oficjalną prasę niemiecką.
Gdy III Rzesza najechała na Związek Sowiecki, w getcie wybuchła euforia.
– Autorzy relacji z getta pisali, że ludzie na ulicach ściskali się z radości, zapanował entuzjazm. Nie szło o to, że mieszkańcy getta byli jakoś szczególnie uwiedzeni przez komunizm i prosowieccy. Po przeszło półtora roku wojny rozumieli już, że wiele frontów oznacza dla Niemiec, że muszą się wreszcie potknąć. Czekano na przystąpienie do wojny Stanów Zjednoczonych i bardzo nie podobała się zachowawcza postawa Ameryki. Krytykowano bezczynność Wielkiej Brytanii, więc wiadomość, iż Niemcy biją się z Sowietami, napawała radością.
Nadziei szukano również w historii Żydów.
– Wiedziano, że to tysiące lat poniewierki i upokorzeń, niewoli i pogromów. Pocieszano się jednak, że skoro Żydzi przetrwali niewolę babilońską, wygnanie z Ziemi Obiecanej, inkwizycję, getta średniowiecza, podgrzewane antysemityzmem bunty chłopskie w naszej części Europy, to i tym razem sytuacja się uspokoi. Wielu pamiętało, że Niemcy z I wojny światowej, też okupujący Warszawę, byli koniec końców cywilizowanymi ludźmi.
Wspominanie przeszłości to naturalny sposób ratunku, mechanizm obronny przed straszną teraźniejszości i nieznanym jutrem. Analogie historyczne, nie tylko z dziejów Żydów, pomagały radzić sobie z tragicznym losem. Niemcy doszli pod Moskwę i bardzo dobrze, gdyż to oraz ciężka rosyjska zima sprowadzą na nich los armii cesarza Napoleona. Brutalne pogromy pierwszych lat XX w. nie oznaczały wymordowania całego narodu. Przemoc wobec Żydów nie była czymś nowym, więc paradoksalnie takie doświadczenie jakoś pocieszało, dawało nadzieję, że los się obróci.
Lecz z drugiej strony takie myślenie nie pozwalało skontaktować się z realiami. Lekceważenie alarmujących sygnałów było nieskutecznym i niestety dość powszechnym lekarstwem.
Co dzisiaj pozwala antysemitom, choćby zarzekali się, że nimi nie są, snucie opowieści o baranach idących na śmierć. Ale z drugiej strony takie opinie głoszone były również w Izraelu z zapewnieniem, że państwo żydowskie nigdy by do tego nie dopuściło.
– Słowa o baranach idących dobrowolnie na rzeź pojawiają się też w konspiracyjnej prasie żydowskiej. Wygłaszają je działacze podziemia piętnujący bierność mas żydowskich i w ten sposób wzywający do oporu i walki. Ale to perspektywa oderwana od doświadczenia większości mieszkańców getta, którzy mieli prawo nie wierzyć w dziejący się Holocaust, bo informacje, które do nich docierały, były nieprecyzyjne i wydawały się nieprawdopodobne.
Poszukiwanie nadziei jest częścią ludzkiej natury. Zagłada całej społeczności, plan wymordowania wszystkich Żydów europejskich były czymś bezprecedensowym, nie do wyobrażenia.
Wiedza o niewiarygodnej skali zbrodni sączyła się bardzo powoli. Nawet wiarygodne informacje, co dzieje się w Treblince, były konfrontowane z plotkami, że ktoś gdzieś otrzymał list od wywiezionej rodziny i że dzieje im się całkiem znośnie, pracują, mają co jeść.
Takie fałszywki były produkowane przez Niemców, nie da się zaprzeczyć, że ich propaganda była bardzo zręcznie prowadzona. Do tego stopnia, że starsi działacze podziemia nie zachęcali do zbrojnego oporu, gdy rozpoczęła się wielka akcja wysiedleńcza – czyli wywózki do, jak się później okazało, Treblinki. Lecz nie dlatego, że przyjęli postawę baranów idących na rzeź. Starali się być odpowiedzialnymi przywódcami swojej społeczności, myśleli, że w ten sposób ocalą nie tylko pojedyncze jednostki, zwłaszcza że Niemcy utwierdzali mieszkańców getta w przekonaniu, iż rodziny tych, którzy pracują w nim, będą mogły zostać w Warszawie. Przecież nikt nie liczył na powodzenie zrywu militarnego, choć pojawiały się pomysły, by przeciwstawić się Niemcom przy za pomocą noży kuchennych. Żydowska Organizacja Bojowa powołana w lipcu 1942 r. miała tylko jeden pistolet. Przygotowanie do powstania w kwietniu 1943 r. to miesiące organizowania się, zbierania pieniędzy w bardzo trudnych okolicznościach, kupowania broni poza gettem, której i tak były znikome ilości.
Mam wrażenie, że do zrozumienia i opisywania zbiorowej kondycji mieszkańców getta wiedza psychologa jest równie niezbędna jak warsztat historyka. Trzeba mieć jakiś aparat, by pojąć, że ludzie, którzy ciągle nie wyzbyli się nadziei, na ulicach oglądają śmierć głodową, drewniane wózki zbierające setki ciał, są zagrożeni epidemiami, byle Niemiec może ich zamordować dla zaspokojenia kaprysu. Realność jest całkowicie inna od nadziei, można jej dotknąć, tymczasem zdaje się słabsza, nie przekonuje.
– Analiza historii getta wymaga sięgnięcia po psychologię i socjologię, a doktorat, na podstawie którego napisałam książkę [„Każdy pyta, co z nami będzie. Mieszkańcy getta warszawskiego wobec wiadomości o wojnie i Zagładzie”, ŻIH, 2022], obroniłam na Wydziale Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Nie da się pojąć getta bez przyjrzenia się, w jaki sposób Żydzi reagowali na codzienne doświadczenie, na wiadomości zza murów, zarówno jako zbiorowość, jak i pojedyncze jednostki. Zresztą – mechanizmy radzenia sobie z narastającą świadomością, że Niemcy planują wymordowanie wszystkich Żydów, są takie same w całym Generalnym Gubernatorstwie.
Czy ze świadomości tych mechanizmów płynie jakiś ogólny wniosek?
– Człowiek potrzebuje do codziennego życia wiedzy o swojej sytuacji oraz nadziei, podobnie jak trzeba mu powietrza i jedzenia. Nadzieja daje energię, ale zdarza się, że blokuje nam kontakt z rzeczywistością. Potrzeba zrozumienia swojej sytuacji jest fundamentalną ludzką potrzebą. Żeby to dostrzec, warto przyglądać się temu, jak Żydzi negocjowali z rzeczywistością, jak reagowali na to, co słyszą.
Jak?
– Getto jest ekstremalnie zatłoczone, życie toczy się w tłumie na ulicach, ludzie ze sobą rozmawiają właściwie wszędzie. Wieści roznoszą się błyskawicznie, ale głównie pod postacią plotki, prasę podziemną czytał ułamek mieszkańców getta. Dlatego bardzo ważne jest rozróżnienie na nieźle poinformowanych działaczy żydowskiego podziemia i całą resztę. Wiedza podziemia miała znaczenie znikome, zaangażowanych w konspirację było kilkuset spośród ponad 400 tys. Żydów.
Dla zaspokojenia głodu informacyjnego służyła szeptanka. Opowiadano sobie żarty o sytuacji międzynarodowej, kpiono z beznadziei żydowskiej sytuacji.
Np. po zwycięskim zakończeniu wojny przez Anglię Churchill przyjeżdża do Warszawy, udaje się na cmentarz żydowski i wygłasza przemówienie: „Otóż przybyliśmy, drodzy Żydzi, by wyratować was od niewoli niemieckiej”.
Te dowcipy oddawały ponure nastroje, ale też szukano jakichś pocieszeń, światełka w tunelu.
Kiedy w getcie warszawskim wiedza o tym, co czeka Żydów, staje się powszechna?
– Myślę, że dopiero pod koniec wielkiej akcji likwidacyjnej, czyli wtedy, gdy większość warszawskich Żydów została wywiezionych do Treblinki. W dokumentach ocalałych z getta można dostrzec tę zmianę nastrojów, choć ona nie przychodzi z dnia na dzień. Wielka akcja likwidacyjna trwa dość długo, dwa miesiące. To terror, cierpienie, mordowanie na ulicach, oczywista pogarda dla życia. Później do getta powróciło trochę uciekinierów z Treblinki i oni opowiadali o swoich doświadczeniach i tym, co widzieli. Opowiadali nie tylko podziemiu, ale każdemu, kogo spotkali. Po zakończeniu akcji złudzenia się rozwiały, w getcie zapanowała świadomość, że Żydzi zostali skazani na śmierć.
Gdy w getcie zostaje kilkadziesiąt tysięcy ludzi, kurtyna jest całkowicie podniesiona. Uciekinierzy rysują plany Treblinki, schematy komór gazowych. Wszyscy w getcie stracili bliskich, część pozostała zupełnie sama. Nie mają nadziei na przetrwanie, raczej żyją w strachu i przekonaniu, że zaraz nadejdzie kolejna akcja, a Niemcy mogą w dowolnym momencie zdecydować, że definitywnie kończą z gettem warszawskim. Wtedy zaczynają się przygotowania na większą skalę do oporu zbrojnego, ogromny wysiłek zdobywania broni, lecz wszyscy zdają sobie sprawę, że opór to wybór sposobu umierania.
Made in Getto. Oto historie ludzi, którzy dokumentowali każdy dzień w zamknięciu. REPORTAŻ WIDEO!
Dr Maria Ferenc – pracuje w Dziale Naukowym Żydowskiego Instytutu Historycznego, jest redaktorką źródeł z getta warszawskiego, autorką artykułów dotyczących społecznej historii Żydów w trakcie Zagłady. Niedawno ukazała się jej książka „Każdy pyta, co z nami będzie. Mieszkańcy getta warszawskiego wobec wiadomości o wojnie i Zagładzie”.
Maria Ferenc, ‘Każdy pyta, co z nami będzie’. Mieszkańcy getta warszawskiego wobec wiadomości o wojnie i Zagładzie materiały prasowe
Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com