Archive | 2022/07/02

Prof. Robert Traba: W Azji dziwią się, jakim cudem Polacy i Niemcy mogą prowadzić partnerską debatę

Trzy polsko-niemieckie tomy były oficjalnymi podręcznikami. Za rządów PiS czwarty tom nie uzyskał statusu podręcznika, jest tylko materiałem edukacyjnym. Prof. Robert Traba: – Złamano procedury (zdjęcie udostępnione przez Roberta Trabę)


Prof. Robert Traba: W Azji dziwią się, jakim cudem Polacy i Niemcy mogą prowadzić partnerską debatę

Piotr Głuchowski


Największy, jak dotąd, artykuł na temat polsko-niemieckiego podręcznika do historii Europy zamieścił w 2008 “Nasz Dziennik”. Uznał, że książka “podetnie korzenie Narodu Polskiego”.

50-lecie Wspólnej Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej

Rozmowa z prof. Robertem Trabą, byłym współprzewodniczącym Wspólnej Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej Historyków i Geografów.

.

Piotr Głuchowski: Powstanie podręcznika „Europa. Nasza historia” zauważyły telewizje w Japonii, Korei i w Chinach… 

Prof. Robert Traba: W głównym wydaniu wiadomości „China TV” mówiłem o drugim na świecie bilateralnym podręczniku do miliarda widzów.

Drugim, bo pierwszy był niemiecko-francuski, ale to jednak nie to samo, co niemiecko-polski…

– Fenomen polsko-niemieckiego pojednania i pisania wspólnej historii budzi na Dalekim Wschodzie ogromne zainteresowanie. Tam dialog na temat trudnej historii prowadzą tylko wąskie, liberalne kręgi. Rządy omijają temat szerokim łukiem. Japońskie zbrodnie – na przykład bestialskie mordowanie robotników przymusowych, także kobiet – do tej pory wykluczają tam normalny dialog. Dlatego oni się dziwią, jakim cudem Polacy i Niemcy mogą prowadzić partnerską debatę.

Zmierzam do tego, że w odróżnieniu od chińskich – w polskich mediach o waszej pracy jest cicho.

– Dialog z Niemcami nie pasuje do naszej wojny plemion. W 2007 r., po przeszło trzech dekadach spotkań i uzgodnień na forum Komisji, szefowie dyplomacji Polski i Niemiec…

Radosław Sikorski i Frank-Walter Steinmeier…

– … ogłosili, że oba rządy są gotowe, by zacząć pisanie podręcznika. Komisja od początku stała się partnerem społecznym projektu. Z tej okazji w maju 2008 roku odbyła się konferencja prasowa… i wie pan, kto jedyny zrobił z tego duży materiał? Radio Maryja i „Nasz Dziennik”. Mówili, że podręcznik „podetnie korzenie Narodu Polskiego”. Dopiero w 2020 r. w miarę obiektywnie przedstawił nasz temat „Gość Niedzielny”. I to w zasadzie wszystko. W mediach liberalnych cisza. Dialog o historii mało je interesuje.

Prof. Robert TrabaProf. Robert Traba  Fot. Arkadiusz Stankiewicz / Agencja Wyborcza.pl

Na czym polega wasza „antypolskość”?

– To żaden merytoryczny zarzut, tylko objaw ideologicznego myślenia. Skupmy się lepiej na książce. Nie jest to historia Polski i Niemiec, lecz normalny podręcznik do nauki historii powszechnej Europy w szkołach podstawowych. W identycznej wersji w Polsce i Niemczech. Tom pierwszy „Od prahistorii do średniowiecza” wydaliśmy w obu krajach w 2016, rok później tom drugi „Czasy nowożytne do 1815 r.”. W roku 2019 wydaliśmy tom trzeci – dwuczęściowy: „Od kongresu wiedeńskiego do I wojny światowej” oraz „Dwudziestolecie międzywojenne”. W lipcu 2020 wyszedł tom ostatni, czwarty, budzący największe kontrowersje: „Od wybuchu drugiej wojny światowej do czasów współczesnych”. Oto zwieńczenie 50 lat pracy Wspólnej Polsko-Niemieckiej Komisji pod egidą UNESCO. Podkreślam to półwiecze, bo bez dorobku kolegów z lat 70. i 80. ten sukces byłby niemożliwy!

Ale jakoś tak się złożyło, że spośród siedmiorga przewodniczących Komisji od roku 1972 począwszy, akurat za pana kadencji, 2007-20, wyszły wszystkie tomy.

– Miłe, że pan to dostrzegł. Chcę jednak podkreślić, że podręcznik jest dziełem zbiorowym. Komisja stworzyła tak zwane merytoryczne ramy projektu, wybrała 30 ekspertów z obu krajów, którzy najpierw napisali założenia, a potem każdy rozdział redagowali. Prace wydawnicze i sam druk koordynowały dwa wydawnictwa: warszawski WSiP i Eduversum z Wiesbaden.

Brunszwik, 1983 r. Pierwsze posiedzenie Wspólnej Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej po stanie wojennym. Pierwszy od prawej prof. Władysław Markiewicz (1920-2017), współprzewodniczący komisji, czwarta od prawej prof. Maria Wawrykowa (1925-2006), naprzeciwko niej w białej koszuli i z fajką w dłoni prof. Marian Wojciechowski (1927-2006). Przy drugim stole trzeci od lewej (z pochyloną głową) prof. Włodzimierz Borodziej (1956-2021)Brunszwik, 1983 r. Pierwsze posiedzenie Wspólnej Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej po stanie wojennym. Pierwszy od prawej prof. Władysław Markiewicz (1920-2017), współprzewodniczący komisji, czwarta od prawej prof. Maria Wawrykowa (1925-2006), naprzeciwko niej w białej koszuli i z fajką w dłoni prof. Marian Wojciechowski (1927-2006). Przy drugim stole trzeci od lewej (z pochyloną głową) prof. Włodzimierz Borodziej (1956-2021)  zdjęcie udostępnione przez Roberta Trabę

Przejdźmy do konkretów. Najlepiej do kontrowersji…

– Wszystkie dotychczasowe podręczniki do historii w Europie – od portugalskich po fińskie – bazują na narodowych tradycjach. Nawet w ostatnich dekadach, gdy próbujemy europeizować nauczanie, i tak opowiadamy głównie historie własne i historie innych widziane z naszej perspektywy.

W polskiej edukacji zamiast „europeizacji” postępuje raczej proces „unarodowienia” historii.

– I stale się go pogłębia, pozornie „ku chwale”, w rzeczywistości ku coraz większemu niezrozumieniu procesów historycznych i miejsca Polski w Europie. Niemcy, pisząc o II wojnie, chcą zrozumieć głównie jedną rzecz: dlaczego ich dziadowie przez 12 lat stworzyli i utrzymywali taki zbrodniczy system. 

I jeśli wierzyć publicystom wspomnianego przez pana radia i dziennika, dochodzą do wniosku, że w latach 30. podbili ich jacyś nieokreśleni narodowo „naziści”. Że Niemcy stali się pierwszą ich ofiarą.

– Znam tę narrację, to bzdury, dziś chętnie powielane przez prawicowe media.

W Niemczech nie ma wątpliwości, kto był sprawcą – tam niemiecka wina jest jasno wyeksponowana.

Choć rzeczywiście podnosi się i szeroko przypomina fakt, że oni też byli ofiarami: niemieccy komuniści, homoseksualiści, tzw. nieprzystosowani społecznie i chorzy umysłowo trafiali do obozów, jeszcze zanim ich ofiarami zostali Żydzi i Polacy.

Priorytetem niemieckiej dydaktyki historii jest zatem chęć zrozumienia fenomenów – między innymi tego, w jaki sposób ich przestrzeń publiczna została zawłaszczona przez narodowy socjalizm. Wie pan, gdzie w ostatnich wolnych wyborach, czyli w 1932 r., padło najwięcej głosów na NSDAP?

W Prusach Wschodnich.

– Dokładniej: na Mazurach. Czy mamy zatem stwierdzić, że Mazurzy byli nazistami? Prawda jest taka, że dzięki subwencjom państwowym, ulgom i dodatkom socjalnym – jak Kindergeld – oraz za sprawą narodowej demagogii Mazurzy w latach 30. poczuli się włączeni do niemieckiej wspólnoty narodowej, zaopiekowani przez państwo niemieckie.

Adolf Hitler podczas wiecu wyborczego 4 kwietnia 1932 r.Adolf Hitler podczas wiecu wyborczego 4 kwietnia 1932 r.  Bundesarchiv, Bild 102-14271B / CC-BY-SA 3.0, CC BY-SA 3.0 DE , via Wikimedia Commons

A za miedzą, w Polsce, socjalu nie było, bo byliśmy zbyt biednym krajem.

– Tak. Z sąsiednich Kurpi chłopi wyjeżdżali na kilkumiesięczne prace sezonowe do mazurskich bauerów. Potem niektórzy z nich stali się pierwszymi robotnikami przymusowymi, by po wojnie zajmować mazurskie domostwa. W wywiadach prowadzonych przez polskich socjologów zaraz po wojnie na Mazurach i Warmii wspomina się lata trzydzieste i początek czterdziestych jako złoty okres. Nie tylko Niemcy nad Renem, lecz również Mazurzy i Warmiacy dostawali darmowych „pomocników”, czyli robotników przymusowych, rozbudowywali swoje gospodarstwa…

Do dzisiaj większość tych domów z czerwonej cegły, które stoją od Torunia, przez Iławę, po Ełk ma na elewacjach wymurowane daty: 1934, 1939…

– NSDAP cynicznie kupowała sobie elektorat. Mechanizm stary jak świat i dość dobrze znany również we współczesnej Polsce.

Pięćset plus, wstawanie z kolan.

– W 1945 r. nie wszyscy w Niemczech obudzili się z tego snu. Duża część społeczeństwa zrozumiała, co Niemcy zrobili, dopiero w latach 60. po frankfurckich procesach zbrodniarzy z Auschwitz . One podziałały jak wstrząs. Natomiast przyswojenie sobie winy, jej internalizacja… to trwało dekadami. I nie odbywało się bez oporów.

Bo internalizacja ścierała się z eksternalizacją: były potworności, ale to nie my, to naziści.

– Norbert Elias, urodzony we Wrocławiu wybitny filozof i socjolog, nazwał to „nadawaniem brudnego sensu” negatywnie zdefiniowanej grupie społecznej. Nadawaniem po to, by na jej tle pozytywnie opisać dominującą większość.

Czyli: w porównaniu z nazistami reszta Niemców była w sumie OK.

– Dzisiaj, po prawie 80 latach przerabiania kwestii własnego sprawstwa, mówi się w Niemczech jasno: „naziści to byliśmy my”. Co nie wyklucza dyskusji nad stopniem odpowiedzialności zbiorowej. Panuje zgoda, że fundamentalne znaczenie dla sukcesów nazizmu miało głębokie zakorzenienie się w Niemczech rasizmu i antysemityzmu. Do tego dochodzi problem skutków I wojny światowej.

Prof. Robert Traba i prof. Michael G. Müller (rozmowa z nim na s. 5) w 2009 r., podczas pierwszej publicznej debaty o podręczniku w czasie Powszechnego Zjazdu Historyków Polskich w OlsztynieProf. Robert Traba i prof. Michael G. Müller (rozmowa z nim na s. 5) w 2009 r., podczas pierwszej publicznej debaty o podręczniku w czasie Powszechnego Zjazdu Historyków Polskich w Olsztynie  FOT. LEIBNIZ-INSTITUT FÜR BILDUNGSMEDIEN/GEORG-ECKERT-INSTITUT, BRAUNSCHWEIG

W 1918 r. żaden obcy żołnierz nie stał na niemieckiej ziemi, wręcz przeciwnie – wojska kajzera stacjonowały wciąż tysiąc kilometrów na wschód od Gdańska i Poznania, a tu nagle… kapitulacja.

– Cesarskie Niemcy stają się republiką, ale tracą Pomorze Gdańskie, Wielkopolskę, Kraj Kłajpedzki, Alzację i Lotaryngię…W wielu regionach wybuchają ogniska rewolucji. Ponadto państwo zostaje obciążone ogromnymi reparacjami. Rośnie bezrobocie, hiperinflacja. Miliony przedstawicieli tzw. generacji frontowej odczuwają bezsens dalszej egzystencji. W tej sytuacji powstają warunki dla ludzi chcących rewanżu. A jednocześnie państwo jest słabe. W raportach policji monachijskiej, która inwigilowała Hitlera, znajdujemy zapisy wyrażające zupełne lekceważenie dla jego politycznej działalności w latach 20. Dziesięć lat później monachijskie mrzonki Hitlera stały się programem „partii i narodu”.

– Weźmy się teraz za polską stronę historii. Nasza narracja w kontekście II wojny jest taka: walczyliśmy od pierwszego do ostatniego jej dnia. Ponieśliśmy największe, po Żydach, straty. Przelewaliśmy krew na wszystkich frontach. A potem nas oszukali w Jałcie.

– Rzecz nie jest w tym, żeby rzeczywistych faktów walki, oporu i ofiary nie dostrzegać albo robić z tego ironiczne uwagi. Polska rzeczywiście straciła ponad pięć i pół miliona obywateli, w tym trzy miliony pochodzenia żydowskiego. Stworzyła fenomen Polskiego Państwa Podziemnego, a Warszawa jako jedyne miasto na świecie przeżyła dwa tragiczne powstania. Generalne Gubernatorstwo stało się bezprzykładnym laboratorium eksterminacji. W czasie okupacji toczyło się jednak również życie codzienne. Polacy w różnej formie współpracowali z okupantem (granatowa policja), ratowali Żydów, ale jednocześnie powszechne było szmalcownictwo. Nie umiemy nadal o tych sprawach rozmawiać i uczyć. Nasz podręcznik ma więc służyć temu, by uczeń, a potem obywatel, umiał czytać źródła, analizować fakty, a nie tylko budować piramidę chwały i poświęcenia.

Czyli wstawanie z kolan się panu nie podoba?

– Nie podoba mi się cała ta konstrukcja myślowa: z jednej strony „wstawanie” z drugiej – „pedagogika wstydu”. Budowanie obrazu historii w oparciu o współczesne propagandowe pojęcia odbywa się ze szkodą dla wiedzy. W latach 90. był czas, kiedy polska dydaktyka historyczna weszła na drogę przełomu, co w przestrzeni publicznej kulminowało „Sąsiadami” Jana Tomasza Grossa. Po lekturze zastanawialiśmy się nad wielością polskich postaw. Ale to trwało krótko. Społeczeństwo polskie en bloc odrzuciło tę wiedzę, bo była zbyt niewygodna. Profesor Marek Czyżewski z Łodzi kilka lat po książce Grossa prowadził badania i stwierdził, że żadne katharsis nie nastąpiło. Z latami przybywa tych, co nie chcą o spalonej stodole mówić albo są przekonani, że „to nie my”, tylko margines społeczny.

Jan Tomasz GrossJan Tomasz Gross  Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl

Z historią Polski i Niemiec jest chyba też i taki problem, że my w ich dziejach znaczymy o wiele mniej niż oni w naszych.

– Ta oczywista prawda dotyczy zarówno historii realnej, jak również sposobów jej pamiętania, które pogłębiają asymetrię wzajemnego postrzegania.

To znaczy: my często wspominamy, że Niemcy nam kiedyś to czy tamto, a oni o Polakach nie rozmawiają, tak jak my nie zajmujemy się na co dzień Białorusinami.

– Niech pan sobie wyobrazi, że w żadnym niemieckim podręczniku do historii nie pada nazwa Generalnego Gubernatorstwa, na którego przykładzie można byłoby uczyć, jak wyglądała okupacja w Europie Wschodniej. Niemcom słowo „okupacja” kojarzy się z okresem 1945-49, kiedy sami byli okupowani.

W sposób dość łagodny.

– Dlatego nie mają pojęcia, że w przypadku Polski i II wojny światowej „okupacja” znaczyła egzystencję na krawędzi biologicznego przeżycia.

Może to element niemieckiej polityki historycznej – przemilczenie akurat tego pseudopaństwa, gdzie Niemiec mógł Polakowi złamać szczękę za niezdjęcie czapki, niezejście z chodnika.

– Nie, to nie jest moim zdaniem żaden niemiecki plan wymazywania historii. Ale prawda, że w ich podręcznikach nie ma słowa o Generalnym Gubernatorstwie, bo w żadnych podręcznikach – prócz oczywiście polskich – nic na ten temat nie ma. Czy pan weźmie podręcznik niemiecki, czy francuski, to wszędzie dominuje uniwersalny temat, jakim jest Zagłada, prócz tego wojna na wyniszczenie między III Rzeszą i Sowietami oraz wreszcie: własny ruch oporu.

Hans Frank i Odilo Globocnik to są nazwiska, których niemiecki student w ogóle nie zna?

– Raczej nie zna, ale jestem pewny, że poza Lubelszczyzną Globocnika nie znają również polscy studenci, podobnie jak większość z nich nie słyszała o akcji „Reinhardt”. Taki stan wiedzy potwierdziły badania socjologiczne sprzed mniej więcej 10 lat. Obawiam się, że ta niewiedza wynika z faktu, że wymordowanie w ciągu 21 miesięcy ponad 1,5 miliona osób nie dotyczyło Polaków, lecz Żydów. Rzecz jednak nie w tym, by nabić głowę nazwiskami nazistowskich zbrodniarzy i liczbami ofiar. Istotne jest, by sobie zdawać sprawę, jak wyglądała niemiecka polityka okupacyjna, czym się różniła w tym względzie np. Europa Zachodnia od Wschodniej.

Hans FrankHans Frank  NAC

Skoro jednak Niemcy nie wiedzą, że w ogóle istniało Generalne Gubernatorstwo, to skąd mają wiedzieć, jaka była w nim polityka okupanta i postawy ludności?

– No właśnie… Praprzyczyną tej niewiedzy jest fakt, że zachodnioniemieckie przerabianie przeszłości do lat 60. polegało często na jej publicznym przemilczaniu. Powojenna Europa Zachodnia dała Niemcom prawo do zapomnienia. W 1946 roku w Zurychu Winston Churchill powiedział to wprost: bez zapomnienia nie zbudujemy wspólnej, demokratycznej Europy. Przełom nastąpił po 1968, gdy na fali światowej kontestacji zastanego porządku pokolenie dzieci nazistów zbuntowało się przeciw rodzicom i przeciw ich milczeniu. Od tego czasu mamy proces stopniowego włączania niemieckich zbrodni do powszechnej świadomości społecznej. Oczywiście w byłej NRD proces ten wyglądał zupełnie inaczej, bo ideologia wschodniego państwa niemieckiego ufundowana została na micie „antyfaszyzmu”.

W efekcie we wschodnich landach neonazizm ma się najlepiej.

– To uproszczenie. Również we wschodnich landach krytycznie przerabia się niemieckie trudne karty – to jest w programach dziesiątków muzeów i w miejscach byłych obozów koncentracyjnych, jak Buchenwald czy Sachsenhausen. Nie zmienia to faktu, że zarówno w NRD, jak i w RFN do lat 60. nie było sprawiedliwej denazyfikacji.

Adenauer nie chciał rozliczeń.

– Duże zrozumienie dla „prawa do zapomnienia”, czyli umiarkowanej strategii denazyfikacyjnej kanclerza, ma na przykład redaktor Adam Michnik. On uważa, że dzięki tej ostrożności udało się z nazistów stworzyć demokratów, którzy dali podwaliny społecznej gospodarce rynkowej w RFN. Mnie jednak zastanawia, w jaki sposób ten proces przeżyły ofiary nazistów. Po wojnie patrzyły przecież, jak sprawcy zbrodni profitują w nowym, niemieckim państwie liberalnym. Dylemat rozliczenia sprawców pozostaje aktualny po upadku każdego systemu autorytarno-totalitarnego.

Konrad Adenauer podczas kongresu CDU w marcu 1966 r.Konrad Adenauer podczas kongresu CDU w marcu 1966 r.  Fot. Wikimedia Commons

U nas też ekskomuniści zaakceptowali reguły demokracji i też profitowali, co było jakąś ceną za nieprzeszkadzanie…

– Znowu pan upraszcza i wchodzi w ulubioną interpretację prawicy, która próbuje zrobić z PRL-u wyłącznie zbrodnicze państwo totalitarne. To ahistoryczne nadużycie. Mechanicznie powtarzanym zwrotem jest, że Polska w latach 1945-89 utraciła niepodległość. Z pewnością sowiecka dominacja ograniczała naszą suwerenność. Ale to jednak nie to samo, co utrata niepodległości.

Co legło u merytorycznych podstaw podręcznika?

– Odwołam się do podstawowych pojęć: wieloperspektywiczność, czyli ukazywanie zdarzeń w kontekście współczesnych im innych fenomenów, oraz kontrowersyjność, czyli przedstawianie różnorodnych dzisiejszych interpretacji. Te dwa dydaktyczne pryncypia spaja historia wzajemnych oddziaływań, czyli taka perspektywa opisywania przeszłości, która zakłada, że każde dzieje narodowe tylko wówczas mogą być zrozumiałe, gdy będziemy na nie patrzeć zarówno z perspektywy wewnętrznego zróżnicowania społecznego, jak i relacji z sąsiadami. Dzięki takiemu podejściu unikamy pułapki powielania narodowych mitów.

O co się spierali autorzy podręcznika z Polski i Niemiec?

– Przede wszystkim wzajemnie się słuchali i nie kryli w twierdzach własnej wiedzy. Tandemy autorskie pracowały naprzemiennie. Raz pisał zespół niemiecki, a recenzował polski. I odwrotnie. Anegdotyczna sytuacja zdarzyła się w rozdziale o ruchu oporu. W pierwszej niemieckiej wersji zatytułowany został „Ruch oporu przeciw narodowemu socjalizmowi w Europie”. Klasyczna kalka niemieckiego spojrzenia na wojnę przez pryzmat własnych doświadczeń. Tyle że ani Polacy, ani Francuzi nie walczyli z narodowym socjalizmem, tylko z państwem niemieckim, Niemcami. W efekcie tytuł rozdziału brzmi „Ruch oporu w Europie 1939-1945″.

Czyli oni jednak trochę wciąż kombinują: „to nie my, to naziści”.

– Powiedziałbym inaczej: do czegoś się przyzwyczaili, ale gotowi są na korekty. Weźmy postać Clausa von Stauffenberga . W niemieckiej historiografii jest idealizowany, a zamach na Hitlera stał się ikoną niemieckiego ruchu oporu. A my dopilnowaliśmy, by oprócz tego, że był zamachowcem, odważnym żołnierzem, dopisać, że „nie należał do nieskazitelnych bohaterów”.

15 lipca 1944 r., pułkownik Claus von Stauffenberg (pierwszy z lewej)i Adolf Hitler w Wilczym Szańcu 15 lipca 1944 r., pułkownik Claus von Stauffenberg (pierwszy z lewej)i Adolf Hitler w Wilczym Szańcu   Fot. Archiwum

W liście z kampanii wrześniowej do żony tak opisywał Polskę: „Miejscowa ludność to niewiarygodny motłoch, bardzo dużo Żydów i mieszańców. Naród, który aby się dobrze czuć, najwyraźniej potrzebuje batoga”.

– Tego fragmentu akurat nie ma, ale nie ma też gloryfikacji. Jest przestrzeń do dyskusji o skali terroru okupacyjnego oraz możliwościach i praktykach działania oporu na przykładach Polski, Francji, Jugosławii, Związku Sowieckiego, Czechosłowacji i Niemiec.

Mieliście problem z powojennymi wypędzeniami?

– Tak powinno się wydawać z perspektywy polsko-niemieckich sporów pamięciowych. Ale było inaczej. Po pierwsze, dorobiliśmy się poważnych badań na temat wysiedleń, które zyskały naukowe uznanie i w Polsce, i w Niemczech. Nie musieliśmy się spierać o fakty. Po drugie, nie spieraliśmy się o pojęcia i nie udowadnialiśmy, które jest bardziej stosowne do opisania przymusowego transferu ludności: wypędzenie czy może wysiedlenie albo ucieczka… Te słowa same w sobie nie są faktami, tylko ich interpretacjami.

Podobnie nie mieliśmy problemów z pisaniem o przesunięciu polskich granic na zachód…

….na „Ziemie Odzyskane” w tym sensie, że za czasów Chrobrego zhołdowaliśmyBudziszyn, Kołobrzeg i Wolin, ale także Ołomuniec i Pragę. Później to wszystko już było niemieckie. Przez siedemset lat.

– Taką historię niemieckiego Drang nach Osten (parcia na wschód) chciał pisać Polakom Hans Frank, a wcześniej tzw. niemieckie badania wschodnie. W kontrze do nich tak zwana polska myśl zachodnia rozwijała tezę o naszych ziemiach macierzystych. W rzeczywistości „rogal” od Mazur przez Pomorze, Ziemię Lubuską po Śląsk podlegał zmiennym kolejom losów, zarówno jeżeli chodzi o osadnictwo, jak i dominację dynastyczno-państwową. Staramy się to pokazać uczniom, m.in. z perspektywy regionów, a nie tylko państw i ich interesów. Poza tym – i to już jest mój dodatek – państwowa strategia zadomawiania Polaków w Olsztynie, Koszalinie, czy Zielonej Górze poprzez odwołanie się „do macierzy” dawała zaraz po wojnie poczucie bycia „daleko, ale jednak u siebie”. Pojęcie „Ziem Odzyskanych” było też orężem w walce z rewizjonistycznymi tendencjami w Niemczech Zachodnich, których symbolicznymi reprezentantami byli wymieniani jednym tchem w PRL Hupka i Czaja. Rewizjonizm zachodnioniemiecki nie był wymysłem komunistycznej propagandy, lecz częścią politycznej rzeczywistości Europy podzielonej żelazna kurtyną. 

Podręczniki do historii 'Europa. Nasza historia'Podręczniki do historii ‘Europa. Nasza historia’  zdjęcie udostępnione przez Roberta Trabę

Przypomnijmy młodszym: Herbert Hupka, który urodził się na Cejlonie z matki Żydówki spod Opola, był szefem Ziomkostwa Śląskiego i wiceprzewodniczącym Związku Wypędzonych. Przewodniczącym był Herbert Czaja, urodzony w Cieszynie poseł do Bundestagu. Jak podręcznik rozwiązał w końcu problem wypędzonych?

– Już w 1976 r. Komisja obradowała nad tym pojęciem. W RFN jej ustalenia stały się powodem bardzo intensywnej debaty politycznej i w skrajnych przypadkach dały asumpt do oskarżeń niemieckich członków Komisji o zdradę. Powód był taki, że wbrew obowiązującej od Adenauera niemieckiej racji stanu Komisja proponowała, by nie używać jednego, konfrontacyjnego pojęcia „wypędzenia”, lecz by adekwatnie do rzeczywistości i skali zjawiska używać różnych słów. Na początku była paniczna ucieczka przed nadciągającą Armią Czerwoną, potem – do układu w Poczdamie w sierpniu 1945 – dzikie wypędzenia, następnie przymusowe przesiedlenia, regulowane i gwarantowane prawnie przez mocarstwa, wreszcie łączenie rodzin z lat 1956-57 i indywidualne wyjazdy…

Tę fazę już pamiętam osobiście z lat 70. Rodziny kolegów i koleżanek z Torunia, Grudziądza, Unisławia znajdowały swoje niemieckie korzenie i wyjeżdżały z powodów czysto ekonomicznych. W złośliwej propagandzie zwano wyjeżdżających: Volkswagendeutsche.

– Zalecenia Komisji w kwestii wysiedleń wydano w 1976 r., raptem pięć lat od uznania przez rząd Willy’ego Brandta i Bundestag – niewielką różnicą głosów – granicy na Odrze i Nysie. Związek Wypędzonych mówił wtedy o „prawie do ziemi rodzinnej” i „rezygnacji z zemsty”. To powoływanie się na prawa człowieka było nieco paradoksalne, zważywszy że duża część czołowych sygnatariuszy niemieckiej Karty Wypędzonych była wcześniej członkami NSDAP. Uważam, że w tej sytuacji zalecenia Komisji były odważnym złamaniem długo obowiązującego wewnątrzniemieckiego konsensu w sprawie ich ziem utraconych. Bo przecież jeszcze w 1990 r. duża część rządzącej koalicji CDU/ CSU była przeciw ratyfikacji traktatu granicznego z Polską.

Jak pracuje Komisja pod rządami PiS?

– Komisja nie pracuje pod niczyimi rządami. A przypadku projektu podręcznika wcale nie było źle! Mogliśmy bezproblemowo kontynuować projekt ze wsparciem ministerstw. Pierwsze trzy tomy były ocenione nadzwyczaj wysoko.

Dopiero finał okazał się politycznym niewypałem – z winy polskiego rządu. Czwarty tom nie uzyskał statusu podręcznika, jest tylko materiałem edukacyjnym. Złamano procedury.

Powołano dodatkowego zewnętrznego recenzenta…

Profesora Grzegorza Kucharczyka…

– …który pomylił recenzję z prezentacją własnej wizji polityki historycznej.

Prof. Kucharczyk jest z jednej strony autorem świetnej – moim skromnym zdaniem – historii Prus, a z drugiej publicystą „Naszego Dziennika”, którego regularnie widzę teraz w publicznej telewizji.

– I który, wraz z zespołem, na zlecenie MEN stworzył program nowego przedmiotu „Historia i teraźniejszość”. Ale ja nie mam zamiaru ani recenzować, ani oceniać dorobku kolegi z IH PAN. Odpowiedzialnie mogę natomiast stwierdzić, że jego recenzja podręcznika „Europa. Nasza historia” jest tendencyjna.

Podręczniki do historii 'Europa. Nasza historia'Podręczniki do historii ‘Europa. Nasza historia’  zdjęcie udostępnione przez Roberta Trabę

Jakie postawił zarzuty?

– Po pierwsze, nie odniósł się w pełni do zaakceptowanych przez oba rządy zaleceń Komisji, co z góry przekreśliło wiarygodność jego sądów. Po drugie, mieszał ocenę merytoryczną z fundowaniem polskim uczniom swoich wizji pamięci narodowej.

Po trzecie – i to jest najsmutniejsze – wyszedł z warsztatu historyka i wszedł w buty ideologa.

Tak jest m.in. w przypadku, gdy proponuje, by o powstaniu warszawskim pisać, że po latach „ostatecznie było zwycięskie”, bitwa pod Monte Casino była zaś „symbolem bohaterstwa i miłości do Ojczyzny”, a wizerunek Stoczni Gdańskiej „powinien zastąpić Mur Berliński jako symbol upadku komunizmu”. Rzecz w tym, że podręcznik ma właśnie skłonić ucznia w Polsce i Niemczech do namysłu, jak to jest, że bardziej pamięta się symbol muru niż stoczni? Że można mówić i o moralnym zwycięstwie powstania, i o gigantycznej ofierze, jaką poniosła ludność Warszawy. Można pisać o „tułaczym losie” żołnierzy Armii Andersa i jednocześnie o dramacie Ślązaków walczących w obu armiach.

Co legło u merytorycznych podstaw podręcznika?

– Odwołam się do podstawowych pojęć: wieloperspektywiczność, czyli ukazywanie zdarzeń w kontekście współczesnych im innych fenomenów, oraz kontrowersyjność, czyli przedstawianie różnorodnych dzisiejszych interpretacji. Te dwa dydaktyczne pryncypia spaja historia wzajemnych oddziaływań, czyli taka perspektywa opisywania przeszłości, która zakłada, że każde dzieje narodowe tylko wówczas mogą być zrozumiałe, gdy będziemy na nie patrzeć zarówno z perspektywy wewnętrznego zróżnicowania społecznego, jak i relacji z sąsiadami. Dzięki takiemu podejściu unikamy pułapki powielania narodowych mitów.

Wie pan, ilu polskich uczniów skorzysta z waszego dzieła?

– Na razie niewielu, bo w związku z perturbacjami recenzyjnymi czwartego tomu dopiero w kwietniu WSiP zdecydował się na druk pełnego nakładu. Nie wiem też, jak zareagują nauczyciele historii, kiedy się dowiedzą, że ostatni tom nie jest formalnie podręcznikiem… 

Robert TrabaRobert Traba  Fot. Archiwum

W Niemczech jak to wygląda?

– Tam też seria dopiero wejdzie do szkół, ale już w roku 2021 czwarty tom „Europa. Unsere Geschichte” zyskał nagrodę dla najlepszego podręcznika na największych w Europie targach edukacyjnych Didacta.

Etienne François, francuski historyk i współautor podręcznika francusko-niemieckiego, uznał nasz podręcznik za dużo lepszy od ich własnego dzieła.

Sporo zależy teraz od publicznej promocji… 

Może, korzystając z niniejszej rozmowy, zareklamuje pan „Europę” tym nauczycielom, którzy nas czytają? 

– Pierwsza zaleta serii to bilateralność, wyjście poza narodowy punkt widzenia. My narodowych pryncypiów nie ignorujemy, ale wchodzimy w dialog, który stwarza nowe pola interpretacyjne. Po drugie, proponujemy czytelnikom myślenie historyczne zamiast stopniowania patriotyzmów. Po trzecie, wyszliśmy z pułapki centrum–peryferia, czyli kolonialnej perspektywy Niemiec wobec Polski. Udaje się to dzięki odejściu od dominacji „wielkich zdarzeń” na rzecz większej wrażliwości na historię codzienności, zwyczajów itp. Pokazujemy też przemiany kulturowe z perspektywy regionów. Wprowadzenie wątków historii regionalnej było od początku projektu jednym z priorytetów. Poprzez np. historię Śląska schodzimy z poziomu państw i narodów po to, by ukazać wielowątkowość historii, poszerzyć spektrum obserwacji… 

Powie pan z czystym sercem: oto najlepszy podręcznik do historii Europy? 

– Odpowiedź dadzą wkrótce użytkownicy: nauczyciele i uczniowie. Ja tylko dodam, że nasze dzieło góruje nad obecnymi dziś na rynku podręcznikami również szatą graficzną, oryginalną kartografią i bogactwem źródeł. Najprościej sięgnąć i sprawdzić!

Rozmawiał Piotr Głuchowski


Prof. Robert Traba – były współprzewodniczący Wspólnej Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej Historyków i Geografów. Prof. Traba pracuje w Instytucie Studiów Politycznych PAN, był m.in. dyrektorem Centrum Badań Historycznych Akademii i członkiem zarządu Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej. 

50-lecie Wspólnej Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej

* Wspólna Polsko-Niemiecka Komisja Podręcznikowa Historyków i Geografów została utworzona w lutym 1972 r. pod egidą Komitetów ds. UNESCO w obu krajach. Jej pierwszymi przewodniczącymi zostali historyk i pedagog prof. Georg Eckert (1912-74) z Uniwersytetu w Brunszwiku oraz historyk prof. Władysław Markiewicz (1920-2017) z Uniwersytetu Warszawskiego.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Palestinians: A Vote to Destroy Israel

Palestinians: A Vote to Destroy Israel

Bassam Tawil


  • These Palestinians are evidently fed up with the rampant corruption and bad governance of the Palestinian Authority leadership. Moreover, these Palestinians who no longer support Abbas are stating that they have no interest in any peace process with Israel.
  • As the last poll showed, 70% of the Palestinians are opposed to an unconditional return to peace negotiations with Israel. Another 58% expressed opposition to the two-state solution.
  • The truth is that Abbas called off the elections [in 2021] because he was afraid that Hamas would defeat his Fatah faction in the parliamentary election, as took place in 2006.
  • The results of the Birzeit University elections prove that Abbas’s fears were not unfounded. Had he insisted on proceeding with the presidential and parliamentary elections, it is most likely…. that Hamas would have taken control of the Palestinian presidency and parliament.
  • Hamas, for its part, said that it sees the results of the university election as a vote of confidence in its policy of pursuing deadly terrorist attacks against Israel.
  • The students who voted in support of Hamas fully identify with the terrorist group’s covenant, which states that “Israel will exist and will continue to exist until Islam will obliterate it, just as it obliterated others before it.”
  • Palestinians have been radicalized by their leaders and media to a point where they do not want to hear anything about a peace process with Israel. In fact, they want to see Israel vanish from the map, as the results of the student council elections and the polls clearly illustrate.
  • The results of the Birzeit University elections and the polls stand in sharp contrast to the views expressed by the Biden administration concerning the Israeli-Palestinian conflict. Over the past year, Biden administration officials have repeatedly stated their commitment to the “two-state solution” while totally ignoring the widespread support among the Palestinians for the elimination of Israel.
  • The Hamas victory at the university’s student council should sound alarm bells in the Biden administration, especially the State Department, regarding the true intentions of the Palestinians – that their sole commitment is to have a state that would replace Israel, not one that would exist peacefully alongside Israel. That is why it is nonsensical to pressure Israel to make any territorial (or non-territorial) concessions to the Palestinians, who are openly proclaiming that they want to establish a Palestinian state on the ruins of Israel and the bodies of dead Jews.

Hamas sees the results of its landslide victory in Birzeit University student council elections as a vote of confidence in its policy of pursuing deadly terrorist attacks against Israel. Pictured: Hamas supporters celebrate victory at Birzeit University, near Ramallah, on May 19, 2022. (Photo by Abbas Momani/AFP via Getty Images)

The Palestinians have once again shown that they have not given up the dream of destroying Israel and replacing it with an Islamist state funded by Iran and its terrorist proxies, including Hamas, Palestinian Islamic Jihad (PIJ) and Hezbollah.

On May 18, Hamas, on the US list of Foreign Terrorist organizations, and which does not believe in Israel’s right to exist, scored a landslide victory in the elections for Student Council at Birzeit University, one of the most important Palestinian academic institutions in the West Bank.

The Hamas-affiliated Islamic Bloc won 28 of the 51 seats of the council; by contrast, the list belonging to Fatah, the ruling Fatah faction headed by Palestinian Authority leader Mahmoud Abbas, got only 18 seats.

A third list belongs to the Popular Front for the Liberation of Palestine (PFLP), another Palestinian Foreign Terrorist Organization that does not believe in Israel’s right to exist, won five seats.

This means that the student council is now dominated by supporters of two terrorist groups, both strongly opposed to any peace process with Israel and whose members have been involved in hundreds of terror attacks against Israelis.

The Hamas list received 5068 votes, while the PFLP list won 888 votes. The Fatah list got 3,379 votes.

Altogether, 9782 students cast their ballots in the elections out of 12,521 eligible voters, constituting a 78.1% turnout.

The results of the elections at Birzeit, which describes itself as “Palestine’s leading academic institution,” did not come as a surprise to those who are familiar with the growing anti-Israel sentiments among the Palestinians.

Public opinion polls published over the past year have demonstrated a dramatic surge in Hamas’s popularity among the Palestinian public. The polls have shown that a majority of Palestinians support the “armed struggle” (a euphemism for terror attacks) against Israel.

The most recent poll, conducted by the Palestinian Center for Policy and Survey Research between March 16 and 20, indicated that a majority of Palestinians think Hamas is more deserving to represent and lead the Palestinian people than Mahmoud Abbas’s Fatah. In addition, the results of the poll showed that most Palestinians would vote for Hamas leader Ismail Haniyeh.

On the other hand, according to the poll, more than 70% of the Palestinians want Abbas to resign.

Like the results of the student council elections, the polls show that a majority of Palestinians have lost confidence in Abbas, the Palestinian Authority leadership and the ruling Fatah faction.

These Palestinians are evidently fed up with the rampant corruption and bad governance of the Palestinian Authority leadership. Moreover, these Palestinians who no longer support Abbas are stating that they have no interest in any peace process with Israel.

As the last poll showed, 70% of the Palestinians are opposed to an unconditional return to peace negotiations with Israel. Another 58% expressed opposition to the two-state solution.

Against this backdrop, it is easy to understand why Abbas decided to call off the presidential and parliamentary elections that were supposed to take place in May and July 2021.

Abbas claimed that he cancelled the elections because Israel did not allow the Arab residents of Jerusalem to participate in the vote. Israel, it is worth mentioning, never said that it would ban the Arabs from Jerusalem from casting their votes. Any Arab who wanted to vote could have freely travelled to a nearby voting center in the West Bank. Israel does not ban the Arab residents of Jerusalem, who hold Israeli-issued ID cards, from entering the West Bank.

The truth is that Abbas called off the elections because he was afraid that Hamas would defeat his Fatah faction in the parliamentary election, as took place in 2006. Then, Hamas won a majority of the seats of the Palestinian parliament, the Palestinian Legislative Council, triggering a power struggle with Abbas’s Fatah faction. The dispute reached its peak in July 2007, when Hamas staged a bloody and violent coup, toppling and expelling the Palestinian Authority from the Gaza Strip.

The results of the Birzeit University elections prove that Abbas’s fears were not unfounded. Had he insisted on proceeding with the presidential and parliamentary elections, it is most likely that his Fatah faction would have suffered yet another humiliating defeat. It is also highly likely that Hamas would have taken control of the Palestinian Authority presidency and parliament.

Hamas, for its part, announced that it sees the results of the university election as a vote of confidence in its policy of pursuing deadly terrorist attacks against Israel. “This clear victory is another confirmation of the popular rallying around the option of resistance,” Hamas said in a statement after the elections. When Hamas talks about the “resistance,” it is referring to terrorist attacks against Israel, including firing rockets at Israeli cities and towns, shootings, stabbings and car-ramming “operations.”

The students who voted in support of Hamas fully identify with the terrorist group’s covenant, which states that “Israel will exist and will continue to exist until Islam will obliterate it, just as it obliterated others before it.”

Article 11 of the covenant states:

“The Islamic resistance Movement believes that the land of Palestine is an Islamic Waqf consecrated for future generations until judgement Day. It, or any part of it, should not be squandered; it or any part of it, should not be given up. Neither a single Arab county nor all Arab countries, neither any king or president, nor all kings and presidents, neither any organization nor all of them, be they Palestinian or Arab, possesses the right to do that.”

The students who voted for the PFLP did so because they support the terrorist group’s platform, which calls for the “liberation of all the Palestinian lands” through various methods and means, including the “armed struggle.” The PFLP states that it “practices all forms of political, ideological, economic, peaceful and violent struggle, including the armed struggle, to liberate the entire Palestinian lands.” Like Hamas, the PFLP is also saying that its main goal is to liberate all of Palestine, from the Jordan River to the Mediterranean Sea.

The growing popularity of Hamas, PFLP and other terrorist groups among the Palestinians is the direct result of the massive incitement against Israel by Palestinian political and religious leaders, as well as media outlets. Palestinians have been radicalized by their leaders and media to a point where they do not want to hear anything about a peace process with Israel. In fact, they want to see Israel vanish from the map, as the results of the student council elections and the polls clearly illustrate.

The results of the Birzeit University elections and the polls stand in sharp contrast to the views expressed by the Biden administration concerning the Israeli-Palestinian conflict. Over the past year, Biden administration officials have repeatedly stated their commitment to the “two-state solution,” while totally ignoring the widespread support among the Palestinians for the elimination of Israel.

The Hamas victory at the university’s student council should sound alarm bells in the Biden administration, especially the State Department, regarding the true intentions of the Palestinians. Their sole commitment is to have a state that would replace Israel, not one that would exist peacefully alongside Israel. That is why it is nonsensical to pressure Israel to make any territorial (or non-territorial) concessions to the Palestinians, who are openly proclaiming that they want to establish a Palestinian state on the ruins of Israel and the bodies of dead Jews.


Bassam Tawil is a Muslim Arab based in the Middle East.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


US, World Leaders Congratulate Newly-Appointed Israeli Prime Minister Yair Lapid

US, World Leaders Congratulate Newly-Appointed Israeli Prime Minister Yair Lapid

Algemeiner Staff


Newly-installed Israeli Prime Minister Yair Lapid. Photo: Reuters/Abir Sultan

World leaders offered congratulations to newly-installed Israeli Prime Minister Yair Lapid on Friday, as the foreign minister took the helm from outgoing premier Naftali Bennett ahead of elections in November.

US President Joe Biden was one of the first to send Lapid his good wishes, highlighting his forthcoming visit to Israel.

“Congratulations to Yair Lapid, Israel’s new Prime Minister, and thank you to Alternate Prime Minister Naftali Bennett for your friendship over the past year,” Biden tweeted. “I look forward to seeing you both in July to celebrate the unbreakable US-Israel partnership.”

Speaking on Thursday, Biden emphasized that one of the goals of his visit was to “deepen Israel’s integration in the region, which I think we’re going to be able to do and which is good — good for peace and good for Israeli security.” Biden added that Israeli leaders had “come out so strongly” in favor of him visiting Saudi Arabia for this reason.

Responding to Biden, Lapid tweeted that the “ties between Israel and the United States are unbreakable. They are based on deep foundations of shared values and a common vision for the future. I look forward to welcoming you to Israel and strengthening the unique alliance between us.”

US Secretary of State Antony Blinken also congratulated Lapid. “I look forward to continuing to work closely with Prime Minister Lapid to bolster all aspects of the enduring US-Israel partnership and to counter shared threats,” Blinken said in a statement on Friday. “At the same time, I would like to recognize outgoing Prime Minister Naftali Bennett for his leadership as Israel’s premier over the past year and thank him for his continued efforts as Alternate Prime Minister and Minister of Religious Affairs. The bond between the United States and Israel has never been stronger.”

Other international leaders to offer their support to Lapid included India’s Prime Minister, Narendra Modi. “Warm wishes and heartiest congratulations to His Excellency Yair Lapid for assuming the premiership of Israel,” Modi tweeted. “I look forward to continue furthering our strategic partnership as we celebrate 30 years of full diplomatic relations.”

British Foreign Secretary Liz Truss tweeted that she was “looking forward to working with my good friend Yair Lapid as he becomes Israel’s 14th Prime Minister. The UK-Israel relationship continues to go from strength to strength, bringing prosperity and upholding security for both nations.”

Jewish organizations also welcomed Lapid’s appointment. The American Jewish Committee extended the new premier its “heartfelt congratulations,” while B’nai B’rith International wished him “success in protecting and uplifting the people of Israel.”


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com