Rosyjski prezydent przemawia na Placu Czerwonym w Moskwie, 30 września 2022 r. (Anton Novoderezhkin / AP)
Rosjanie zostali przeszkoleni, aby patrzeć przez palce na wszystko, co widzą i słyszą
Anne Applebaum
Rosyjscy obywatele i rosyjscy żołnierze zaakceptowali wojnę, bo nigdy nie wyciągnęli lekcji z własnej historii.
Straszną zimą 1932/1933 r. brygady działaczy partii komunistycznej – z Moskwy, Kijowa, Charkowa i okolic – chodziły po ukraińskiej wsi od domu do domu w poszukiwaniu żywności. Brygady przekopywały ogrody, rozbijały ściany, długimi prętami zaglądały do kominów w poszukiwaniu ukrytego zboża. Wyprowadzały zwierzęta hodowlane i konfiskowały sadzonki pomidorów. Po tych najazdach ukraińscy chłopi jedli szczury, żaby i gotowaną trawę. Obgryzali korę drzew i skórę. Około czterech milionów zmarło z głodu.
Mimo to wielu działaczy nie czuło się winnymi. Propaganda sowiecka wielokrotnie powtarzała im, że rzekomo zamożni chłopi, których nazywali kułakami, to wichrzyciele, sabotażyści i wrogowie – bogaci właściciele ziemscy, którzy uniemożliwiają radzieckiemu proletariatowi osiągnięcie utopii, którą obiecywali jego przywódcy. Kułaków należy zmieść i zgnieść jak pasożyty czy muchy. Ich żywność powinna zostać przekazana robotnikom w miastach, którzy bardziej na nią zasługiwali.
Działacze w to wierzyli.
Urodzony na Ukrainie radziecki uciekinier Wiktor Krawczenko po latach opowiadał o tym, jak to było należeć do jednej z tych brygad: „Aby oszczędzić sobie psychicznej agonii, zasłaniasz nieprzyjemne prawdy przed widokiem, zamykając na pół oczy i umysł. Tworzysz paniczne wymówki i zrzucasz z siebie wiedzę za pomocą takich słów jak przesada i histeria”.
Opisał również, jak polityczny żargon i eufemizmy pomogły zakamuflować rzeczywistość. Jego zespół mówił o „froncie chłopskim” i „zagrożeniu kułackim”, „socjalizmie wiejskim” i „oporze klasowym”, zamiast podawać nazwiska ludzi, którym kradli jedzenie.
Lew Kopelew, inny radziecki pisarz, który jako młody człowiek służył w brygadzie aktywistów na wsi (później spędził lata w gułagu), miał bardzo podobne refleksje. W tym przypadku również przekonał się, że komunały i język ideologiczny pomogły mu ukryć to, co robił, nawet przed samym sobą: „Przekonywałem siebie, tłumaczyłem sobie. Nie wolno mi się poddać wyniszczającej litości. Realizowaliśmy konieczność historyczną. Wykonywaliśmy swój rewolucyjny obowiązek. Zdobywaliśmy zboże dla socjalistycznej ojczyzny. Na plan pięcioletni”. Ponieważ istniały wyższe priorytety, nie było potrzeby współczucia chłopom. Nie zasługiwali oni na istnienie. Ich wiejskie bogactwa wkrótce miały się stać własnością wszystkich.
Pierwszy od lewej: Lew Kopielew (1912-1997) – pisarz rosyjski, literaturoznawca i historyk literatury, dysydent polityczny w ZSRR. Zdjęcie wykonane w Amsterdamie w 1980 r.
Ale „kułacy” nie byli bogaci. Umierali z głodu. Wieś nie była bogata, była nieużytkiem. Tak opisał to Krawczenko w swoich wspomnieniach napisanych wiele lat później: „Wielkie ilości narzędzi i maszyn, o które kiedyś prywatni właściciele dbali jak o klejnoty, teraz leżały rozrzucone pod gołym niebem, brudne, rdzewiejące i nienadające się do naprawy. Wychudzone krowy i konie oblepione obornikiem błąkały się po podwórku. Kury, gęsi i kaczki kopały stadami w niezmielonym zbożu”.
Ta rzeczywistość – rzeczywistość, którą widział na własne oczy – była na tyle silna, że pozostała w jego pamięci. Ale w chwili, gdy jej doświadczył, potrafił przekonać siebie o czymś przeciwnym. Nie był też wyjątkowy. Wasilij Grossman, inny radziecki pisarz, dał takie słowa postaci w swojej powieści „Wszystko płynie”: „Nie jestem już pod wpływem zaklęcia, teraz widzę, że kułacy byli istotami ludzkimi. Ale dlaczego moje serce było wtedy tak zamrożone? Kiedy działy się tak straszne rzeczy, kiedy wokół mnie działo się takie cierpienie? A prawda jest taka, że ja naprawdę nie myślałam o nich jak o ludziach. »To nie są ludzie, to kułackie śmieci« – to słyszałam raz po raz, to powtarzali wszyscy…”.
Od tamtych wydarzeń minęło dziewięć dekad. Związek Radziecki już nie istnieje. Dzieła Kopelewa, Krawczenki i Grossmana są od dawna dostępne dla zainteresowanych rosyjskich czytelników. Napisano też wiele książek, zarówno po rosyjsku, jak i w wielu innych językach, na temat systemu sowieckiego i jego zdolności do odczłowieczania ofiar oraz ukrywania charakteru tej rzeczywistości.
Wasilij Grossman
Kiedyś zakładaliśmy, że samo opowiedzenie tych historii sprawi, że nikt ich nie powtórzy. Pod koniec lat 80., w okresie głasnosti, książki i wspomnienia o reżimie stalinowskim i obozach Gułagu były w Rosji bestsellerami. Od tego czasu nastroje się zmieniły. Te same książki są teoretycznie dostępne w Rosji, ale nikt ich nie kupuje. Memoriał, najważniejsze stowarzyszenie historyczne w Rosji, został zmuszony do zamknięcia. Muzea i pomniki ofiar pozostają małe i niejasne. Co ważniejsze, zdolność państwa rosyjskiego do ukrywania rzeczywistości przed swoimi obywatelami i dehumanizowania swoich wrogów jest silniejsza i potężniejsza niż kiedykolwiek.
W Rosji Putina nie było masowych aresztowań, przynajmniej nie na taką skalę, jaką stosowano w Rosji Stalina. Ale być może nie ma takiej potrzeby, bo nowoczesne narzędzia propagandy są o wiele lepsze.
Rosyjska telewizja państwowa, podstawowe źródło informacji dla większości Rosjan, jest bardziej rozrywkowa, bardziej wyrafinowana, bardziej stylowa niż programy w trzeszczących radiach z czasów Stalina. Media społecznościowe, które dają każdemu z nas indywidualnie dopasowany obraz świata, są o wiele bardziej uzależniające i wciągające niż źle wydrukowane gazety z przeszłości.
Ale inny jest też charakter propagandy. Związek Radziecki Stalina, a właściwie Związek Radziecki Chruszczowa i Breżniewa, wymagał od obywateli radzieckich wiary w coś pozytywnego, w utopię, która ma nadejść, w lepszy świat. Wizerunki tego, czym miało być państwo, były wszędzie: uśmiechnięci obywatele, nowiutkie traktory, bohaterscy robotnicy, fabryki produkujące rekordowe ilości stali oraz pola, które produkowały bezkresne ilości pszenicy. Każdy musiał uczestniczyć w tej propagandzie, powtarzać ją i przynajmniej udawać, że w nią wierzy.
Wiejska dziewczynka, obwód charkowski, wiosna 1933
Obecnie rosyjska propaganda nie wymaga już takiego aktywnego, pseudoradosnego udawania. Państwo nie chce aktywnych obywateli, chce cynicznych, apatycznych, pasywnych obywateli. Większość ludzi, przez ostatnie dwie dekady, mogła prowadzić swoje codzienne życie w Rosji, nie niepokojona przez reżim. Wiedzieli, że jeśli będą apolityczni, jeśli będą trzymać się z dala od spraw publicznych, będą narzekać prywatnie i zajmować się swoimi sprawami, nie podzielą losu Anny Politkowskiej, która została zamordowana na klatce schodowej, Michaiła Chodorkowskiego, który spędził dekadę w więzieniu, czy Aleksieja Nawalnego, który najpierw został otruty, a następnie uwięziony.
Co ważniejsze – i to też różni nas od przeszłości – nikt we współczesnej Rosji nie musi wierzyć we wszystko, co słyszy w telewizji. Sowieckie radio i telewizja oczywiście kłamały. Ale starały się, aby ich kłamstwa wydawały się prawdziwe. Oferowały dowody i argumenty. Wściekały się, gdy ktoś zarzucał im kłamstwo. W Rosji Putina zarówno nadawcy telewizyjni, jak i politycy grają w inną grę. Kłamią nieustannie, rażąco, w sposób oczywisty. Ale nie zadają sobie trudu, aby przedstawić dowody. Kiedy w 2017 r. malezyjski samolot MH17 został zestrzelony nad Ukrainą, Rosja zareagowała nie jednym zaprzeczeniem, ale wieloma historiami, prawdopodobnymi i nieprawdopodobnymi, obarczając winą wszystkich, od armii Ukrainy, przez CIA, po nikczemny spisek z udziałem 298 martwych ludzi, którzy zostali umieszczeni w samolocie, aby sfingować katastrofę i zdyskredytować Rosję. Efektem tego „firehose of falsehoods” jest, ponownie, tworzenie apatii. Skoro jest tyle wyjaśnień, to skąd można wiedzieć, czy cokolwiek jest kiedykolwiek prawdą? A jeśli nic nigdy nie jest prawdą?
Zamiast promować utopię w stylu radzieckim, współczesna rosyjska propaganda przez ostatnią dekadę skupiała się na wrogach. Rosjanie niewiele dowiadują się o tym, co dzieje się w ich miastach czy też w dzielnicach oddalonych od nich o kilka przecznic. W rezultacie nie są zmuszeni, jak kiedyś obywatele radzieccy, do częstego konfrontowania się z rozdźwiękiem między rzeczywistością a fikcją. Zamiast tego ciągle opowiada się im o miejscach, których nie znają i których w większości nigdy nie widzieli: Ameryka i Europa, Francja i Wielka Brytania, Szwecja i Polska, miejsca pełne degeneracji, hipokryzji i „rusofobii”. Badanie rosyjskiej telewizji przeprowadzone w latach 2014-17 wykazało, że negatywne wiadomości o Europie pojawiały się w trzech głównych rosyjskich kanałach, wszystkich kontrolowanych przez państwo, średnio 18 razy dziennie. Niektóre z tych historii były wymyślone („rząd niemiecki siłą odbiera dzieci rodzinom i daje je parom homoseksualnym”), ale nawet te prawdziwe pasowały do określonego zestawu narracji.
Codzienne życie w Europie było przedstawiane jako przerażające i chaotyczne. Europejczycy byli słabi i niemoralni. Terroryzm szalał, a wszyscy się bali.
Unia Europejska była agresywna i interwencjonistyczna, czasem planując wykorzystanie Ukrainy jako wysypiska odpadów nuklearnych, czasem zmuszając swoich członków do przyjęcia „rusofobicznej” polityki.
Ambasador Rosji w Polsce Siergiej Andriejew – po oblaniu w maju czerwoną farbą
Nawet w tym ciągle zmieniającym się dramacie gniewu i strachu, który rozwija się co wieczór w rosyjskich wieczornych wiadomościach, Ukraina od dawna odgrywa szczególną rolę. W rosyjskiej propagandzie Ukraina jest fałszywym krajem, pozbawionym historii i legitymacji, który w rzeczywistości nie jest niczym więcej niż „południowo-zachodnią Rosją”, niezbywalną częścią „historii, kultury i przestrzeni duchowej” naszej Rosji, jak oświadczył sam Putin. Co gorsza, to fałszywe niepaństwo zostało uzbrojone przez amerykańskich i europejskich wrogów Rosji, przekształcone przez zdegenerowane, umierające mocarstwa zachodnie we wrogą „anty-Rosję”. Putin opisał Ukrainę jako „w pełni kontrolowaną z zewnątrz” i jako „kolonię z marionetkowym reżimem”. Dokonał inwazji na Ukrainę, powiedział, że w celu obrony Rosji „przed tymi, którzy wzięli Ukrainę jako zakładnika i próbują wykorzystać ją przeciwko naszemu krajowi i naszym ludziom”.
W rzeczywistości to Putin najechał Ukrainę, aby zamienić ją w kolonię z marionetkowym reżimem. Nie może sobie wyobrazić, że w Ukrainie może być coś innego, ponieważ jego inspirowana przez KGB wyobraźnia nie dopuszcza możliwości autentycznej polityki, ruchów oddolnych, opinii publicznej. W języku Putina, w języku większości komentatorów rosyjskiej telewizji, a teraz w języku większości Rosjan, Ukraińcy nie mają żadnej sprawczości. Nie mogą dokonywać wyborów za siebie. Nie mogą wybrać dla siebie rządu. Nie są nawet ludźmi – są „nazistami”. I tak jak przed nimi kułaków można ich wyeliminować bez poczucia winy, bez namysłu czy wyrzutów sumienia. I to właśnie dzieje się dzisiaj.
* * *
Pozwolę sobie zauważyć, że związek między ludobójczym językiem a ludobójczym zachowaniem nie jest automatyczny ani nawet przewidywalny. Istoty ludzkie mogą się nawzajem obrażać, poniżać, werbalnie znęcać nad sobą i nadal nigdy nie próbować się nawzajem zabijać. Ale chociaż prawdą jest, że nie każde użycie masowej mowy nienawiści prowadzi do masowego morderstwa, prawdą jest również, że nie ma masowych morderstw, które nie byłyby poprzedzone masową mową nienawiści. Z perspektywy czasu propagandowe państwo stworzone przez Władimira Putina (z pomocą dziesiątek tysięcy innych ludzi, od szarych aparatczyków i pułkowników armii po szykowne, dobrze ubrane, dobrze uczesane prezenterki telewizyjne) okazało się idealnym wehikułem do przeprowadzenia masowych mordów i ukrycia ich przed rosyjską opinią publiczną. Jeszcze przed rozpoczęciem wiedzieli, że zniszczenie niekraju, anty-Rosji wypełnionej nazistami nie wzbudzi sympatii ani litości u publiczności nauczonej sceptycyzmu i cynizmu wobec wszystkiego, ale szczególnie wobec ukraińskich „marionetek” Ameryki i Europy.
Władimir Putin, luty 2020 r.
Od pierwszych dni wojny było oczywiste, że rosyjscy planiści wojskowi zmierzali do tego, aby wiele osób, nawet miliony, zostało zabitych, rannych lub wysiedlonych ze swoich domów w Ukrainie. W historii zdarzały się inne masowe ataki na miasta, od alianckiego bombardowania ogniowego Drezna, przez niemieckie bombardowanie Coventry, po Hiroszimę i Nagasaki. Ale miały one miejsce po latach straszliwego konfliktu, najgorszego w historii Europy. Dla kontrastu – zniszczenie Mariupola i jego mieszkańców rozpoczęło się zaledwie kilka dni po niesprowokowanej inwazji i nie służyło żadnemu celowi poza wyludnieniem tego rosyjskojęzycznego miasta. Zniszczono ponad 90 proc. budynków, całkowicie zrównano z ziemią fabryki stali i infrastrukturę gospodarczą, którą w innej epoce mogłaby próbować przejąć armia agresora, a także bloki mieszkalne, drogi, szkoły i szpitale. W szczytowym momencie walk ludność cywilna była nadal uwięziona w mieście, bez dostępu do żywności, wody i leków. Mężczyźni, kobiety i dzieci umierali z głodu i odwodnienia. Ci, którzy próbowali uciekać, byli ostrzeliwani. Ostrzeliwano osoby z zewnątrz, które próbowały dostarczyć zaopatrzenie. Ciała zabitych, zarówno ukraińskich cywilów, jak i rosyjskich żołnierzy, leżały na ulicy, bez pochówku.
Nawet w czasie, gdy dokonywano tej zbrodni na oczach całego świata, gdy kręciły się kamery telewizyjne, a zdjęcia były dostępne dla każdego telefonu komórkowego i każdego laptopa na naszej planecie, państwo rosyjskie z powodzeniem ukrywało tę tragedię przed własnym narodem. Podobnie jak w stalinowskiej przeszłości pomogło użycie żargonu. W rosyjskiej telewizji państwowej i w języku rosyjskich urzędników nie była to inwazja, lecz „specjalna operacja wojskowa”. To nie był masowy mord Ukraińców, to była „ochrona” mieszkańców wschodnich terenów Ukrainy nielegalnie okupowanych przez Rosję. To nie było ludobójstwo, to była obrona przed „ludobójstwem dokonanym przez reżim kijowski”.
W przededniu wojny Putin powtórzył propagandę o perfidnym Zachodzie, używając języka, który dla większości Rosjan brzmiałby znajomo: „Dążyli do zniszczenia naszych tradycyjnych wartości i narzucenia nam swoich fałszywych wartości, które zżerałyby nas, nasz naród, od wewnątrz; postawy, które agresywnie narzucali swoim krajom; postawy, które bezpośrednio prowadzą do degradacji i zwyrodnienia, ponieważ są sprzeczne z naturą ludzką”.
Jeśli głód był konieczny, ponieważ eliminował egzystencjalne zagrożenie stwarzane przez kułaków, to ta wojna jest konieczna, ponieważ eliminuje egzystencjalne zagrożenie stwarzane przez „fałszywe wartości” demokratycznego świata.
Dla wszystkich, którzy czują się winni zniszczenia Mariupola, jest coś, co sprawi, że to uczucie zniknie: Mariupol był po prostu małą częścią egzystencjalnego zagrożenia, które musi zostać wyeliminowane wcześniej czy później.
Usprawiedliwiono też wszystkich, którzy mogli przypadkowo zobaczyć kilka zdjęć Mariupola. 24 marca rosyjska telewizja rzeczywiście nadała film z ruin miasta – nagranie z drona, prawdopodobnie skradzione z CNN. Ale zamiast wziąć na siebie odpowiedzialność, zrzuciła ją na Ukraińców. Jedna z prezenterek telewizyjnych, brzmiąc smutno, opisała tę scenę jako „Przerażający obraz. Nacjonaliści [ukraińscy], cofając się, starają się nie pozostawić kamienia na kamieniu”. Rosyjskie ministerstwo obrony faktycznie oskarżyło batalion Azow, znany z radykalnych metod walki, o wysadzenie teatru w Mariupolu, w którym schroniły się setki dzieci. Dlaczego uberpatriotyczne siły ukraińskie miałyby celowo [zabijać] ukraińskie dzieci? Tego nie wyjaśniono, a potem nic nie jest wyjaśnione. Rosyjscy telewidzowie zostali przeszkoleni, aby patrzeć przez palce na wszystko, co widzą i słyszą: „Jeśli nic nie można wiedzieć na pewno, to nie można nikogo winić. Może „nacjonaliści” zniszczyli Mariupol. Może nie. Nie można wyciągnąć żadnych konsekwencji, nie można nikogo pociągnąć do odpowiedzialności.
I jak dotąd to działa. Nawet teraz, gdy trwa mobilizacja, rosyjskie społeczeństwo w większości milczy. Sprawcy czują się w większości usprawiedliwieni. Opublikowane nagrania rozmów telefonicznych rosyjskich żołnierzy z rodzinami – używają zwykłych kart SIM, więc łatwo je odsłuchać – są pełne pogardy dla Ukraińców. „Strzeliłem do samochodu” – mówi w jednej z rozmów jeden z żołnierzy kobiecie, być może swojej żonie lub siostrze. „Strzelaj do skurwysynów”, odpowiada, „byle nie do ciebie. Pieprzyć ich. Jebani narkomani i naziści”. Mówią o kradzieży telewizorów, piciu koniaku i strzelaniu do ludzi w lasach. Nie wykazują żadnej troski o ofiary, nawet własne. Prezydent Zełenski w jednym z wywiadów podziwiał nonszalancję, z jaką Rosjanie zaproponowali wysłanie Ukraińcom kilku worków na śmieci, w które mogliby owinąć zwłoki swoich żołnierzy: „Nawet gdy umiera pies czy kot, ludzie tego nie robią”.
To nie jest entuzjazm dla przemocy, tylko obojętność wobec przemocy, a także wobec ludzkiego życia i jakiejkolwiek moralności. Nawet próba stworzenia przez państwo rosyjskie odrobiny patriotycznego zapału do wojny, poprzez kampanię „Z”, wydaje się nieudana. Istnieje ona w mediach społecznościowych, ale nie w realnym życiu.
Rosyjscy obywatele i rosyjscy żołnierze zaakceptowali wojnę, bo nigdy nie wyciągnęli lekcji z własnej historii, bo nie było rozliczenia po ukraińskim głodzie, po Gułagu, po terrorze lat 1937-38. Nie było momentu, w którym sprawcy wyrazili żal. Jak się okazuje, Krawczenkowie i Kopelewowie byli w mniejszości, robili małe fale w wielkim oceanie obojętności. „To nie są ludzie, to są kułackie śmieci” – ten sentyment zajmował serca większości tych obywateli radzieckich, którzy wiedzieli, co się stało. Większość pozostałych nawet nie próbowała się dowiedzieć. W rezultacie mamy wojnę ukraińską. Powinna ona przypominać nam wszystkim, że należy uczyć się historii, wyciągać wnioski, tak teraz, jak i w odległej przeszłości.
Przemówienie wygłoszone na International Literature Festival Odesa w Batumi 5 października 2022 r.
Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com