Prawda jest bardziej skomplikowana. „Był dwór, nie ma dworu” należy do prac wyjątkowo cennych, które odczarowują mity i pokazują przeszłość w całej złożoności. Socjolożka Anna Wylęgała odtwarza obraz reformy rolnej, zbierając i zestawiając relacje chłopów, ziemian i urzędników. Korzysta ze źródeł pisanych, ale zrąb pracy stanowi historia mówiona: ponad setka wywiadów przeprowadzonych (wespół z Małgorzatą Łukianow) z mieszkańcami wsi i fornalami w parcelowanych majątkach. Badanie skoncentrowane jest na historii 12 majątków na Kielecczyźnie, których powojenne losy – jak dowodzi autorka – można uznać za reprezentatywne dla przebiegu całej reformy.
Gospodarze i fornale
Wnioski płynące z książki są rewolucyjne. Skrupulatnie zrekonstruowana chłopska pamięć w węzłowych miejscach okazuje się sprzeczna z potocznymi wyobrażeniami o stosunkach społecznych na polskiej wsi.
Wbrew utartym schematom najważniejsza linia podziału przebiegała nie między dziedzicem a resztą wsi, ale między chłopami posiadającymi własną ziemię a fornalami pracującymi w dworskim majątku.
Gospodarze pracujący „na swoim” traktowali „dworusów” z dystansem i wyższością; odrębność od fornali wyznaczała ich status społeczny i budowała poczucie wartości. Animozje między wspólnotami wyznaczały dynamikę życia wsi – np. aż do 1944 r. prawie nie zdarzały się małżeństwa mieszane, a relacje towarzyskie ograniczały się do udziału w zabawach dożynkowych, podczas których dochodziło do bijatyk między gospodarzami a fornalami.
Zdaniem mieszkańców wsi praca w majątku była lżejsza, mniej odpowiedzialna i gwarantująca stabilizację, zwłaszcza podczas okupacji. „Łuni we wojnę to mieli dobrze – wspominał jeden z rozmówców. – Dobrze mieli, bo ich nic nie obchodziło. (…) No lepiej, bo łuni nigdy zboża nie oddawali, dostali premie ze dworu i żyli. Poszedł do roboty, zimą młócili, mieli robotę”.
Inny respondent dodawał: „Te, co u Radziwiłła robiły, to też se żyły nieźle, bo dał im… chyba dwanaście metrów zboża dał im, dał im dwanaście metrów drzewa, no i słomy”.
Z kolei fornale i ich potomkowie, uskarżając się na swoją przedwojenną sytuację (i chwaląc dobrodziejstwo reformy 1944 r.), skupiają się nie tyle na podległości wobec dziedzica, co na fakcie, że praca w majątku lokowała ich na samym dole drabiny społecznej i skazywała na drwiny ze strony (majętniejszych) mieszkańców wsi: „Nie mieli my krzywdy za hrabiego. Ale lepiej się tak człowiek czuł, jak już jest na swoim. Bo to jak… jak we dworze, to tak każdy urągoł: a dworusie, a tego, a nie mocie nic, a tego”.
Dziedzic, ale nasz, Polak
Narracja „Był dwór, nie ma dworu” pokazuje długie trwanie przedwojennych antagonizmów. Po 1944 r. dawne podziały uległy nie tyle unieważnieniu, co transformacji. Średnio i małorolni gospodarze mieli za złe, że cześć parcelowanej ziemi dostają fornale, którzy nie będą potrafili zrobić z niej użytku. W 1948 r. żona sołtysa pisała w nadesłanym na konkurs pamiętniku: „Ci dworscy źle się gospodarzą, bo to byli zwyczajni robić, aby im tylko dzień zszedł na dworskim, a u siebie jak się nie dołożą, to nie mają, tylko wyglądają, żeby młody hrabia wrócił, to mu wszystko oddadzą”.
Gospodarze wypominali też fornalom uległość wobec komunistycznej władzy i skłonność do politycznego konformizmu: „To wszystko poszło do UB”.
Broszura pt. ‘Co dała Polsce reforma rolna?’ z 1946 r. przedstawia w złym świetle strukturę wsi polskiej w okresie międzywojennym i agituje za reformą rolną Polona
Kolejnym zaskoczeniem jest obraz ziemian w chłopskiej pamięci. W relacjach zarówno gospodarzy, jak i fornali z rzadka pojawiają się nawiązania do klasowej krzywdy albo rozpowszechnionego w komunistycznej propagandzie wizerunku „dziedzica krwiopijcy”. Chociaż – co Wylęgała wyraźnie odnotowuje – dwór był w przestrzeni wiejskiej elitarną enklawą, niedostępną dla ogółu mieszkańców, to wygnanie „panów” nie było przyjmowane z triumfem ani satysfakcją. „Sądy nad dziedzicem”, organizowane na masową skale przez wojska radzieckie, zostały przez wieś zbojkotowane. Chłopi nie chcieli uczestniczyć w publicznych rytuałach poniżania ziemian, a tym bardziej opierali się sowieckim zachętom do wymierzania im naprędce kary. Spektakle zemsty budziły raczej niesmak, zwłaszcza że czerwonoarmiści szybko dali się poznać jako okrutni gwałciciele i rabusie, nieoszczędzający bynajmniej prostych ludzi.
Zdarzało się, że tylko za sprawą wstawiennictwa wsi Rosjanie odstępowali od zaplanowanej egzekucji; kiedy indziej ziemianie ratowali życie, szukając schronienia w chłopskich chatach.
W wojennej zawierusze i atmosferze nadciągającej rewolucji zdarzały się oczywiście też sytuacje, kiedy służba dworska brutalnie wygania dawnych dziedziców, ale nie były to postawy dominujące.
Współczucie było częstsze niż pragnienie zemsty.
Mieszkanka czworaków wspomina właścicieli majątku: „Jak Ruski przyszedł, to wysiedlił ich. I oni, biedaki, pojechali. Każdy ich żałował, bo dobrzy byli dla ludzi. (…) Wysiedlili ich. Kazali im się wynieść, to płakała hrabina i jechała. Jakby to komu krzywdę zrobiła”.
Niekiedy poczucie narodowej wspólnoty brało górę nad podziałami klasowymi: „Dziedzic, bo dziedzic, ale u niego się partyzanci zatrzymywali, u niego wszystko, za czasów okupacji był Polakiem. A potem potraktowali go jak psa”.
Nowe prawo zmuszało byłych właścicieli majątków do zamieszkania w odległości nie mniejszej niż 50 km od dworu, jednak nie kończyło kontaktów między wsią a dziedzicem. Przeciwnie – w większości przypadków relacje były podtrzymywane. Chłopi wozili do miast żywność, w pierwszych latach po reformie ziemianie byli bowiem szykanowani i często pozbawieni pracy. Życzliwość wsi, często będąca odpowiedzią na przedwojenną działalność ziemian, którzy fundowali kościoły lub organizowali naukę dla chłopskich dzieci, przetrwała przez kolejne dekady PRL. Byli dziedzice, jeśli przyjeżdżali w dawne strony, witani byli z atencją, a na ich pogrzeby w rodzinnych grobowcach tłumnie ściągały gospodarze.
Także współczesna reprywatyzacja dworów spotyka się na wsi raczej z życzliwym przyjęciem. Mieszkańcy cieszą się, że zrujnowane budynki odzyskują dawny blask: „Ich był [pałac], to powinien być zwrócony. Przecież oni go nie ukradli”.
Najgorzej miały wdowy
„Rozpoczęła się parcelacja – wśród wymysłów, przekleństw, wódki i przekupstw” – napisał we wspomnieniach zarządca komisaryczny majątku w Pławowicach. Książka Wylęgały opowiada nie tylko o społecznych relacjach na wsi u zarania PRL, ale jest też mikrohistorycznym studium przebiegu reformy. Autorka odtwarza działanie biurokratycznej maszyny oraz – co najważniejsze – jak podział obszarniczej ziemi został zapamiętany przez jego beneficjentów.
Powojenna reforma rolna nie uzdrowiła wsi, tylko stare patologie zastąpiła nowymi. Na zdjęciu: uroczyste nadanie chłopom ziemi, Łódź, 1945 r. FOT. PAP
Chociaż propaganda PRL przez lata pielęgnowała obraz reformy rolnej jako aktu dziejowej sprawiedliwości, w ramach którego skonfiskowano panom majątki i oddano ludowi, w rzeczywistości obdarowani musieli za otrzymaną ziemię wiele lat spłacać raty – dla wielu był to ciężar nie do udźwignięcia, zmuszający do porzucenia gospodarstwa. Wyjątkowo doskwierał też brak koni i narzędzi rolniczych do uprawiania rozparcelowania pól, ponieważ wyposażenie dworów zostało wcześniej zniszczone, rozszabrowane lub zabrane przez państwo.
Procedury podziału ziemi ujawniły i podsyciły zastane konflikty.
Pieniądze oraz znajomości sprawiały, że najlepsze grunty dostali rolnicy najskuteczniej zabiegający o swoje sprawy, a nie najbardziej potrzebujący.
Priorytetowo traktowani byli lokalni działacze PPR, w najgorszym położeniu znalazły się zaś wdowy (których po wojnie wszak nie brakowało) – komisje parcelacyjne, składające się z samych mężczyzn, dyskryminowały kobiety, wychodząc z założenia, że i tak nie poradzą sobie z uprawą dodatkowych gruntów i „ziemia się zmarnuje”.
„Ni to gospodorz, ni dziod”
Jak zauważa Wylęgała, jednym z motywów łączących chłopskie wspomnienia o podziale ziemi jest „poczucie, że reforma łamała podstawową zasadę funkcjonowania wiejskiego świata, którą była nienaruszalność prawa własności. Jeśli ziemię można odebrać dziedzicowi, to za chwilę władza odbierze ją wrogowi ludu; a gdy odbierze wrogowi ludu, przyjdzie kolej na zwykłego chłopa. Chłopi żałują hrabiny, bo w jej losie widzą przeczuwany swój własny – co częściowo zresztą ziści się podczas prób kolektywizacji polskiego rolnictwa w latach pięćdziesiątych”.
Być może jest to kluczowy wniosek pracy pokazujący, że sposób postrzegania reformy przez wieś diametralnie odmienny był od tego, jak pokazywała ją ideologiczna narracja władz. Ogół chłopów podchodził do narzuconej rewolucji komunistycznej nieufnie, nieraz ze strachem. „A co ja bym miał, jakby kto do mnie przyszedł i zabrał moje pole?” – po latach wspomina swoje obawy jeden z mieszkańców wsi. Kto inny solidaryzuje się z krzywdą ziemian: „Każdemu chyba przykro, jak mu własność zabierają”. Lęk przed nową władzą, jej ukrytymi intencjami oraz bezwzględnością wobec obywateli to podstawowa emocja tych czasów.
Broszura pt. ‘Co dała Polsce reforma rolna?’ z 1946 r. przedstawia w złym świetle strukturę wsi polskiej w okresie międzywojennym i agituje za reformą rolną Polona
Bilans reformy, ukazany w książce przez pryzmat chłopskiej pamięci, jest niejednoznaczny. Samodzielni gospodarze dostrzegali głównie minusy i widzieli parcelację w kategoriach zmarnowanej szansy: „Nic mądrego nie zrobili, bo jakby to były gospodarki po pięć, dziesięć hektarów, no to zapomoga jakaś i tego, a tak to porobili po dwa, trzy hektary, to ni gospodorz, ni dziod. (…) Wyszedł z więzienia, weszedł do kryminału”.
Służba dworska i robotnicy w majątku mieli w tej kwestii zdecydowanie odmienne zadanie, ale i oni dostrzegali w uwłaszczeniu bezrolnych przede wszystkim źródło osobistej godności a nie dobrobytu: „Jaką bidę miał, to miał, ale swoją”.
Z deszczu pod rynnę
Nie kwestionując, że wieś w II RP była obszarem drastycznych nierówności, autorka uzmysławia czytelnikowi, że PRL, zamiast uzdrowić sytuację, raczej zastąpiła stare patologie nowymi: „Można zaryzykować stwierdzenie, że reforma rolna, choć w teorii usunąć miała bolączki polskiej wsi z jej anachroniczną postfeudalną strukturą własności i zależności, w istocie zakonserwowała na dziesięciolecia strukturę inną, równie nieefektywną, której kres położył kapitalizm”.
Z jednej strony najbardziej dyskryminowana grupa społeczna zdobyła własną ziemię i mogła się poczuć pełnoprawnymi gospodarzami, z drugiej polityka państwa w wielu obszarach powielała, a nawet potęgowała przedwojenne niesprawiedliwości. Indywidualni rolnicy objęci byli systemem dostaw obowiązkowych – we wspomnieniach przyrównywanym do pańszczyzny – zaś stosunek dyrekcji PGR do pracowników nieraz bywał bardziej bezwzględny niż w czasach ziemiańskich majątków.
Opowieść o pamięci odsłania ukryty skrypt reformy rolnej.
Poprawa życia ubogich stanowiła dla nowych władz efekt pożądany, lecz poboczny – nadrzędnym celem było zniszczenie ziemiaństwa jako grupy społecznej.
Nacisk kładziono nie na to, żeby chłopom się poprawiło, lecz by dziedzicom pogorszyło. Stąd oczywiście konfiskowanie ziemi w trybie administracyjnym, bez odszkodowań – podczas gdy od parcelantów pobierano wcale nie małe opłaty. Zamysłem politycznym należy też tłumaczyć szeroko stosowane represje wobec ziemian, którym nie pozwalano pozostać w majątkach nawet w charakterze pracowników, pozbawiając odradzającą się po wojnie gospodarkę wsparcia ze strony tysięcy wysoko kwalifikowanych ekspertów od rolnictwa.
Reforma rolna nie została zapomniana – ani przez mieszkańców wsi, ani przez ziemian – jednak pamięć o niej wymyka się łatwym interpretacjom. Wylęgała słusznie przypomina, że odgórnie narzucane przez władze PRL formy upamiętniania, np. oficjalne święto reformy, nigdy się na wsi nie przyjęły. Parcelacja ziemi obszarniczej, chociaż poprawiła los fornali i małorolnych gospodarzy, nie stała się wydarzeniem przełomowym, takim jak niegdyś zniesienie pańszczyzny. Raczej dezintegrowała, niż jednoczyła lokalną społeczność.
„Był dwór nie ma dworu” nie jest książką z tezą, zaś autorka waży racje i wystrzega się publicystycznych uproszczeń. Pozostawia jednak czytelnika z solidną porcją argumentów, że komunistyczny projekt modernizacyjny już w punkcie startu skazany był na niepowodzenie.
Był dwór, nie ma dworu. Reforma rolna w Polsce
Anna Wylęgała
Wołowiec, Czarne 2021
Anna Wylegała, ‘Był dwór, nie ma dworu. Reforma rolna w Polsce’ materiały prasowe