Zdjęcie: Zygmunt Bauman, MEET Digital Culture Center. Fot. Massimo Demelas. Źródło: Flickr (CC BY-SA 2.0).
Zygmunt Bauman i cienie wielkiego sukcesu. Wokół „Wygnańca” Artura Domosławskiego [część II]
Henryk Grynberg
Bauman nawet po latach upierał się, że „syjonizm to nacjonalizm jak każdy inny”, jakby nie znał historii Żydów. I że „Żydzi są nierozłączną częścią narodów, z którymi żyją”, choć Holokaust wykazał coś wprost przeciwnego – pisze w drugiej odsłonie tekstu o bohaterze „Wygnańca” Henryk Grynberg.
.
W Izraelu, azylu żydowskich wygnańców i uchodźców, Bauman „odmówił identyfikacji z państwem narodowym” [wszystkie cytaty pochodzą z „Wygnańca” Artura Domosławskiego – przyp. HG]. Czyste rezonerstwo, bo różne bywają państwa narodowe. Wierzę, że „polskość i żydowskość pozostały w nim i zawsze miały boleć”, ale druga część tego zdania: „zwłaszcza wtedy, gdy w imieniu jednej lub drugiej ze wspólnot dopuszczano się niegodziwości”, wymaga jakichś dowodów. Polscy Żydzi, których znałem, a zwłaszcza ocaleńcy, kochali Izrael. Nawet znani komuniści jak Hersz Smolar (ojciec Aleksandra i Eugeniusza) czy Dawid Sfard, którego syn został Baumana zięciem. U żadnego innego Żyda nie czytałem, że „syjonizm, który zawsze był agenturą burżuazyjną, przekształcił się w zwykłą bandę amerykańskich szpiegów i dywersantów”, a tak pisał Bauman w oświadczeniu, że zrywa z ojcem z powodu jego syjonistycznych poglądów, choć było to długo przed Marcem, gdy nikt nikogo do takich oświadczeń nie zmuszał. Nawet po latach upierał się, że „syjonizm to nacjonalizm jak każdy inny”, jakby nie znał historii Żydów. I że „Żydzi są nierozłączną częścią narodów, z którymi żyją” [s. 210], choć Holokaust wykazał coś wprost przeciwnego.
„Patrzył na dokonywane przez przywódców Izraela czystki etniczne, na okupację ziem palestyńskich, rozbudowywanie nielegalnych osiedli na cudzej ziemi, dyskryminację Palestyńczyków w Izraelu” – wylicza Domosławski [s. 62] gołosłownie i arbitralnie, bo żaden sąd jeszcze spornych kwestii tych ziem nie rozstrzygnął, a dawno by to uczynił, gdyby to rzeczywiście były „nielegalne osiedla na cudzej ziemi”, nielegalna „okupacja” i „czystki etniczne”. Poza tym nie ma „Palestyńczyków w Izraelu”, jest tylko mniejszość arabska na prawach obywatelskich. Dyskryminacja pewno się zdarza jak wszędzie, ale nikt i nic nie zmusza ich do emigracji i nie emigrują. „Krytykuje okupację ziem arabskich zajętych przez Izrael podczas wojny sześciodniowej” [s. 468]. Znów błąd historyczny, bo Izrael nie zajął ziem należących do jakiegoś państwa, lecz nielegalnie okupowane od 1948 roku przez Jordanię i Syrię oraz Synaj, który wkrótce zwrócił Egiptowi.
„W Izraelu politycy i środki masowego przekazu nakręcają histerię. Głoszą, że państwa arabskie szykują się do inwazji, wymazania Izraela z mapy […], przeprowadzenia drugiego Holokaustu”. Tak Domosławski szkicuje tło wojny sześciodniowej, pomijając blokadę Zatoki Akaba przez Egipt, usunięcie oddziałów rozjemczych z Synaju i mobilizację wojsk arabskich na granicach kraju, który w newralgicznej środkowej części miał tylko kilkanaście kilometrów szerokości, oraz entuzjazm w Kairze i Damaszku, gdzie nie kryto zamiarów utopienia Żydów w morzu.
Ja dobrze pamiętam te dni i przerażenie Żydów na całym świecie. „Izrael poszedł na wojnę, mimo że do rozładowania napięcia wystarczyłaby dobra dyplomacja” – pisze Domosławski, powołując się na Toma Segeva, który po fakcie orzekł, że „groźba «eksterminacji» nie była zatem rzeczywista”. Ja bym wolał dowiedzieć się z tej biografii opinii Baumana, wojskowego i filozofa, czy groźba nowego Holokaustu nie była „rzeczywista” i czy wolno było ryzykować. Nieprawdą jest, że 32 rodziny ortodoksyjnych Żydów, które wiosną 1968 roku osiedlają się w Hebronie, „zakładają pierwszą żydowską kolonię na Zachodnim Brzegu” i że to „początek bezprawnego tworzenia żydowskich osiedli na terytoriach okupowanych” [s. 473]. Żydzi mieszkali w Hebronie dużo dawniej, lecz w 1929 roku zostali wymordowani przez sąsiadów, a w 1968 roku wrócili do pożydowskich nieruchomości. Nie było i nie ma żadnego bezprawia w osiedlaniu się Żydów „na terytoriach okupowanych” kolejno przez Turcję, Wielką Brytanię, Jordanię, a od 1967 roku przez Izrael – nie ma takiej antyżydowskiej ustawy. Jestem pewny, że komunistów z Polski poddawano w Izraelu „zabiegom operacyjnego rozpoznania […] badano ich poglądy, kontakty […] drogę przekazywanych […] wiadomości […] sieć personalnych powiązań”, ale czy bez powodu? Byłem lojalnym studentem komunistycznego dziennikarstwa, gdy wywiad polski złożył mi „ofertę nie do odrzucenia”, bo moja najbliższa rodzina złożyła papiery na wyjazd do Izraela. Po Październiku udało mi się z tego wywinąć, lecz gdy się zwróciłem o paszport, żeby pojechać tam w odwiedziny, chcieli, żebym „tylko” zabrał ze sobą list i przesłał na wskazany adres [patrz „Ciąg dalszy”, rozdz. „Interludium”].
Drażnili go ci, co chcą być Żydami
W Izraelu Bauman stał się pacyfistą jak nigdy przedtem. Niepokoiła go „militaryzacja Izraelczyków”, ostrzegał, że „w cywilnym życiu nie odniosą korzyści ze swej wojennej chwały”, niepokoił się o „hasła narzucające społeczeństwu cywilnemu wartości militarne” i orzekł, że „Izrael nie chce pokoju” [s. 494–497] – bez badań socjologicznych, a nawet bez zapytania, czy strona przeciwna chce pokoju. Chciał „walczyć z nacjonalistycznym obłędem” – ale nie arabskim. „Zguba Izraela nie w Arabach, lecz Żydach”; „ten naród nie ma większych wrogów niż on sam”. Na pytanie, dlaczego opuścił Izrael, odpowie po latach, że woli być „ofiarą nacjonalizmu niż jego nosicielem i praktykantem” [s. 500–501]. W prywatnym liście pisał, że „nie należy się dziwić samobójcom z Hamasu wzorującym się na żydowskich bojownikach z getta warszawskiego i białostockiego” i retorycznie pytał, „czymże jest mur wznoszony dziś wokół terenów okupowanych, jeśli nie próbą prześcignięcia zleceniodawców muru wokół warszawskiego getta?” – jakby nie miał pojęcia o Holokauście. „Oby słowa tego wybitnego człowieka zostały wysłuchane. Fakt, że powiedział to Żyd, ma dla nas podwójne znaczenie” – przyklasnął mu palestyński terrorysta Mustafa Barghouti, dodając, że „Baumana w Izraelu nazywają już Żydem nienawidzącym własnego narodu” [s. 509].
Ja bym powiedział, że nie chciał być Żydem (dlatego uciekał w komunizm) i drażnili go ci, co chcą być Żydami – można się czegoś takiego nabawić od antysemitów. Sam się poniekąd do tego przyznał, mówiąc, że aby „poświęcić życie zawracaniu syjonistycznego tworu z drogi, jaką z własnego wyboru podążał, trzeba by mi chyba być bardziej Żydem niż jestem…” [s. 510]. Domosławski też bezdyskusyjnie potępia politykę Izraela „wobec okupowanych i prześladowanych Palestyńczyków”. Zakłada, że Bauman „czuł, że niegodziwości są popełniane także w jego imieniu” [s. 514], jakby te „niegodziwości” były udowodnione. Sprzeczne z faktami jest również twierdzenie, że „nie on wybierał koleje swego życia” [s. 516]. Do ucieczki z Polski rzeczywiście został zmuszony (w 1939 i 1968 roku), ale nie do antysyjonizmu. KBW nie wybierał, Informacji Wojskowej też nie, ale komunizm, marksizm, neokomunizm i neomarksizm owszem. Kołakowski odżegnał się od marksizmu, a Bauman nie – to był wolny wybór. Twierdził, że w warunkach globalizacji „przyczyny naszego położenia wymykają się ludzkiej obserwacji” i tworzą „niespotykaną w dziejach przestrzeń dla wielkiego kłamstwa i manipulacji” [s. 686], ale nie dostrzegł tylko, że niektóre z jego wypowiedzi są tego dowodem.
Niezrozumienie Holokaustu
Holokaust według Baumana „nie jest anomalią, lecz konsekwencją nowoczesności”, cywilizacji, która umożliwiła taką zbrodnię [s. 621]. Odpowiedzialność za nią przypisuje nowoczesnemu państwu. Argumentuje, że „nauka i rozum nie stanęły na przeszkodzie ludobójstwu”, że nie zabezpieczyły przed nim również „mechanizmy moralne społeczeństwa, kodeksy etyczne ani przykazania religijne” [s. 622], że takiej zbrodni dokonać mogło tylko państwo „z jego monopolem na środki przemocy”, nowoczesną machiną administracyjną, inżynierią społeczną i tłumieniem „podstawowych odruchów moralnych” za pomocą propagandy, która przeobrażała Żyda w „istotę odczłowieczoną”, a „nie było to trudne w chrześcijańskim społeczeństwie”, w którym od wieków przedstawiano Żyda „jako nosiciela zła”. Innymi słowy, antysemityzm był od tego nieodłączny, lecz nowoczesność była warunkiem sine qua non. Bauman twierdzi, że Holokaust może się powtórzyć, że jego ofiarami mogą być nie tylko Żydzi i że zło nie wymaga współudziału, że wystarczy – jak to ujął Domosławski – „stanie na uboczu” [s. 621–624]. Ja się zgadzam z jego twierdzeniem, że „Zagłada nie jest jedynie problemem Żydów”, tak jak antysemityzm, ale nie, że „nie należy wyłącznie do narodu żydowskiego”, bo stanowczo za późno, żeby się nią dzielić.
W „Zagładzie i nowoczesności” Bauman dowodzi, że była ona produktem nowoczesności, a nie „błędem w jej funkcjonowaniu”, po czym, że była „w takim samym stopniu produktem co pomyłką nowoczesnej cywilizacji”. Twierdzi, że można ją uznać za „dowód kruchości naszej cywilizacji lub przeciwnie, za dowód siły i skuteczności jej działań” i opowiada się raczej za tym drugim poglądem, gdyż umożliwiła „nieludzkie i destrukcyjne działania na skalę niewyobrażalną. Zatem nie wiadomo, czy siła, czy słabość, a może jedno i drugie. Sam sobie zaprzecza, gdy pisze, że „w żadnym momencie […] holocaust nie popadł w konflikt z zasadami racjonalnego działania”, a parę rozdziałów później wspomina o zabijaniu „rzemieślników żydowskich bardzo potrzebnych do realizacji wojskowych zadań” i zarzuca prezesowi łódzkiego getta, Rumkowskiemu, że „nie doceniał morderczego irracjonalizmu Niemców”. Wykazuje nieznajomość przedmiotu, rozważając, „czy aryjscy sąsiedzi nie zdołali zapobiec wywiezieniu Żydów do obozów dlatego, że Żydzi byli tacy bierni i ulegli [czy może dlatego] rzadko uciekali swoim strażnikom, ponieważ nie mieli dokąd uciekać”, gdy dokumenty dowodzą, że czynili wszystko, aby uniknąć deportacji i uciekali. Niezrozumienie zdradza także jego sarkastyczna uwaga: „Pojawili się nawet samozwańczy rzecznicy nieżyjących ofiar, którzy posunęli się aż do ostrzegania przed świętokradczymi zakusami zmierzającymi do pozbawienia Żydów holokaustu, jego «chrystianizacji», czy posiania zwątpienia w jego czysto żydowski charakter przez powiązanie z ogólną niedolą nieokreślonej «ludzkości»”. Samozwańczy rzecznicy nieżyjących? We wspomnieniach i zeznaniach niezliczonych świadków powtarzają się zaklęcia ginących, żeby w ich imieniu opowiedzieli światu. O pozostałych błędach zagęszczonych w tym niefortunnym zdaniu – i dawno już skorygowanych – pisałem bardziej szczegółowo w eseju „Nowoczesne wielkie zło” [patrz „Prawda nieartystyczna”, PIW 1994 i Czarne 2002].
Antykapitalizm i antyamerykanizm
Domosławski podkreśla, że światową sławę przyniosła Baumanowi krytyka kapitalizmu. Zwłaszcza wśród młodzieży. Uczył, że „komunizm narzucił reszcie świata podjęcie […] takich zadań, jak walka z niedolą, upokorzeniem i upośledzeniem, jak właściwa rekompensata […] prawa do edukacji […] opieki zdrowotnej, ubezpieczenia społecznego…” [s. 673]. A nieprawda, bo robili to socjaliści. Komuniści uważali, że im gorzej, tym lepiej i woleli obalać niż naprawiać. Roosevelt wprowadził ubezpieczenia społeczne i inne reformy, „kradnąc piorun” socjalistom, a nie komunistom. Owszem, „wiele tych postulatów przyjmowano w świecie kapitalistycznym ze strachu przed rewolucją komunistyczną” [s. 673], ale zapobiegały jej socjalistyczne reformy, a nie komunistyczna krecia robota. Bauman twierdził, że socjaliści poddawali kapitalizm „słusznej krytyce – za nieudolność i marnotrawstwo” [s. 625], a ja pamiętam, jak w okresie odwilży na Uniwersytecie Warszawskim poddawano takiej krytyce nasz socjalizm.
Podejrzewam, że popularności przysparzał mu także modny na uczelniach antyamerykanizm. W wypowiedzi o zamachu na Amerykę dokonanym 11 września 2001 roku krytykował ją, że produkuje czterdzieści procent zanieczyszczeń i przeszkadza „w powołaniu światowego trybunału dla okiełznania ludobójstwa i poskromienia jego sprawców z obawy, żeby jej obywatele nie musieli się spowiadać z zadawanych przez siebie innym ludom cierpień i za nie odpowiadać”, oraz ostrzega, że „dla milionów ludzi zagrożonych utratą środków do życia […] Ameryka stać się może symbolem wszystkiego, co […] odczuwają jako niecne, nikczemne, niegodne i nieludzkie” [s. 687]. Taka mowa na pogrzebie trzech tysięcy amerykańskich ofiar ludobójstwa. Kapitalistyczna Ameryka produkuje obecnie piętnaście procent zanieczyszczeń, a socjalistyczne Chiny trzydzieści. Zanieczyszczając naturalne środowisko, Ameryka wytwarzała i wytwarza więcej żywności niż reszta świata, ratując go od śmierci głodowej. Ameryka rzeczywiście nie zgadza się, by wrogowie wymierzali jej obywatelom swoją niesprawiedliwość. Nikt nie uczynił więcej przeciw ludobójstwom niż Ameryka i nie udziela tyle darmowej pomocy niż Ameryka. Skłonność do winienia Ameryki zaraz po ludobójczej zbrodni, której padła ofiarą, zauważyłem również u paru innych polskich intelektualistów komunistycznego pochodzenia.
Eklektyczna ideologia Baumana
„Człowiek postępujący moralnie czuje się odpowiedzialny za drugiego człowieka i nie oczekuje rewanżu. Postępuje moralnie, ponieważ tak należy” [s. 630]. To prosto z Talmudu, a dokładniej z wyboru sentencji pt. „Pirkej Awot”, na który Bauman się nie powołuje. Jego własna sentencja, że „można być wyposażonym w najszlachetniejsze zasady, mieć najlepsze intencje – i popełniać zbrodnie”, brzmi jak próba obrony komunizmu, w którym jedni może mieli dobre intencje, gdy inni pod takim pozorem mordowali i rabowali. Zauważył, że „w komunizmie – inaczej niż w faszyzmie – doszło do rozejścia się praktyki z ideą” [s. 633], ale nie dodał, że to świadczy o fałszu i hipokryzji. Nie chciał uchodzić za relatywistę, a równocześnie twierdził, że „«prawda obiektywna» jest wręcz dążeniem do monopolu” – bez zaznaczenia, że do takiego monopolu dążyli i dążą marksiści, komuniści i neomarksiści. I wątpię, czy ustrój, któremu obiektywna prawda wydaje się „niebezpieczna”, może być demokratyczny. Nie rozumiem, na jakiej podstawie Domosławski w tym miejscu dodaje, że prawda obiektywna „bywa dla demokratycznego ładu śmiertelnie niebezpieczna” [s. 661], ale wątpię, by taki ład mógł być demokratyczny. „Dyscyplinie nowego ładu podporządkowuje się całe społeczeństwo – dyskretnie, stopniowo, niezauważalnie. Rynek już oderwał się od demokratycznej kontroli. Teraz oddziela się od niej władza polityczna. Tę faktycznie sprawują biurokraci i eksperci […] Pomagają im nowe technologie. Sprzyjają ulegające presji media […]”. Tak biograf za swoim bohaterem charakteryzuje „ekspansję nowego kapitalizmu”, ale jest to dosłowny opis nowego socjalizmu, który dziś, na naszym oczach, neomarksistowska koalicja usiłuje wepchnąć w gardło Ameryce.
Według Domosławskiego Bauman „wysyła niejednoznaczne sygnały”, że odchodzi od „marksistowskiej ortodoksji”, a jednak „nieustająco inspiruje się fragmentami myśli Marksa” [s. 561] i sam przyznaje, że jest „eklektyczny, że jedynie miesza, przetwarza, łączy rozmaite odkrycia innych” [s. 564], że czerpie z Kafki, Mrożka, Kundery. Mrożek i Kundera byli antykomunistami, a Kafka niemal syjonistą. Najważniejszym z pisarzy był dla niego – według Domosławskiego – Camus. Też antykomunista. Bauman wymyślił sobie własną ideologię: socjalistyczne ideały jako „zadanie, które nigdy się nie kończy” [s. 585]. Czyli nigdy niespełniona obietnica. Jak w Związku Młodzieży Polskiej, gdzie nas uczono, że budujemy raj dla przyszłych pokoleń. W „Solidarności” widział nie ruch przeciwko systemowi, lecz dojrzewanie socjalizmu (esej „O dojrzewaniu socjalizmu”), a dojrzewał on – na naszym oczach – do upadku. Mówił, że „inspiruje się myślą zarówno liberalną, jak i socjalistyczną” [s. 700], a kiedy indziej: „Umrę socjalistą” [tamże]. Twierdził, że dzięki Gramsciemu przestał być „ortodoksyjnym marksistą, nie stając się antymarksistą” [s. 708]. Brzmiał jak komunista, mówiąc, że socjalizm jest „ostrzem noża przyłożonym do panujących w obecnie istniejącym społeczeństwie rażących niesprawiedliwości” [s. 713] i jak socjalista wybierał „państwo socjalne” [s. 719]. Na pytanie, czy chce zmienić świat, odpowiedział, że chce „tylko by ludzkość się zmieniła” [s. 721] – co na jedno wychodzi – a parę stronic dalej czytam, że „nie ukrywał, że marzy o zmianie świata”. Ma się wrażenie, że nie pamiętał, co mówi.
Czym zastąpić Zachód?
Nie dokończył zamówionej we Włoszech wypowiedzi na temat „schyłku Zachodu”. Zrobiła to po jego śmierci jego druga żona Aleksandra Jasińska-Kania i tekst ukazał się jako dwugłos. Ja znalazłem go we wrocławskiej „Odrze” pod tytułem „Zachód chyli się ku upadkowi” i zainteresowałem się, bo mnie już w połowie zeszłego wieku o tym chyleniu się uczono. Profesor pewno ma rację, że „ludzie mogą być wolni tylko pod warunkiem, że potrafią korzystać ze swej wolności” – najlepszym dowodem Polska. Równie pouczające jest przytoczone spostrzeżenie Umberto Eco, że dla „populistycznej” władzy niezbędne jest „posiadanie wroga” i „dlatego gdy wroga nie ma, koniecznie trzeba go stworzyć”. Trzeba tylko dodać, że wróg taki jest niezbędny zarówno faszyzmowi, jak i komunizmowi i że wrogiem najczęściej „stwarzanym” byli i są Żydzi – o czym tu się nie wspomina.
W tym kontekście wybranym wrogiem jest „establishment” jako „zbiór ludzi przestarzałych, należących do minionej epoki, tak zacofanych, że muszą zostać wypchnięci z teraźniejszości […] podczas gdy ludzie silni, gotowi wysłać [ów establishment] na śmietnik, gdzie jego miejsce, jawią się jako wodzowie nowego początku – po czym ci, którzy do tej pory byli niczym, będą wszystkim”. Jak „dziś niczym, jutro wszystkim my” w „Międzynarodówce”? „Taki jest właśnie Zachód będący – jak niektórzy z nas podejrzewają z przerażeniem, a inni myślą o tym z nadzieją i radością – w zaawansowanym stadium upadku […]. I niech tak będzie. Krzyżyk na drogę” – konkludują współautorzy bez wyjaśnienia, co będzie, jeśli „tak będzie”. Czy zastąpi go Wschód? Z Chinami na czele? Pewne jest tylko, że komunizm – który przyszedł z uniwersytetu, naszkodził, namordował i nigdy nie poniósł kary – wciąż tam jest i, jak widać, nie traci nadziei. Niektóre z powyższych uwag zapisałem w „Pamiętniku 4” pod datą 18 stycznia 2018, ignorując końcowe zdanie prof. Jasińskiej-Kani o budowie „statków, które pozwolą ludzkości przeżyć po zniknięciu Zachodu”. Dzisiaj wydaje mi się ono bardziej aktualne.
***
Zygmunt Bauman opublikował 57 książek, tłumaczonych na 33 języki. Otrzymał między innymi prestiżowe nagrody Theodora Adorna i Księcia Asturii, oraz doktoraty honorowe dziewięciu uczelni między innymi w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Szwecji, Danii i Norwegii, lecz nasz Uniwersytet Warszawski odmówił mu honorowego odnowienia doktoratu przez tamten młodzieńczy epizod z KBW i Informacją Wojskową, pomimo że – jak pisze jego biograf – „brak przykładu choćby jednego konkretnego czynu zasługującego na wieczne potępienie” [s. 785]. Wśród niewinnych, którzy go utrącili, nie zabrakło wieloletnich członków partii, a najzajadlejszy, który określił KBW jako „formację porównywalną z SS”, okazał się gorliwym tajnym donosicielem SB [s. 799]. Odmówiono mu również doktoratu honoris causa na poznańskim Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza i honorowego obywatelstwa miasta, w którym się urodził.
Książka:
Artur Domosławski, „Wygnaniec. 21 scen z życia Zygmunta Baumana”, wyd. Wielka Litera, Warszawa 2021.
Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com