Spektakl na podstawie “Solarisa” Stanisława Lema na lotnisku Neuhardenberg, 2004, fot. Lieberenz / ullstein bild / Getty Images
Cały smutek utopii, czyli Stanisław Lem o szczęśliwych społeczeństwach
Karolina Rychter
Lem w swoich powieściach pokazywał, że granica między utopią a dystopią jest płynna. Powszechną szczęśliwość osiąga się pewnym kosztem. Cena, którą trzeba za nią zapłacić, sprawia, że szczęśliwość ta podszyta jest smutkiem i melancholią lub też okazuje się całkowicie iluzoryczna.
.
Labirynt niekończących się korytarzy
“Poczułem nieruchomy, biały labirynt, który za tą cienką przegrodą czekał niewzruszenie na moją, równie jak on, nieskończoną wędrówkę, sieci jego korytarzy, oddzielone dźwiękoszczelnymi ścianami pokoje, każdy gotów był wciągnąć mnie w swoją historię, aby zaraz wypluć na powrót”– w nagłym przebłysku rozpoznania opisuje swoje położenie bohater “Pamiętnika znalezionego w wannie”, jednej z najbardziej intrygujących i najwyraźniej filozoficznych powieści Stanisława Lema. Można ją czytać jako satyryczny obraz rozrośniętej do monstrualnych rozmiarów, pożerającej samą siebie biurokracji, ale także jako wizję egzystencjalnej sytuacji człowieka, który dowiaduje się, że na pytanie o cel jego Misji, która jest zarazem jedynym celem jego życia, “nie będzie odpowiedzi”. W szpiegowskim świecie podwójnych agentów, pozorów, symulakrów i zaszyfrowanych wiadomości nie sposób bowiem znaleźć sensu:
Rozłamany szyfr jest dalej szyfrem. Pod okiem fachowca złuszczy z siebie osłonę po osłonie. Jest niewyczerpalny. Nie ma kresu ani dna. Można zagłębiać się w jego warstwach coraz trudniej dostępnych, coraz głębszych, ale to wędrówka nieskończona.
Tę ponurą możliwość dotyczącą naszych zdolności poznawczych i naszego położenia w świecie Lem przedstawia z pomocą ironicznie i z humorem opisanej, ale jednak dojmująco zimnej i przerażającej wizji tego, jak może wyglądać społeczeństwo w niedalekiej przyszłości. W ten sposób “Pamiętnik znaleziony w wannie”wpisuje się w szereg utworów Lema, w których podejmuje on polemikę z myśleniem utopijnym, pokazując, jak płynna może być granica między utopią a dystopią. Gmach, po którym błąka się bezimienny bohater powieści, jest totalny, wszechogarniający i wszechwiedzący. Przypomina policyjne państwo totalitarne kontrolujące każdy, najmniejszy ruch swoich obywateli. Bohater nie ma – już nie ma albo nigdy nie miał – żadnych osobistych wspomnień, żadnych punktów zaczepienia pozwalających mu orientować się w upływie czasu: nastawia na chybił trafił zegarek, widzi w lustrze swoją coraz bardziej zmęczoną i przerażoną twarz. Powieść może być studium szaleństwa, ale też obrazem społeczeństwa, w którym jednostki są pozbawione przestrzeni prywatnej. Nawet ostatni skrawek takiej przestrzeni – łazienka – jest zimnym, “podobnym do chirurgicznej salki” pomieszczeniem, które również zapewnia samotność tylko wtedy, gdy akurat nikt inny jej nie zajmuje. Jednak to ona jest jedynym miejscem, gdzie bohater może się zdrzemnąć lub spróbować zebrać myśli. Poza tym porusza się wyłącznie w sferze urzędowej – wraz z anonimowym tłumem petentów przemierza niekończące się korytarze, jeździ windą, pije biurową herbatę, od czasu do czasu znajduje się w stołówce wydającej niesmaczne, pozbawione właściwości jedzenie. Wszystko to przypomina “nie-miejsce”, które francuski etnolog i antropolog kulturowy Marc Augé opisywał jako “przestrzeń, której nie da się określić ani jako tożsamościowej, ani znajomej, ani historycznej”, zaliczając do niej charakterystyczne dla nadnowoczesności anonimowe lotniska, supermarkety, autostrady.
Chociaż każdy z kolejnych ekscentrycznych agentów, których nasz bohater napotyka w swojej wędrówce po urzędowych pokojach, stara się wciągnąć go w swoją historię i przeciągnąć na swoją stronę, to żadne sojusze, więzi czy przyjaźnie nie są w tym świecie możliwe. Bohater szybko uświadamia sobie, że ekscentryczność i indywidualność są tu pozorne. W Gmachu wszystko przebiega wedle ustalonego planu, a jego własny los wyznaczają te same trajektorie, co losy jego poprzedników. Augé twierdzi, że “to właśnie w anonimowości nie-miejsc doświadcza się samotnie wspólnoty ludzkiego przeznaczenia”, ale w “Pamiętniku znalezionym w wannie” świadomość, że peregrynacje bohatera są powtórzeniem wędrówek innych agentów nie daje mu poczucia wspólnoty, ale raczej uświadamia, że jest trybikiem bezlitosnej, wszechwładnej, a zarazem w przygnębiający sposób banalnej maszyny. O ile początkowo pragnie, żeby w rzekomo zaszyfrowanych wiadomościach był ukryty sens, a nie kolejne warstwy coraz bardziej prymitywnych i absurdalnych interpretacji, to z czasem zaczyna liczyć na omylność gmachu, na obecność w nim czynnika ludzkiego, równoznacznego z jakimś marginesem wolności, możliwością choćby minimalnej zmiany z góry wyznaczonego i prozaicznego losu:
Wpisując niewyraźnie numer pokoju, dopuszczono się względem mnie przeoczenia, jakże ludzkiego, i to utwierdziło mnie w przekonaniu, że mimo wszystko działa wokół czynnik omylności, która dopuszcza istnienie tajemnicy i swobody.
W tym trywializującym ludzkie życie braku swobody Lem zdaje się widzieć mroczną i niebezpieczną stronę odgórnie urządzonych społeczeństw. Z pozoru tylko dużo szczęśliwszych – jak te przedstawione w “Kongresie futurologicznym” czy w “Powrocie z gwiazd” – niż zamknięta społeczność funkcjonująca w Gmachu. Bohater w pewnym momencie konstatuje, że w całym swym gorączkowym uwikłaniu nie pomyślał ani razu o Wielkiej Bramie, wyjściu z Gmachu:
Dlaczego dotąd nie pomyślałem o ucieczce, o próbie pozbycia się wszystkiego wraz z Misją, instrukcją, raczej jej pozorem, z fałszywym spiskiem, który spalił się na panewce? Trudno by mi było tłumaczyć się samym tylko strachem; oczywiście bałem się, że straże nie przepuszczą mnie, że zażądają przepustki, ale mogłem był przynajmniej zamyśliwać ucieczkę, tymczasem wcale nie brałem jej pod uwagę. Dlaczego? Że nie miałem dokąd iść, do czego wracać? Że Gmach mógł dosięgnąć mnie wszędzie?
Kafkowski świat Gmachu pozostaje w nieubłagalny sposób cykliczny i zamknięty, nie ma z niego ucieczki – jest jak koszmar senny, z którego nie można się obudzić. Jak dystopijny zły sen.
Scena ze spektaklu “Planeta Lem”, Madryt, 22 lipca 2011. Na zdjęciu: Miron Jagniewski (Ijon Tichy), fot. Studio PANATOFuturologiczne majaki
W “Pamiętniku znalezionym w wannie” pojawiają się nawiązania do Szekspira i Calderóna, a jego udręczony bohater w pewnym momencie łapie się na myśli, że może niewzruszone mury Gmachu to tylko jego sen albo, że ktoś inny śni o nim samym błąkającym się po niekończących się korytarzach. Motyw trudności rozróżnienia między jawą a snem, rzeczywistością a halucynacją, istniejącym realnie światem a symulacją pojawia się też w innej silnie dystopijnej powieści Lema, a mianowicie “Kongresie futurologicznym”. Jej bohater, znany z wielu utworów pisarza Ijon Tichy przybywa w niej na Ziemię na obywający się w Costaricanie Ósmy Światowy Kongres Futurologiczny. Rzeczywistość nieradzącej sobie z ogromnym przyrostem demograficznym Costaricany jest dosyć koszmarna – pełna nierówności, wszechobecnej przemocy i atmosfery napięcia, zwiastującej wybuch rebelii, która przerywa w końcu obrady futurologów. Same obrady również przedstawiają się absurdalnie – z powodu dużej liczby wystąpień prelegenci wypowiadają tylko cyfry odsyłające do najważniejszych fragmentów swoich referatów. Skądinąd proponowane przez nich w ten sposób rozwiązania problemów przeludnienia również zdają się nie mieć zbyt wiele sensu. W chaosie, który zostaje wywołany starciami policji z wzburzonym tłumem, Tichy pogrąża się w kolejnych warstwach halucynacji. W najgłębszej i najbardziej sugestywnej z nich zostaje odmrożony ze stanu hibernacji w przyszłości – w 2098 roku. Świat, w którym się budzi, jest pozornie idealny – panuje dostatek i wysoki standard życia, Nowy York jest pełen zieleni, a jego opisy przywodzą na myśl miasto-ogród z projektów Ebenezera Howarda. W sklepach można kupić oryginalne obrazy Rembrandta i Matisse’a, a tuż obok zgłosić swoją kandydaturę do Nagrody Nobla. Państwa i granice istnieją, ale nie ma wojen i konfliktów, a ludzie są zawsze uśmiechnięci, uprzejmi i spokojni. Okazuje się, że to w dużej mierze zasługa psychemii, nauki o tym, jak z pomocą środków chemicznych “łagodzić i harmonizować” to, co w człowieku dzikie, egotyczne i irracjonalne. Spontaniczne uczucia są przez nowych ludzi uznawane są nieprzyzwoite – różnorodne psychemikalia są stosowane codziennie, na każdą życiową okoliczność. Początkowo zachwycony tym wspaniałym światem Tichy stosuje je jednak niechętnie i z czasem coraz więcej zaczyna go w tej idylli niepokoić, coraz więcej dostrzega w niej rys i anomalii. Zdzierając kolejne warstwy iluzji, odkrywa, że jest ona symulacją wywoływaną przez rozpylane wszędzie w powietrzu maskony, które działając na mózg, zastępują obrazy świata zewnętrznego obrazami fikcyjnymi. Nie budzi to podejrzeń społeczeństwa przyzwyczajonego do psychemii. Tichy jednak, podobnie jak Neo w Matriksie, pod wspaniałą dekoracją odkrywa przygnębiającą rzeczywistość – umierający, zlodowaciały, przeludniony świat, w którym wynędzniali i zdeformowani przed nadużywanie psychemikaliów ludzie żyją w niezwykle ciężkich warunkach. Rzekomo ze względów humanitarnych postanowiono tę straszną prawdę przed społeczeństwem zakryć i wykreować świat pięknego i luksusowego pozoru. Jak tłumaczy Tichemu George Symington, jeden ze strażników tego porządku:
Jesteśmy zniewoleni stanem rzeczy. Zagnał nas w kąt. Gramy takimi kartami, jakie nam społeczny los wcisnął w ręce. Przynosimy spokój, pogodę i ulgę jedynym zachowanym sposobem. Utrzymujemy na skraju równowagi to, co bez nas runęłoby w agonię powszechną. Jesteśmy ostatnim Atlasem tego świata. Chodzi o to, że jeżeli już musi ginąć, niechaj nie cierpi. Jeżeli nie można odmienić prawdy, trzeba ją zasłonić, to ostatni jeszcze humanitarny, jeszcze ludzki obowiązek.
Jego potrzeba uzyskania aprobaty, zrozumienia czy rozgrzeszenia istoty nienależącej do zmanipulowanego społeczeństwa przypomina tę widoczną w argumentach, którymi Mustafa Mond próbuje przekonać Dzikusa w “Nowym wspaniałym świecie” Aldousa Huxleya. O ile jednak sztuczny raj opisany przez Huxleya jest solidnie i statycznie umocowany w rzeczywistości, ten demaskowany przez Tichego jest iluzją mającą przysłonić zbliżającą się obiektywną katastrofę.
Pracownia Stanisława Lema, 1999, fot. Witold Górka / Forum
Między utopią a dystopią
Żyjemy w czasach, w których bardziej popularne są dystopijne wizje przyszłości niż przepełnione optymizmem projekty lepszego świata. W połowie XX wieku Bertrand Russell pisał:
w naszym pozbawionym iluzji świecie, nie wierzymy już w wizje utopistów, a społeczności, zrodzone z wyobraźni, reprezentują w przejaskrawionej formie zło, które znamy z codziennego życia.
Warto jednak zauważyć, że jeszcze przed gorzkimi doświadczeniami dwóch wojen światowych, już w utworach wymienianych przez Russella jako przykłady gatunku zwanego utopią – m. in. “Utopii” More’a, “Micromagesie” Woltera, “Podróżach Gulliwera” Swifta – występuje spora dawka ironii. “Podróże Gulliwera”są często wręcz traktowane jako krytyka myślenia utopijnego. Ich autorzy mogli już przeczuwać, że granica między utopią a dystopią może być cienka. Według Jerzego Szackiego:
utopia może przeobrażać się w negatywną utopię, eutopia w dystopię, jeżeli podejść do niej z innym systemem wartości, z innymi aspiracjami, interesami, potrzebami, gustami. Można tedy powiedzieć, iż granica między utopią pozytywną i negatywną jest do pewnego stopnia płynna: to, co powinno, może w oczach innego człowieka jawić się jako to, co właśnie być nie powinno.
Płynność tej granicy zdaje się polegać też na tym, że jak wskazuje w swoich powieściach Lem, powszechną szczęśliwość zawsze osiąga się pewnym kosztem (wykluczenia charakterystycznej dla człowieka skłonności do ryzyka jak w “Powrocie z gwiazd”, pozbawienia ludzi możliwości konfrontowania się z rzeczywistością jak w “Kongresie futurologicznym “). Cena, którą trzeba za nią zapłacić, sprawia, że owa szczęśliwość podszyta jest smutkiem i melancholią lub też okazuje się całkowicie iluzoryczna. Niebezpieczeństwa, jakie zafascynowany techniką i cybernetyką Lem widział w próbach wykluczenia czynnika ludzkiego, omylności, marginesu swobody i wolności sprawiały, że budowane przez niego obrazy przyszłych społeczeństw są pełne ironii i sceptycyzmu, często niejednoznaczne. I tak “Pamiętnik znaleziony w wannie” poprzedzony jest wstępem, który miał na celu z jednej strony uśpić czujność PRL-owskiej cenzury, z drugiej strony zdystansować tekst od jego autora, przedstawiając go jako odkryty w dalekiej przyszłości relikt bliskich nam czasów. Dystopijna wizja świata pogrążonego w wywoływanej chemicznie iluzji w “Kongresie futurologicznym” sama jest halucynacją. Można twierdzić, że obie te powieści przedstawiają niebezpieczeństwa utopii. Czy jednak podejrzliwi wobec utopii nie zatracamy jednocześnie nadziei na zmianę, a w konsekwencji przestajemy działać? Zwłaszcza w kontekście kryzysu klimatycznego można by się zastanawiać, czy nie przypominamy mieszkańców świata przedstawionego w “Kongresie”, którym wydaje się, żyją w roku 2039, podczas gdy naprawdę jest rok 2098, którzy uczepieni iluzorycznego minionego świata zmierzają ku katastrofie?
To, że rzeczywistość zaczyna przypominać science-fiction, stanowi jeden z powodów, jakie podał Lem, odpowiadając w 1999 roku na pytanie, dlaczego przestał pisać w tym gatunku:
wiele zjawisk, problemów, rzeczy, spraw, o których pisałem jako o fantazmatach odległej przyszłości, stało się rzeczywistością. Nie mogłem więc już spokojnie pływać w fantazjach. Mój status wyglądał tak, jakbym znajdował się na łodzi podwodnej, podczas gdy głębokość wody, w której znajduje się łódź, gwałtownie się obniżała. Łódź staje wreszcie na dnie i zaczyna się jednocześnie wynurzać. To, co sobie wyobrażałem i umieszczałem w bardzo dalekiej, nieokreślonej przyszłości i co mnie ośmielało do rozwijania skrzydeł fantazji, zaczęło się stawać rzeczywistością. Kiedy coś wymarzonego staje się rzeczywistością, z reguły jest tak, że to, o czym się marzyło, realizuje się zawsze jako mniej nadobne, piękne, korzystne i pożyteczne dla ludzkości.
Być może dziś bardziej niż kiedykolwiek potrzebujemy mądrej fantastyki naukowej – gatunku, do którego w dużej mierze przeniosły się i myślenie utopijne, i nasze lęki związane z przyszłością.
Karolina Rychter – filozofka. Wykłada na Wydziale Artes Liberales UW. Zajmuje się związkami filozofii i literatury. Pisze też o winie i kulinariach.
Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com