Wiera Gran, gwiazda warszawskiego getta. Nazywano ją “tą”, “taką”, “zdolną do wszystkiego”. Próbowała wyjaśniać
Agata Tuszyńska
Wiera Gran (Fot. z kolekcji Agaty Tuszyńskiej / East News)
.
Rzekomo “była na usługach gestapo”. Wiera Gran zaprzeczała, próbowała wyjaśnień. To rozpętało piekło. Aresztowano ją, przesłuchiwano, sądzono
.
W listopadzie mija 15 lat od śmierci Wiery Gran
Po raz pierwszy usłyszałam o Wierze Gran w salonie Ireny Krzywickiej w podparyskim Bures-sur-Yvette u schyłku lat 80. Mówiono o gwieździe warszawskiego getta – rzekomej kolaborantce, latami walczącej o swoje dobre imię wobec „sztafety oszczerców”. Co takiego zrobiła młoda pieśniarka, by zasłużyć na podobną klątwę? Czym zawiniła lub czy zawiniła? Chęcią przeżycia? Dlaczego tak łatwo było w nią rzucić kamieniem? Czy kobieta lepiej pasuje do roli kozła ofiarnego? Zawsze czy tylko w sytuacji wojny i zagrożenia? A może w każdym miejscu i czasie? Całe swoje powojenne życie oddała walce o odzyskanie dobrego imienia. Odeszła pokonana.
Wiera Gran muzykę miała we krwi
Weronika, córka Luby i Eljasza Grynbergów, urodziła się w drodze. Z Rosji do Polski. Nikt nie wie dokładnie, gdzie i w którym roku. Miała wszystko, czego potrzeba wschodzącej gwieździe – egzotyczną urodę, piękny niski kontralt i muzykę we krwi. Była tak nieśmiała, że pierwsze piosenki śpiewała zza sceny, obawiając się zetknięcia z publicznością. Podobno debiutowała, mając 15 lat, ale nikt nie jest pewien rachunku. W połowie lat 30. jako Wiera Gran stała się ulubienicą warszawskich lokali Paradise na Nowym Świecie i Café Vogue przy Złotej. Do końca lata 1939 nagrała kilkadziesiąt piosenek o wszelkich barwach miłości. Śpiewała przeboje z repertuaru Hanki Ordonówny i Poli Negri. Na 1 września zaplanowała wyjazd na kontrakt do Paryża.
Po wkroczeniu Niemców do Warszawy wyruszyła na wschód pod opieką lekarza, Kazimierza Jezierskiego, którego wkrótce poślubiła. Kilka miesięcy spędziła we Lwowie, gdzie występowała w wypełnionym po brzegi uciekinierami Teatrze Stylowym. Namawiana przez matkę zdecydowała – mimo sprzeciwu męża – dzielić los rodziny w warszawskim getcie.
Wiera Gran przekroczyła bramę dzielnicy zamkniętej wiosną 1941. Jej pierwszy recital za murami miał miejsce 20 kwietnia, w dniu jej urodzin. Została w getcie kilkanaście miesięcy, do wielkiej akcji deportacyjnej w lipcu 1942. Całe jej dalsze życie było konsekwencją tej decyzji.
Nazywano ją tam Wierą Magnes – przyciągała tłumy do kawiarni Sztuka na Lesznie. Zmysłowym głosem śpiewała szlagiery, które jej wielbiciele znali sprzed wojny. Przychodzili, by przy szklance ciepłej wody posłuchać piosenek o miłości, tańcu, drzewach. Słuchali „Listu”, „Orchidei”, „Tango notturno” lub „Żebyś ty mnie zrozumiał”… Jej występy nazywano „mszami zapomnienia”. Przywracały godność i nadzieję.
Tryb w maszynie
Musiała pracować, a umiała tylko śpiewać, przed wojną i później chciała być gwiazdą. Pracowała na chleb i zupę, na ciasto i szampana, na sukienkę, na mleko dla sierot. Ratowała siebie i rodzinę, matkę i dwie siostry. Udawało się przez jakiś czas. Używała swoich wpływów, by zbierać fundusze dla potrzebujących, dla dzieci i głodujących artystów. „Panujące w gettowym środowisku artystycznym stosunki wykluczały staranną selekcję towarzyską” – pisał Antoni Marianowicz, satyryk i „entuzjastyczny widz”, we wspomnieniach z tamtego okresu „Życie surowo wzbronione”. Bycie słynną diwą w getcie uniemożliwiało izolację od władz. Czy to ją zgubiło?
Nie była bierną mieszkanką dzielnicy zamkniętej, stała się szczególnym trybem w gettowej maszynie. Czym różniła się od nauczycielek i krawcowych, od pracowników szopów? Tamtym również praca dawała szansę przeżycia. Czy wykonywanie poleceń okupanta można było nazwać współpracą? Za co ponoszą odpowiedzialność szefowie rad żydowskich w gettach? Rozpaczliwy gest Adama Czerniakowa świadczył o rozpaczy i bezradności.
Kiedy zaczęły odjeżdżać pierwsze transporty z Umschlagplatz do Treblinki, Wiera przy pomocy męża opuściła getto. O śmierci rodziny dowiedziała się już po aryjskiej stronie. W Babicach pod Warszawą urodziła i pochowała synka. Obserwowała z daleka łunę płonącego getta. Przeżyła.
Ucieczki Wiery Gran
Zimą 1945 ruszyła za Wisłę do radia szukać pracy. To wtedy po raz pierwszy nazwano ją kolaborantką. Nie zatrudniono jej, gdyż rzekomo „była na usługach gestapo”. Zaprzeczała, próbowała wyjaśnień. To rozpętało piekło. Aresztowano ją, przesłuchiwano, sądzono.
Zarzucano jej, jakoby „w czasie okupacji niemieckiej utrzymywała stosunki towarzyskie z osobami, które były jawnymi agentami gestapo, przez co dopuściła się czynu przestępczego przewidzianego w artykule 1 Regulaminu Sądu Obywatelskiego. Czyn ten w myśl tego Regulaminu podlega rozpoznaniu przez Sąd Obywatelski przy Centralnym Komitecie Żydów Polskich”.
Prokuratura Sądu Specjalnego umorzyła dochodzenie 26 listopada 1945 roku „wobec braku cech przestępstwa”. Sąd koleżeński ZASP-u i Związku Zawodowego Muzyków, przed którym stanęła, stwierdził w kwietniu 1946, że Wiera Gran „nie uchybiła w niczym honorowi Polki”, co dawało jej pełne prawo wykonywania zawodu.
Śledztwo i proces CKŻP trwały kilka lat. Nazwała je koszmarem gorszym niż ten wojenny. Niczego nie udowodniono. W efekcie postanowiono ją „z postawionych zarzutów uniewinnić”. Był 1949 rok. Niedługo potem opuściła Polskę.
Pomówienie o współpracę dosięgało ją wszędzie. W Izraelu widzowie grozili przebraniem się w obozowe pasiaki, jeśli ośmieli się wystąpić na scenie.
Nie było dla niej miejsca wśród ocalałych z Zagłady, oklaskiwali ją przecież niemieccy oficerowie i żydowscy kolaboranci. Jak śmiała pokazywać się wśród niedobitków Zagłady? W lipcu 1952 wyjechała do Paryża, gdzie po niedługim czasie osaczyło ją echo wcześniejszych oskarżeń. Uciekła do Wenezueli. Wszystko powtórzyło się we wzmożonym natężeniu. Uciekała znowu – przed sobą, przed własną przeszłością, przed przeklętym czasem poniżenia.
„Ta”, „taka”, „zdolna do wszystkiego”. Wiera Gran
Gwiazda, kobieta – w sytuacji niejasnej, w pejzażu zagrożenia łatwo przekształca się w postać dwuznaczną. Łatwiej niż mężczyzna. Jakby to stanowiło część jej repertuaru. Artystka estradowa od stuleci postrzegana była jako utrzymanka, a wcześniej – kobieta upadła. Gwiazda w getcie staje się według tego schematu w jednej chwili „gestapowską kurwą”. Każdy czuł się uprawniony do traktowania jej w ten sposób. Nazywa się ją „tą”, „taką”, „zdolną do wszystkiego”.
A może jej winą było jedynie to, że przeżyła? Także to, że była kobietą. Wobec kobiet stosuje się inny kodeks. Piękna, utalentowana, młoda… W taką najłatwiej można było rzucić kamieniem. Złamać jej życie. Atakowali ją głównie „swoi”, ocaleni, ci, którzy znali cenę przeżycia. Tacy, którzy sami mieli coś na sumieniu i oskarżeniami próbowali przenieść na nią ciężar swojej winy.
Wielokrotnie i na kilku kontynentach wzywano do bojkotu tej „gestapowskiej kurwy”. A jednak trwała. Występowała w paryskim hotelu Lutetia i w kabarecie Dinarzade, w Salle Pleyel i Carnegie Hall, śpiewała gościnnie w Sztokholmie i Londynie, wyjechała na tournée po Ameryce Północnej. Stale towarzyszyła jej obawa, że znowu się zacznie, że odżyje widmo przeszłości. I stale dochodziło do mniejszych lub większych awantur. Jej występy były bojkotowane przez żydowskie organizacje kobiet, powstańców, kombatantów. Najgoręcej i najbardziej wytrwale w Izraelu. Yad Vashem odmówiło jej nagrania okupacyjnego świadectwa.
Po latach czytała akta czterech swoich procesów sądowych, kafkowską opowieść o własnym życiu. Za każdym razem zrehabilitowana, czuła się nadal pobita.
Ćwierć wieku później jej rzekoma wina była nadal przedmiotem dyskusji. Sypiała czy nie sypiała z Niemcami, pozwalała się jedynie oklaskiwać, a może również przekazywała informacje. Widywano ją w miejscach, gdzie nie bywały przyzwoite kobiety, nosiła futro, kiedy inni już je oddali. Prawdy, półprawdy, insynuacje. Współpracowała z osławioną „trzynastką”, miała pistolet typu Walter, była na usługach gestapo? Walczyła z cieniami. Szymon Wiesenthal napisał do niej w liście z 28 lutego 1972 roku: „W dokumentach współpracowników gestapo nie ma Pani nazwiska”.
„Odebrali mi głos do śpiewu – powtarzała – nie odbiorą do krzyku”. Jej powojenny los stał się próbą oczyszczenia z oskarżeń, które zniszczyły jej życie.
Dzisiaj jeszcze łatwiej roznieść po świecie plotkę. Internet funduje natychmiastowy przekaz. Ma jeszcze większą moc i siłę rażenia. Opluwanie Wiery Gran byłoby teraz łatwiejsze i bardziej skuteczne. Nadal się zdarza, choć zdystansowały ją współczesne skandale. Mechanizm jest podobny. Słowa używane jak kamienie. Podobne sploty insynuacji, zarzutów, krzywdzących oskarżeń. Złośliwie, paskudnie, zza węgła. Często anonimowo uderza się w innych, słabszych, tych spoza układu. Trwa to chwilę. Odzyskanie twarzy i ponownego zaufania niekiedy już się nie udaje.
Umierała w samotności. Rozmawiała po rosyjsku z mamą, a czasem ze świętym Antonim, bo przecież przed laty „serce zgubiła pod miedzą”. Zapadała się w sobie bez kokieterii, ze znużeniem i ulgą jednocześnie. W siebie. W ostatnią kryjówkę. W bunkier, gdzie po raz pierwszy od pół wieku lęk nie będzie wypalał znamion.
Czuła się pogrzebana za życia. Zmarła w Paryżu 19 listopada 2007 roku.
Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com