Barbarzyńcy u bram Kijowa
Andrzej Koraszewski
Ochotnicy pomagaja uchodźcom na dworcu PKP Przemyśl Główny.
Dalszy rozwój wojny w Ukrainie jest bez wątpienia najpoważniejszą niewiadomą dzisiejszego świata. Ta wojna może przekształcić się w globalną zawieruchę, ale o tym scenariuszu wolimy nie myśleć. Tu i ówdzie powraca wprowadzony przez Busha termin „oś zła”, który w 2002 roku miał oznaczać państwa siejące terror. Wówczas amerykański prezydent wymieniał w tej grupie przede wszystkim Irak, Iran oraz Koreę Północną. Dziś ta „oś zła” rozrosła się niepomiernie. Obecnie otwartą wojnę prowadzi Rosja, Chiny zaledwie grożą napaścią na Tajwan, Iran podbił cztery kraje arabskie, jest o krok od wejścia w posiadanie broni atomowej i grozi wymazaniem Izraela z mapy świata, Korea Północna broń atomową ma i grozi zarówno Korei Południowej, jak i Ameryce, jest tu jeszcze Turcja, która otwarcie grozi militarną akcją Grecji i otwarcie szykuje się do kolejnego najazdu na tereny kurdyjskie w Syrii i w Iraku. (Afrykańskie wojny ignorujemy, nie zagrażają naszej egzystencji).
Tę oś zła charakteryzuje wrogość i pogarda dla Ameryki, niechęć do demokracji, chorobliwe ambicje sięgnięcia po laur pierwszego supermocarstwa w świecie. W przypadku Rosji to urażona duma utraconej wielkości połączona z kompleksem niemożności. W przypadku Chin zgoła odwrotnie: to nieprawdopodobny sukces gospodarczy, który obudził krwiożerczy nacjonalizm i poczucie mocy; neoosmańskie ambicje Turcji tliły się od dłuższego czasu, ale rządzący są ostrożni i przyglądają się, jak rozwija się sytuacja w innych miejscach i jak daleko mogą się posunąć bez poważnych konsekwencji. Z Iranem sprawa inna, bowiem tu wiara religijna jest ideologią tłumiącą racjonalizm w jeszcze większym stopniu niż w Turcji, chociaż prawdopodobnie dziś bardziej obawiają się własnego społeczeństwa niż jakichkolwiek stanowczych reakcji Zachodu.
Poparcie tych krajów dla rosyjskiej agresji jest ostrożne, ale nie pozostawia wątpliwości. Nikt nie jest w stanie przewidzieć, jaki będzie dalszy rozwój sytuacji.
W Polsce kotłuje się dyskusja wokół niemieckiej propozycji wzmocnienia naszych możliwości obronnych i dziwacznych manewrów rządzącej koalicji. Tłum jasnowidzów przewiduje, że ta wojna niebawem się skończy, ale tu i ówdzie zauważa się zmiany, które zaszły na przestrzeni ostatnich trzech miesięcy.
Rosja przegrała bitwę, która miała się rozstrzygnąć najpierw w ciągu kilku dni, a potem w ciągu kilku miesięcy, zmieniono dowództwo i strategię, przygotowując się do wieloletniej wojny zmierzającej do wyniszczenia Ukrainy.
Wycofali większość swoich wojsk, zamierzając walczyć na odległość, niszcząc infrastrukturę i terroryzując ludność, co jest działaniem wprawdzie kosztownym, ale praktycznie bezkarnym, ponieważ Ukraina nie ma szans na żadne operacje wojenne na terenie rosyjskim.
Powolne niszczenie ukraińskiej energetyki, przemysłu, transportu może być koszmarem Ukrainy i coraz bardziej kłopotliwym obciążeniem wspomagającego ją Zachodu, po części uspokojonego, że ta wojna zaledwie się tli.
Te przewidywania, to nie tylko obserwacja rosyjskich działań w ostatnim okresie, ale całkiem otwarte zapowiedzi. W początkach października Putin wyraźnie powiedział, że ta „operacja” może trwać długo, nawet do dziesięciu lat. Nawiązując do tej wypowiedzi Putina rosyjska propagandystka, Irena Alksnis napisała, „Będziemy niszczyć Ukrainę buldożerami tak długo, jak długo stosunki z Zachodem nie zostaną uporządkowane”. Buldożery są tu przenośnią, raczej będą to rakiety i drony, których, patrząc jak to wygląda w uboższych krajach, prawdopodobnie nie zabraknie. Przedstawiciel ukraińskiego wywiadu Wadym Skibicki powiedział, że Rosja potrzebuje czasu na kolejny zmasowany atak rakietowy na Ukrainę. – „Zapas pocisków wroga zmniejsza się. Wróg wykorzystuje stare rakiety wyprodukowane w czasach ZSRR, które przed użyciem wymagają przygotowania i odpowiedniej konserwacji”. Rosja jednak zwiększa nakłady na produkcję broni i daje do zrozumienia, że czas nie gra roli.
Rosyjska propagandystka zdaje sobie sprawę z tego, że powolne ludobójstwo sąsiedniego słowiańskiego i prawosławnego narodu może trochę niepokoić część rosyjskiego społeczeństwa, więc uspakaja, że Ukraińcy sami sobie wybrali swój los i w każdej chwili mogą go zmienić.
Doświadczenia świata arabskiego pokazują, że wspólnota wyznaniowa i plemienna nie przeszkadzają w mordowaniu współwyznawców całymi milionami, więc Rosjanie mają nadzieję, że to współczucie dla bratniego narodu nie będzie poważną przeszkodą.
Dla państw „osi zła” jest to cenny eksperyment: w jakim stopniu parasol atomowy chroni agresora przed militarną interwencją. Bestialstwo oddziałów Islamskiego Państwa Iraku i Syrii (ISIS) mogło być uważane za wybryk religijnego fanatyzmu, bezmiar okrucieństwa wojny domowej w Syrii odpychano od siebie mistrzowskim brakiem zainteresowania setkami tysięcy pomordowanych i milionami bezdomnych uchodźców. (Ci ostatni zaczynają nas interesować, kiedy pojawiają się na naszej granicy, a i to raczej jako moralna podbudowa wewnętrznych sporów politycznych na lokalnej scenie).
Trwająca od ponad dziesięciu lat wojna domowa w Syrii, (w której podtrzymywanie zaangażowany jest Iran i Turcja, obok innych graczy), jest tu lekcją, której nie wolno lekceważyć.
Nowy (od 10 października) dowódca „operacji specjalnej” generał Sergiej Surowikin, dowodził wcześniej wojskami rosyjskimi w Syrii. Było to głównie lotnicze wsparcie rządowych sił naziemnych, a bestialskie bombardowanie miast zyskało mu przydomek „rzeźnika Syrii”. Jest oskarżany o wydawanie rozkazów celowego niszczenia infrastruktury cywilnej, w tym szpitali, jak i o celowe ataki na dzielnice mieszkaniowe w miastach. Powierzenie właśnie jemu dowództwa i zmiana taktyki w wojnie z Ukrainą nie jest przypadkową zbieżnością w czasie. Zmasowane ataki rakietowe z terenów Rosji na ukraińską infrastrukturę rozpoczęły się w dwa dni po jego nominacji. Ostrzeliwanie elektrowni atomowej i sygnał o gotowości zniszczenia tamy, to być może część terroru psychologicznego, jednak jeśli nic się nie wydarzy, rozłożone na lata niszczenie Ukrainy jest praktycznie gwarantowane.
Druga wojna światowa zakończyła się utworzeniem Organizacji Narodów Zjednoczonych, organizacji, która w założeniu miała położyć kres zbrojnym konfliktom mającym na celu wyniszczenie przeciwnika. Spisano piękną Deklarację Praw Człowieka, uchwalono szereg międzynarodowych konwencji, ustanowiono Radę Bezpieczeństwa.
W jakim stopniu te piękne prawa wpłynęły na sposób prowadzenia wojen? Dywanowe bombardowania stały się wstydliwe, niektóre armie faktycznie starają się unikać nadmiaru ofiar cywilnych, broń masowego rażenia używana jest z większym umiarem. Wszystko jednak zależy od tego, gdzie patrzymy.
Niemal natychmiast po drugiej światowej wojnie konflikt między muzułmanami, hindusami i sikhami w Indiach spowodował około dwóch milionów ofiar śmiertelnych i ponad czternaście milionów uchodźców. Żadne konwencje nie miały najmniejszego wpływu na bezmiar okrucieństwa tego konfliktu. Wojna państw arabskich przeciw Izraelowi miała na celu dokończenie nazistowskiego programu likwidacji narodu żydowskiego, (co strona arabska otwarcie deklarowała). Szacuje się, że w wojnie koreańskiej (1950-1953) zginęło około 3 milionów ludzi (40 tysięcy amerykańskich żołnierzy); brutalność wojsk koreańskich po obu stronach nie różniła się od brutalności działań podczas II wojny światowej. Również armia amerykańska stosowała zmasowane ataki na ludność cywilną (w tym użycie napalmu). W tym samym czasie, zarówno w Związku Radzieckim, jak i w Chinach mordowano miliony ludzi w obozach pracy.
Nikt nie jest w stanie wyliczyć dokładnej liczby ofiar wszystkich konfliktów zbrojnych po drugiej wojnie światowej. Biafra, Kambodża, Bangladesz, Rwanda, Sudan to ludobójstwa, które kosztowały miliony ludzkich istnień. Międzynarodowe prawa i konwencje nie zmieniły natury konfliktów. Gorące fronty zimnej wojny znajdowały się daleko od Europy ponieważ parasol atomowy skłaniał do unikania starć między supermocarstwami. Tradycyjne wojny coraz częściej zmieniały się w wojny hybrydowe, w wojny obliczone na powolne wyniszczenie przeciwnika, jedno pewne, ani trochę nie zmalał stopień okrucieństwa, które ujawnia się natychmiast w sytuacji przyzwolenia na mordowanie.
Kiedy czytamy dziś doniesienia o odkryciach w wyzwolonych przez Ukraińców miejscowościach, o torturach, mordach, o gwałtach i rabunkach, mamy wrażenie, że koszmar masowej morderczej przemocy przeniósł się z książek i filmów w pobliże naszej rzeczywistości. Przypisywanie tego barbarzyństwa wyłącznie rosyjskiej i radzieckiej tradycji może być błędem.
Czy powinniśmy patrzeć na to przez pryzmat lektur takich jak Zmierzch przemocy Stevena Pinkera z jednej strony, a z drugiej takich jak Ciemna strona człowieka Michaela P. Ghilgleiriego? Pinker pokazuje jak na przestrzeni całej ludzkiej historii przemoc maleje, mordów jest mniej, sadystyczne okrucieństwo topnieje, jesteśmy mimo wszystko coraz bardziej cywilizowani. Dane nie pozostawiają wątpliwości. Jednak to nasze ucywilizowanie wydaje się cienkie jak lakier na paznokciach.
Amerykański prymatolog, profesor antropologii i weteran wojny w Wietnamie, Michael P. Ghilgleiri dokumentuje podobieństwo zachowań ludzkich i zachowań szympansów; przypomina, że jesteśmy częścią świata zwierzęcego i że nasza skłonność do przemocy i okrucieństwa mają swoje korzenie w naturze, którą z trudem przezwyciężamy dzięki kulturze, rozwojowi prawa, uświadamianiu sobie kosztów przemocy. Warto jednak pamiętać, że wszyscy bez wyjątku jesteśmy potomkami okrutnych morderców, ale również to, że ta cienka cywilizacyjna warstewka może w każdej chwili pęknąć, a mordercze instynkty mogą zostać błyskawicznie rozbudzone niemal w każdym społeczeństwie (chociaż w jednych łatwiej, a w niektórych nieco trudniej).
Wielu zastanawiało się nad pytaniem, jak naród Goethego zmienił się w ciągu kilku lat w naród Hitlera? Nigdy nie było żadnego narodu Goethego, był naród zdolny i chętny do ludobójstwa i pojawił się zręczny demagog, który umiał tę zdolność i ochotę wydobyć w jej skrajnej postaci. Warstewka ucywilizowania rozleciała się w ciągu kilku lat.
Obserwujemy dziś w mediach interesujący spór o rozmiary ukraińskich strat podczas tej wojny. Szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen opublikowała oświadczenie, w którym podała statystyki dotyczące zabitych w wojnie Ukraińców. Dane mówiły o 20 tys. cywilów i 100 tys. ukraińskich żołnierzy. Oficjalne dane ukraińskie są niższe, szacuje się, że zginęło między 10 a 13 tysięcy ukraińskich żołnierzy zaś cywilów znacznie więcej.
Ciekawe jest w tym doniesieniu stwierdzenie doradcy ukraińskiego prezydenta, Mychajła Podolaka, który powiedział, że Rosja była w stanie zmobilizować tak wielu ludzi, ponieważ pozwoliła im zabijać i gwałcić.
Patrząc na to, jak wielu młodych Rosjan próbowało uciec od mobilizacji, nie jest to cała prawda. Jednak oczekiwanie, że rozłożonej na długie lata koszty tej wojny doprowadzą do buntu rosyjskiego społeczeństwa może być nadmiernie optymistyczne. Barbarzyńcy nie stoją już bezpośrednio u bram Kijowa, zmierzają teraz do zagłodzenia mieszkańców zarówno stolicy, jak i całej Ukrainy.
Andrzej Koraszewski
Publicysta i pisarz ekonomiczno-społeczny.
Ur. 26 marca 1940 w Szymbarku, były dziennikarz BBC, wiceszef polskiej sekcji BBC, i publicysta paryskiej „Kultury”. Więcej w Wikipedii. Facebook
Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com