Archive | 2023/01/26

Palestyńscy chrześcijanie i ich rola w konflikcie izraelsko-arabskim

Palestyna, 2019. Fot. Ilya Varlamov / Wikimedia Commons / CC BY-SA 3.0


Palestyńscy chrześcijanie i ich rola w konflikcie izraelsko-arabskim

Marta Woźniak-Bobińska


Palestyńscy chrześcijanie łączyli panarabizm ze sprawą palestyńską przez cały wiek XX, zwłaszcza w latach 60. Nie powinno to dziwić – główną alternatywą dla panarabizmu był i jest panislamizm, głoszący prymat tożsamości muzułmańskiej i samych muzułmanów nad wyznawcami innych religii.

*

Co roku 15 maja, dzień po izraelskich obchodach niepodległości, wielu Palestyńczyków oraz Arabów w państwach ościennych wspomina An-Nakbę, czyli „katastrofę” – wysiedlenie, wywłaszczenie i rozproszenie narodu palestyńskiego podczas I wojny izraelsko-arabskiej w 1948 r. W krótkim wierszu Historia Kamal Nasir – polityk, pisarz i poeta – mówi o tych, którzy stracili wówczas swój kraj (przekład własny):

Opowiem Ci historię […]
historię ludzi, których zdradzono
wrzucono w labirynty upływających lat
lecz oni stawili opór
odarci z szat zjednoczyli się
wyszli na światło z namiotów
Rewolucja powrotu w świecie ciemności.

Tym, co wyróżnia ten wiersz, jest fakt, że napisał go palestyński chrześcijanin – członek wspólnoty, która niesłusznie, lecz często jest pomijana w historiografii konfliktu palestyńsko-izraelskiego, traktowanego nierzadko jako konflikt muzułmańsko-żydowski. Tymczasem nie da się zrozumieć historii oraz tożsamości Palestyńczyków bez uwzględnienia komponentu chrześcijańskiego.

W licznych dokumentach, w tym należących do Organizacji Wyzwolenia Palestyny (OWP)1, artykułach prasowych i przemowach pisanych w połowie XX wieku widać wyraźnie, że palestyńscy chrześcijanie byli aktywnymi członkami wspólnoty palestyńskiej. Wielu z nich zasilało szeregi gorliwych nacjonalistów, promowało sprawę palestyńską, a nawet panarabizm; niektórzy walczyli u boku swoich muzułmańskich rodaków. Po ostatnich bombardowaniach Strefy Gazy wiosną 2021 r. część z nich znów poczuła się w obowiązku wyraźnie okazać sprzeciw wobec działań Izraela.

Podkreślić trzeba, że opór Palestyńczyków to nie wyłącznie sprawa muzułmańska, a raczej wspólny wysiłek muzułmańsko-chrześcijański. Większość palestyńskich chrześcijan czuje się Arabami i nie jest wroga muzułmanom, jednak nie można zapominać o mniejszości proizraelskiej, często wybierającej inne tożsamości, np. tożsamość aramejską. Na Bliskim Wschodzie nic nie jest proste ani oczywiste.

Specyfika palestyńskich chrześcijan

Region jest kolebką trzech wielkich religii monoteistycznych – judaizmu, chrześcijaństwa i islamu. Wszystkie trzy mają tu swoje święta miejsca, ale szczególnie ważna jest Jerozolima. Palestyńscy chrześcijanie chlubią się dziedzictwem sięgającym pierwszych wieków naszej ery. Z dumą mówią o tym, że chrześcijaństwo narodziło się na ich podwórku, a oni sami są „żywymi kamieniami” – świadkami wiary mocno związanej z historycznymi miejscami i starożytnymi budowlami.

Wielu z nich odczuwa przywiązanie do ziemi, która dziś należy do Izraela. To przywiązanie nie wynika wyłącznie z faktu, że ich rodziny zamieszkiwały te tereny od pokoleń, ale również z Biblii. Lokalnym chrześcijanom trudno zrozumieć utrudnianie dostępu do miejsc, które uważają za święte, lub wręcz ich niszczenie. Przykładem może być sprawa drogi do Emmaus, gdzie według Ewangelii apostołom ukazał się zmartwychwstały Jezus. W ostatnich latach uległa ona zniszczeniu, częściowo wyburzona przy okazji powiększania cmentarza, częściowo zabudowana rurami odprowadzającymi ścieki.

Opór Palestyńczyków to nie wyłącznie sprawa muzułmańska, a raczej wspólny wysiłek muzułmańsko-chrześcijański. Większość palestyńskich chrześcijan czuje się Arabami i nie jest wroga muzułmanom

Marta Woźniak-Bobińska

Obecna populacja Izraela to około 8,3 miliona ludzi (jeśli uwzględni się Wzgórza Golan oraz Wschodnią Jerozolimę), z czego 75% stanowią Żydzi, 20% muzułmanie, zaś chrześcijanie mniej niż 2%. Na Terytoriach Okupowanych żyje około 4,5 miliona ludzi (84% muzułmanów, 13% Żydów i niewiele ponad 1% chrześcijan). Liczba wszystkich palestyńskich chrześcijan żyjących w Izraelu oraz na Terytoriach Okupowanych to około 175 tysięcy, z czego 120 tysięcy zamieszkuje Izrael, a nieco ponad 53 tysiące żyje na Zachodnim Brzegu i 1200 w Gazie. 80% chrześcijan zamieszkujących Izrael ma pochodzenie arabskie, pozostali to przede wszystkim potomkowie imigrantów z krajów byłego Związku Radzieckiego. Chrześcijańscy Arabowie w Izraelu stanowią 8,2% wszystkich arabskich obywateli tego państwa (dane szacunkowe).

Wspólnoty tworzone przez miejscowe Kościoły są głównie palestyńskie, arabskojęzyczne. Kilkanaście denominacji można przyporządkować do jednej z czterech rodzin: prawosławnej, orientalnej, katolickiej oraz protestanckiej. Do Kościoła greckoprawosławnego należy 53% miejscowych chrześcijan, katolików jest 35%, członków Kościołów orientalnych – 7%, protestantów – 5%. Niegdyś zróżnicowanie wyznaniowe przekładało się na tarcia pomiędzy poszczególnymi grupami, dziś więcej jest współpracy.

Palestyńscy chrześcijanie nie tylko podnoszą kwestię niszczenia ich dziedzictwa religijnego, ale i wielu innych trudności, z którymi przychodzi im się mierzyć: przemocy, konfiskaty ziem, wysiedleń, starć z izraelskimi osadnikami. Restrykcje, którym podlega ruch między Izraelem a Terytoriami Okupowanymi, dzielą rodziny i sprawiają, że Palestyńczykom – bez względu na wyznanie – trudno jest dotrzeć do miejsc pracy położonych poza Zachodnim Brzegiem. Niełatwo tu znaleźć źródło utrzymania, bezrobocie dotyka ponad jedną czwartą mieszkańców.

Okupacja, przedłużający się konflikt, nieefektywność władz Autonomii Palestyńskiej – wszystko to przyczynia się do nieustannej emigracji palestyńskiej. W latach 1919–1948, czyli w czasie brytyjskiego mandatu w Palestynie, palestyńskich chrześcijan było nieco ponad 91 tys., tym samym stanowili 11% całej populacji. Na skutek wojen z 1948 oraz 1967 r. ponad 80 tysięcy osób zostało deportowanych lub opuściło swe domy, stając się uchodźcami na Zachodnim Brzegu, w Jordanii, Libanie i Syrii. Największa, półmilionowa diaspora palestyńskich chrześcijan żyje dziś w Ameryce Południowej, głównie w Argentynie i Chile, m.in. w wyniku migracji w XIX i na początku XX wieku.

Jezus jako personifikacja palestyńskiej walki

Palestyńscy chrześcijanie mieszkają głównie w miastach. Poza Jerozolimą i Jafą spotkać ich można przede wszystkim w Betlejem oraz Ramallah na Zachodnim Brzegu. Ludność miejską stanowili już za czasów Imperium Osmańskiego. Wielopokoleniowe doświadczenie zdobyte w handlu owocowało także w okresie mandatowym i łączyło się z relatywnie – na tle populacji muzułmańskiej – dobrym wykształceniem.

Chrześcijanie Isa Dawud al-Isa oraz Jusuf al-Isa z Jafy ufundowali pierwszą gazetę w Palestynie – „Filastin” [Palestyna] ukazywała się jako tygodnik od 1911 r., z czasem stając się jednym z najważniejszych i najbardziej wpływowych dzienników w Imperium Osmańskim. Promowała antysyjonizm oraz interesy Kościoła greckoprawosławnego w Palestynie. Inne gazety, takie jak „Al-Ahram” i „Al-Karmil”, również często zabierały głos przeciw żydowskiemu osadnictwu w Palestynie i apelowały o arabską jedność. Wydając gazety, które trafiały do coraz szerszego grona, chrześcijańscy redaktorzy i autorzy przyczyniali się do szerzenia idei narodowych, zwłaszcza wśród elit i przywódców politycznych, ale pośrednio również i mas.

Jednym z najważniejszych propagatorów antysyjonizmu, a jednocześnie idei Wielkiej Syrii (zjednoczenia pod arabską władzą terenów dzisiejszej Syrii, Libanu, Jordanii i Palestyny) był grecki prawosławny Chalil as-Sakakini. W 1909 r. założył w Palestynie Szkołę Konstytucyjną, zwaną też Narodową. Szkoła znana była z postępowego programu nauczania oraz promocji arabskiego nacjonalizmu. Sam As-Sakakini włączył się w powstanie narodowe palestyńskich Arabów przeciwko brytyjskiej władzy kolonialnej i masowej imigracji żydowskiej, do którego doszło w latach 1936–1939 w Mandacie Palestyny. Skomponował nawet hymn powstania. Nastroje antykolonialne były wówczas powszechne wśród Palestyńczyków – tak muzułmanów, jak i chrześcijan. As-Sakakini pragnął podkreślić współpracę między wyznawcami obu religii, spotykając się często z kontrowersyjnym z powodu swego poparcia dla hitlerowskich Niemiec, lecz niezykle popularnym wielkim muftim Jerozolimy Al-Hadżdżem Muhammadem Aminem al-Husajnim.

Retoryka oraz idee As-Sakakiniego stanowiły podglebie dla muzułmańsko-chrześcijańskich organizacji, które powstały na początku XX wieku w Jerozolimie i Jafie. W połowie lat 40. XX wieku chrześcijanie powołali do życia religijne stowarzyszenia w Jerozolimie, Jafie i Hajfie, które dofinansowywały kształcenie uczniów w miastach, podczas gdy ówczesna edukacja arabska obejmowała przede wszystkim tereny wiejskie Palestyny. Wielu młodych członków dołączyło do tych organizacji w czasach mandatu brytyjskiego, zwłaszcza dla młodzieży chrześcijańskiej stanowiły one ważną platformę uczestnictwa w palestyńskiej polityce. Podkreślano wiarę w tego samego Boga oraz Jezusa, który – choć różnie postrzegany przez wyznawców obu religii – uważany był za Palestyńczyka i personifikację palestyńskiej walki. Jasir Arafat miał nawet powiedzieć: „Stanowimy awangardę obrony świętych miejsc chrześcijaństwa oraz islamu”.

Po An-Nakbie część muzułmańsko-chrześcijańskich organizacji rozwiązano. Niektóre z nich wskrzeszono w drugiej połowie XX wieku, zwłaszcza po wojnie sześciodniowej w 1963 r. oraz wojnie październikowej w 1973 r. Retoryka pozostawała niezmienna – akcentowano potrzebę wyzwolenia Palestyny oraz regionalny nacjonalizm, zwłaszcza w Strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu. Celem było nie tyle pozbycie się identyfikacji religijnej, ile stworzenie narodu, w którym religia nie definiowałaby stosunku jednostki do państwa. Nade wszystko ważna była jedność, i to mimo tarć na tle ideologicznym między poszczególnymi członkami organizacji opowiadającymi się za marksizmem, socjalizmem, konserwatyzmem czy nacjonalizmem.

Arabscy chrześcijanie ze względu na swój status ludności miejskiej, wysoki poziom edukacji oraz prominentną rolę w ruchu komunistycznym tradycyjnie byli bardzo mocno obecni w palestyńskiej polityce aż do lat 80. XX wieku. Wówczas ich rola zaczęła wyraźnie maleć – nie tylko z powodu zmieniających się na niekorzyść proporcji demograficznych (od dawna cechował ich najniższy wskaźnik urodzeń ze wszystkich grup wyznaniowych), ale również w wyniku lokalnych i globalnych procesów, przede wszystkim pojawienia się nowego pokolenia wykształconych muzułmanów, upadku ZSRR oraz komunizmu.

Ciągle jednak ważną rolę pełniły prowadzone przez chrześcijan uniwersytety. W późniejszym okresie uczelnie wyższe stały się nie tylko ośrodkami szerzenia wiedzy, ale i miejscami oporu przeciw okupacji. W Betlejem na Uniwersytecie Katolickim zdarzały się starcia między chrześcijańskimi studentami a izraelską policją. Inną uczelnią, która okrzyknięta została centrum demonstracji propalestyńskich, był uniwersytet Bir Zeit pod Ramallah, założony w latach 20. XX wieku przez protestantów. Zarówno miejscowi protestanci, jak i katolicy uważali, że izraelskie władze są nastawione wobec nich wyjątkowo wrogo.

Chrześcijanie w walce

Starcia na uniwersytetach bywały dość gwałtowne, jednak zasadniczo palestyńscy chrześcijanie znani są z promowania pokojowych form protestu. Mówić wręcz można o kulturze unikania przemocy jako dominującym nurcie. Podczas arabskiego powstania w latach 1936–1939 palestyńskie chrześcijanki nosiły zasłony, by zademonstrować jedność z muzułmankami i arabską kulturą pomimo różnic religijnych.

Przykładem relatywnie niedawnych pokojowych protestów przeciw izraelskim akcjom militarnym może być chrześcijańska wioska At-Tajba (Taybeh) położona na Zachodnim Brzegu – właściciele tamtejszego browaru zrezygnowali z obchodów Oktoberfest w 2014 r., aby podkreślić swoją solidarność z Gazą. W świetle ankiety z 2009 r. 70% palestyńskich chrześcijan pragnęło żyć w pokoju obok Żydów. Co ciekawe, wiele ankiet przeprowadzanych wśród izraelskich Żydów pokazywało, że znakomita większość nie wierzy w pokojową koegzystencję z Palestyńczykami (od 80 do 94% popierało kolejne wojny z Hamasem w Strefie Gazy, i to mimo wysokiej liczby ofiar wśród palestyńskich cywili i wielkich zniszczeń infrastruktury).

Choć pokojowe ruchy dominują wśród palestyńskich chrześcijan, to mniejszości zdarzało się uciekać do przemocy. Ważnym członkiem zbrojnego oporu był pochodzący z prominentnej chrześcijańskiej rodziny George Habasz, założyciel Ludowego Frontu Wyzwolenia Palestyny (LFWP)2. Front odpowiadał za porwania samolotów w latach 70. XX wieku oraz za ataki terrorystyczne, między innymi w Lod (dziś lotnisko Ben Guriona) w 1972 r.

Innymi palestyńskimi chrześcijanami działającymi w organizacjach militarnych i paramilitarnych byli Wadi Haddad (LFWP), Najif Hawatima (Demokratyczny Front Wyzwolenia Palestyny3) oraz Kamal Nasir (rzecznik OWP, bliski doradca Arafata, zabity w 1973 r.). Mało kto dziś pamięta, ale zabójcą senatora USA Roberta F. Kennedy’ego był urodzony w arabskiej chrześcijańskiej rodzinie w Jerozolimie Sirhan Sirhan. W 1968 r. zabił on młodszego brata prezydenta Johna F. Kennedy’ego z powodu jego poparcia dla Izraela w wojnie sześciodniowej.

Arabskość, religia i polityka

Zarówno pokojowe ruchy, jak i akty przemocy wpisują się w walkę palestyńskich chrześcijan o wolną Palestynę. Jednak jeszcze ważniejszy jest ich wpływ na ukształtowanie współczesnej tożamości palestyńskiej: podkreślanie tego, co łączy – arabskiego dziedzictwa i języka, wspólnej historii i kultury.

Palestyński anglikański biskup Elija Churi, który w latach 80. XX wieku zasiadał w Komitecie Wykonawczym OWP, twierdził, że chrześcijanie są takimi samymi Arabami jak muzułmanie, a ich działalność polityczna dowodzi szczerości ich intencji. Można mówić o historycznym trendzie manifestowania przez chrześcijan ich arabskości oraz solidarności wobec palestyńskich muzułmanów i próbie przebicia się z takim przesłaniem do zachodnich odbiorców, zwłaszcza do chrześcijan, którzy przeważnie są bardziej pozytywnie nastawieni do swoich współbraci w wierze niż do wyznawców islamu. Tym samym apele kierowane przez palestyńskich chrześcijan do Zachodu i jego chrześcijańskich mieszkańców były jeszcze jednym sposobem użycia swojej tożsamości jako karty przetargowej w procesie politycznym.

Arabscy chrześcijanie ze względu na swój status ludności miejskiej, wysoki poziom edukacji oraz prominentną rolę w ruchu komunistycznym tradycyjnie byli bardzo mocno obecni w palestyńskiej polityce aż do lat 80. XX wieku

Marta Woźniak-Bobińska

Z jednej strony często w warstwie deklaratywnej łączono religię i politykę – ukazując ziemię palestyńską jako leżącą w sercu chrześcijaństwa i islamu oraz snując plany uczynienia jej w przyszłości centrum duchowym tych dwóch religii. Z drugiej strony chrześcijańscy politycy optowali za tym, by wyzwolona Palestyna była państwem świeckim i demokratycznym.

Palestyńska Karta Narodowa, czyli deklaracja programowa OWP uchwalona w 1968 r., zawiera stwierdzenia o zasadniczym znaczeniu nie tylko dla palestyńskich muzułmanów, ale i dla chrześcijan. Artykuły 4 i 5 definiują palestyńskość – pobrzmiewają tu echa argumentów palestyńskich chrześcijan z pierwszej połowy XX wieku. Artykuł 16 gwarantuje wolność wyznania. Artykuł 12 stwierdza, że „naród palestyński wierzy w arabską jedność”. Palestyńscy chrześcijanie łączyli panarabizm ze sprawą palestyńską przez cały wiek XX, zwłaszcza było to widoczne w latach 60.

Nie powinno to dziwić – główną alternatywą dla panarabizmu był i jest panislamizm, głoszący prymat tożsamości muzułmańskiej i samych muzułmanów nad wyznawcami innych religii. Z perspektywy dekady od wybuchu Arabskiej Wiosny wiadomo, iż wzmocniła ona trendy panislamskie i przyczyniła się do marginalizacji chrześcijan. Z kolei działalność tzw. Państwa Islamskiego pokazała, jak niebezpieczne i destrukcyjne mogą być fundamentalistyczne nurty wyrosłe z islamu.

Spowodowany prześladowaniami eksodus bliskowschodnich chrześcijan z Egiptu, Iraku i Syrii sprawił, iż wielu ich współwyznaców w regionie uwierzyło, że to początek nieuchronnego końca. Paradoksalnie te lęki oraz chaos, jaki zapanował po Arabskiej Wiośnie, stanowiły szansę dla rządu izraelskiego. Szukał on bowiem od dłuższego czasu możliwości, by zrealizować swój trzypunktowy plan wobec miejscowych chrześcijan: zwiększyć dobrowolny nabór tychże do swojego wojska, wypromować ich nową tożsamość narodową oraz wdrożyć szerzej zakrojoną politykę „druzyfikacji”.

Palestyńscy chrześcijanie a Izrael

Przypomnieć należy, że oprócz Żydów i Palestyńczyków tereny Izraela zamieszkują przedstawiciele innych grup wyznaniowo-etnicznych, m.in. Druzowie4, których historia sięga XI wieku, a którzy znani są ze swej lojalności wobec Izraela. Udowodnili ją niejednokrotnie podczas konfliktów zbrojnych, gdy ich oddziały wchodzące w skład Sił Obronnych Izraela (Israel Defence Forces – IDF) wykazywały się walecznością. Tymczasem z obowiązku służby wojskowej w izraelskiej armii de facto zwolnieni są przedstawiciele innych mniejszości – z tego zwolnienia przez całe dekady korzystała znakomita większość chrześcijan mieszkających na terenie Izraela.

Jednak ostatnio liczba chrześcijańskich rekrutów w szeregach IDF kilkukrotnie się zwiększyła (obiektywnie ciągle nie jest jednak duża), głównie na skutek rosnącego poczucia zagrożenia, ale i wysiłków izraelskich władz, by to poczucie zagrożenia wykorzystać i przekształcić stosunki z miejscowymi chrześcijanami na wzór modelowych według nich stosunków z Druzami. Kluczowym elementem tej zmiany jest próba oddzielenia miejscowych, przeważnie arabskich chrześcijan od szerszej arabsko-muzułmańskiej wspólnoty poprzez stworzenie i uznanie ich odrębnej tożsamości. Nie byłoby to możliwe bez wsparcia ze strony części chrześcijańskich przywódców i aktywistów, którzy w państwie Izrael upatrują jedynego gwaranta bezpieczeństwa i przetrwania swojej wspólnoty.

Wśród nich jedną z najważniejszych postaci jest greckoprawosławny duchowny z Nazaretu, ojciec Gabriel Naddaf. Wbrew oficjalnemu stanowisku swojego Kościoła promuje on zaciąg chrześcijan do izraelskich sił zbrojnych jako ochronę przed „wrogim muzułmańskim otoczeniem”. Chrześcijańskim żołnierzom rozdaje dyplomy uznania. Przedstawia Izrael jako jedyne państwo na Bliskim Wschodzie, gdzie populacja chrześcijan się zwiększa, a to dzięki wolności religii gwarantowanej przez stabilną demokrację.

Taki sam paradygmat, jaki odseparował Druzów od Arabów, stosowany jest teraz w stosunku do chrześcijan w Izraelu. Traumatyczne wydarzenie (w przypadku Druzów: powstanie arabskie w latach 30. XX wieku, kiedy padli ofiarą muzułmanów; w przypadku chrześcijan – wydarzenia Arabskiej Wiosny i ataki tzw. Państwa Islamskiego) przekształcane jest przez państwo Izrael przy pomocy grupy interesu w pretekst mający zachęcać do większego zaciągu członków konkretnej mniejszości.

Od wybuchu wojny w Syrii na popularności zyskuje dyskurs kwestionujący dotychczasową kulturową i polityczną tożsamość chrześcijan mieszkających w Izraelu, czyli podważający ich arabskość. Wspomniany już ojciec Naddaf w wywiadzie z 2013 r. powiedział: „chrześcijańskie korzenie nie są tylko arabskie i państwo musi to uznać. To ważny fakt historyczny. Korzenie chrześcijańskie na Bliskim Wschodzie są greckie, ormiańskie, asyryjskie oraz łacińskie”5. Z czasem zaczął mocniej podkreślać przywiązanie do Izraela: „Nie jesteśmy Arabami, jesteśmy Izraelczykami i obywatelami Izraela”. Według niego Arabska Wiosna stworzyła historyczną szansę na powrót bliskowschodnich chrześcijan do ich niearabskich korzeni. Siebie samego określa jako „aramejskiego chrześcijania z izraelskiej wspólnoty chrześcijańskiej”.

Arabowie czy Aramejczycy?

Odrębną aramejską tożsamość oraz język aramejski energicznie promuje mieszkający w Górnej Galilei Szadi Chalul (Shadi Khalloul), były oficer IDF, przewodniczący Chrześcijańskiego Aramejskiego Stowarzyszenia Izraela (Israeli Christian Aramaic Association – ICAA), o którym powstał film dokumentalny Son of Aram. Przez kilka lat Szadi Chalul walczył o zarejestrowanie swego pierworodnego syna jako Aramejczyka, nie jako Araba. Początkowo podanie zostało odrzucone, jednak w 2014 r. minister spraw wewnętrznych Izraela przychylił się do prośby i uznał odrębną tożsamość aramejską. Decyzja ta spotkała się z aprobatą elit aramejskich na całym świecie (współczesna tożsamość aramejska narodziła się w łonie Syryjskiego Kościoła Ortodoksyjnego w połowie XX wieku). Na swoim profilu facebookowym uśmiechnięty Szadi Chalul pozuje z flagą Izraela i napisem po angielsku „I stand with Israel forever” [Zawsze popieram Izrael]. Określa się jako „Izraelczyk, Aramejczyk, chrześcijanin, maronita”.

Do 2017 r. tylko 16 osób zarejestrowało się w Izraelu jako Aramejczycy, jednak najprawdopodobniej ta grupa będzie się powiększać. Decydując o oficjalnym uznaniu nowej tożsamości – na podstawie historycznego dziedzictwa, odrębnej religii, kultury, pochodzenia i języka – władze izraelskie oceniały, że z wnioskami zgłosi się 200 chrześcijańskich rodzin. Natomiast ICAA szacowało, że 15 tysięcy izraelskich obywateli, głównie członków Syryjskiego Kościoła Ortodoksyjnego oraz Kościoła maronickiego, kwalifikuje się do rejestracji jako Aramejczycy. Od 2019 r. Aramejczycy w Izraelu, podobnie jak Arabowie żyjący w tym państwie, mają prawo wyboru ścieżki edukacyjnej – arabskiej lub izraelskiej; ich dzieci nie są automatycznie przypisywane do placówek arabskojęzycznych.

Prawicowe kręgi w Izraelu postrzegają chrześcijan jako mniejszość prześladowaną przez muzułmanów, a jednocześnie bardziej „zwesternizowaną” i lepiej zintegrowaną niż muzułmańscy Palestyńczycy. Prominentny izraelski polityk, członek Likudu, Jariw Lewin, który w dużej mierze odpowiadał za uznanie mniejszości aramejskiej, otwarcie deklarował, że zależy mu na oddzieleniu chrześcijańskich obywateli Izraela od muzułmańskich, zwiększeniu zaangażowania chrześcijańskiej wspólnoty i zachęceniu chrześcijan do zaciągu do IDF.

Większość Palestyńczyków – tak chrześcijan, jak i muzułmanów – była oburzona. W decyzji uznania osobnej aramejskiej tożsamości widziała wyłącznie próbę realizacji polityki „dziel i rządź”, kolonializmu w nowym wydaniu. Historyk Johnny Mansour wezwał młodych chrześcijan, by nie zaciągali się do IDF, ponieważ w ten sposób legitymizują syjonizm i niszczą jedność palestyńską. Dziennikarz Samih Genadri przypominał rolę wykształconych chrześcijan w arabskim odrodzeniu kulturalno-narodowym na przełomie XIX i XX wieku, czyli An-Nahdzie. Dziesiątki głosów podkreślały, że chrześcijanie są ludnością rdzenną na Bliskim Wschodzie. Na początku 2021 r. prezydent Mahmud Abbas zapowiedział zwiększenie liczby miejsc zarezerwowanych dla chrześcijan z 5 do 7 (spośród 132) w jednoizbowym parlamencie Autonomii Palestyńskiej. Wybory zostały jednak przełożone i nie wiadomo, kiedy się odbędą.

Nadzieja wbrew nadziei

Tymczasem sytuacja palestyńskich chrześcijan jest nie do pozazdroszczenia. Nikt nie jest w stanie zagwarantować im bezpieczeństwa. Nic dziwnego, że coraz bardziej uwidacznia się wśród nich kryzys tożsamości – większość nadal przywiązana jest do arabskiej tożsamości i opowiada się za jednością z muzułmanami za wszelką cenę, jednak niewielka, ale rosnąca grupa nie chce być identyfikowana jako Arabowie, lecz jako chrześcijanie i Izraelczycy. „Religia i polityka są w Palestynie ściśle powiązane” – mówiła w 2014 r. burmistrz Betlejem Vera Babun tuż przed planowaną wizytą papieża Franciszka (czterech z ostatnich pięciu papieży odwiedziło Izrael). Zwracając się do premiera Binjamina Netanjahu, Franciszek nigdy nie nazwał Izraela „państwem żydowskim”, lecz ciągle wspominał „Ziemię Świętą”, natomiast w Betlejem wyraźnie powiedział o „państwie palestyńskim”. Podsumowując pielgrzymkę w czasie audiencji generalnej, stwierdził: „to była okazja, by umocnić w wierze chrześcijańskie wspólnoty, które tak wiele wycierpiały, i wyrazić wdzięczność całego Kościoła za obecność chrześcijan w tym regionie oraz na całym Bliskim Wschodzie”6. Przesłanie papieża było i jest jasne – pragnie on, aby mimo wszystkich trudności palestyńscy chrześcijanie zostali w swej ojczyźnie. Aby zachowali nadzieję wbrew nadziei.


Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” jesień 2021, powstał w ramach projektu „Polityczny wymiar przemocy wobec miast. Miastobójstwo w Palestynie – studium przypadku” (UMO-2020/37/B/HS5/00837)

1 Powołana w 1964 r. organizacja polityczna uważająca się za reprezentację narodu palestyńskiego.
2 Założona w 1967 r. palestyńska marksistowsko-leninowska organizacja polityczna i paramilitarna. W 1970 r. LFWP przeprowadził 220 operacji partyzanckich na Terytoriach Okupowanych, co stanowiło apogeum zbrojnej działalności organizacji.
3 Powstał w 1969 r. w następstwie rozłamu w Ludowym Froncie Wyzwolenia Palestyny. Łączył maoizm, trockizm i antysyjonizm. Miał na koncie zamachy na terenie Izraela.
4 Odłam islamu wywodzący się z szyickiego isma’ilizmu. Nazwa ugrupowania pochodzi od jednego z założycieli – Muhammada ad-Daraziego. Druzowie uznają fatymidzkiego kalifa Al-Hakima (zm. 1021) za boga. Są społecznością zamkniętą dla obcych. Ich pochodzenie etniczne do dnia dzisiejszego nie zostało wyjaśnione.
5 Cyt. za. Y. Hazran, The Druzification of Arab Christians in Israel in The Wake of the „Arab Spring”, „Israel Studies” 2019, vol. 24, no. 3, s. 75–100.-1 Wypowiedź papieża Franciszka podczas audiencji generalnej na placu św. Piotra, 28 maja 2014, www.vatican.va/content/francesco/pl/audiences/2014/documents/papa-francesco_20140528_udienza-generale.html [dostęp: 2.08.2021].


Marta Woźniak-Bobińska – dr hab. nauk o polityce, adiunkt w Katedrze Bliskiego Wschodu i Północnej Afryki na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politologicznych Uniwersytetu Łódzkiego. Jej zainteresowania badawcze obejmują mniejszości etniczne i religijne na Bliskim Wschodzie, stosunki muzułmańsko-chrześcijańskie, politykę państw bliskowschodnich, arabską kulturę, popkulturę oraz mass media, problemy globalizacji, migracji, diaspor i tożsamości. Autorka m.in. dwóch monografii: „Współczesna diaspora asyryjsko-aramejska w Szwecji” (2018) oraz „Współcześni Asyryjczycy i Aramejczycy. Bliskowschodni chrześcijanie w poszukiwaniu tożsamości narodowej” (2014). Obecnie prowadzi badania w ramach projektu „Polityczny wymiar przemocy wobec miast. Miastobójstwo w Palestynie – studium przypadku” (UMO-2020/37/B/HS5/00837).


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


The Struggle for Israel’s Democracy

The Struggle for Israel’s Democracy


GADI TAUB


Faced with the prospect of judicial reform, Israel’s progressive elite and its American allies are threatening to tear the country apart
.

Tens of thousands of Israelis gather at Habima Square, protesting Prime Minister Benjamin Netanyahu’s government judicial reform plan. Less than three weeks in office, Netanyahu’s right-wing government has launched proposals to weaken the Supreme Court by giving parliament the power to overturn court decisions with a simple majority vote, to give parliament control over the appointment of judges, and to reduce the independence of legal advisers to the government.EYAL WARSHAVSKY/SOPA IMAGES/LIGHTROCKET VIA GETTY IMAGES

The Israeli election in November was, in large part, a referendum on the Netanyahu trial. The jury came back with a clear verdict: not guilty. Israelis, or at least enough of them, became convinced that the trial was a political affair, not a legal one: Israel’s left-leaning elites had given up on beating Netanyahu at the ballot box, and so turned to other means to expel him from politics.

But the majority of Israel’s voters did more than acquit Netanyahu in the court of public opinion. A majority of Israeli voters made clear that they will no longer put up with the hollowing out of Israel’s democracy by the administrative state—judges, law enforcement officers, legal advisers and the bureaucracy in general will have to stop substituting their own preferences and dictates for those of the Israeli electorate.

The Netanyahu trial and bottom-up demands for judicial reform have thus melded together into a hugely consequential showdown between patricians and plebs, between the old elites and the public at large, between the court and the elected branches of government—and at root, between the power of the administrative state and democratic politics. It is, as the press is now screaming in Israel and outside it, a struggle over soul of Israel’s democracy. Only the press has got it backwards. Yariv Levin, Netanyahu’s new justice minister, is not out to destroy democracy. He is out to restore it.

Back in 2017, a bestselling conservative Hebrew book articulated the growing frustration on the right in its title: “Why do you vote right and get left?” The book, by journalist and former Netanyahu aide Erez Tadmor, made the answer clear, and it became the operating manual for a new generation of Likud members. The reason the right never really rules, Tadmor argued, is that the left controls the important power centers outside of electoral politics: the mainstream press, the arts, academia, and above all the judicial system and its auxiliaries in law enforcement and Israel’s powerful bureaucracy.

At the summit of the judicial-bureaucratic power structure, which exists outside the purview of the consent of the governed, sits the Supreme Court, which in Israel holds powers more awesome than any judiciary in any Western democracy. In the court’s own view, there are literally no limits to its authority. It recognizes no limits on standing, and it exercises judicial review over any government action and any and all legislation, including judicial review of what the court itself declared to be Israel’s constitution—our so-called “Basic Laws.”

The Netanyahu trial and bottom-up demands for judicial reform have melded together into a hugely consequential showdown between patricians and plebs.

While the fact that Israel’s constitution has become whatever the Supreme Court declares it to be at any given moment may tickle the hubris of some foreign lawyers and judges, it is blatantly contrary to both the rule of law and to democratic practice. Imagine a U.S. Supreme Court debating the constitutionality of articles in the U.S. Constitution and overturning laws passed by Congress based on how “reasonable” the judge believes them to be, while also vetoing the appointment of new justices, and you’ll come close to understanding just how far the doctrine of unelected judicial supremacy has come in Israel, and why a clear majority of Israeli voters have had enough.

In his previous administrations Netanyahu was careful not to pick a fight with the country’s judicial oligarchy, preferring to spend his political capital on other subjects—primarily Iran and economics. He assumed, based on experience, that Israel’s judicial oligarchy would continue to abide by an unwritten rule: If a politician doesn’t try to reform the justice system, they will leave his person—though not necessarily his policies—alone. The flip side of this arrangement was, in any case, more obviously true: Try to advance a reform, and you almost always end up with a criminal investigation, often one that was fabricated, as in the cases of Yaacov Neeman and Reuven Rivlin, both of whom were among those barred from serving as justice ministers by contrived investigations that ended up with nothing. The judiciary had its own praetorian guard in the Office of the State Attorney, which cultivated a culture of promiscuous yet slow-moving investigations that made sure politicians didn’t step out of line.

After Netanyahu won his fourth term in 2015, the despair on the left reached a fever pitch, and the various centers of left-wing power began to clamor for Netanyahu’s head. The press led the way with investigative pieces accusing Netanyahu of corruption. Despite the speculative nature of these investigations, law enforcement pursued them with new vigor, leading, finally, to indictments.

The indictments had a paradoxical effect on the struggle for power between bureaucracy and democracy. First, they showed Netanyahu that the judicial oligarchy posed a direct threat to his political fortunes that could not be reasonably abated through the usual program of mutual noninterference. Second, the attacks by the judiciary on Likud’s undisputed leader had an energizing effect on his voters.

While removing a justice minister can be seen as a peripheral event, taking down a prime minster, and thus overturning the results of a national election, is a wholly different matter. It can fly, even with his supporters, when a prime minister is clearly proven to be corrupt, as was the case with Ehud Olmert, who ended up serving jail time. But when more than half the public feels its standard-bearer was framed and its ballots effectively shredded, it is unlikely to just accept that result. So both Netanyahu and his voters came to see, more clearly than before, the severity of the problem and the urgency in restoring the balance between the branches of government.

But the indictments and later trial also threatened to neutralize Netanyahu’s ability to act. It is difficult for a prime minster to reform the judicial system and put checks on politicized law enforcement when he himself is facing a trial. How would he escape the obvious suspicion that he is trying to save himself and is willing—as the left dramatically phrases this talking point—to “smash the justice system just to save his own skin”? True, judicial reform is unlikely to interfere with an ongoing trial, except maybe by making the judges more hostile. But perception is crucial here, and so Netanyahu seemed caught in a bind. The question came down to this: Will voters support a reform, or will enough of them see it as cynical, self-serving move on his part?

Last year’s election turned precisely on that question. And the voters gave a clear answer.

First, Likud’s base issued its verdict: The most recent round of Likud primaries drove almost all vocal critics of the judicial system up the party’s list. Other right-wing parties then made judicial reform a condition for joining Netanyahu’s coalition. All these parties, each crucial to the existence of the coalition, represent minority sectors—national-religious, ultra-Orthodox and Mizrahi traditional and Orthodox—that had been shunned at one point or another by a court that purports to protect minorities against the tyranny of the majority. Judicial reform galvanized support for the right and gave it a clear majority in the Knesset: 64 seats in the Netanyahu block versus 56 in the Never-Bibi block, including the anti-Zionist Arab parties, most of which historically do not join coalitions.

Netanyahu is a savvy politician, and he seemed to have realized the enormity of the wave of public anger against Israel’s imperial Supreme Court. He likely calculated that he could either ride that wave or be drowned under it. And when it became clear his own electorate would not forgive him if he procrastinated, he went against his careful and conservative character—and his personal legal interests—and put his weight behind judicial reform.

Until the ministerial appointments were announced, many on the right were still pessimistic. Netanyahu never touched the judicial oligarchy before, they said, and he’ll find a way to avoid it this time, too. More worrying, some said, he will use public anger as leverage to intimidate the court with the specter of reform, then drop the reform in exchange for a plea deal.

Both sides of this argument, though, agreed on what the litmus test would be. Yariv Levin, an introvert with a reputation for honesty and calm determination, came second after Netanyahu in the Likud primaries. He is a lifelong critic of judicial activism. Netanyahu’s intentions, everyone knew, would be made clear by this test: Would he, or would he not, appoint Levin to be minster of justice?

At the end of December, he did.

Netanyahu is a careful man, and a cautious pragmatism has been the hallmark of his five previous terms in the prime minister’s office. However, it now seems he will stand behind Levin’s plan to break the rule of the judges. It also goes without saying that the oligarchy is not going to take this lying down. Hence the war drums beaten wildly by the chorus of the press, academia, NGOs, leftist politicians of every stripe, and virtually every other bastion of a declining ruling class. Petitions, propaganda videos, interviews, nonstop coverage, demonstrations, opinion pieces, and more, all happily amplified by an American mass media that proudly announces its affiliation with the Democratic Party and sees Netanyahu as an ally of the Republicans.

Longtime President of the Supreme Court Aharon Barak—jokingly referred to on the right as the “President of the Deep State”—emerged from retirement and gave a series of threatening TV interviews. He declared, strangely, that the announcement of the reform by Levin was “illegal” and that Levin himself is a “criminal”; that he would have resigned if he was in office and the reform was enacted; and that he “regrets that Minister Levin didn’t ask me first,” as if elected representatives need his permission to carry out their policies. He called the reform “a string of poison beads.”

The current president of the Supreme Court, Judge Esther Hayut, should not be publicly criticizing proposed legislation. Nevertheless, she chimed in with a combative speech of her own, giving no indication that she understood that a majority of Israelis have a problem with her court.

A petition by former attorneys general and state attorneys (many of whom were also Supreme Court judges) followed. The reform, they said, will “destroy” the Israeli justice system. Cheered and promoted tirelessly by the press, and financed by U.S.-based NGOs such as the New Israel Fund, demonstrations were orchestrated and a permanent struggle was announced, apparently modeled on the campaign by American elites to remove Donald Trump from the White House. Professors and left-wing think tanks rushed to provide talking points explaining to the public why the reform would spell the end of Israel’s once-flourishing democracy.

As if to prove what many on the right have been saying—that there is an ethnically and racially tinged element to the struggle between the court and the other branches of government—the court moved to force Netanyahu to dismiss his minister of the interior, Aryeh Deri, the leader of the Orthodox Mizrahi party, Shas. Deri had long ago been convicted for bribery, and returned to politics after the required chilling period of seven years. He was then investigated for more than six years, ending with a charge that turned out to be a minor technical income tax reporting violation. He ended this long and arduous legal procedure in a plea deal, which did not include a formal commitment not to return to politics yet was nevertheless granted in a context that led the judges to believe he planned to retire. No one protested Deri’s decision to run in the last election at the head of his party. But then, after Netanyahu formed a government dependent on Shas, the relevant petitions materialized right on cue, and the Supreme Court then disqualified him, after the reform was announced, on dubious legal grounds.

Knocking out Deri—a key member of Netanyahu’s coalition—was widely perceived as a political move on the part of the court: an attempt to submarine Netanyahu’s new government by removing a key member, hoping this would force Netanyahu to choose between defying the court or destroying his own government. The target of the court’s action, Deri, could not have been more symbolically vivid to the supporters of the reform: Here was the leading Mizrahi and religious politician in the country, ever hounded by the justice system, being disqualified by an almost exclusively Ashkenazi panel, on grounds that demonstrated, once again, the plasticity of the legal arguments the court uses to subdue the cabinet and the Knesset. Some of the judges ruled against Deri using the vague “unreasonableness” standard, which the reform is calling to abolish (other causes were also cited, none of which stood on particularly solid legal ground).

Deri, however, is a seasoned politician and he swallowed the bitter pill without withdrawing his party from the coalition and bringing down Netanyahu’s government, probably figuring that the reform is the best long-term bet in the struggle for democratization, as well as for his own political prospects.

The chorus of anti-reform voices in Israel is now calling for more than just protest. Many, including leaders of the political opposition that lost the last election, are demanding civil disobedience, including a strike by the civil service. Here and there, threats of violence were delivered, thinly veiled as warnings against such a possibility. The chorus also spilled out of the Israeli press onto the international scene. The rallying cries of Haaretz editorials found their way to the pages of The New York Times, where the redoubtable Thomas Friedman called on President Biden to save Israel’s democracy from the forces of darkness, apparently oblivious to contradiction of calling on a foreign leader to force unpopular

The protest movement against judicial reform in Israel is not an effort to save democracy. Quite the opposite: It is an effort to save the power of the ruling progressive elite from democracy.

.

To be clear, the protest movement against judicial reform in Israel is not an effort to save democracy. Quite the opposite: It is an effort to save the power of the ruling progressive elite from democracy. For anyone willing to look at the details, it should have been abundantly clear that the reform would, in fact, begin to fix the anomaly of the Israeli juristocracy and make some important strides toward restoring a reasonable balance between the branches of government, moving Israel closer to the norm among Western democracies.

The reforms propose to:

  • Put an end to the untenable situation in which the legal counsels to the executive can block the implementation of ministerial policies (and also hold veto power over the prime minister’s decisions and the policy of the government as a whole);
  • Restrict the ability of judges to strike down regulations, policies or appointments to what is illegal, and forbid them to annul what is legal, based on their assessment of “reasonableness” (i.e., the personal preferences of the judge);
  • Legitimize the power grab in which the court declared Israel’s Basic Laws to be articles of a constitution-in-the-making, by granting them constitutional status and legalizing judicial review of laws based on these Basic Laws;
  • End the court’s outrageous drift toward claiming judicial review over Basic Laws;
  • Limit judicial review of laws to the full panel of all Supreme Court judges and only by an 80% majority of the panel (which for now should not be hard for the court to muster, as that is about the proportion of progressive and activist judges currently in the court);
  • Grant the Knesset the power to overturn a decision to strike down a law with an absolute majority of its members (61); the reenacted law will be valid for only four years unless ratified by the next Knesset;
  • Allow the court to prevent the Knesset from overriding its decisions by striking down legislation unanimously, in which case only the next Knesset will be able to reverse the court’s decision (effectively returning the question to the voters);
  • Change the composition of the committee that appoints judges to break the veto power judges have on the appointment of their colleagues and give the coalition an advantage in the process. Given the rate at which vacancies come up, it will be a while before the overwhelmingly progressive composition of the court will be changed, and since coalitions come and go, the assumption is that each will get its shot at appointing judges and that the judiciary will eventually be relatively balanced.

All this is surely a step in the right direction, but it is hardly enough. Justice Minister Levin announced that this was only the first phase of his planned reform, with the rest to be revealed later on. One should hope that the next part—or parts—will include restoring the now-docile internal affairs department of the police to its former authority, along with a functioning mechanism for oversight of the Office of the State Attorney, which has amassed J. Edgar Hoover-style power, the destabilizing effects of which we now see unfolding before our eyes.

Far from “smashing” the justice system, the reform is likely to restore the respect Israelis once had for their Supreme Court, which they lost ever since the court has tried to dictate its progressive agenda from the bench, against the will of the deplorable citizenry. In a deep and important sense, the reform will complete the move began by Menachem Begin, who drove Labor from power in 1977 but left the bureaucracy in Labor’s grip. The old left-leaning Ashkenazi elite has thus managed to prevent full democratization, a task that has now fallen to Netanyahu.

Netanyahu’s voters have made their will clear: He will either shoulder this burden, or else lose his base. It is now up to the prime minister to steer this ship on the course to democracy. It may prove to be his toughest challenge yet. The threats of civil disobedience, even of civil war, seem far-fetched—for now. But you can never tell how far a desperate elite that is able to muster support from outside the country will go to keep from losing its grip on power.


Gadi Taub is an author, historian, and op-ed columnist. His Hebrew bestseller The Rise of Antidemocratic Liberalism: Israel, the United States, and the West is being translated into English.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Israel Daily News – January 25, 2023

Israel Daily News – January 25, 2023

ILTV Israel News


National Security Minister, Itamar Ben Gvir, predicting the next Israeli conflict; and introducing a new plan for police.

Meantime – President Isaac Herzog on official visit to Brussels for international Holocaust Remembrance Day.

And later – a hit Israeli action-series topping the global watch-lists – including in some very surprising countries.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com