Zespół “Śliwki”, fotografie dzięki uprzejmości Ryszarda Rozenberga z kolekcji Lidii Sajeńczuk, facebook.com/Sliwki/
Przedmarcowy beat: Śliwki, Następcy Tronów i inni
Patryk Zakrzewski
Jak potoczyłaby się historia polskiego rock’n’rolla, gdyby nie wydarzenia 1968 roku? Przypominamy historie zespołów bigbitowych grających przy klubach młodzieży żydowskiej.
.
“Trzysta tysięcy gitar nam gra, żyć nie umierać” – śpiewała Karin Stanek. W latach 60. bigbit hulał po domach kultury, przyzakładowych świetlicach, klubach i stołówkach – w zasadzie wszędzie tam, gdzie dało się wcisnąć zestaw perkusyjny i wzmacniacze. Mocne uderzenie nie ominęło też młodzieżowych klubów Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce.
TSKŻ był, jak nazwał to Henryk Grynberg, “rodzajem żydowskiego ministerstwa”, które ustanowiono odgórnie w czasach stalinowskiej centralizacji w miejsce różnych odradzających się po wojnie żydowskich inicjatyw społecznych. Była to oczywiście instytucja świecka o jedynym wówczas akceptowalnym profilu ideologicznym. Po odwilży stwierdzono: “Dość “zaskorupienia” się klubów – ma być i miejsce dla młodzieży”.
W Klubach można było uczestniczyć w różnorakich sekcjach zainteresowań, ale też wpaść na potańcówkę czy pograć w brydża. Tolek z Łodzi opowiadał Joannie Wiszniewicz:
Od dwunastego roku życia codziennie leciałem na Więckowskiego do Klubu TSKŻ-u. Codziennie! Przychodziłem do domu, obiad zjedzony, lekcje odrobione – “Mamo, idę do Klubu!”.
Franciszek Gecht z zespołu Następcy Tronów, o którym będzie mowa niżej, wspominał Małgorzacie Frymus:
Polski Październik oznacza nie tylko zmiany polityczne, a też nową muzykę dla nas, nastolatków. […] Audycje “Radia Wolna Europa”, a szczególnie “Radia Luxemburg” wypełnione nową ciekawą muzyką zaczęły wypełniać nasz wolny czas. Zaczęliśmy od jazzu i szybko przeszliśmy na rock’n’roll. […] Naśladowaliśmy ich wygląd zewnętrzny, ubrania i fryzury. Zaczęliśmy tańczyć inaczej. […] Starsze pokolenie kręci nosem.
Po koncercie łódzkiego KMS-u (Klubu Młodzieży Szkolnej) w 1963 roku, na którym bawiło ponoć 600 osób, redaktor “Naszego Głosu”, młodzieżowego (i polskojęzycznego, bo pokolenie wychowane w Polsce Ludowej nie znało już zazwyczaj jidysz) dodatku do gazety TSKŻ “Fołks-Sztyme”, relacjonował:
Skąd u tych dzieciaków – mówiono wśród “ponadśrednich” – maniera śpiewania pod gwiazdowe zespoły i co oni robią z żydowskiej piosenki? Że co? Że jazz? Że mocne uderzenie? Robienie z piosenki żydowskiej tego, czym w zarodku nie była? Kto wie, a może to jest właśnie ta nowa forma?
Na tropie Śliwek
Fragment okładki książki “Na rozdrożu. Młodzież żydowska w PRL 1956–1968”, wydawca: Żydowski Instytut Historyczny, 2014, fot. dzieki uprzejmości wydawnictwa
Ze wspomnianego KMS-u wywodził się zespół Śliwki. W 2011 roku wyszła w Niemczech na winylu bootlegowa składanka, “Working Class Devils. Subversive Beat, R’n’B & Psych from Poland (1965–1971)”. Jak trafiła na nią piosenka Śliwek – nie wiadomo. Wiadomo, że wywołała szereg zdarzeń, które dały Śliwkom drugie życie. Piosenka “Gdy oczy zamknę” (tekst: William Szekspir, sonet XLIII, muzyka: Ryszard Henryk Rozenberg) z winyla trafiła na YouTube. Link do niej udostępnił na Facebooku znajomy Marcina Pryta, wokalisty zespołu 19 Wiosen i syna Ryszarda – jednego z założycieli Śliwek.
Dobrze zapamiętałem z dzieciństwa jak odwiedzał ojca Leonard Gwiazda. Peerelowska bieda, mieszkaliśmy na strychu, potem w blokach, a tu nagle przyjeżdża wujek ze Szwecji. Oni grali razem w jakimś zespole! Tata opowiadał mi, że grał i śpiewał w Śliwkach, wymyślił nazwę i że potem wszyscy jego kumple wyjechali w okolicach 68 roku. “A co było w ’68 roku? “; “Żydów z Polski wyrzucali”. Od dziecka takie tajemnicze historie. Rosła w mojej głowie legenda Śliwek, ale nigdy w życiu nie słyszałem żadnego utworu. To nagranie było dla mnie piorunujące. Bardzo to przeżyłem, bo miałem wrażenie, że słyszę głos ojca z zaświatów. Tata zmarł w 1999 roku. Potem się dowiedziałem, że już nie grał w tym składzie Śliwek, trochę to napięcie zeszło i zająłem się pasjonującą zabawą w kronikarza i administratora.
.
Założył fanpage i zaczęło się iście detektywistyczne odtwarzanie historii zespołu. Po jakimś czasie napisał do niego perkusista Filip Sztulman i Ryszard Rozenberg, główny kompozytor grupy. Od swojej mamy dowiedział się, że w Łodzi, kilka bloków dalej, mieszka Jerzy Tworkiewicz, gitarzysta Śliwek. To już spora część ekipy, a odzywają się kolejni, aktywizują się przyjaciele grupy. Wokół facebookowej strony wytworzyła się, a właściwie spotkała na nowo, cała społeczność:
Pojawiły się komentarze z całego świata. Myślę, że ci ludzie w prywatnych wiadomościach zaczęli się przypominać sobie po latach, kontaktować, a Śliwki były do tego pretekstem. Dla mnie to było poruszające przeżycie, cicha satysfakcja i duma. Byłem zaskoczony, że aż taki oddźwięk wywołała ta strona i że tak silne są wspomnienia związane z tą grupą.
Okazało się, że Rozenberg w Szwecji i Tworkiewicz w Łodzi mieli w sumie kilkanaście utworów z sesji dla Polskiego Radia Łódź, które skrzętnie przez lata przegrywali z taśm szpulowych na kasety, potem kasety digitalizowali. O żadnych nagraniach KMS-u dotychczas nie było wiadomo, ale niedawno natrafiłem w “Naszym Głosie” na list podpisany przez Leonarda Gwiazdę i Wojciecha Wiszniewskiego (później wybitnego reżysera filmów dokumentalnych), w którym panowie chwalą się czytelnikom, że nagrali na potrzeby rozgłośni dwie piosenki w jidysz: “Łomir ale zingen” i “Arum dem fajer”. Przekazuję ten trop Marcinowi, ale to, że utwory były transmitowane w radiu, nie musi oznaczać, że nagrania istnieją do dziś. Gdy w rozgłośniach brakowało taśm, szpule służyły do wielokrotnego użytku.
.
Dociekań było więcej. Np. skąd się wzięła nazwa Śliwki. Wiadomo, że wymyślił ją Ryszard Pryt, jak jednak pisał w swoich wspomnieniach Jerzy Tworkiewicz: “była żartem o nieodgadnionej proweniencji – sam twórca nie bardzo kwapił się z wyjaśnieniami. Chyba chodziło o to żeśmy zieloni, świeży, niedojrzali”. Marcin Pryt stworzył swoją hipotezę:
Przeczytałem we wspomnieniach Głowackiego i w artykule ze starego “Przekroju”, że był wtedy popularny szewc w Warszawie, który robił tzw. bananowej młodzieży buty rockandrollowe – ze spiczastymi czubami, w stylu tych, które nosili Beatlesi czy Rolling Stonesi. I ten szewc nazywał się Śliwa. Mój tata był zawsze autoironiczny i dlatego myślę, że ta nazwa nie wzięła się od owoców, tylko od tych modnych butów od Śliwki. Tak czuję, choć nie mam na to żadnych dowodów, poza swoją intuicją.
Śliwki mocno wyróżniały się w warstwie lirycznej na tle większości krajowej sceny mocnego uderzenia – to nie były piosenki w stylu “Rudego rydza” czy “Bo ty się boisz myszy”. W autorskich tekstach Bolesława Zedermana pojawiają się, owszem, wątki młodzieńczych miłości (“Wiosna zakochanego bigbitowca”), ale też wojenne echa (“Zginęło miasto”) czy futurologiczny pesymizm, jak w “Naszym XX wieku” (“Czy era bomb, czy era gwiazd?”) i “Roku 2000”:
Rok dwutysięczny, mrzonka, sen lub rzeczywistość?
Czy takim go zastanie świat?
Rok pierwszy ery zdalnie kierowanych maszyn
lub ery maczug jeszcze raz?W ogromnych, ludnych miastach wśród szarych, długich ulic
Nieznanych twarzy ostry, twardy mur.
Człowieku naszych czasów, ku jakim dniom podążasz
wtopiony w groźny bezimienny tłum?
.
Czasem pojawiała się subtelna kontestacja, jak w ironicznym “Modelu małej stabilizacji”:
Jesteś już w tym wieku gdy traci się złudzenia
Gdy młodzieńcze plany wzięły w łeb
Już znudzona światem, nieprzystosowana
sfrustrowane serce chcesz dać mnie.Tata, pan profesor bardzo ścisłych nauk
Mamy zaś rękojmią jest pan mąż
Pośród pseudoikon i dębowych krzeseł
Miałbym wejść w stabilizacji gąszcz?Oczywiście byłbym szczęśliwy!
Oczywiście byłbym szczęśliwy!Po roku bliźniaki, po trzech więc mieszkanie,
Dalej telewizor, pralka, stół
Ważne wizyty, niedzielne popołudnia
Jeszcze jedna z mych życiowych ról.O czym mówi Nowak, czego chce Kowalski
Szare problemy i szare dni.
Gdzieś tak pod czterdziestkę zacząłbym już łysieć,
Oraz miewać erotyczne sny.
Na beatową modłę przerabiali też klasykę poezji, zresztą czego tam nie było! Aśwagosza – buddyjski poeta z I wieku n.e., Żeromski (“Ogary poszły w las” na motywach z “Popiołów”), Balmont w tłumaczeniu Tuwima i starofrancuska parodia eposu rycerskiego, “Rzecz o Alkazynie i Nikolecie”.
.
Byli ważnym graczem na, wcale niemałej, łódzkiej scenie. Występowali i w Teatrze Nowym i w akademikach na Lumumbowie, w legendarnych w Łodzi “Siódemkach” i warszawskim “Bablu”.
17 marca 1968 roku Śliwki grają w Kaliszu na “Konfrontacjach beatowych”. Dwa dni później Władysław Gomułka na wiecu w Sali Kongresowej perorował o syjonistach i o wydawaniu emigracyjnych paszportów “tym, którzy uważają Izrael za swoją ojczyznę”. Zagrają potem jeszcze kilka koncertów, m.in. na Musicoramie w warszawskiej Operetce, ale historia Śliwek wkrótce dobiegnie końca. Jerzy Tworkiewicz w swoich wspomnieniach pisał w rozdziale o wymownym tytule “Śliwki i moczarowy potwór”:
Byliśmy chłopcami z TSKŻ-u – implikacje tego faktu, tak jasne i oczywiste dzisiaj, wtedy nie były dla mnie tak ważne. Nie przychodziło mi do głowy, by zastanawiać się kto Polak, a kto Żyd – ci młodzi ludzie z Klubu i ze Śliwek byli przede wszystkim kolegami, ba, przyjaciółmi.
“Gniewne książątka” z Niebuszewa
Zespół “Następcy Tronów”, fotografia z książki “Na rozdrożu. Młodzież żydowska w PRL 1956–1968”, wydawca: Żydowski Instytut Historyczny, 2014 fot. z archiwum prywatne Róży Klajman
Fani przezywali ich (“żartobliwie i z sympatią”, jak mówił lider grupy Mieczysław Klajman) The Żydous albo po prostu Żydołsi. To od The Shadows, którymi inspirowali się. Naprawdę nazywali się Następcy Tronów. To z kolei od popularnego wtedy włoskiego filmu z Claudią Cardinale (i, co też ważne, z rock’n’rollową ścieżką dźwiękową) opowiadającego o młodzieży, którą na krajowym gruncie propaganda nazwałaby bananową. Melodia z filmu stała się ich koncertowym sygnałem.
Następców Tronów przekręcano też czasem na “Wybrańców bogów”. Mieczysław Klajman opowiadał Joannie Wiszniewicz:
Mieliśmy dobre czasy. Kilkaset osób z całego Szczecina do TSKŻ-u przyjeżdżało, kiedy grał nasz zespół. I to było przyjemne, że w żydowskim klubie nie było: “tylko Żydzi”. […] Na nasze prywatki dużo Polaków też przychodziło, a od sześćdziesiątego drugiego roku, jak zaczęliśmy koncerty dawać w Warszawie, Łodzi, Wrocławiu i Koszalinie, to ludzie nas nie puszczali całą noc ze sceny!
Jak przystało na koncert popularnego zespołu mocnego uderzenia, nie tylko fruwały marynary, ale też pękały szyby w oknach. Kierownictwo ich macierzystego klubu nie podzielało entuzjazmu młodzieńców:
Owszem – zespół ten gra nie najgorzej, ale wyłącznie… big-beat i jeszcze jakieś takie straszliwe wywrzaskiwanki. Ściąga to oczywiście na ulicę Słowackiego ludzi z całego Niebuszewa. Kilka dni temu w czasie próby […] doszło do tego, że w naszym klubie wybito szyby. […] Nic dziwnego, że kierownik naszego klubu TSKŻ nie chce wydawać “gniewnym” książątkom instrumentów muzycznych. […] “Zaledwie w kilka tygodni po remoncie generalnym – mówi on – ściany pomieszczeń klubu młodzieżowego były poobijane i podziurawione.
Konflikty były wcześniej, pisali list do “Naszego Głosu”, zatytułowany “Chcemy grać, chcemy istnieć”:
Tutejszy Zarząd TSKŻ traktuje nas jako zło konieczne. […] Wychodzi z założenia, że nasz zespół nie ma szans dłuższego przetrwania i na nasze miejsce pragnie zorganizować wieloosobowy zespół mandolinistów.
Działaczy, i to nie był tylko szczeciński problem, szczególnie irytowało, że żydowska młodzież nie śpiewa po żydowsku. Idą na kompromis z kierownictwem klubu i na koncertach w TSKŻ pojawiają się też klasyczne piosenki w jidysz, np. “Kindern Jorn” Mordechaja Gebirtiga. Na letnich koloniach TSKŻ powstaje skomponowaną przez gitarzystę grupy Mieczysława Lisaka piosenka “Ich wił dir zingen aza lidł”.
Na początku, jak zresztą większość kapel tamtych dni, grali covery. Zachodnie płyty do Szczecina docierają szybko – wykonują numery The Beatles i The Kinks niedługo po ich brytyjskich premierach. Z czasem dorabiają się własnego repertuaru. Autorkami tekstów były zaprzyjaźnione studentki poznańskiej polonistyki, Krystyna Biercewicz i Luba Zylber, a także Róża Pojman, przyszła żona Klajmana.
.
Są na topie. “Sztandar Młodych” chwali “rytmiczną i efektowną”, a “zarazem kulturalną” grę zespołu. Dwudziestotysięczna (!) publiczność oglądała ich w ramach imprezy “Na nas czeka zlotowa Warszawa” w szczecińskim parku Kasprowicza. Biorą udział w „Rejsie przyjaźni”, gdzie młodzież NRD i PRL integruje się na statku płynącym ze Szczecina do Wrocławia. Udaje im się zrealizować profesjonalną sesję w Polskim Radiu Szczecin, gdzie nagrywają transmitowane później w eterze utwory: “Papieros”, “Dla ciebie zawsze jest maj”, “Kudłacze”, “Żołnierze idą na front” i “Wozy jadą na zachód” (ciekawe, czy to było o pionierach z prerii czy o powojennej kolonizacji Szczecina). Prawdopodobnie jedynym zachowanym dziś nagraniem jest “Płacz wietnamskich dzieci”. Wpisuje się on w kontrkulturową tradycję antywojennych protest songów, choć w lokalnym kontekście był zgodny z “antyimperialistyczną” linią partii:
Gdzie jest mój ojciec i moja matka? –
Wietnamskie dzieci pytają świat
I te z Południa, i te z Północy
Którym rodziców zabrał zły czasCzy słyszysz płacz wietnamskich dzieci
Czy wiesz, że wojna ciągle trwa?
A jeśli tak, to powiedz “nie”
Niech wojna szybciej skończy się
Na Festiwalu Młodych Talentów w Szczecinie zajmują pierwsze miejsce na szczeblu wojewódzkim.
Ale to już niestety był czerwiec sześćdziesiątego siódmego, więc się robiło inaczej i nam zaczęli krzyczeć “Żydzi do Palestyny!” (nie mogli przeboleć, że pierwsze miejsce ma zespół przy klubie żydowskim).
Po wojnie sześciodniowej i zerwaniu przez PRL stosunków z Izraelem, takie nieprzyjemne historie zdarzają się częściej. Grupa chuliganów grozi “etnicznym Polakom” związanym z zespołem, że im ręce połamią jak nie przestaną grać z Żydami. Zespołem zaczynają też interesować się służby. Mówił Mieczysław Klajman w cytowanym wyżej wywiadzie:
Wychodzę rano po bułki, a tu dwóch panów w ciemnych okularach i kapeluszach idzie naprzeciw i mówi, że proszę zaraz jechać z nami i spowiadać się dlaczego piszę listy na Zachód. […] Bo ja w Klubie TSKŻ-u byłem jednym z nielicznych, co znali cośkolwiek angielski, i myśmy pisali do Ameryki do HIAS-u [Hebrew Immigrant Aid Society – P.Z.], żeby nam sfinansowali gitary (Klub w Łodzi już dostał i myśmy także chcieli dostać) – a ci na milicji do mnie, że te gitary to na pewno zapłata dla mnie za “działalność antypolską”.
“Syjonistyczna ekspozytura”
Śliwki i Następcy Tronów zyskali największy rozgłos, ale na nich lista zespołów mocnego uderzenia z TSKŻ się nie kończy. W Żarach grały gitarowe Czarne Koty. W Świdnicy zaistniała grupa pod szumną nazwą Estrada Młodzieżowa. W Gdańsku Bokary, w Wałbrzychu Alkany. We wrocławskim TSKŻ poznali się dwaj muzycy Nastolatków, swego czasu najpopularniejszej grupy bigbitowej nad Odrą – Natan Walden, który przed wyjazdem z Polski grał jeszcze w Akwarelach Niemena i Adam Szladow. Ze wspomnianym wcześniej łódzkim klubem związany był Marian Lichtman, perkusista Trubadurów.
Warszawa długo pozostawała w tyle, ale sytuacja zaczęła się zmieniać gdzieś około 1966 roku. W sprawozdaniu z działalności Klubu Babel, działającego pod auspicjami TSKŻ, chwalono się dwoma zespołami:
Zespół big-beatowy. Dawniej Tułacze. Teraz osiedli na dobre […]. Trzon zespołu: Sasza Glikson, Ludwik Kahane i Józek Wein pozostał bez zmian. Jedynie gitarę rytmiczną zastąpiły organy elektryczne. Gra Marek Malesa. […] Grają może nie najgłośniej w Polsce, ale nieźle. Byłoby lepiej, gdyby dysponowali lepszym sprzętem. Ale cóż – perkusja w rozsypce, kable montowane ze złomu, stale coś wysiada, najczęściej zresztą nerwy grających.
Drugi zespół Babel-Combo, gra u nas niemalże w każdą sobotę i w późne środowe wieczory. […] Ostatnio zajmują się współczesną aranżacją starych piosenek żydowskich. Innowacja przyjęta została entuzjastycznie zarówno przez członków klubu, jak i przez naszych gości, warszawskich studentów, ostatnio coraz częściej odwiedzających nasz klub. Jak wskazują zaczerpnięte z szatni dane, co sobota ponad sto dwadzieścia osób gości w naszych, nieco już przyciasnych progach. Stajemy się popularni w stolicy!
Babel stał się wkrótce jednym z najmodniejszych miejsc w mieście. Jedna z rozmówczyń Joanny Wiszniewicz w książce “Życie przecięte” mówiła: “Waliła tam na potańcówki młodzież z całej Warszawy. Wówczas niektóre dziewczyny z mojej klasy zaczęły się martwić, że nie są Żydówkami”. Wreszcie, Babel odegrał kluczową rolę w antysemickiej kampanii. W prasie pojawił się wtedy szereg artykułów “demaskujących” klub jako “syjonistyczną ekspozyturę”.
Epilog do tej historii można zobaczyć w filmie “Skibet /Hatikvah” Mariana Marzyńskiego. Pierwsze słowo to po duńsku “statek”, bo na zacumowanym w kopenhaskim porcie statku, dawnym domu uciech, duńskie władze zorganizowały ośrodek dla azylantów. Hatikvah zaś znaczy po hebrajsku “nadzieja”. Tak nazwał się powstały tam zespół, w którym udzielali się m.in. gwiazda łódzkiego KMS-u, solistka Bela Chackielewicz i lider warszawskiego Babel-Combo, Juliusz Pilpel. Wyjechała też większość Śliwek: wokalista Włodzimierz Szeps do Danii, bracia Henryk i Leonard Gwiazdowie i Ryszard Rozenberg do Szwecji, Filip Sztulman do Izraela; wyjeżdżali Następcy Tronów: Klajman i Sioma Zakalik wyemigrowali do Nowego Jorku; Lisak mieszkał w Göteborgu, a Gecht w Izraelu.
Obu zespołom udało się jednak jeszcze wspólnie zagrać po latach. Następcy mieli swoje jam session na zlocie marcowych emigrantów w 2003 roku w Szczecinie, spora część Śliwek zebrała się na minikoncert w Kopenhadze w 2015. Pojawiły się też współczesne covery. Franciszek Wicz, weteran łódzkiego i berlińskiego undergroundu, znany z takich zespołów jak 19 Wiosen, Na Krawędzi Deportacji, Pustostator czy Niebiescy i Kutman, nagrał “XX wiek” Śliwek. Szczecińscy Pomorzanie reinterpretowali pacyfistyczny przebój swoich ziomków w uaktualnionej wersji, jako “Płacz afgańskich dzieci”.
Historia polskiego bigbitu składa się z tabunów efemerycznych zespołów, po których zostały dziś szczątkowe ślady: pojedyncze nagrania, zdjęcia, czy same wspomnienia zainteresowanych. Szansę wydania singla, już nie mówiąc o płycie długogrającej, miał jeden zespół na dziesięć, ba, może i jeden na sto. Kto dziś pamięta o łódzkich Puchaczach, warszawskich Poganiaczach Kotów, czy gdańskich Płomiennych, by wspomnieć tylko kilka losowych zespołów na literę “p”? Niestety, w przypadku opisywanych wcześniej zespołów, nie dowiemy się już, jak potoczyłyby się ich dalsze kariery, gdyby nie przerwał ich Marzec.
Autor: Patryk Zakrzewski – Antropolog kulturowy, czasem DJ. Poszukiwacz niesłusznie zapomnianych zjawisk z dziejów polskiej kultury.
Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com