Maciej Jarzębiński / Agencja Wyborcza.pl
Katowice, dawniej Stalinogród. To były bardzo dziwne trzy lata
JAN DZIADUL
Niektórzy to mają dziejowego farta – tylko co przyjdą na świat i już wpisują się w karty matki historii. Inni przeciwnie – harują całe życie i pies z kulawą nogą nie będzie o nich pamiętał. Dlatego zazdroszczę urodzonym w Stalinogrodzie. Zazdroszczę, choć nie chorobliwie.
Od marca 1953 r. do października 1956 w dumnym mieście Józefa Stalina – wcześniej Katowice, a jeszcze wcześniej niemieckie Kattowitz – przyszło na świat ponad 16 tys. dzieci. Niektórych stalinogrodzian poznałem osobiście. Niestety nie wszyscy, trzeba uczciwie powiedzieć, podchodzą do miejsca urodzenia z należytą godnością. Są i tacy, którzy (za przeproszeniem) uważają, że to żadna chluba, tylko hańba. Ludziom nie dogodzisz.
Józef. Imię z mocą sprawczą
Stalinogród – zważcie, jak pięknie w nazwie brzmi staropolski „gród” – istniał od 9 marca 1953 r. do 10 grudnia 1956, kiedy to Rada Państwa, z nieznanych powodów, przywróciła do życia miasto Katowice i katowickie województwo. Z tym że już od październikowej odwilży tchórzliwie wymazywano z przestrzeni publicznej wszystko, co było stalinogrodzkie. Tylnymi drzwiami wpychały się Katowice. W urzędzie stanu cywilnego nie sugerowano już rodzicom chłopców, że dobrze by było nadać synowi imię Józef.
Pierwszy imiennik wielkiego wodza urodził się 9 marca, w dniu, kiedy Rada Państwa i Rada Ministrów podjęły dziejowo, politycznie i historycznie słuszną uchwałę o zmianie Katowic na Stalinogród. Wtedy państwu Kędziorom urodził się syn, którego w szpitalu zapisano niefortunnie jako Zbigniew Andrzej. Kiedy następnego dnia szczęśliwy ojciec poszedł z wypisem do USC, urzędowo go zawstydzono.
Bo nie uchodzi wszak, żeby pierwszy chłopak w nowym mieście nie nosił imienia Józef! Poza tym stalinogrodzka Miejska Rada Narodowa ma w tej sprawie niebawem podjąć stosowną uchwałę i byłoby wysoce niestosowne zmieniać porządek rzeczy. W metryce urodzenia stanęło więc: Józef Zbigniew Andrzej Kędzior. Jak widać, w stosownej kolejności. To imię miało wówczas moc sprawczą.
Pierwszy obywatel Stalinogrodu
Ojciec dziejowego noworodka, żołnierz zawodowy, służył w Krakowie, gdzie oczekiwał na mieszkanie. Póki co rodzina wynajmowała pokój właśnie w Stalinogrodzie, dawniejszych Katowicach. Kiedy władze dowiedziały się, że pierwszy obywatel miasta Stalina może wyjechać do Krakowa, mieszczańskiego grodu podejrzanych inteligentów, to w mig przydzielono Kędziorom mieszkanie w nowych blokach w stalinogrodzkiej dzielnicy Koszutka. Ojca, oczywiście, przeniesiono służbowo do Stalinogrodu.
„W październiku 1956 r. Miejska Rada Narodowa zwróciła się do rodziców, żeby złożyli wniosek, jeżeli chcą, o wycofanie imienia Józef” – wspominał Zbigniew Kędzior, pilot instruktor, na portalu Ślązag.pl. Już samo jego przyjście na świat było niezwykłe: „Mama zaczęła rodzić w Katowicach, a poczęła w Stalinogrodzie…”.
Istny cud, można by powiedzieć, gdyby nie to, że Stalin, alumn seminarium duchownego w Tbilisi, w późniejszych latach nie wierzył w Boga i związane z nim cuda.
Zbigniew Kędzior opowiada o miejscu urodzenia: „Dotarło to do mnie, chyba kiedy byłem trzylatkiem. Pamiętam, jak moi starsi kuzyni witali mnie ze śmiechem: »Pierwszy obywatel Stalinogrodu przyjechał«”. Tak pisali o nim w „Trybunie Robotniczej”, „Dzienniku Zachodnim” i „Panoramie”. „Jednak w momencie, w którym mógłbym się zastanawiać, co to oznacza, to Stalinogrodu już nie było”.
Gdyby Stalinogród przetrwał, to wielkim człowiekiem dumnego miasta zostałby bez wątpienia Michał Ogórek, urodzony w 1955 r., a dodatkowo 22 lipca! I niech kto powie, że nie ma równych i równiejszych. Taki przywilej od kołyski! Tak, z tych Ogórków, z tych. Michał lubi wracać do historii swojego miasta: – Mama mówiła, że tuż po zmianie nazwy, jak jechał tramwaj „6” z Chorzowa z napisem docelowym „Stalinogród”, to nikt do niego nie wsiadał ze strachu, gdzie też może ich wywieźć. A przecież wtedy wagony były oblepione ludźmi jak winogronami.
Swego czasu dumni stalinogrodzianie: Krystyna Bochenek, urodzona 30 czerwca 1953 r., wówczas dziennikarka Radia Katowice, i Michał Ogórek, felietonista „Gazety Wyborczej”, zorganizowali uroczyste śniadanie na cześć patrona miejsca swojego poczęcia. Głównymi daniami w menu był chleb ze smalcem, sznitka à la Bochenek i ogórek à la Ogórek. Ozdobą stołu był tort w kształcie głowy Stalina ozdobionej różyczkami. Konsumpcja przebiegała z należytą powagą, atmosfera była podniosła. Byłem przekonany, że rocznicowe śniadania wpiszą się na zawsze w marcowe uroczystości upamiętniające Stalinogród.
Ale gdzie tam… Kiedy Michał zakrzyknął: „A teraz, w punkcie kulminacyjnym, będzie poderżnięcie gardła Stalinowi!”, to wiadomo było, że jest po ptokach. Że to pierwsza i ostatnia zarazem impreza, bo na więcej władze nie dadzą pozwolenia. I tak było, i na tym się skończyło. Tym bardziej że kwietniowy los w 2010 r. uszczuplił ten duet żartownisiów.
W pamięci pozostały tylko ciepłe słowa Krysi o Stalinogrodzie: „To były okrutne czasy, ale ludzie przecież też normalnie wtedy żyli, całowali się w parku, rodziły się dzieci… Wymazywanie tego okresu z pamięci nie ma sensu”.
Stalinogrody to były w Rosji!
Innym znowu Stalinogród jest lub był obojętny. Ot, choćby prof. Krystynie Doktorowicz, dziekan Wydziału Filmowego Uniwersytetu Śląskiego, urodzonej 23 lipca 1955 r.: „Nie ma się czym chwalić, że Katowice miały taką nazwę. Nikt też nie chce do tej historii wracać”. Z kolei Michał Smolorz (1955–2013), urodzony 7 maja 1955 r., a więc w samym sercu epoki Stalinogrodu, w swojej publicystyce trochę go omijał, ale jak już coś powiedział, to powiedział: „Katowice, w pewnym sensie mentalności, do dzisiaj pozostają Stalinogrodem” („Tu Stalinogród!”, film dokumentalny Macieja Muzyczuka z 2013 r.).
Niestety, są i tacy urodzeni w mieście Stalina, którym na to wspomnienie otwiera się nóż w kieszeni. Przewodzi im Lech Majewski, reżyser urodzony 30 sierpnia 1953 r.: „Stalinogród pojawił się jako wielkie kłamstwo, wielkie oszustwo… To tak, jakby jakieś miasto dostało nazwę Hitlerstadt. (…) Uważam to za jedną z największych hańb, żeby moje miasto nazwać imieniem bandyty”.
Nie można tak z marszu i w czambuł potępiać okrutnej oceny Stalinogrodu dokonanej przez twórcę „Angelusa”, „Wojaczka”, „Więźnia Rio”, „Doliny Bogów”… Trzeba zrozumieć powody jego goryczy. Doznał upokorzeń z powodu swego miejsca urodzenia, no i został uderzony po kieszeni. W latach 80. Lech Majewski ubiegał się o obywatelstwo USA. Złożył wymagane papiery z odpisem aktu urodzenia włącznie. Wynikało z nich, że urodził się w Stalinogrodzie, a aktualnie mieszka przy ulicy… Armii Czerwonej. Urzędnik spojrzał w dokumenty, potem na Majewskiego, zaklął szpetnie po swojemu i rąbnął ręką w biurko: „Krzyczał, że oszukuję amerykańskie służby, bo on czytał książkę, z której wynika, że wszystkie Stalinogrody były w Rosji. Rzucił do mnie: You are not Polish! You are Russki!”.
Majewski musiał wynająć prawnika, który zdobył dokumenty w ambasadzie polskiej i ministerstwie spraw wewnętrznych, poświadczające zmianę nazwy Katowic na Stalinogród i odwrotnie. Niechęć Majewskiego do Stalinogrodu można więc od biedy wytłumaczyć, no i zrozumieć.
Trwali jak Stalin
Z drugiej strony nie tak łatwo zostać stalinogrodzianinem z odpowiednim imieniem. Dzień po śmierci Stalina, 6 marca 1953 r., na świat przyszedł Józef Globisz. Badacze dziejów Stalinogrodu zacierali ręce, że to jemu, a nie Józefowi Zbigniewowi Andrzejowi Kędziorze, należy się palma pierwszeństwa wśród chłopców tu urodzonych, którym nadano dumne imię wodza. Matka – domyślano się, że na wieść o śmierci Stalina – postanowiła nadać synkowi jego imię jeszcze w Katowicach. Bez żadnych sugestii. Może zwyczajna rozpacz nią kierowała?
No i mało nie doszło do skandalu, bo wydało się, że pani Globisz miała brata Józefa, którego wcielono do Wehrmachtu. Zginął w Stalingradzie. Imię było na jego cześć i ku pamięci. W tym przypadku wszystko jasne.
Kiedyś z zazdrością gratulowałem Krysi Bochenek miejsca urodzenia. „A ty gdzie przyszedłeś na świat?”, zapytała dociekliwie, jak to ona. W moim starym zielonym dowodzie osobistym jako miejsce urodzenia miałem wpisany ZSRR. „No widzisz, urodziłeś się w takim dupnym Stalinogrodzie: od Bugu po Władywostok”. No i porozmawiaj z taką poważnie – pomyślałem wtedy, ale czułem się dowartościowany. Wiedziałem już, na czym stoję.
Cóż, trzeba robić swoje. Kiedy tylko mogę, zgłębiam historię Stalinogrodu. Ma swoje bardzo ciekawe zakamarki. To w tamtym czasie w diecezji stalinogrodzkiej dokończono budowę i konsekrowano olbrzymią Katedrę Chrystusa Króla. I wiecie co? Doszedłem do ciekawych wniosków. Otóż myślę sobie, że życie codzienne w latach 1953–56 w Stalinogrodzie nie różniło się tak bardzo od tego w Warszawie. Trochę tak, ale nie tak bardzo.
PS Co by nie powiedzieć, to Warszawa zgotowała Katowicom i województwu ten los. Gustaw Morcinek, który słusznie argumentował w Sejmie, żeby Katowice/Kattowitz zmienić na Stalinogród, był tylko posłusznym narzędziem stołecznych elit partyjnych. Gdyby z Moskwy przyszedł prikaz: Warszawa ma być Stalinowszawą, to pewnie by tak było. Założymy się? Tak na marginesie: różnie czczono śmierć Wielkiego Stalina, taki Władysław Broniewski wygrał konkurs na wiersz o nim („Stalin, słowo jak dzwon”):
„Rewolucja – parowóz dziejów
chwała jej maszynistom!
Cóż, że wrogie wiatry powieją?
Chwała płonącym iskrom!
Chwała tym, co wśród ognia i mrozu
jak złom granitowy trwali,
jak wcielona wola i rozum
jak Stalin”.
Pięknie powiedziane, nie? Tak się potem stało, że na europejskich salonach Broniewski spotkał się z Jerzym Giedroyciem, no i niepotrzebnie się krygował za ten wiersz. Giedroyć podał mu rękę (o uścisku niedźwiedzia źródła nie wspominają) i rzucił: „Władysławie, treść dla mnie okropna, ale literacko bez zarzutu”. Poprawność ponad wszystko. I tego się trzymajmy.
Jan Dziadul – Z „Polityką” związany od 1989 r. Publicysta, absolwent prawa Uniwersytetu Wrocławskiego. Mieszka na Śląsku, na polityka.pl prowadzi blog o śląskości. Autor książek: „Rozstrzelana kopalnia” o pacyfikacji kopalni „Wujek” (na jej podstawie powstał film Kazimierza Kutza „Śmierć jak kromka chleba”), „Zanim padły strzały” o powojennej historii Śląska i Zagłębia oraz „Moja melodia PRL-u”, powieści biograficznej o Kazimierzu Zarzyckim, byłym osobistym sekretarzu Edwarda Gierka, znanym śląskim dziennikarzu.
Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com