Synagoga w Orli – miejsce spotkania
Krzysztof Renik
W gruncie rzeczy nie będzie to opowieść o orlańskiej synagodze, ale bardziej o tym, jak aktywność o charakterze obywatelskim może zmieniać miejsce wydawałoby się zapomniane i nikomu niepotrzebne. Bo przez lata synagoga w Orli na Podlasiu niszczała; był to efekt Zagłady, wymordowania przez niemieckich nazistów żydowskiej społeczności Orli. Z kolei w czasach Polski Ludowej budynek przez lata służył za składowisko nawozów oraz środków ochrony roślin. A była to jedna z najpiękniejszych synagog na Podlasiu. Powstała w XVII wieku, była kilkakrotnie przebudowywana, stanowiła ważne miejsce w dziejach wspólnoty żydowskiej zamieszkującej ten region.
Będzie to zatem opowieść o obywatelskim działaniu na rzecz utworzenia z orlańskiej synagogi miejsca spotkań kultur i tradycji – realizacji wydarzeń kulturalno-artystycznych, a zatem uchronienia tego niezwykłego gmachu od zniszczenia. Pretekstem do tej historii jest zakończony jesienią cykl wydarzeń, które odbywały się w tym wnętrzu przez kilka wiosennych i letnich miesięcy – połączonych wspólną nazwą „Cafe pod Menorą”. Mimo stanu dalekiego od dawnej świetności synagoga zaczyna żyć, a organizowany w niej program zgodny jest z szacowną przeszłością tego gmachu.
Pomiędzy tradycjami
Sezon kulturalno-artystyczny otworzył wernisaż wystawy rzeźby Małgorzaty Kręckiej z Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku. Autorka trzech monumentalnych instalacji „Krzew gorejący”, „Sześć miast ucieczki” i „Wilki”, tworząc swe dzieła, nie znała jeszcze niezwykłego wnętrza; podczas wernisażu podkreślała: „Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam orlańską synagogę, zrozumiałam, że moje trzy prace są stworzone do pokazania właśnie w tym miejscu. To jest przestrzeń ogromnie nośna, tutaj czuje się nie tylko wspaniałość tej architektury, lecz także nadal obecne całe dziedzictwo przeszłości – z judaistyczną obrzędowością, rytuałami, modlitwami”.
Kręcka podkreśla, iż nie lubi wystawiania swoich prac w zwykłych galeriach; szuka miejsc szczególnych: „W takich miejscach, wydawałoby się odległych od centrów kultury, bardzo często rozmowa o sztuce z jedną, dwiema osobami bywa znacznie głębsza, aniżeli w wielkich galeriach, w których na wernisażach ludzie pokazują przede wszystkim siebie, wypijają wino, a prace artysty ledwie zauważają”.
W orlańskiej synagodze znalazły również swe miejsce wystawy fotograficzne, nawiązujące do różnorodnych tradycji religijnych. „Portrety chasydów” autorstwa Joanny Sidorowicz, to kilkadziesiąt fotogramów obrazujących niezwykłe twarze współczesnych chasydów odwiedzających ważne dla tradycji judaistycznej miejsca w Polsce. To także reporterskie zdjęcia pielgrzymek do grobów cadyków, sceny modlitwy i chasydzkich tańców. Mówiąc o pracy nad fotografiami, Joanna Sidorowicz zauważa: „Chasydzi wcale nie stronią od ludzi, pozwalają się poznawać, choć kobietom nie wszędzie wolno wejść”.
Z tematyką żydowską związana była również wystawa fotografii autorstwa Grzegorza Pietraszka „Zostały tylko macewy”. Autor, mieszkaniec Hajnówki, problematyką judaistyczną zajmuje się od kilkudziesięciu lat. Na zdjęciach pokazanych w orlańskiej synagodze obejrzeć można było pozostałości po cmentarzach między innymi w Brańsku, Orli, a także w wielu innych miejscach położonych na terenie wschodniej Polski. Były to obszary, na których wspólnota żydowska stanowiła znaczącą część mieszkańców przed drugą wojną światową. Na przykład Bielsk Podlaski, według spisu ludności przeprowadzonego w 1921 roku, zamieszkiwało 4759 osób, z czego 2239 podawało narodowość żydowską.
Odmienny charakter miała wystawa fotografii Elżbiety Dziuk „Uchodźcy z Tybetu”. Była to fotograficzna opowieść wzbogacona cytatami z wypowiedzi XIV Dalajlamy o zachowaniu i podtrzymywaniu tybetańskiej tożsamości wśród uchodźców mieszkających obecnie w Indiach. Autorka podkreślała podczas wernisażu: „Obserwacja uchodźczej wspólnoty tybetańskiej w Indiach utwierdziła mnie w przekonaniu, że nawet na wychodźstwie zintegrowana społeczność może przechować swoją tradycję, język, kulturę i tożsamość. Dotyczy to nawet trzeciego pokolenia, którego przedstawiciele urodzili się już na emigracji. Było to możliwe dzięki akceptacji tybetańskich uchodźców przez władze indyjskie, a także udzielaniu im wsparcia przez wspólnotę międzynarodową”. Tego typu refleksja pozostaje istotna w kontekście współczesnych procesów migracyjnych, których sceną było i jest Podlasie.
Jeszcze inną tradycję przybliżała prezentacja fotogramów Elżbiety Smoleńskiej wzbogacona ekspozycją artefaktów przywiezionych przez autorkę z Etiopii. Wystawa była okazją do przypomnienia tradycji wschodniego chrześcijaństwa obecnego w Etiopii od połowy IV wieku – korzenie prezentowanej tradycji są znacznie starsze aniżeli obecne na części terytorium Podlasia prawosławie.
W synagodze organizowane były także koncerty – między innymi białoruskiej grupy bluesowej Road Dogs, Witka Radomskiego z Podlaskiej Cyganerii Artystycznej, recital Elizy Sacharczuk z Białegostoku, czy wreszcie na zamknięcie sezonu: występ Beaty Czerneckiej z krakowskiej Piwnicy pod Baranami wraz z muzykami Agatą Półtorak (skrzypce) i Tomaszem Kmiecikiem (fortepian). Zarówno recital Elizy Sacharczuk, jak i występ artystów Piwnicy pod Baranami zanurzone były w melodyce pieśni i piosenek żydowskich.
Ważną częścią wydarzeń w orlańskiej synagodze były te o charakterze edukacyjnym: prezentacja Eugeniusza Siemieniuka – o wartości rodzinnych dokumentów archiwalnych, Marty i Piotra Popławskich – o podróży do Kazachstanu w poszukiwaniu śladów pradziadka deportowanego na kazachskie stepy, czy Beaty i Pawła Pomykalskich – o znaczeniu wielokulturowości w dziejach Sarajewa. Mieszkańcy tego miasta – tak tragicznie doświadczonego podczas ostatniej wojny bałkańskiej – nie zrezygnowali ze swego przywiązania do wielokulturowości manifestującej się między innymi współżyciem odmiennych tradycji religijnych: różnych gałęzi chrześcijaństwa oraz islamu.
Jak ożywić synagogę?
Nowe życie orlańskiej synagogi to niezaprzeczalna zasługa trójki wolontariuszy, których aktywność sprawia, że miejsce to staje się znane nawet poza Podlasiem; przywodzi im Marek Chmielewski, sołtys wsi Orla. W drużynie znalazł się ponadto Dariusz Horodecki, pedagog z orlańskiej szkoły, który przybył przed laty w rodzinne strony swej żony z Podkarpacia, oraz Andrzej Puchalski, mistrz sztuki futrzarskiej, który po latach pracy zawodowej w Białymstoku znalazł w rodzinnych stronach żony kolejną życiową pasję.
Odgruzowywanie wnętrza synagogi zaczęło się kilkanaście lat temu i było zasługą aktywistów Towarzystwa Miłośników Ziemi Orlańskiej. Trzy lata temu odbył się swoisty „okrągły stół”, w którym uczestniczyli przedstawiciele władz samorządowych Orli, Gminnego Domu Kultury, działacze kilku organizacji pozarządowych, a także reprezentanci właścicieli budynku, czyli Fundacji Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego (FODŻ). Wolontariusze najmniej zrobić mogli w kwestii remontu, dlatego zajęli się ożywianiem aktywności kulturalno-artystycznej w synagodze. Po trzech latach aktywność orlańskiego Domu Kultury w synagodze zmniejszyła się, podobnie jak i władz samorządowych: samorządowcy utrzymują porządek na zewnątrz obiektu, dbają o koszenie trawy i czystość okolicy. Od roku 2022 udostępnianie zwiedzającym budynku, organizowanie w nim wydarzeń kulturalno-artystycznych, a także dbałość o drobne naprawy spoczywa na barkach wspomnianych trzech zapaleńców – wolontariuszy. Kim są?
Liderem jest Marek Chmielewski, rolnik z zawodu i wykonywanej pracy, który – poza byciem sołtysem wsi Orla – pełni jeszcze wiele innych funkcji. Na spotkania kulturalno-artystyczne w synagodze nosi stoły i krzesła, a wzięcie miotły lub szmaty, by posprzątać te wnętrza, nie stanowi dla niego problemu. Jak sam mówi : „Myśmy byli wychowywani w innych czasach. To było czasy siermiężne, ale wiele zależało od nas. Gdy byłem nastolatkiem, to mieliśmy nawet klucze od Domu Kultury. Gdy chcieliśmy grać, bo byłem w zespole muzycznym, to o dziesiątej rano otwieraliśmy Dom Kultury, rozkładaliśmy graty i graliśmy. Potem trzeba było to wszystko sprzątnąć, żeby był porządek. A wieczorami przygotowywaliśmy dyskoteki, które trwały do dwunastej. To była taka samorządność na poziomie lokalnej młodzieży. Po dyskotece zaczynało się sprzątanie. Wszystko po to, by panie, które następnego dnia prowadziły w Domu Kultury zajęcia, miały wszystko uporządkowane”.
Darek Horodecki przyjechał tu po studiach geograficznych w Kielcach za żoną – to jej rodzinne strony. Ze współpracy Horodeckiego z Chmielewskim powstała książka-album „Historia zapisana obrazem”. Chodzili po orlańskich domach, gadali z ludźmi, a ci otwierali swe rodzinne archiwa, pokazywali pamiątki. Dwaj wolontariusze brali te rzeczy: Marek opisywał, a Darek skanował; przez dwa lata stworzyli archiwum zawierające 3,5 tysiąca pozycji. Marek Chmielewski tak opowiada o tej współpracy : „Przeszliśmy kurs organizowany przez Ośrodek Karta, mamy już profesjonalne skanery, zdobyliśmy umiejętności”.
Andrzej Puchalski stał się wolontariuszem jesienią 2021 roku. Razem z żoną, której rodzina pochodzi z Orli, parę lat temu kupili tu plac i pobudowali dom. Zaproszony przez Chmielewskiego do współpracy, bardzo mocno zaangażował się w wolontariat, podczas zeszłorocznego pleneru plastyków z ASP w Poznaniu. W międzyczasie przeszedł szkolenie organizowane przez Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN. Dzięki temu może udostępniać synagogę zwiedzającym i o niej opowiadać.
Wolontariusze nie ukrywają, że ich zaangażowanie wiąże się z kosztem: czasu wolnego, który poświęcają raczej synagodze, nie zaś kontaktom z rodziną i znajomymi. Jak zauważa Marek Chmielewski: „Moja wnuczka mówi często, że chce iść to synagogi. Mama odpowiada: «ale tam nie ma niczego interesującego dla ciebie». «A jest – odpowiada wnuczka – jest dziadek»”.
Jak przyciągnąć publiczność?
Mówiąc o kolejnych inicjatywach tworzenia w orlańskiej synagodze miejsca spotkań, sołtys Chmielewski zauważa: „Budujemy lobby we współpracy z ludźmi nauki, kultury i sztuki. Oni nas odwiedzają, mają też okazję realizować się poprzez swoje działania kulturalno-artystyczne odbywające się w synagodze. To wszystko może prowadzić do zbudowania poparcia dla ratowania tego budynku – takiej adaptacji, by stworzyć tu miejsce dla kultury, sztuki i spotkań ludzi wielu kultur”.
Jak podkreśla Chmielewski: „My przyciągamy ludzi z zewnątrz, którzy przyjeżdżają do nas nieraz z daleka. Kiedyś chciałem, by nasza propozycja docierała do ludności lokalnej. I tu spotkał mnie zawód. Ludzie miejscowi nie przejawiali żywszego zainteresowania. I wtedy powiedziałem sobie – koniec uszczęśliwiania na siłę. Ludzie muszą sami do pewnych spraw dojrzeć, muszą zdobyć odpowiednie przygotowanie, edukację. Mamy stronę internetową «Synagoga w Orli subiektywnie». Co ciekawe, na stronę reagują przede wszystkim osoby spoza Orli, często ci, którzy stąd wyjechali. Ale obecni mieszkańcy Orli – milczą. Może zaglądają na stronę, ale nie reagują wpisami czy polubieniami”. Sołtys Chmielewski pozostaje mimo wszystko optymistą: „Widzę, że powolutku także i miejscowi przełamują się i zaczynają akceptować nasze propozycje”.
O znaczeniu synagogi rozmawiałem podczas jednego ze spotkań w Orli z profesorem Jarosławem Perszko, artystą-rzeźbiarzem, autorem instalacji i działań performance mieszkającym w Hajnówce: „Synagoga to miejsce, w którym spotykali się Żydzi na czytanie i rozważanie słów Tory. Mury tej synagogi mówią o czasach, które są już przeszłością – o ludziach, których w Orli już nie ma, a którym synagoga służyła. Obecne wydarzenia o charakterze kulturalno-artystycznym wpisują się w nurt dysputy o kulturze, filozofii, o tym, co jest dobre, a co złe, o istocie wydarzeń na świecie, wpisują się zatem w miejsce spotkania, którym była synagoga”.
Czy zatem orlańska synagoga może stać się ośrodkiem kultury i sztuki, do którego będą przybywać ludzie nawet z daleka? Jarosław Perszko nie ma co do tego wątpliwości: „Polska jest już takim krajem, w którym pokonanie kilkuset kilometrów, by uczestniczyć w istotnym wydarzeniu kulturalnym, nie jest problemem. A poza tym: nawet jeżeli przybędzie jedna osoba, to warto robić takie wydarzenie”.
Nie ulega oczywiście wątpliwości, iż takich miejsc, w których aktywność obywatelska ożywia miasta i miasteczka, osady i wioski, jest jeszcze na Podlasiu – i nie tylko tutaj – wiele. Warto przywołać choćby aktywność Krzysztofa Czyżewskiego i jego „Pogranicza” działającego w Sejnach. Nieopodal, w Puńsku, dzięki aktywności Jolanty Wiaktor-Malinowskiej rozwija swą działalność litewski Teatr Stodolany. W Supraślu na odnotowanie zasługuje działalność Piotra Tomaszuka i kierowanego przez niego Teatru „Wierszalin”. W tymże Supraślu tworzą swój najmniejszy teatr świata Teatr „Łątek” Ewa i Krzysztof Zemło. Z kolei w Hajnówce działa ośrodek Hajnówka Centralna – Stacja Kultury stworzona z inicjatywy Agaty Rychcik-Skibińskiej i Dariusza Skibińskiego. Ich sztandarowym pomysłem jest Festiwal Teatralny „Wertep”. Od kilku lat tworzy w niedalekiej Policznej Adam Walny, lalkarz, reżyser i aktor, twórca Instytutu Teatru Przedmiotu. Nie można zapomnieć o Mateuszu Sacharzewskim, który w Bielsku Podlaskim stworzył Teatr „The MASK”, czy o Magdalenie Stopie, twórczyni ośrodka dokumentującego tradycję lokalną w Boćkach. O każdej z tych osób można napisać osobny tekst, a podobnych działań wymienić można jeszcze wiele.
Co łączy te inicjatywy i sprawia, że nie są one efemerydami, ale wpisują się na długo w życie kulturalne i artystyczne Podlasia? Oczywiście można mówić o życzliwości władz czy warunkach lokalowych, które zapewniają one inicjatorom takich przedsięwzięć. Można by też wspomnieć o wsparciu takiego czy innego programu grantowego lub stypendialnego. Ale to byłoby dalece niewystarczające, gdyby zabrakło konkretnych ludzi. Bez ich fascynacji kulturą i sztuką, zapału i swoistego szaleństwa, działalność taka byłaby niemożliwa. Największą wartością wspomnianych działań są bowiem nie uwarunkowania zewnętrzne, ale właśnie ludzie, którzy mają pasję.
Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com