Ludzie demonstrują w ramach Dnia Zakłóceń przeciwko rządowej reformie sądownictwa. (Zrzut z ekranu wideo)
Przywoływanie do porządku
Liat Collins
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska
Zrzut z ekranu wideo.)Jeśli na zło odpowiadasz złem, nie wynika z tego dobro, ale mogą wynikać podwójne standardy. Przynajmniej takie mam odczucie po kolejnym okresie wiadomości, w których Izrael był atakowany przez Hamas, Islamski Dżihad i Hezbollah – a jednak, jeśli chodzi o większą część świata, informowano, że wina leży po stronie Izraela.
Jest tyle hipokryzji. ONZ, międzynarodowe media i wielu światowych przywódców może nie mówią płynnie po hebrajsku, ale z pewnością nie jest im obce pojęcie „chucpa”.
Na początku tygodnia, w niezwykle otwartej krytyce izraelskich przywódców, prezydent USA Joe Biden powiedział w wywiadzie dla CNN: „To jeden z najbardziej ekstremalnych gabinetów jakie widziałem – a pamiętam czasy Goldy Meir”.
Słowa Bidena pojawiły się w odpowiedzi na pytanie, dlaczego premier Netanjahu nie został zaproszony do Białego Domu.
Biden znacząco zauważył, że prezydent Isaac Herzog ma odwiedzić Waszyngton w przyszłym tygodniu, dając jasno do zrozumienia, że unika Netanjahu, a nie państwa żydowskiego jako takiego. Wydaje się, że Biden jest motywowany zarówno własnymi potrzebami wyborczymi, jak i troską o wyniki wyborów w Izraelu. Rząd może mu się nie podobać, ale jest legalny i demokratycznie wybrany.
Jak na ironię, uwagi Bidena zostały opublikowane tego samego dnia, w którym izraelski gabinet bezpieczeństwa głosował za podjęciem działań zapobiegających upadkowi Autonomii Palestyńskiej, przy jednoczesnym kontynuowaniu walki z palestyńskim terroryzmem.
Nie wiem, kto szepcze do ucha Bidena, ale domyślam się, że szepcze do lewego ucha. I to już nie jest szept.
Prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki z pewnością ma prawo krytykować Izrael jako przyjaciela i sojusznika. Stany Zjednoczone dostarczają Izraelowi miliardy dolarów pomocy. Ale to jest prezent z pewnymi warunkami – Izrael wydaje większość tych dolarów w USA kosztem rodzimego przemysłu izraelskiego. Ogranicza także swobodę działania Izraela w zakresie polityki zagranicznej.
W połowie tygodnia Biały Dom nie zadawalał się już wygłaszaniem nagan w sprawach polityki zagranicznej Izraela. Uderzał znacznie bliżej mojego domu. Gdy demonstranci zgromadzili się przed oddziałem ambasady USA w Tel Awiwie, Rada Bezpieczeństwa Narodowego USA opublikowała niezwykłe wezwanie: „Wzywamy władze Izraela do ochrony i poszanowania prawa do pokojowych zgromadzeń. Trwa znacząca debata na temat proponowanego planu sądownictwa. Takie debaty są zdrową częścią tętniącej życiem demokracji”. Amerykanie wezwali też Netanjahu do pracy nad osiągnięciem konsensusu.
Biden powinien szanować sposób, w jaki Izrael radzi sobie z protestami i zamieszkami
Być może Biden i jego doradcy besztający Izrael po prostu wysłuchali demonstrantów przed amerykańską misją, którzy haniebnie błagali o interwencję USA. Ale Izrael przeżył 27 tygodni demonstracji, które były niczym innym, jak tylko mocnym wyrazem demokracji; Stany Zjednoczone mogły założyć, że władze izraelskie są w stanie samodzielnie ustalić, gdzie postawić granicę, bez ostrych komentarzy ze strony Waszyngtonu. Izrael nie wypowiada się na temat tego, jak władze amerykańskie radzą sobie z protestami i zamieszkami, nawet jeśli prowadzą do ofiar śmiertelnych. To kwestia szacunku – i poszanowania suwerenności.
Wtorkowe demonstracje wywołały wiele pytań. Był to najnowszy z serii „Dni zakłóceń”. Dla protestujących i ich zwolenników jest to demokracja w najlepszym wydaniu. Wielu innych obywateli ma jednak wrażenie, że protestujący są wprowadzani w błąd, i to na wiele sposobów. Przywódcy różnych grup protestu nie ukrywają już swoich prawdziwych zamiarów. Tu nie chodzi o reformę sądownictwa, to jest próba obalenia wybranego rządu kierowanego przez Netanjahu.
Na ile uzasadnione jest, na przykład, zakłócenie działania jedynego międzynarodowego lotniska w kraju? Co lotnisko ma wspólnego z przyszłym ewentualnym uchwaleniem ustawy o racjonalności?
Takie ustawodawstwo uniemożliwiłoby sądom orzekanie, że decyzje rządu są nie do przyjęcia wyłącznie na podstawie postrzegania przez sędziów tego, co jest ich zdaniem rozsądne.
Zablokowanie wielu dróg w całym kraju w żaden sposób nie wzmocniło wolności słowa, nie mówiąc już o swobodzie przemieszczania się. Przynajmniej właściciele sieci centrów handlowych „Big” wycofali się z groźby ich zamknięcia na Dzień Zakłóceń, niezależnie od tego, czy właściciele sklepów, którzy wynajmowali lokale, poparli protesty, czy nie. Publiczne oburzenie pokazało, że nie wszyscy chcą podporządkować się żądaniom obozu przeciwnego reformie sądownictwa.
Większość prasy izraelskiej zmobilizowała się do nieustannego relacjonowania demonstracji na żywo, jakby w kraju nie działo się nic godnego uwagi mediów.
Szereg rzeczników grup protestacyjnych, zapytanych w wywiadach medialnych, dlaczego podejmują tak radykalne kroki, odpowiedziało jakby z tego samego arkusza odpowiedzi: „Działamy, aby zapobiec zniszczeniu Trzeciej Świątyni”.
Była to odpowiedź w idealnym momencie, biorąc pod uwagę, że jest to okres Trzech Tygodni, dni poprzedzających Tisza be Aw, upamiętniające zniszczenie Pierwszej i Drugiej Świątyni. Jednak ignoruje ona, że Druga Świątynia upadła z powodu bezpodstawnej nienawiści. Co jeszcze ciekawsze, miało to na celu nadanie protestom religijnego uzasadnienia, chociaż przymus religijny był wymieniany jako straszak, który miałby wynikać z reformy sądownictwa.
Na przykład w zeszłym miesiącu przywódca protestu Szikma Bressler napisał na Twitterze, że bez klauzuli rozsądku minister edukacji Joaw Kisch „zmusiłby nasze dzieci do zakładania tefilinu w szkole każdego ranka”.
Nie wiem, czy Kisch, który nie nosi jarmułki, sam codziennie zakłada filakterie, ale są gorsze rzeczy. Tweet był całkowicie bezpodstawny – i był przykładem bezpodstawnej nienawiści. To wiele mówi o Bresslerze – i jest to smutne stwierdzenie na temat rodzaju lęków, które przywódcy protestu celowo podsycają i wykorzystują.
Odrodzenie się w tym tygodniu gróźb ze strony niektórych rezerwistów IDF, że odmówią służby – zwłaszcza pilotów i członków jednostki wywiadowczej 8200 – było kolejnym niepożądanym ruchem protestacyjnym. Jak ujął to minister obrony Joaw Gallant, „dają nagrodę naszym wrogom”. Dalecy od ochrony państwa, szkodzą mu, zwłaszcza w czasach, gdy kraj stoi w obliczu zagrożeń na każdym froncie – w tym w cyberprzestrzeni. Nic w ewentualnym przyszłym odwołaniu klauzuli rozsądku nie jest związane z ich służbą. I oczywiście nic nie uchyla moralnej zasady znanej każdemu żołnierzowi IDF, od najskromniejszego do najwybitniejszego, że „oczywiście nielegalnego rozkazu” nie wolno wykonywać. Punkt kropka.
Wszystkie te działania – Dni Zakłóceń, groźby niesłużenia, wezwania do interwencji z zewnątrz, groźby przeniesienia działalności gospodarczej za granice lub emigracji – osłabiają kraj, jego gospodarkę, pozycję międzynarodową, bezpieczeństwo, a ostatecznie jego wolność. Wolność wypowiedzi i swoboda demonstracji to podstawowe prawa, ale jak wszystkie prawa mają swoje ograniczenia.
Ostatnio prześladuje mnie demonstracja, która odbyła się daleko od Izraela. W Szwecji, gdzie pod koniec ubiegłego miesiąca mężczyzna podarł i spalił Koran przed centralnym meczetem w Sztokholmie. Oprócz zniewagi, oburzający akt profanacji miał miejsce podczas muzułmańskiego festiwalu Eid al-Adha.
Według raportu Reutersa: „Około 200 widzów było świadkami, jak jeden z dwóch organizatorów podarł strony Koranu i wytarł nim swoje buty, po czym włożył w nie bekon i podpalił książkę, podczas gdy drugi protestujący przemawiał przez megafon”.
„Chociaż szwedzka policja odrzuciła kilka ostatnich wniosków o demonstracje przeciwko Koranowi, sądy unieważniły te decyzje, twierdząc, że naruszają one wolność słowa” – czytamy w raporcie.
Premier Ulf Kristersson powiedział na konferencji prasowej 28 czerwca: „To jest legalne, ale niewłaściwe”. Nie wiem, co Biden miał do powiedzenia w tej sprawie, kiedy dokładnie tydzień później gościł szwedzkiego premiera w Białym Domu. Nawiasem mówiąc, izraelski prezydent nazwał palenie Koranu „haniebnym aktem”.
Szwedzka prasa była zaniepokojona możliwą szkodą dla szans Szwecji na przyjęcie do NATO z powodu tureckiego oburzenia. Mówiono również o potencjalnych niebezpieczeństwach legislacji, która zakazywałaby publicznego palenia obiektów kultu. Było to postrzegane przez niektórych prawicowców jako „poddanie się żądaniom islamistów” i ogólnie postrzegane jako śliskie zbocze zagrażające wolności słowa.
Ogólnie rzecz biorąc, w imię wolności i demokracji ludzie pozwalają sobie na zbyt wiele.
Liat Collins – Urodzona w Wielkiej Brytanii, osiadła w Izraelu w 1979 roku i hebrajskiego uczyła się już w mundurze IDF, studiowała sinologię i stosunki międzynarodowe. Pracuje w redakcji “Jerusalem Post” od 1988 roku. Obecnie kieruje The International Jerusalem Post.
Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com