/ film
NIE KUPUJCIE BARBIE
AGNIESZKA JAKIMIAK
„Barbie” to kolorowa satyra z koncyliacyjnym przesłaniem przeznaczona dla młodszej widowni, w dodatku firmowana przez mocarną korporację.
„Barbie” oglądałam późnym wieczorem w warszawskim multipleksie. Kiedy skończyła się ostatnia reklama przed filmem, sala zaczęła chóralnie nucić: „I’m a Barbie girl, in the Barbie world, life in plastic, it’s fantastic”. Na wspomnienie potwornego hitu zespołu Aqua przeszedł mnie dreszcz: stanął mi przed oczyma konfekcjonowany teledysk do piosenki i ożyła pamięć o syntetycznych badziewiach, które wypełniały półki z zabawkami w Makro Cash & Carry, pierwszym dużym markecie w Łodzi. Nie jestem dobrym targetem tego filmu, pomyślałam, nie pamiętam, żebym bawiła się Barbie (miałam bodajże Sindy), nie mam dzieci, więc plastikowe lalki nie pałętają się w moim pobliżu, nie przepadam za różem i pastelami.
Na szczęście film Grety Gerwig wiesza poprzeczkę gdzie indziej niż Aqua: zamiast hitów eurodance’u przez „Barbie” przewijają się nowe piosenki Billie Eilish, Dua Lipy i Lizzo. Bubblegum pop z „Barbie Girl” powraca, ale odmieniony, z hiphopowym pazurem w wersji Nicki Minaj i Ice Spice. Hiperkolorowa i wystylizowana scenografia zaprojektowana i stworzona przez Sarah Greenwood i Katie Spencer nie stawia na plastik, ale na ekscentryczność zahaczającą o psychodelię rodem z krainy Oz: proporcje domów w Barbie Landzie zostały zmniejszone o 23% względem ludzkiej sylwetki, więc postaci wydają się za duże wobec obiektów, budynki są pozbawione ścian, a inspiracją dla domu Dziwnej Barbie (Kate McKinnon) była „Psychoza” Hitchcocka. Oczywiście te szaleństwa trzymają się w ryzach, którym bliżej cukierkowym filmom Wesa Andersona niż „Gabinetowi doktora Caligari”, ale dzięki nim oglądanie „Barbie” nie jest bolesne ani dla oczu, ani dla uszu.
Punkt wyjścia opowieści również nie jest banalny: oto umysł Stereotypowej Barbie (Margot Robbie), protoplastki lalkowego gatunku, żyjącej w krainie beztroski w kolorach fuksji, zasnuwa nieznana dotąd myśl o śmierci. Egzystencjalny lęk uruchamia lawinę pęknięć. Nagle stopy Barbie nie chcą stanąć na palcach, a uda pokrywają się cellulitem. Jak wyjaśnia Dziwna Barbie, Stereotypowa otworzyła portal między Barbie Landem a rzeczywistością. Aby zatrzymać proces własnego rozkładu, lalka musi odnaleźć swoją ludzką właścicielkę i sprawdzić, skąd wziął się u niej ten niepokojący mrok.
To mogła być historia o baśniowym świecie, w który wdzierają się czas i dekompresja, ale „Barbie” nie jest parabolą o uniwersaliach. Film Gerwig ucieka od rozważań godnych wczesnego Bergmana i bierze na warsztat określone społeczne warunki, w których narodziła się kultowa lalka. „Barbie” szybko staje się opowieścią o spustoszeniach, które sieje patriarchat. Sfeminizowany Barbie Land jest zwierciadlanym przeciwieństwem kapitalistycznej i maskulinistycznej rzeczywistości – w Sądzie Najwyższym zasiadają wyłącznie kobiety, czarna Barbie jest prezydentką, wszystkie Barbie albo pełnią najwyższe społeczne i polityczne funkcje, albo pracują fizycznie i (prawdopodobnie) dobrze zarabiają, choć pieniądz nie istnieje, a towary konsumpcyjne są niewidzialne. W różowym świecie to Ken odgrywa rolę społecznie przypisywaną amerykańskim kobietom XX wieku: jest ozdobą przy boku Barbie, istnieje tylko wtedy, gdy spojrzy na niego przedstawicielka przeciwnej płci, nie wymaga się od niego wiedzy ani umiejętności, wystarczy, żeby prężył się na plaży i ładnie wyglądał.
„Barbie”, reż. G. Gerwig, fot. mat. prasowe
Stereotypowa Barbie jest samodzielna i chce wyruszyć w podróż do rzeczywistości na własną rękę, ale stereotypowy Ken (Ryan Gosling) nie wie, kim jest bez Barbie, chowa się więc na tylnym siedzeniu nieco za małego auta i podąża za wyzwoloną partnerką. Oboje trafiają do świata, gdzie budowlańcy gwiżdżą na kobiety, policjanci rzucają seksistowskie komentarze, a maczystowski etos wydaje się mieć jakieś znaczenie. Patriarchat mami Kena obietnicą dowartościowania męskiej jednostki i iluzją posiadania władzy w korpoświecie. Gosling to oczarowanie wygrywa bezbłędnie, raz parodiując Rocky’ego, innym razem wyśpiewując postgrunge’ową balladę zespołu Matchbox Twenty, której refren rozpoczyna się ujmującym zwrotem: „Chcę tobą pomiatać, i tak zrobię, tak właśnie zrobię, chcę cię docisnąć, i tak zrobię, tak właśnie zrobię”. Wydobycie Kena na pierwszy plan to sprytny i niezwykle feministyczny zabieg: nie dość, że Gerwig obśmiewa patriarchat jako rozwiązanie kompromitujące i szkodliwe dla wszystkich płci, to opowiada się po stronie społecznej zmiany, w której nie chodzi o chwilowe przetasowanie, ale o wytworzenie nowych systemowych struktur. „Barbie” oczywiście tych struktur nie wymyśla; ostatecznie jest to kolorowa satyra z koncyliacyjnym przesłaniem przeznaczona dla młodszej widowni, w dodatku firmowana przez mocarną korporację. Nawet jeśli raz po raz pojawiają się w niej żarty z wycofanych modeli Barbie albo z purplewashingowych (czyli wykorzystujących feminizm do ukrywania strukturalnej dyskryminacji) strategii marki.
Agnieszka Graff uznała „Barbie” za film udany, ale cyniczny i trudno się z tym nie zgodzić: to jeden z tych wysokobudżetowych produktów, które komodyfikują opór, kapitalizują debatę społeczną, zawłaszczają antykapitalistyczne głosy, zapewniając im przestrzeń pod parasolem krytykowanej korporacji. Nie jest to zabieg nowy lub nieznany, wprost przeciwnie: dokładnie w ten sam sposób pracują wszystkie filmy z uniwersum Marvela i DC Comics, od Avengers, przez Czarne Pantery, po Kapitany Ameryki. Dlatego trudno oglądać niezwykle dopracowaną, zachwycającą wizualnie i chwilami również fabularnie „Barbie” bez poczucia ambiwalencji. Z jednej strony cieszę się, że Greta Gerwig i Noah Baumbach stworzyli oryginalny, dowcipny i feministyczny scenariusz. Z drugiej strony wszystko się we mnie burzy, kiedy przypominam sobie, że ten film powstał przede wszystkim po to, żeby korporacja Mattel wydobyła się z gorszej marketingowej passy i wypuściła na rynek kolejny plastikowy model człowieka pozbawionego sutków. Być może mój opór nie ma większego sensu, bo jak wiadomo, miliony lalek Barbie, wyprodukowanych ze skrajnie nieekologicznych materiałów w skandalicznie nieetycznych warunkach (jak donosił The Guardian w 2016, w fabrykach Mattel w Chinach pracownice harowały 11 godzin na dobę za mniej niż funta za godzinę), przeżyją nas wszystkich na Ziemi. Ale skoro już płacimy za seans firmie Mattel, to przynajmniej nie kupujmy Barbie. A nuż kolejna część filmu będzie opowiadała o lalce z kompostu, bo z greenwashingu Barbie jeszcze lekcji nie odrobiła.
AGNIESZKA JAKIMIAK – Ur. 1987, dramaturżka i reżyserka teatralna, krytyczka filmowa i eseistka, absolwentka MISH UW i dramaturgii na Wydziale Reżyserii PWST w Krakowie, autorka scenariuszy do spektakli Weroniki Szczawińskiej, współpracowała m.in. Oliverem Frljiciem i Anją Sušą.
Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com