Znak na demonstracji popierającej Palestyńczyków na Pershing Square w Los Angeles w sobotę. (Gina Ferazzi/Los Angeles Times)
Normalizacja barbarzyństwa. Społeczeństwa, które rezygnują z wolności, wkrótce zobaczą, że zastąpiła ją przemoc.
Brendan O’Neill
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska
Dotknij włosów afroamerykańskiego studenta, a jesteś zwolennikiem białej supremacji, ale zamorduj z zimną krwią Żydów, a jesteś męczennikiem. Noś swoje włosy białego człowieka splecione w dredy, a jesteś rasistowskim złodziejem, ale najedź kraj z wyraźnym zamiarem zabijania Żydów, a jesteś „ruchem oporu”. Podaj niesmaczne sushi – tak jak kilka lat temu zrobiła to kafeteria w super „przebudzonym” Oberlin – a będziesz wyklęty jako złodziej cudzej kultury. Ale zabij setki uczestników koncertu na rzecz pokoju w południowym Izraelu, a te same dzieciaki, które lamentują nad japońskimi potrawami serwowanymi przez białych restauratorów, będą szukać dla ciebie usprawiedliwienia. Izrael jest „całkowicie odpowiedzialny” za „wszelką przemoc, która ma miejsce” na Bliskim Wschodzie, stwierdzili działacze studenccy z Harvardu, zanim ostygły zwłoki 1400 Izraelczyków.
Nasze „przebudzone” uniwersytety poruszają „każdy temat pod słońcem” powiedział były senator z Nebraski Ben Sasse, mimo to z dystansem patrzą na „najbardziej makabryczne ataki na Żydów od czasów Holokaustu”. Dzieciaki z college’u wszczynają zamieszanie na temat „głupich” rzeczy, takich jak „mikroagresje i zaimki płciowe”, niemniej wydają z siebie dźwięki „hm” i „ale” – lub gorzej – na temat „rzezi niewinnych Izraelczyków”, pisze jeden z publicystów. Kiedy żydowskich studentów Cooper Union w Nowym Jorku trzeba było zamknąć w bibliotece, żeby uratować ich przed tłumem „propalestyńskich” aktywistów, Robert Pondiscio z American Enterprise Institute powiedział: „Nigdy więcej ani słowa o bezpiecznych przestrzeniach, mikroagresji lub ‘anulowaniu’ na terenie kampusu uniwersyteckiego. Ani jednego cholernego słowa więcej”.
Ta wściekła krytyka moralnie infantylnych osób na naszych kampusach jest zrozumiała. To nie tylko irytujące, ale i wściekające, że młodzi ludzie, którzy uważają, że „błędne określenie płci” jest aktem przemocy, uśmiechają się lekceważąco, kiedy chodzi o dosłowną przemoc. Ci niesamowicie wrażliwi synowie i córki uprzywilejowanych będą domagać się bezpiecznej przestrzeni, wyposażonej w książeczki do kolorowania i pieski, które mogą głaskać, kiedy kontrowersyjny mówca pojawia się na uniwersytecie Ivy League, mimo to nie wydają się uważać, że izraelscy Żydzi zasługują na bezpieczną przestrzeń przed neofaszystami Hamasu. Zranić ich poczucie własnej wartości? Świętokradztwo. Ranić i zabijać nieuzbrojonych Żydów? Wspaniałe męczeństwo.
A jednak ważne jest powiedzenie, że ta przerażająca sympatia dla Hamasu, to mizantropijne lekceważenie bezpieczeństwa i godności Żydów, w rzeczywistości nie są sprzeczne z ideologią bezpiecznej przestrzeni. Nonszalanckie podejście „przebudzonych” do makroagresji masakrowania cywilów tak naprawdę nie jest zerwaniem z ich obsesyjnym nadzorowaniem mikroagresji polegającej na zranieniu czyichś uczuć nieprzyjemną ideą. Przeciwnie, istnieje logiczna linia łącząca wściekłe potępianie pewnych form mowy jako „przemocy” z milczącą akceptacją faktycznej przemocy, jeśli jest ona skierowana przeciwko „złym” ludziom. Tę linię można nazwać narcystycznym barbarzyństwem, gdzie prawie wszystko można usprawiedliwić w imię ochrony własnych przekonań i psychicznego poczucia bezpieczeństwa przed krzywdą. Cenzura, molestowanie, a nawet napaść fizyczna – kiedy sakralizuje się JA i jego zdrowie emocjonalne, obrona ego ponad wszelkie względy moralne i społeczne, wszystko staje się dopuszczalne w jego obronie.
W ciągu ostatnich kilku tygodni zobaczyliśmy ukrytą przemoc w ideologii bezpiecznej przestrzeni. To, że działacze na rzecz bezpiecznej przestrzeni na kampusie XXI wieku wydają się nie mieć nic przeciwko jednemu z najgorszych aktów przemocy współczesnych czasów, nie jest dowodem na to, że zdradzili zasady bezpiecznej przestrzeni, ale raczej na to, że bezpieczna przestrzeń niezwykle dobrze nadaje się do nietolerancji, nawet tej najbardziej morderczej odmiany. Kilka lat temu wygłosiłem wykład na University of California, Irvine na temat „przemocy w bezpiecznej przestrzeni”. Twierdziłem, że najbardziej uderzającą rzeczą w bezpiecznych przestrzeniach jest to, jak wydają się niebezpieczne. Tak, ta nowa ideologia uzasadnia je słowami o zapewnieniu studentom bezpieczeństwa przed „zastraszeniem”, ale tak naprawdę bezpieczne przestrzenie to „paskudne, autorytarne strefy”, które „wspierane są przez groźby” – powiedziałem. Bowiem już w samym akcie zapewnienia ochrony przed osobami transgresywnymi bezpieczna przestrzeń stawia ludzi transgresywnych na celowniku, narażając ich na surowe formy nagany, zarówno społecznej, jak i fizycznej.
Przemoc od dawna towarzyszy kultowi bezpiecznej przestrzeni na kampusach. Ludzie byli zawstydzani, atakowani, a nawet oblewani moczem, a wszystko to w imię „bezpieczeństwa”, a wszystko w imię ochrony świętej bezpiecznej przestrzeni przed ich złowrogim wpływem moralnym. Na brytyjskich uniwersytetach na spotkania proizraelskich studentów wdzierały się władze studenckie i lewicowcy, którzy pryncypialnie potępiają takie zgromadzenia jako „niebezpieczne” dla studentów arabskich i innych mniejszości etnicznych. Spotkania, w których uczestniczyli głównie studenci pochodzenia żydowskiego, były nawet atakowane fizycznie: wybijano okna, rzucano krzesłami. To jest terror bezpieczeństwa. Oświadczając, że takie zgromadzenia są niebezpieczne i stanowią zagrożenie dla emocjonalnego dobrostanu studentów, ideolodzy z kampusu dają zielone światło ekstremizmowi.
Można też rozważyć traktowanie „zagrażających” naukowców krytycznie nastawionych do gender. Jednej badaczce oblano moczem drzwi jej gabinetu. Inni musieli zatrudnić ochroniarzy, żeby poruszać się po kampusie. Kathleen Stock została brutalnie wypędzona z Uniwersytetu Sussex przez tak zwanych trans-sojuszników. Powiedzieli, że jest „szkodliwa i niebezpieczna” dla ich zdrowia psychicznego. Orwellizm przekroczył czerwone linie. W imię naszego bezpieczeństwa obrabujemy profesor Stock z jej bezpieczeństwa. Aby Sussex pozostało „bezpieczną przestrzenią”, należało odebrać jej poczucie bezpieczeństwa, żeby odeszła i zabrała ze sobą swoje złowrogie poglądy – takie jak to, że mężczyźni nie mogą być lesbijkami. Kiedy na początku tego roku Stock przemawiała w Oxford Union, tłumy studentów kipiały z nienawiści. Zasługujemy na to, aby czuć się „bezpieczni przed bigoterią i molestowaniem” – mówili, a w obecności profesor Stock nie możemy. Wersja krótsza: musimy zaatakować Stock, żeby czuć się bezpiecznie.
Zastraszanie jest wbudowane w ideologię bezpiecznej przestrzeni. Sam pomysł, że niektóre osoby i idee są tak szkodliwe dla zdrowia duchowego człowieka, że potrzebne są specjalne środki, aby je powstrzymać, aktywnie podżega do histerii i przemocy. W 2014 r. uniemożliwiono mi wystąpienie na Uniwersytecie Oksfordzkim, uzasadniając to tym, że moja obecność „sprawiłaby, że studenci poczuliby się zagrożeni”. Protestujący studenci zagrozili, że jeśli debata się odbędzie, przyjdą na nią z „instrumentami” – i nie mieli na myśli instrumentów muzycznych. Byli tak przekonani, że moje słowa – w tym przypadku w sprawie aborcji – wyrządzą nieodwracalną szkodę ich poczuciu własnej wartości, że byli gotowi chwycić za pałkę przeciwko mojej wolności. Aby zachować swoje bezpieczeństwo, musieli narazić moje.
Ideologia bezpiecznej przestrzeni podsyca egzystencjalny strach. Podobnie jak wieśniacy w średniowieczu, którzy doprowadzali się do szaleństwa wizjami wilków i potworów czających się na granicach ich pól, student mieszkający w bezpiecznej przestrzeni przekonuje samego siebie, że wszyscy znajdujący się poza tą przestrzenią są zagrożeniem, czyli są niegodziwi. Właśnie dlatego, jak argumentowałem w Kalifornii w 2016 r., bezpieczną przestrzeń należy zawsze „wzmacniać kipiącą groźbą użycia siły wobec transgresorów”, wobec każdego, kto narusza „nowy kult bezpieczeństwa psychicznego i konformizmu moralnego”. Błędem jest myślenie o radykałach z kampusu jako o „płatkach śniegu”, niezwykle wrażliwych stworzeniach, które mogą stopić się w kontakcie z alternatywną myślą. Aktywizm bezpiecznej przestrzeni jest bowiem mroczny i bezwzględny. To tyrania udająca terapię.
Nie jest więc zaskakujące ani sprzeczne, że ideolodzy z kampusu, którzy wściekają się na słowa, które nie są politycznie poprawne, teraz z zadowoleniem przyjmują lub przynajmniej usprawiedliwiają neofaszystowską przemoc. Projektują swoją ideologię bezpieczeństwa na wydarzenia na Bliskim Wschodzie. W ich mniemaniu Izraelczycy gwałcą bezpieczną przestrzeń palestyńską i dlatego zemsta na nich jest nie tylko uzasadniona, ale i dobra. Uderzające jest, jak często zachodni język mentalnego lęku jest używany do wyjaśnienia kryzysu na Bliskim Wschodzie. W wyniku ostatniego konfliktu Gaza-Izrael nastąpi „tsunami problemów związanych ze zdrowiem psychicznym”, donosi NPR. Atak na Gazę ma straszliwy wpływ na „zdrowie psychiczne palestyńskich dzieci”, twierdzi psycholog mieszkający w USA. Wielu radykałów z kampusu odczytuje każde wydarzenie przez pryzmat zachodniego pojęcia narażenia. Nie byłoby zaskakujące, gdyby postrzegali pogrom Hamasu z 7 października nie tyle jako rasistowski atak na naród żydowski, ale jako akt terapeutycznej zemsty na „uprzywilejowanym” sąsiedzie – oczyszczającą zemstę na tych, którzy sprawiają, że Arabowie czują się „zagrożeni”.
Od październikowego pogromu na kampusach w USA nasilił się antysemityzm, a jego większość ma podłoże w egocentrycznym kulcie bezpieczeństwa. Erwin Chemerinsky, dziekan Wydziału Prawa University od California w Berkeley, donosi, że studentka powiedziała mu, że „to, co sprawiłoby, że poczuje się bezpiecznie” w jego szkole prawniczej, to „pozbycie się syjonistów”. Krótko mówiąc, aby schlebić mojemu narcystycznemu poczuciu bezpieczeństwa psychicznego i ideologicznego, niektórzy Żydzi muszą zostać wyrzuceni. Bezpieczna przestrzeń wyraźnie upoważnia również do rasizmu.
Nienawiść była nieubłagana. Profesor na Uniwersytecie Columbia powiedział, że atak Hamasu na Izrael był „oszałamiającym zwycięstwem”. Profesor Yale powiedział, że 7 października był „niezwykłym dniem” i wielkim ciosem dla „ludobójczego państwa osadniczego” w Izraelu. Profesorka sztuki w Chicago powiedziała: „Izraelczycy to świnie. Dzicy… Niereformowalne ekskrementy”. Profesorka University of California, Davis złowieszczo powiedziała: „Dziennikarze syjonistyczni… mają domy [z] adresami, dzieci w szkole” i „powinni się nas bać”.
Zwróć uwagę na zastępczy dreszczyk emocji, jaki ci ludzie wydają się czerpać z odległych aktów niewyobrażalnej przemocy. Kult zagrożenia – i jego ohydny kuzyn, zemsta – okradł ich z człowieczeństwa. Postrzeganie Izraelczyków jako świń i gówna, a zachodnich syjonistów jako podejrzanych istot, które zasługują na życie w strachu, świadczy o nieludzkości ciągłego abstrahowania od różnic między jednostkami. O traktowaniu ludzi albo jako „uciskanych”, a zatem dobrych, albo jako „uprzywilejowanych”, a przez to złych. Od akademickich teorii o „białych przywilejach” do poniżania Izraelczyków jako ekskrementów, których mordowanie należy świętować, jest krótki krok. Powodem, dla którego niektórzy na amerykańskich uniwersytetach czerpią przyjemność z pogromu dokonanego przez Hamas, jest ich przekonanie, że wzmacnia to ich światopogląd „uprzywilejowanego i ciemiężyciela” i nadaje fizyczną siłę ich własnej pogardzie dla nosicieli zagrożenia. Z radością witają pogrom jako rodzaj pierwotnej terapii.
To przerażające, jak wielu młodych ludzi wydaje się obojętnych w obliczu terroryzmu Hamasu. Sondaż przeprowadzony na Harvardzie w USA wykazał, że 52 procent osób w wieku od 18 do 24 lat popiera Izrael, ale zdumiewające 48 procent popiera Hamas. Pięćdziesiąt jeden procent stwierdziło, że przemoc Hamasu wobec izraelskiej ludności cywilnej jest uzasadniona. Jak głosi tytuł artykułu „Newsweeka”: „Niesamowita liczba pokolenia Z popiera rzeź niewinnych Izraelczyków przez Hamas”. Sondaże przeprowadzone w Wielkiej Brytanii wskazują, że znaczna liczba młodych ludzi odrzuca pogląd, że Hamas to terroryści. Nie może być większego oskarżenia naszego systemu edukacji i wszystkich nowych systemów socjalizacji niż fakt, że wielu członków nowego pokolenia było świadkami najgorszego aktu antysemickiej przemocy od czasu Holokaustu i pomyślało: „Może Izrael na to zasłużył”. Teraz możemy zobaczyć wyraźnie, jak zgubny wpływ wywarła polityka tożsamości i kult litości na dusze młodych. Ta polityka oderwała ich od wartości naszej cywilizacji do tego stopnia, że czują się bardziej powiązani z regresywnym, antyzachodnim barbarzyństwem Hamasu niż z żydowską ludnością cywilną i demokratycznym państwem, które zostały zbezczeszczone przez to barbarzyństwo.
Żyjemy w czasach normalizacji przemocy. Zdziesiątkowanie ideałów wolności, szczególnie wśród milenialsów i pokolenia Z, doprowadziło do sytuacji, w której zniechęca się do debaty ze względu na jej szkodliwość, w której wobec dysydentów stosowana jest brutalna siła i gdzie można celebrować nawet ludobójczy terror, jeśli to ucisza „uprzywilejowanych”. W obliczu braku wolności słowa przednowoczesne rytuały poniżania i karania przestępców przeciwko ortodoksji powróciły z krwawą nawiązką. Być może ponury i tragiczny październik 2023 r. będzie sygnałem alarmowym dla Zachodu.
Brendan O’Neill znany brytyjski publicysta i komentator polityczny, wieloletni naczelny redaktor „Spiked” publikujący często w „The Spectator”. W młodości zapalony trockista, członek Rewolucyjnej Partii Komunistycznej i autor artykułów w „Living Marxism”. (Jak się wydaje, z tamtych poglądów została mu wiedza o tym, jak ideologia może odczłowieczać.)
Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com