Archive | 2023/12/28

Odzyskanie romantyzmu naszej sprawy

Grupa Izraelczyków świętuje, gdy helikopter przewożący zakładników uwolnionych ze Strefy Gazy ląduje na lądowisku dla helikopterów Centrum Medycznego dla Dzieci Schneider w Petah Tikva w Izraelu. AP


Odzyskanie romantyzmu naszej sprawy

Daniel Greenfield
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska


Romantyczność sprawy jest bardziej przekonująca niż argumenty na rzecz jej moralności.

„Weź muszkiet do ręki i daj mi mój miecz” – błaga francuski żołnierz swojego towarzysza w Dwóch grenadierach. Wyobraża sobie, że jego ciało zostanie pochowane w oczekiwaniu na powrót Napoleona z niewoli. „Wtedy mój cesarz przejedzie po moim grobie, miecze będą szczękać i błyskać; i powstanę z grobu, aby strzec mego cesarza”.

W muzycznych interpretacjach wiersza Heinricha Heinego w wykonaniu Schumanna i Wagnera ciemne tony ustępują dźwięcznym triumfalnym grzmotom Marsylianki, francuskiego hymnu narodowego, gdy wiara zmartwychwstałego żołnierza zostaje nagrodzona mesjańskim powrotem Napoleona i jego armii.

Obietnica Napoleona kontynuowania dzieła rewolucji francuskiej i „wyzwolenia” świata zainspirowała kult jednostki. Beethoven początkowo zadedykował swoją symfonię Eroica Napoleonowi. A słynny kompozytor nie był osamotniony w tej sprawie.

Niemieccy liberalni wielbiciele Napoleona ostatecznie podzielili się na nacjonalistów i radykałów. Ich kulturowi potomkowie stali się komunistami lub nazistami. Miliony ludzi dały się ponieść kultowi jednostki, który sprawiał, że masowe morderstwa wydawały się ekscytujące i efektowne. Ernst Hanfstaengl, członek amerykańskich elit, sprawił, że „Sieg Heil” rezonowało z harwardzkim skandowaniem na meczach piłkarskich: „Walcz, walcz, walcz!”

Dopóki nie zaczęły gromadzić się zbyt wielkie góry trupów, elity amerykańskie były zachwycone energią komunizmu i narodowego socjalizmu. Pisarze, muzycy, eksperci i politycy podziwiali Mussoliniego, Lenina, Hitlera i Stalina jako współczesnego Napoleona, który potrafi mobilizować do wielkich czynów. Rewolucje mające na celu obalenie porządku i przekształcenie świata zawsze były bardziej romantyczne.

I to nigdy się nie zmieniło.

Izraelczycy, podobnie jak Amerykanie, wpadli w szaleństwo kwestionowania moralności swojej sprawy, ale romantyzm sprawy zawsze przewyższa atrakcję jej moralności. Sprawa Ameryki i sprawa Izraela były znacznie bardziej popularne, gdy były romantyczne, niż gdy upierały się przy swoich moralnych racjach.

Moralność inspiruje niewielu ludzi. Kiedy musisz przekonywać o moralności swojej sprawy, przegrałeś.

Dlaczego tak wielu staje po stronie terrorystów islamskich w sprawie Ameryki lub terrorystów Hamasu w sprawie Izraela? Podobnie jak naziści czy komuniści, dżihadyści oferują bardziej romantyczną sprawę. Niektórzy z tych samych Amerykanów, którzy w latach trzydziestych XX wieku mogli zarazić się nazizmem, dziś przechodzą na islam i próbują przeprowadzać ataki terrorystyczne w Ameryce. Niektórzy udają się do Turcji, aby jechać dalej i spotkać się z ISIS.

Co ich przyciąga? Niektóre z tych samych rzeczy, które przyciągnęły ich przodków do rewolucji francuskiej, do Napoleona, do kolejnych radykalnych ruchów XIX wieku, do nazizmu i komunizmu, do partyzantki marksistowskiej, a następnie do islamskich terrorystów, którzy oferują romantyczną sprawę.

Tym, co przyciąga tak wielu mężczyzn i kobiet, nie jest moralność, ale podekscytowanie. Pasję, chwałę i gotowość oddania życia za sprawę można równie łatwo zamienić w zło, jak i dobro. Wielu ludzi jednak po prostu się tym nie przejmuje. Rewolucyjna energia burzenia wszystkiego będzie bardziej przemawiać, zwłaszcza do młodych i pełnych pretensji ludzi, niż obrona domu i ogniska domowego.

Przeciwstawianie romantyzmowi argumentów moralnych i racjonalnych jest daremne.

Dlaczego narzekamy, że zastrzelenie jednego handlarza narkotyków przez policjanta może doprowadzić tłum do spalenia wielu miast, ale kiedy handlarze narkotyków strzelają do siebie dzień po dniu, nic się nie dzieje? Tylko jedna z tych sytuacji pozwala swoim wyznawcom maszerować, wykrzykiwać hasła, ścierać się z policją i niszczyć mienie. Tylko jedna przedstawia narrację o niesprawiedliwości i odważnych ludziach przeciwstawiających się opresyjnemu systemowi.

Bohaterska narracja jest bardziej przekonująca niż fakty. Ludzie jednoczą się w sprawach, które sprawiają, że czują się dobrze, niekoniecznie tych, które są słuszne. A kiedy coś powoduje dobre samopoczucie, robimy to.

Genialnym posunięciem lewicy było umiejscowienie swojej sprawy jako nieustannej rewolucji, niekończącej się walki z uciskiem i mesjańskiej walki odkupieńczej o duszę świata. Lewica odwraca uwagę od faktu, że jest u władzy, znajdując nowych wrogów do walki: policjantów, koncerny naftowe, osoby nie uznające zmiany płci lub Żydów. Rodzi się nowa sprawa i rewolucja trwa.

Ameryka i Izrael były kiedyś sprawami rewolucyjnymi, ale kiedy znaleźliśmy się w defensywie, straciliśmy także kontakt z romantyzmem naszych spraw. Sprawy romantyczne są ofensywne. Obrona, chyba że jest ostatnią barykadą przegranej sprawy, nie jest romantyczna. Idąc za radą Pattona, ludzie lewicy nigdy nie bronią się, zawsze atakują. A konserwatyści zbyt często bronią się, a nie atakują, reagują zamiast działać i skłaniają wroga do ataku.

Lewica zasypuje swoich przeciwników obelgami, oskarżeniami i oszczerstwami. To stawia ich w defensywie. A potem, zamiast artykułować swoją sprawę, próbują uzasadnić swoje istnienie.

Pierwsza zasada debaty głosi, że obrona czegoś już jest częściowym ustępstwem. Dobry dyskutant zmusza drugą stronę do debaty na temat jego istnienia. Niemający rozeznania dyskutant nieustannie próbuje usprawiedliwić swoje istnienie, wprowadzając w ten sposób coraz większe wątpliwości co do tego, czy zasługuje na istnienie.

Kiedy Żydzi przekonują, że Izrael ma prawo do istnienia, tak naprawdę poddają tę kwestię pod dyskusję. Tymczasem nikt nie debatuje, czy „palestyńskie” państwa terrorystyczne mają prawo istnieć. Ich sprawa jest chwalebna i romantyczna, po części dlatego, że nigdy nie poddawali jej pod dyskusję.

W okresie Holokaustu Żydzi próbowali przekonywać, że mają prawo do życia. Argument ten został w większości przegrany i niewielu, z wyjątkiem garstki humanitarystów, w ogóle odczuło potrzebę jego podjęcia. Kilka lat później Żydzi założyli niepodległe państwo i pokonali najeżdżające armie arabskie.

Izrael był przez wielu znienawidzony, ale był także podziwiany i celebrowany jako sprawa romantyczna. Kraj wyrwany pustyni, zbudowany przez twardych pionierów i strzeżony przez pasterzy z karabinami na ramionach, był pełen chwały i inspirujący w sposób, którego nikt nie mógł zignorować.

Jednak amerykańscy Żydzi postanowili przywołać Holokaust: przedstawiając Żydów jako bezradnych i potrzebujących ratunku. Nie zwracano uwagi na historię Żydów, zwłaszcza syjonistów, stawiających opór i walczących. Po pokoleniach wykorzystujących Holokaust do nauczania tolerancji są zaskoczeni, że to nie zadziałało i że samo istnienie Żydów ponownie jest przedmiotem debaty.

Kiedyś Izrael zwykł podkreślać ryzykowną i rewolucyjną naturę kraju, osamotnionego i skłóconego z większą częścią regionu, ale jego narracja stała się defensywna. I im bardziej Izrael wyjaśnia, że nie jest „państwem apartheidu” ani ludobójcą, tym bardziej promuje te właśnie obelgi. Obrona własnej moralności jest, jak większość stanowisk obronnych, ostatecznie daremna i przegrywająca. Im bardziej będziesz się bronić przed oskarżeniem, tym bardziej będzie ono z tobą powiązane.

Tym więcej osób uzna, że musi być w tym ziarno prawdy.

Ameryka popełniła kilka podobnych błędów. Właśnie to, czego nauczono nas się wstydzić – budowanie kraju z niczego i jego obrona przed wszystkimi najeźdźcami – stanowi dużą część romantyzmu naszej sprawy. Lewicowe kampanie oszczerstw sprawiły, że nasze mocne strony wydają się naszymi słabościami. Próbujemy rozszerzać nasze zasady na wrogów, którzy chcą nas zniszczyć, uznając to za naszą siłę. Im bardziej wyjaśniamy, jak jesteśmy sprawiedliwi, tym bardziej poddajemy naszą sprawiedliwość pod dyskusję i oskarżamy siebie jako kraj opresyjny.

Romantyzm naszych spraw jest obecny w naszych historiach, wystarczy po niego sięgnąć. Jest obecny w opowieściach i legendach, które odrzuciliśmy jako przestarzałe i reakcyjne, zdyskredytowane przez „historyków” i wyszydzone jako części naszej przeszłości, od której powinniśmy się odwrócić.

To są źródła naszej siły i wyznaczają drogę do odrodzenia naszych narodów.

Ilu młodych Amerykanów naprawdę chce przeciwstawić się złu, a ilu odczuwa do niego pociąg, ponieważ nie widzą we własnym kraju żadnej sprawy, która poruszałaby ich i przyspieszała bicie serca? Kiedy ich własny naród przestanie inspirować, znajdą inspirację wśród swoich wrogów.

Są amerykańscy i izraelscy żołnierze oraz cywile walczący przeciw islamskim terrorystom, policjanci zabici przez krajowych terrorystów z BLM, a mimo to prawie nie znamy ich imion ani nie opowiadamy ich historii. Kiedy BLM krzyczy „powiedz ich imiona”, budują legendy. Są wśród nas herosi. Mamy sprawy, które zmieniły świat. Jednak nie potrafimy ich wyrazić.

Romantyzm sprawy polega na pasji zmiany istniejącego stanu rzeczy. Jeśli nie uda nam się wykorzystać tej pasji, by za wszelką cenę zmienić opresyjny stan rzeczy, przegrywamy.

„Najlepszym brakuje przekonania, a najgorsi pełni są żarliwej intensywności” – napisał Yeats. To nie musi tak wyglądać. Nie wystarczy argumentować, że nasza sprawa jest moralna. Musimy znaleźć w sobie pasję, aby przedstawić ją nie tylko jako obronę przed najgorszymi, ale także jako triumf najlepszych.

Jeśli nasze sprawy nie będą wydawać się chwalebne, nasi wrogowie sprawią, że będą wyglądać na haniebne.


Daniel Greenfield jest amerykańskim publicystą.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Irańskie rakiety, a cena jajek w Pułtusku

Konstanty Julian Gebert, ps. „Dawid Warszawski” (ur. 22 sierpnia 1953 w Warszawie) – polski psycholog żydowskiego pochodzenia, tłumacz, dziennikarz i nauczyciel akademicki, od 1989 do 2022 roku[1] publicysta Gazety Wyborczej. Od 2023 felietonista Kultury Liberalnej[2].

.

.


Irańskie rakiety, a cena jajek w Pułtusku

Konstanty Gebert


W zorganizowanej przez Stany Zjednoczone operacji „Strażnik Dobrobytu” uczestniczy dwadzieścia państw. Strażnik nie tylko pilnuje poszczególnych statków, przekraczających dziś cieśninę Bab el-Mandeb. Przede wszystkim strzeże Zachód przed tragicznym scenariuszem, który do spełnienia potrzebuje jednej celnej rakiety.

Uczestniczą, tak, ale właściwie nie – Francja i Włochy owszem, wysłały na Morze Czerwone okręty, ale pozostają one pod narodowym, nie międzynarodowym dowództwem. Australia uznała, że wszystkie jej okręty muszą pozostać na Pacyfiku, ale zgodziła się na udział w operacji jedenastu swych wojskowych.

Ulgę w Waszyngtonie musiało więc przynieść dołączenie się do operacji Seszeli, dysponujących dziewięcioma jednostkami straży przybrzeżnej. 40-metrowy okręt flagowy wprawdzie nie wypłynie, ale może któraś z łodzi patrolowych podarowanych wyspom przez Sri Lankę?

Anglosaski strażnik

„Strażnik”, póki co, pozostaje więc operacją amerykańsko-brytyjską. Szczególnym rozczarowaniem musi być brak udziału państw arabskich, z wyjątkiem Bahrajnu, od dawna związanego z USA; na wyspie mieści się podstawowa baza piątej floty. Zwłaszcza zaś to, że operację zbojkotowała Arabia Saudyjska oraz Egipt, które mają dwie najdłuższe linie brzegowe nad Morzem Czerwonym.

Saudowie wszak od ośmiu lat wspierają jemeński rząd w jego wojnie z buntownikami Huti, przed którymi Strażnik ma Dobrobytu bronić. Tyle że w ostatnich miesiącach, dzięki mediacji Pekinu, rysuje się nadzieja na zawieszenie broni w wojnie, w której zginęło 150 tysięcy ludzi, a następnych 200 tysięcy zmarło od wywołanych nią epidemii i głodu.

Rijad włączył się do tego konfliktu w nadziei usunięcia wspierającego Hutich Iranu ze swego pogranicza. Teraz, po systematycznych porażkach swych wojsk, liczy już jedynie na kompromis z Teheranem i ograniczenie dalszych strat.

Ale przecież Egipt powinien być Dobrobytem żywotnie zainteresowany: 12 procent światowego handlu morskiego wpływa do Morza Czerwonego przez cieśninę Bab el-Mandeb. Następnie w ogromnej większości przechodzi przez Kanał Sueski, generując dla Kairu dochody rzędu 10 miliardów dolarów rocznie.

Na straży wspólnych interesów

Rzecz w tym wszelako, że drobna część statków zamiast do Kanału, płynie do izraelskiego portu w Eilacie, a i wśród tych, które wpływają do Kanału, są jednostki w ten czy inny sposób z Izraelem związane – na przykład będące własnością Izraelczyków. To one właśnie są obiektem ataków z Jemenu, Huti bowiem uznali pokonanie Izraela za jeden z głównych celów swej walki.

Oba kraje dzieli wprawdzie 1500 kilometrów, ale całe uzbrojenie Hutich pochodzi z Iranu, który deklaruje zniszczenie Izraela jako cel swej polityki. Stąd ataki hutyjskich dronów i rakiet na statki uznane za izraelskie. Ich definicja przyjęta w Jemenie jest na tyle szeroka, że  obejmuje na przykład brytyjskie tankowce czy francuski okręt wojenny.

Dlatego też Waszyngtonowi udało się nakłonić kilkanaście innych państw do udziału w operacji: interesy wszystkich, nie tylko Izraela, są zagrożone. Wielki przewoźnik morski Maersk czy korporacja British Petroleum przywróciły żeglugę swych jednostek przez Bab el-Mandeb dopiero po powołaniu Strażnika. Zaś Kair uznał najwyraźniej, że Strażnik będzie bronił jego Dobrobytu i tak, więc po co się Hutim narażać?

Ale zanim jeszcze do powołania tej wspólnej siły morskiej doszło, państwa zainteresowane, czyli atakowane, dość sprawnie sobie radziły z hutyjskim zagrożeniem. Amerykanie, Francuzi i Brytyjczycy zestrzeliwali skutecznie odpalone z Jemenu drony i rakiety, Izraelczycy zaś zestrzelili też wymierzoną w Eilat hutyjską rakietę balistyczną irańskiej produkcji, trafiając ją antyrakietą systemu Strzała na wysokości 60 kilometrów, czyli już na granicy atmosfery. Po raz pierwszy sprawdzono na polu bitwy, że „Gwiezdne Wojny”, o których marzył Ronald Reagan, rzeczywiście działają.

Izrael formalnie do „Strażnika” nie przystąpił, żeby nie uniemożliwić udziału w operacji wrogich mu krajów regionu, lecz ściśle koordynuje swe działania wojskowe z Amerykanami. W odpowiedzi Iran poszerzył pole bitwy i odpalił – jak podały USA – dwa drony, które trafiły w „powiązany z Izraelem” tankowiec u wybrzeży Indii. Teheran zaprzecza, ale wcześniej jego Gwardia Rewolucyjna groziła, że jeśli Zachód nie przestanie wpierać Izraela, może „zamknąć inne trasy morskie, niż Morze Czerwone” – przy okazji przyznając, że z próbami „zamknięcia” Morza Czerwonego ma jednak coś wspólnego.

Wystarczy jeden skuteczny atak

Nie jest natomiast jasne, w oparciu o co USA postawiły Teheranowi ten poważny zarzut: drony są zbyt małe, by można je było monitorować z satelitów. Co więcej, to możliwe, że Huti mogli nawiązać, na zasadzie współpracy uciśnionych islamistów, współpracę z którymś z działających w Pakistanie kaszmirskich ugrupowań terrorystycznych. Partnerzy mogliby umożliwić Hutim, za wiedzą Islamabadu, przeprowadzenie ataku z terytorium kraju.

Jednak rzecz nie w tym nawet, jak bardzo wielopiętrowo nieoczywiste są zawierane w wojnach z Iranem i jego sojusznikami koalicje, ani nie w tym, jak nieoczekiwanie skuteczne są współczesne systemy antyrakietowe. (Choć pamiętać należy, że antyrakieta może być sto razy droższa od obiektu przez nią zestrzelonego, co na dłuższą metę czyni koszty takiej obrony trudnymi do utrzymania).

Najistotniejsze jest bowiem to, że wystarczy jeden skuteczny atak Iranu, jego sojuszników, lub sojuszników jego sojuszników na jakąś dużą jednostkę na Morzu Czerwonym – by przewoźnicy przekierowali swe statki gdzie indziej.

To zaś oznaczałoby dramatyczne wydłużenie czasu rejsu, a więc i znaczny wzrost cen frachtu – a tym samym wzrost cen wszystkiego, co drogą morską jest przewożone, od ropy naftowej począwszy, co przełożyłoby się na koszt innych towarów. To oznacza groźbę kryzysu gospodarczego na Zachodzie – oraz implozję ekonomiczną Egiptu, pozbawionego dochodów z Kanału. Na awaryjne kredyty z ogarniętego kryzysem Zachodu Kair zapewne też nie mógłby liczyć.

”Strażnik Dobrobytu” nie tylko pilnuje poszczególne statki, przekraczające dziś cieśninę Bab el-Mandeb: on strzeże Zachód przed scenariuszem, który do spełnienia potrzebuje jednej celnej rakiety. Nic więc dziwnego, że Huti nie ustają w usiłowaniach. Cena jajek w Pułtusku zależy też od tego, czy „Strażnikowi” i jego sojusznikom uda się zestrzelić wszystko, co Iran Hutim do odpalenia dostarczy.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Israel Daily News – War Day 82, December 27, 2023

Israel Daily News – War Day 82, December 27, 2023

ILTV Israel News


Day 82 of the war in Gaza and IDF chief of Staff Halevi breaks down military accomplishments and goals, while Israel makes a bold announcement regarding UN ties, and terror is thwarted in India. And much more.

 


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com