Kultowego cyklu filmowego “Matrix” nie byłoby, gdyby nie powieść “Kongres futurologiczny” Stanisława Lema, w angielskim tłumaczeniu wydana w 1974 roku. / Zauważyli to zarówno krytycy, jak i tysiące wielbicieli prozy …
Nasza rzeczywistość
Marek Jastrząb
Zacznę od Kongresu futurologicznego, opowiadania Stanisława Lema, pochodzącego z tomu o tytule Bezsenność. Napisane w latach siedemdziesiątych poprzedniego wieku, w epoce oczekiwania na lepsze czasy, aktualne jest i w tym stuleciu. Lecz choć napisane w sposób prześmiewczy, nie jest śmiechem bezrefleksyjnym. Jest utworem zachwycającym odkrywczością językowych sformułowań. Arcydziełem warsztatowej sprawności, które stanowi ostrzegawczy komentarz do horroru dzisiejszego czasu. Przestrogę przed upiększaniem niewygodnej rzeczywistości świata; zastępowaniem prawdy za pomocą fałszu.
*
Równie dobrze mógłbym rozpocząć od innych książek ulubionego autora. Zresztą nie tylko mojego, bo wielbicieli kunsztu Stanisława Lema liczy się w milionach; nakłady jego przetłumaczonych dzieł biją rekordy popularności. Wydawałoby się więc, że za ich znajomością podąża lekturowa percepcja. Niestety; za często coś się nam tylko wydaje: to, że Lem jest czytany i nadal podziwiany, nie oznacza, że jest dogłębnie rozumiany. A zwłaszcza, że wyciąga się z jego tekstów jakieś sensowne przestrogi. Przeciwnie: czyta nader powierzchownie. Powiedziałbym nawet, że nie tyle czyta, co wertuje od niechcenia. Pilnie wyławia się kawałki popychające akcję, starannie wydobywa z fabularnych trzewi co rzadsze lub co zabawniejsze miejsca, a skwapliwie pomija części ciężkostrawne w odbiorze. Treści zmuszające adresata do wysiłku pracy nad samodzielnym wyciąganiem wniosków z lektury.
*
Pierwszoplanowym herosem jest Człowiek, podróżnik po planetarnych wertepach — Ijon Tichy, drugoplanowym — wszechobecna chemia w roli wybawicielki od katastrof, masowe stosowanie halucynogenów, zastępników i zagłuszaczy smrodu: ekumeniczne pigularstwo. Wszystko to razem wzięte i podniesione do entej potęgi stało się uniwersalną odpowiedzią na demograficzny kataklizm. Jedynym ratunkiem przed demograficzną zapaścią: chemia w społeczeństwie przyszłości, wpływała na każdą dziedzinę ludzkiego życia. Sterowała nim i decydowała o kształcie podejmowanych działań.
*
Bohater tego opowiadania przebywa w krainie uszminkowanej szczęśliwości. Nie ma w niej wojen, ludzie są wobec siebie uprzedzająco grzeczni, żyje się wielokrotnie, dzieci uczą się czytania i pisania poprzez zażywanie ortograficznych syropów, prognozę pogody ustala się z miesięcznym wyprzedzeniem i w drodze głosowania. Nie trzeba chodzić do szkoły, bo wiedzę zdobywa się doustnie: zażywając płyn z odpowiednim podręcznikiem. Lecz za efekt zbyt chciwego przyswajania uczoności, trzeba zapłacić braniem środków na przeczyszczenie wyobraźni, gdyż ubocznym skutkiem zażywania nadmiaru wiedzy jest posiadanie fizycznych defektów, np. rozedmy płuc, łuszczycy, świerzbnicy i dorodnego ogona.
*
Opisywany przez Lema świat składa się z przesłon maskujących faktyczny ogląd rzeczywistości. Miraży poukładanych w piętrowe warstwy, które, mieszając się, łączą nawzajem, a jedna stanowi podszewkę drugiej. Żadna z nich nie jest jednak ostateczna, bo pod każdą spodziewać się można następnej.
Ijon Tichy, który znalazł się w tym świecie w wyniku zaproszenia na kongres futurologiczny, gubi się w domysłach, plącze w przypuszczeniach, sam sobie zadaje pytania o to, gdzie jest na pewno i czego doświadcza naprawdę. A natykając się na egzystencjalne zagadki, udziela sobie odpowiedzi, że nie wie niczego konkretnego. I, tęskniąc za utraconą przeszłością, nieprzerwanie zastanawia się, dokąd zmierza ten przyszłościowy świat.
W jego nowym otoczeniu trwa ciągły proces zmian: ewolucyjne i rewolucyjne wrzenie, powtarzająca się modyfikacja ulepszeń, nieustanne wzbogacanie, udoskonalanie, przeróbka kształtów świata rzeczywistego i dopasowanie go do stale pogarszających się wymogów chwili. Tak moderowane realia były iluzoryczne, bez przerwy kreowane od nowa, istniały jako rezultaty urojonych zrządzeń losu i odległe pobrzmiewania fikcyjnej realności.
*
Była to utopia. Niewykonalna, stworzona w oparciu o mylne założenia. Było to ulizane piękno, które w swojej istocie stanowiło przerdzewiałą konstrukcję. Wedutę nasyconą dychawicznym narodem: w tym świecie panowały gigantyczne biedy i monstrualne przeludnienia. Występowały aprowizacyjne braki, szwankowały materiałowe fabryki, a produkcja czegokolwiek, znajdowała się w stanie agonalnym.
Wyjściem był kamuflaż, udawanie, że istnieje to, czego nie ma. Życie bez zmartwień było więc iluzją, a zamierzona konstrukcja okazała się konglomeratem niepożądanych zjawisk: samobójczą próbą zaradzenia przeludnieniu, rozpaczliwym spektaklem poronionych usiłowań. Festiwalem zmarnowanych szans. Odwieczną ilustracją konfliktu praktyki z idealistycznymi założeniami.
Stworzona rzeczywistość była zlepkiem sterowanych wymówek, monstrualną manipulacją, mętnym usprawiedliwieniem, sofistycznym tłumaczeniem porażek przekuwanych w sukces.
*
Ten idylliczny krajobraz był następstwem działalności psychotropów. Rezultatem zażywania proszków, mikstur, legumin i aerozolowych specyfików rozpylanych w zatrutej atmosferze: na spełnienie zachcianek podawano właściwą miksturę, a wywoływanie odpowiedniego nastroju wśród ludzi stawało się fraszką: wystarczało rozpylić w powietrzu odpowiedni specyfik, by zamiast społecznej rewolucji wybuchł opętańczy entuzjazm i powszechne miłowania.
*
Ów świat miał postać upiorną, a pętający się po nim ludzie nie byli grzeczni, niczegowaci, przyjemni w obyciu. Nie żyli w luksusach i dobrobytach, tylko w zamaskowanym ubóstwie. Na skutek przewlekłej wegetacji i w efekcie częstego zmartwychwstawania na życzenie, ich fizyczny wizerunek przypominał szpetny magazyn liszajów i odprysków nadgniłego ciała. Lecz ten wygląd zroszony był chemikaliami, zapachowymi polepszaczami cuchnących i rozkładających się ciał. Rozkosznymi woniami dającymi złudzenie bycia w środku sielankowego konterfektu.
*
Terytorium stworzone przez pisarza przenosi adresata do krainy miraży; zamiast miejsca do elizejskiego życia, postacie otrzymują farmaceutyczne złudzenia. Nie są to zadowolone sylwetki, przechadzające się ulicami ekskluzywnych metropolii — wysportowane, tryskające zdrowiem i opalone postacie — lecz sapiące, zgrzybiałe i zatęchłe ludzkie zjawy, galopujące w atrapach nowoczesnych samochodów. Marionetki składające się z protez, pasów przepuklinowych i ortopedycznych wihajstrów.
*
Przedstawianie ruin jako enklawy powszechnej szczęśliwości było fikcją, lecz fikcją zamierzoną. Prowokowaną rozpadem świata i deficytem miłosierdzia wobec ludzi. Źle pojęty humanitaryzm nakazywał zatajać przed mieszkańcami wiadomości o prawdziwej liczbie ludzi i o rychłej a nieuniknionej zagładzie planety.
*
Fantastyka to dla Lema dekoracja: kosmos jest na Ziemi. Dlatego książki autora Cyberiady sprowadzają nas na ziemię; na pierwszym miejscu nie są więc ciała niebieskie, próżnia i gwiezdne pejzaże, ale bliźni. Bliźni zmuszeni do podejmowania nierównej walki z Naturą.
Nie zwycięska i pyszałkowata figurka wyrwana z komiksu jest dla niego źródłem zainteresowania, tylko zwykły człek w przeciętnym futerale. Niejednokrotnie groteskowy, częstokroć doskonały inaczej, lecz zwykle górujący rozumem nad elektronicznymi fetyszami; na przykład w niezapomnianym Solaris lub w utworze Eden godzi się na porażkę człowieczego intelektu. Świadomie rezygnuje z walki z Niepokonaną Naturą i uznaje ograniczenia ludzkiej wiedzy.
Naśladowcy
Pisarze, zajmujący się przyszłością jako konsekwencją teraźniejszości, są nieobecni w dzisiejszym świecie naukowej fikcji. Ich miejsca pozajmowali tolkienowscy kopiści, zdolni do powtarzania jego nośnych wątków. Niezdatni do wyjścia poza już zastosowane i stale te same, schematyczne wątki, standardowe rozwiązania, niezmienne obrazki z wrogimi obcymi (prozatorskie wygodnictwo sprawia, że obcy portretowani są jako nieprzyjazne maszkary. Figurynki przebiegłe i złośliwe, które swoją wyższą inteligencję wykorzystują w niecnych celach zawłaszczenia naszej niedoli), portrety złych i dobrych czarodziejów, stworków z laserowymi mieczami, natłoki galaktycznych wojen o pietruszkę, chaos i kolejną degenerację.
Zapanowała moda na nieustanne kreowanie wymyślonego świata, maniera zabudowy przestrzeni nasyconej magią, cudownością i uproszczonymi rozwiązaniami. Bajkowe miejsca przedstawiane w identycznej scenerii, wiąże się z tymi samymi zachowaniami opisywanymi podobnie: sztampowo, stereotypowo, banalnie. Akcja przenosi się w inne rejony i obejmuje różnorodne, nieistniejące konstelacje. Lecz mimo zmiany czasów (bardzo dalekie lata) i pomimo zaopatrzenia bohaterów w nadprzyrodzone umiejętności, zmieniła się w nich tylko dekoracja; problemy zostały te same: te same dylematy, stare nawyki i przesądy miałkich ludzi przeniesione do innych wszechświatów.
*
Mamy do czynienia z powielaniem i mnożeniem identycznych bytów. O wyobraźniowej nędzy popełniania podobnych „dzieł” świadczy to, że nawet stwory z gwiazdozbioru oddalonego o miliony lat świetlnych od planety Ziemia, mają problemy podobne do naszych: te same historyczne uwikłania, dworskie intrygi, tytuły szlacheckie i na dodatek walczy się o to samo (np. o podatki w „Gwiezdnych wojnach”).
*
Tym sposobem znajdujemy się w „nowym”, lecz jakże epigońskim środowisku nierealnego świata. Zjawisko to nazwać można zniwelowaniem głębszych myśli. Refleksji, wrażeń, sposobów widzenia. Rezygnacją z niepowtarzalności człowieka. Zrównaniem go z pozostałymi indywidualistami i zmajstrowanie indywidualisty w tysiącach egzemplarzy.
*
Współcześni fantaści zadowalają się kostiumem, a homo sapiens, to dla nich nieistotny dodatek do fabuły; kontentują się malowaniem przerażających obrazów z nadciągających bitew pomiędzy astralnymi koboldami; brakuje pisarzy — kontynuatorów lemowskich przemyśleń. Autorów wyciągających wnioski z np. Summy technologiae, kluczowego, filozoficznego eseju o cywilizacyjnych rozdrożach. Jakkolwiek wydana w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, do tej pory cieszy się wzięciem naukowo uzasadnionym profetyczną zawartością. Cieszy się niezmienną poczytnością u tych, co trudnią się używaniem logiki.
*
Brakuje pisarzy zdolnych dźwignąć temat człowieka zmagającego się z aktualnymi problemami. Jak choćby przeludnienie, klimatyczne perturbacje czy głód. Lecz zamiast tego można zaobserwować kłębowisko jego naskórkowych powielatorów, zapominających, że Historia, to proces, z którym nie trzeba się godzić. Przeciwnie, należy próbować zmienić jej wpływ na przyszłe wydarzenia. Nie wolno poprzestawać na banalnym stwierdzeniu, iż ma jedynie odzwierciedlać koszmarny stan rzeczy, gdyż obowiązkiem futurysty jest wyjść z propozycją zmiany jej kierunku. Brakuje pisarzy, których wizja czekającego nas jutra przedstawiona byłaby jako czas zdeterminowany ziemskimi wstrząsami.
Od czasu genialnego Tolkiena, obecni autorzy nie wyłabudali się z powielactwa jego dokonań. To samo rzec można o Lemie. Fantastyka zrezygnowała ze ścisłości wyrażania myśli. Z naukowego podejścia do fabuły. Za to z ekspansywną werwą skupiła się na baśniowych przygodach głupkowatych zjaw. W ten sposób, kosztem logiki i zamiast fantastyki naukowej, na miejsce zarezerwowane dla mądrych tekstów, wskoczyła jej populistyczna odnóżka: Fantazy. Tu przytoczę słowa H. Heinego: … pierwszy, który porównał kobietę do kwiatu, był wielkim poetą, ale następny był cymbałem.
Marek Jastrząb – Pisarz, publicysta, Niektóre publikacje Autora są do pobrania w Bibliotece Studia Opinii
Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com