Każdy może być mordercą
Harald Welzer
[ 31.05.2010 ]
Dostosowywanie własnego obrazu moralności do zmieniających się okoliczności to klucz do zrozumienia fenomenu “zwykłych” morderców
.
Piotr Buras: Pańska książka “Sprawcy. Dlaczego zwykli ludzie dokonują masowych mordów” należy do najbardziej pasjonujących, ale też najmroczniejszych, jakie zdarzyło mi się przeczytać. O makabrycznych zbrodniach dokonanych przez niemieckich rezerwistów w czasie II wojny światowej, niby się wie, ale przez ich drobiazgowe opisy trudno mimo wszystko przebrnąć. Czy pisanie takiej pracy może sprawiać w ogóle przyjemność?
Harald Welzer: Nie ukrywam, że ślęczenie miesiącami nad tymi źródłami było czynnością psychicznie wykańczającą. Ale napisanie tej książki w tak drastyczny sposób było konieczne. W tradycyjnych badaniach nad Holocaustem zawsze istniało coś w rodzaju nieformalnego zakazu dosłownego przedstawiania zbrodni. Symbolem grozy nazizmu był w nieco abstrakcyjny sposób obóz koncentracyjny w Auschwitz. Kto jednak chce zrozumieć, co powodowało ludźmi, którzy własnoręcznie dokonywali mordów, musi się do nich zbliżyć najbardziej, jak tylko się da. Nie mógłbym zrekonstruować motywacji ówczesnych aktorów, nie mówiąc jasno o tym, jak postrzegali rzeczywistość oraz co i jak dokładnie robili. Drastyczne opisy były więc niezbędne ze względów analitycznych, ale też estetycznych. To, że ta książka jest całkowicie amoralna, jest częścią strategii. Jakakolwiek ocena moralna wydana a priori byłaby nie na miejscu. Jeśli cały czas myśli się o tym, jak potworne były ich zbrodnie, to traci się z oczu fakt, że ich wykonawcy mogli widzieć to zupełnie inaczej. Holocaustem zajmowałem się długo już przed pisaniem “Sprawców…” i wydawało mi się, że wiem o nim niemal wszystko. Kiedy zabrałem się do tej książki, okazało się, że w dalszym ciągu nie rozumiem, jak normalni ludzie mogli w nim z takim zapałem uczestniczyć. I tego chciałem się dowiedzieć.
Tytuł ostatniego rozdziału brzmi “Wszystko jest możliwe”. Pański wniosek, że każdy człowiek nadaje się na masowego mordercę, jest wstrząsający.
– Dla mnie najbardziej szokujące było raczej odkrycie, jak łatwo ludzie potrafią nadać sens swojemu działaniu, nawet gdy w gruncie rzeczy uważają je z początku za niewłaściwe, złe lub sprzeczne z ich osobowością. Jeden z opisywanych przez mnie sprawców zeznawał, że umówił się z kolegą, że ten będzie zabijał matki, a on sam tylko ich dzieci. Jego zabójstwo zyskiwało w ten sposób “humanitarny” wymiar – życie bez matek mogłoby być przecież dla nich bardzo ciężkie. Słysząc to, człowiek dostaje gęsiej skórki. Ale patrząc trzeźwo jest to tylko próba nadania sensu zadaniu, które miał do wykonania. Dzięki temu mógł robić to, nie odnosząc żadnego psychicznego uszczerbku. Nawet kilkadziesiąt lat później ci ludzie nie mieli wyrzutów sumienia. Nie ma sytuacji, której człowiek nie byłby w stanie nadać sensu po to, by sobie z nią poradzić. Ten mechanizm jest fascynujący.
Ale czy naprawdę każdy jest do tego zdolny? Można by przecież sądzić, że to osobowość albo charakter człowieka predestynują go do zbrodniczych czynów?
– Już autorzy prowadzonych po II wojnie światowej badań nad psychologią sprawców zbrodni doszli do bardzo nieprzyjemnych wniosków. Nie ma żadnych cech związanych z pochodzeniem społecznym czy geograficznym, wyznawaną religią, warunkami socjalizacji, poziomem wykształcenia, a nawet płcią czy wiekiem, które pozwalałyby na skonstruowanie profilu typowego sprawcy. Masowi mordercy nie wyróżniają się niczym. Tym samym nie ma żadnej grupy społecznej ani typu osobowości, które byłyby immunizowane na niebezpieczeństwo ześlizgnięcia się jednostki na zbrodniczą ścieżkę. Psychologiczna analiza osobowości w tej sytuacji do niczego nie prowadzi. Masowe mordy to proces społeczny, w którym ludzie odnajdują swoje role. W momencie gdy je znaleźli, nie mają problemu, by w nim uczestniczyć. Odstępstwa od tej reguły to margines. Tylko jakieś 5 proc. stanowią patologiczni sprawcy, którzy z radością i sadyzmem oddają się sprawie. W warunkach Holocaustu mogli dać upust swoim skłonnościom. Drugie 5 proc. to ludzie mający skrajnie pacyfistyczne lub humanistyczne nastawienie, które w żaden sposób nie pozwala im na zabijanie. Te skrajne postawy są o tyle bez znaczenia, że istnieją one we wszystkich warunkach społecznych. Także dzisiaj jest jakieś 5-10 proc. ludzi, którzy pod względem psychicznym odstają od większości. Notabene sadyści i fanatyczni mordercy byli są dla oddziałów egzekucyjnych prawdziwym problemem. Masowe mordy to nie Hollywood, gdzie psychopatyczni zabójcy wynajmowani są do najgorszych zadań. W realnej rzeczywistości wojennej proces zabijania jest faktem społecznym, który rządzi się własnymi regułami i rytuałami. Chodzi w nim o efektywność, a nie realizajcę swoich fantazji. Fanatycy tylko go zakłócają.
Chce pan przez to powiedzieć, że najlepiej nadają się do tego zwykli śmiertelnicy? Większość sprawców twierdziła, że działała pod przymusem, bo odmawiając rozkazu, ryzykowaliby własnym życiem.
– To mit. W Einsatzgruppen obowiązywał rozkaz, zgodnie z którym członkom batalionów pozostawiano wolną rękę, czy chcą uczestniczyć w zabijaniu, czy nie. Nie ma ani jednego przypadku, w którym ktoś zostałby formalnie ukarany za odmowę. Jeśli zaczynali wymiotować albo wybuchali łzami, co się zdarzało, to się ich po prostu wycofywało z akcji. O rozstrzelaniu nie było w ogóle mowy. Najgorsze, co mogło się przydarzyć, to przeniesienie to wykonywania bardziej niebezpiecznych zdań. Najczęściej konsekwencją były jednak sankcje społeczne: izolacja, wyzywanie od świń, tchórzy, skierowanie do mycia szaletów. Oczywiście nie należy tego czynnika bagatelizować. W sytuacji, gdy ludzie są częścią pewnej grupy, znajdując się daleko od domu, rodziny, własnego kręgu społecznego, przynależność do niej zyskuje zasadnicze znaczenie. Ale zabijać nie musieli.
Cytowany przez pana sekretarz policji Walter Mattner pisze do żony 5 października 1941 roku tak: “Przy dziesiątym wozie celowałem już spokojnie i pewnie strzelałem do kobiet, dzieci i niemowląt. (…) Niemowlęta robiły duży łuk w powietrzu i odstrzeliwaliśmy je już w locie, zanim spadały do dołu albo do wody”. Skoro nie powodował nim ani patologiczny charakter, ani przymus ze strony zwierzchników, to co?
– Nam rezultaty postępowania tych sprawców wydają się tak potworne, że aż egzotyczne. Dlatego też myślimy, że samo ich działanie było egzotyczne. Ale perspektywa sprawców była inna. Kluczowe było to, że mieli poczucie, że ich otoczenie społeczne akceptuje to, co robią. Ich czyny nie stawiały ich poza nawiasem wspólnoty. To dotyczy także człowieka, o którym pan mówi. Listów podobnej treści pisał więcej i nie wygląda na to, by u ich adresatki budziły oburzenie. Oczywiście wielu miało trudności akurat z zabijaniem dzieci. To ciekawe, bo pokazuje, że w pewnym momencie dochodzi się jednak do jakiejś granicy. Ale zazwyczaj mimo tych obiekcji strzelali. Żeby zrozumieć psychologiczny mechanizm, który do tego doprowadził, trzeba powiedzieć wprost: ich postępowanie nie byłoby “złe”, gdyby Niemcy wygrali wojnę. Gdyby historia inaczej przebiegła, sprawcy nie byliby zbrodniarzami, a ich czyny nie byłyby karalne. Stają się one nimi dopiero wtedy, kiedy zmienia się kontekst. To jest centralne pytanie: jak to jest możliwe, że w nowoczesnym społeczeństwie w tak krótkim czasie zmienia się ono do tego stopnia, że zabijanie staje się czymś normalnym.
No właśnie jak?
– W książce próbuję na kilku przykładach opisać proces zmiany normatywnego kodu, który w społeczeństwie niemieckim przebiegał błyskawicznie. Gdyby deportacje Żydów zaczęły się w 1933 r., ogromna większość ludzi uznałaby to za absolutnie nie do zaakceptowania. Wtedy Hitler był wprawdzie już u władzy, podejmowano pierwsze antyżydowskie kroki, ale rzeczywistość społeczna była stosunkowo normalna, tzn. nie różniła się wiele od tej dwa czy trzy lata wcześniej. Wyciąganie ludzi z mieszkań, ładowanie ich na ciężarówki i wywożenie do obozów było nie do pomyślenia, mimo iż wielu ludzi miało antysemickie poglądy. Ale takie postępowanie uznano by za niepasujące do cywilizowanego kraju. Ledwie osiem lat później to wszystko było już jak najbardziej oczywiste i nie budziło w tej samej znakomitej większości żadnych oporów. Co się stało w czasie tych ośmiu lat? To stopniowy proces przeformatowywania tego, co uważa się za oczywiste i moralne. To jest ten decydujący moment: ci, którzy w 1941 r. w Berlinie-Grunewald stoją na poboczu drogi i obserwują, jak deportuje się Żydów, na których mieszkanie już się zgłosili i wzięli udział w aukcji pochodzących z niego przedmiotów, wcale nie muszą przezwyciężać moralnych oporów. Uważają się za tak samo moralnych, jakimi byli w 1933 r., kiedy takie rzeczy nie mieściły im się w głowie. Standard tego, co uważają za dobre lub złe, zmienił się całkowicie.
Czy nasze przekonania moralne mogą zmienić się z dnia na dzień?
– Szybciej, niż mogłoby nam się wydawać. Nowoczesne społeczeństwa są w tym sensie tylko na pozór stabilne. Zmiana normatywnego kodu może nastąpić błyskawicznie. Ale oczywiście nie jest to raptowny proces, lecz polega na systematycznym przekraczaniu kolejnych progów. Trzymając się przykładu nazistowskich Niemiec: najpierw obserwuje się, jak z zakładu pracy wyprowadza się kolegę, który jednak następnego dnia, wprawdzie pobity, ale znowu zjawia się na swoim stanowisku. Odczuwamy odrazę, ale w sumie nic się nie stało. Następnym razem ktoś zostaje pobity na naszych oczach: ponieważ już przezwyciężyliśmy własną odrazę, teraz łatwiej sobie wytłumaczyć, że pewnie musi tak być albo że gorzej już nie będzie. Kiedy dwa lata później ktoś na naszych oczach zostaje zabity, wytłumaczymy sobie, że pewnie sobie czymś zawinił. Dostosowywanie własnego obrazu moralności do zmieniających się okoliczności to klucz do zrozumienia fenomenu “zwykłych” morderców.
Co powoduje, że ten proces przeformatowania moralności w ogóle ma miejsce?
– Dojście do władzy totalitarnego czy dyktatorskiego reżimu dysponującego moralistyczną ideologią to oczywiście fundamentalny czynnik. Ale bardziej bezpośrednio przyczyną przemiany jest doprowadzenie do skrajności rozróżnienia na „my” i „oni” – na tych, którzy do wspólnoty należą, i tych, którzy są z niej wykluczeni. Żydzi byli dzień po dniu sukcesywnie wypierani ze społeczeństwa niemieckiego, przez co zmieniała się perspektywa ich postrzegania. Ich wykluczenie stawało się stopniowo nie tylko czymś normalnym, lecz także – to najważniejsze – moralnym standardem. A tych nienależących do wspólnoty traktuje się inaczej niż jej członków. Właśnie dzięki temu cały ten system mógł funkcjonować. Narodowy socjalizm nazywa się często dyktaturą przemocy lub samowoli. Ale to bzdura. Samowola lub bezprawie dotykały tylko tych, którzy i tak byli z tego społeczeństwa wykluczeni. Ci, którzy jako Aryjczycy mieli status członków wspólnoty narodowej (Volksgemeinschaft), cieszyli się niezwykle wysokim bezpieczeństwem prawnym. Im nie mógł spaść włos z głowy, chyba że byli komunistami, homoseksualistami albo nie byli pod względem rasowym „bez zarzutu”.
W prawie karnym istnieje wykroczenie polegające na nieudzieleniu pomocy. Interesowało mnie, kiedy zasada ta została wprowadzona. Czy jako Niemiec żydowskiego pochodzenia można by z tego artykułu zaskarżyć niemieckich współobywateli? Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że prawo to wprowadzono właśnie w okresie nazistowskim. Ale tylko w odniesieniu do rasowych Niemców. Na tym przykładzie widać, że istniały dwa światy, w których obowiązywały odmienne zasady prawne i moralne. Ci, którzy należeli do wspólnoty narodowej, cieszyli się przywilejami, bezpieczeństwem i materialnymi profitami. Dobrze opisał to Götz Aly w książce “Państwo Hitlera”. Dyktatura i samowola wyglądają inaczej.
Nie wszyscy jednak ulegli tak skrajnemu przeformatowaniu moralności, jak w przypadku żołnierzy batalionów rezerwy, których opisuje pan w swojej książce.
– Narodowy socjalizm dysponował światopoglądem w wysokim stopniu moralistycznym. Ale nawet takie społeczeństwo nie było hermetyczne i całkiem zglajchszaltowane. Było w nim wiele nisz, gdzie każdy niezależnie od poglądów mógł znaleźć pokrewne dusze i dzięki temu miejsce w społeczeństwie. Nawet ludzie z tzw. emigracji wewnętrznej mieli swój prywatny heimat: krąg ludzi, którzy myśleli tak jak oni. Ale to oznacza także, że dla nikogo ciężar tego systemu nie był tak wielki, by trzeba było coś przeciwko niemu robić. Co ciekawe, tak samo funkcjonowały środowiska sprawców. Liczące 500 osób bataliony rezerwy operujące w ramach Einsatzgruppen nie były jednolite. Były tam kliki – “świnie”, “żydożercy”, nawet “dobrzy” – każdy znajdował swoją społeczną przestrzeń, w której mógł się odnaleźć. Perfidia tej sytuacji polegała na tym, że właśnie dlatego ten system mógł funkcjonować. Bo ten proces społeczny każdemu oferował miejsce, w którym można było przeżyć, nie załamując się psychicznie i moralnie.
Często mówi się, że okrutne zbrodnie objawiają prawdę o naturze człowieka, będąc rezultatem uwolnienia się najbardziej prymitywnych instynktów. Pan taką antropologiczną interpretację w swojej książce odrzuca.
– Natura człowieka w takim sensie nie istnieje. Ludzie wyróżniają się tym, że swój świat sami wymyślają. Obok biologicznej ewolucji istnieje ewolucja społeczna. Jako jedyni mamy symbole, instytucje, język, pismo. Dużo mniej rządzą nami instynkty czy pierwotne emocje. Mało kto bije innych, kiedy jest wściekły. We wcześniejszych fazach rozwoju gatunku ludzkiego takie formy przemocy bezpośredniej były częściej spotykane. Nasze emocje są sformatowane przez kulturę i życie społeczne. “Wszystko jest możliwe” dlatego, że jako przedstawiciele gatunku ludzkiego jesteśmy w stanie stworzyć sobie własny świat, który rządzić się będzie własnymi regułami. Nie możemy przeskoczyć śmierci, chorób czy katastrof naturalnych.
To nie jest tak, że w przypadku nazizmu spod powłoki cywilizacji wydobyło się coś archaicznego. Auschwitz nie miał w sobie nic archaicznego. Zbrodnie nazizmu nie miały też nic wspólnego ze zwierzęcymi instynktami. Zwierzęta nie definiują jakiejś grupy, by ją potem metodycznie zabić. Polują na inne, by je zjeść albo obronić swoje potomstwo. Jest więc dokładnie odwrotnie, niż twierdzili cenieni skądinąd przeze mnie Theodor Adorno i Max Horkheimer, którzy pisali o powrocie do barbarzyństwa. Auschwitz był możliwy tylko w świecie nowoczesnym. Brzmi to perwersyjnie, ale był właśnie wynikiem racjonalnego myślenia.
Czy społeczeństwa, które jak Niemcy rozliczyły się ze swoją przeszłością, są lepiej uodpornione na erozję norm moralnych?
– Rozwój w kierunku kultury sprzecznej z zasadami humanizmu zahamować można nie przez rozliczenie z przeszłością, lecz mechanizmy państwa prawa. To jest najważniejsza lekcja z przeszłości. Jak długo ludzie żyją w społeczeństwie, którego prawo skutecznie chroni mniejszości, to jest w gruncie rzeczy wszystko jedno, czy są tolerancyjni, czy nie. Rozróżnienie “my” – “oni” jest fundamentalne w rzeczywistości społecznej, a wraz z nim także istnienie nienawiści, uprzedzeń, plotek, stereotypów etc. Ale nowoczesne państwa potrafią się z nimi obchodzić dokładnie, wskazując nieprzekraczalne granice. Problem narodowego socjalizmu i mu pokrewnych systemów polegał na tym, że te wszystkie negatywne emocje zyskały status obowiązującego prawa.
Czy we wszystkich społeczeństwach to przesunięcie się standardów moralnych funkcjonuje tak samo?
– Proces stosowania przemocy jest uniwersalny. Zwykli ludzie dochodzą w pewnym momencie do wniosku, że zabijanie innych jest sensowną działalnością i przestaje im to spędzać sen z powiek. W tym, co masowi mordercy robią i jak sobie swoje działanie wyjaśniają, podobieństw między Wietnamem, Ruandą czy Jugosławią, które to przypadki opisuje w książce, jest więcej, niż mogłoby się wydawać. Odmienne są za to konteksty polityczne i kulturowe, procesy dochodzenia do każdej z tych zbrodni. Tak czy inaczej tempo, w jakim mogą następować przemiany w postawach moralnych, powinno budzić naszą troskę.
Współczesne społeczeństwa europejskie zdają się być silniej przywiązane do liberalnych i demokratycznych zasad niż Niemcy w okresie republiki weimarskiej. Może jednak jesteśmy odporniejsi?
– Musimy pamiętać o jednym. Ludzie uczą się tylko poprzez praktykę. Można wprawdzie przekazywać wartości poprzez lekcje religii czy etyki, ale to wszystko niewiele zmienia, jeśli praktyka stoi w sprzeczności do nich. Dzieci uczą się tego, co obserwują, czyli sposobów zachowania. Uczą się praktyk kulturowych, a nie teorii. Na poziomie werbalnym można być skrajnie antyrasistowskim, ale – czasem podświadomie – zachowywać się jak rasista. Kiedy w kolejce ustawiamy się chętniej za białym niż za czarnym, dziecko uznaje, że się tak po prostu postępuje – cel i motywy tego “ćwiczenia” nie są mu w ogóle znane. Społeczeństwo, w którym praktyka zgodna jest z tym, co się publicznie mówi jest bardziej odporne na dryf w kierunku postaw sprzecznych z zasadami humanizmu. Można mówić wiele o abstrakcyjnych wartościach, ale to nie sposób, by uchronić nas od tego, by w przyszłości migrantów czy uchodźców klimatycznych potraktować w sposób, który dziś nie mieści się nam w głowie. Jeśli ludzie decydują się, by innych postrzegać jako problem, to szukają rozwiązań.
Mówił pan, że państwo prawa ma kluczowe znaczenie. Ale ciągle dyskutujemy nad redefinicją niektórych jego podstawowych reguł.
– Zmiękczanie zasad państwa prawa często postępuje niezauważenie. W Niemczech trwa na przykład debata o zakazie tortur – to skrajnie niebezpieczne. To samo dotyczy kwestii ochrony danych osobowych czy wykorzystywania Bundeswehry w działaniach wewnętrznych. Policja i armia muszą być ściśle rozdzielone – to była fundamentalna lekcja, jaką po wojnie wyciągnęliśmy z przeszłości. Trzeba natychmiast protestować, kiedy te zasady zaczynają się w najmniejszym nawet stopniu kruszyć. To ważny dylemat współczesnych demokracji, które operują na granicy między wolnością a bezpieczeństwem. Ludzie często decydują się na więcej bezpieczeństwa kosztem wolności. I na tym polega ten problem. Fundamentalne znaczenie ma bezwzględne utrzymywanie zasady równości wszystkich obywateli. Trzeba też uczyć ludzi od dziecka, że to w sferze ich konkretnego działania w życiu codziennym czy w pracy – jak w tej przykładowej sytuacji z supermarketu – dokonuje się najważniejszych moralnych wyborów. Stabilność naszych społeczeństw zależy też od tego, czy uniwersalne zasady moralne stosowane będą właśnie przez indywidualnych obywateli w tej sferze, na którą mają realny wpływ.
*Harald Welzer (ur. 1958) – profesor psychologii społecznej, dyrektor Centrum Interdyscyplinarnych Badań nad Pamięcią w Kulturwissenschaftliches Institut (KWI) w Essen. Zajmuje się teorią pamięci zbiorowej, pamięcią o Trzeciej Rzeszy oraz kulturowym wyzwaniami zmian klimatycznych. Autor m.in. „’Opa war kein Nazi. Nationalsozialismus und Holocaust im Familiengedächtnis” (2002), „Klimakriege. Wofür im 21. Jahrhundert getötet wird” (2008). Jego wydana po raz pierwszy w 2005 r. książka „Sprawcy. Dlaczego zwykli ludzie dokonują masowych mordów” ukazała się właśnie po polsku nakładem wydawnictwa Scholar
Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com