Archive | May 2024

Czego moje sowieckie życie nauczyło mnie o cenzurze

Sowieckie artefakty w Unsplash.


Czego moje sowieckie życie nauczyło mnie o cenzurze

Izabella Tabarovsky
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska


Cenzura zasłania widok na rzeczywistość i ogranicza możliwości społeczeństwa.

.

Po kilku latach mojego amerykańskiego życia wzięłam udział w zajęciach z myśli zachodniej. Jedynym znanym mi filozofem w programie nauczania był Karol Marks i nie był to powód, dla którego zapisałam się na ten kurs: miałam go pod dostatkiem w ZSRR. Przez następne dwa semestry czytałam Adama Smitha i Fredericka Douglassa, Friedricha Nietzschego i Zygmunta Freuda, Marcela Prousta i Arthura Koestlera. Czytałam amerykańskie feministki, z których sowiecka propaganda bezlitośnie kpiła, i czarnych pisarzy, których całkowicie ignorowała. Któregoś dnia, wychodząc z zajęć, bogatsza o kolejną porcję pouczającej wiedzy, przyłapałam się na myśleniu: jak oni śmieli to wszystko przede mną ukrywać! Gdybym wcześniej w życiu zetknęła się z tymi myślami, byłabym innym człowiekiem.

Oni to oczywiście Komunistyczna Partia Związku Radzieckiego i jej armie piorących nasze mózgi cenzorów i propagandystów – pracujących w mediach, szkołach i wydawnictwach – którzy jednocześnie wychwalali sowiecką edukację i pozostawili nas, obywateli radzieckich, w przerażającej ignorancji. Pierwsze lata jako Amerykanka spędziłam nadrabiając zaległości we wszystkim, co pokolenia bezimiennych biurokratów usunęły z naszego życia, uznając to za szkodliwe dla komunistycznej świadomości narodu radzieckiego (i dla władzy partii).

Nie tylko ogromne porcje filozofii, literatury, religii, historii i nauk społecznych, ale pół wieku zachodniej kultury popularnej zostały wymazane z naszego życia: kiedy przyjechałam do Stanów Zjednoczonych w 1990 roku jako 20-latka, po raz pierwszy zetknęłam się z Bobem Dylanem i Arethę Franklin, Johnnym Cashem i Billy Holiday, Milesem Davisaem i Brucem Springstenem. Spędziłam niezliczone wieczory w małym niezależnym kinie, oglądając filmy Alfreda Hitchcocka, Martina Scorsese, Francisa Forda Coppoli, Orsona Wellsa, Stanleya Kubricka, Woody’ego Allena, Akiry Kurosawy i francuskiej Nowej Fali. Potem była amerykańska telewizja, którą można było nadrobić: The Brady BunchI Love LucyStar TrekThe Cosby Show, The Wheel of Fortune, opery mydlane – z pewnością niewysokich lotów, ale kluczowe dla zrozumienia moich nowych amerykańskich przyjaciół i żarty kolegów.

Oczywiście wielu Amerykanów nigdy nie zajmuje się gigantami filozofii i literatury, a niewielu traci sen z powodu niemożności sporządzenia listy arcydzieł Jeana-Luca Godarda: tym, co doprowadzało mnie do wściekłości, był fakt, że nie miałam w tej kwestii żadnego wyboru. Zamiast tego to inni decydowali, które strony światowej literatury będę czytać, jakiej muzyki będę słuchać, w jakim stylu będę się ubierać. Wszystko, co nie znalazło się na zatwierdzonej liście, pozostało niepublikowane lub zostało zakopane, zniszczone lub wyśmiane. Nawet nie wiedziałam, czego nie wiedziałam.

W ciągu ostatniego roku, gdy obserwowałam, jak mnożą się przypadki amerykańskiej cenzury i rozciągają się na mowę, książki, filmy, opinie i zwykłe fakty, wspomnienia z pierwszych lat mojego amerykańskiego życia, kiedy po raz pierwszy zaczęłam zmagać się z konsekwencjami życia pod cenzurą, powróciły na powierzchnię. Ze zdumieniem obserwowałam, jak pracownicy wydawnictw wściekają się z powodu publikacji autorów, z którymi się nie zgadzają, określają te dzieła jako szkodliwe i żądają ich „anulowania”. Osłupiałam, kiedy dowiedziałam się, że niektóre kalifornijskie szkoły zakazały szanowanych klasyków, takich jak Zabić drozda Harper Lee, Myszy i ludzie Johna Steinbecka i Przygody Huckleberry Finna Marka Twaina,  z powodu obaw związanych z używaniem przez autorów rasistowskich obelg i stereotypów. Oczywiście nie chcemy, aby dzieci czytały literaturę rasistowską. Jednak wiara w to, że te konkretne dzieła propagują nienawiść rasową, wymaga takich samych akrobacji mentalnych, jakie stosowali sowieccy cenzorzy, gdy tak ciężko pracowali, aby wyobrazić sobie wszystkie sposoby, w jakie dzieło sztuki może sprowadzić obywateli na manowce.

W Ameryce zawsze było wielu ludzi, którzy nawoływali do cenzury tego, co uważają za obraźliwe treści, ale do zeszłego roku wciąż mogłam wierzyć, że tacy ludzie są na marginesie – być może kierowani przez skrajny konserwatyzm religijny, polityczny i społeczny. Ludzie po mojej stronie spektrum – liberałowie tacy jak ja – nie bali się myśli, które podważały ich wcześniejsze założenia. Ale to zmieniło się w zeszłym roku. Gdy nowa, dogmatyczna, skrajnie lewicowa ideologia szybko wdarła się do naszego głównego nurtu kultury, z mojego krańca spektrum zaczęły napływać wezwania do cenzury. Naukowcy, którym nie udało się dostosować do najbardziej radykalnych idei skrajnie lewicowych, nagle zaczęli obawiać się o swoją wolność akademicką. W redakcjach doszło do buntów, ponieważ wcześniej uprawnione, choć prowokacyjne opinie przestały obecnie nadawać się do publikacji. Liberalny establishment medialny zamienił się w „Prawdę” wobec niektórych kluczowych wydarzeń tego roku, takich jak polityka wyborcza, radzenie sobie z pandemią i protesty Black Lives Matter – do tego stopnia, że David Satter i Matt Taibbi, długoletni obserwatorzy Związku Radzieckiego, nawiązali do ideologicznie spętanej, propagandowej prasy tego kraju.  

Z niedowierzaniem obserwuję te wydarzenia. Jako członek ostatniego pokolenia sowieckiego, dorastając w epoce  pierestrojki, pamiętam, jak to było, gdy zaczęto znosić cenzurę. Czasopisma literackie rywalizowały o wydanie Życia i losu Wasilija Grossmana, Archipelagu Gułag Aleksandra Sołżenicyna i Doktora Żywago Borysa Pasternaka – książek napisanych kilkadziesiąt lat wcześniej, które dopiero teraz docierały do nas, ich docelowych czytelników. Radziecka muzyka rockowa wyłoniła się z podziemia z piosenkami, o których nie wiedzieliśmy, że powinniśmy je usłyszeć, piosenkami, które przypieczętowały stan naszych dusz. Prawda była  narkotykiem pierestrojki i byliśmy od niej uzależnieni.

Ale ten narkotyk prawdy powodował także bolesne skutki uboczne. Rozległe zakazy informacyjne sprawiły, że nie byliśmy przygotowani na pełne przyswojenie rzeczywistości naszej historii i bieżących wydarzeń. Nagle musieliśmy stawić czoła konsekwencjom inwazji naszego kraju na Afganistan w 1979 r. i dziewięcioletniej wojny, którą tam prowadził: ocynkowane trumny, przywożące z powrotem nastoletnich chłopców wysłanych w obronie zagranicznego komunistycznego zamachu stanu, którego nie znaliśmy, nie rozumieliśmy i nie obchodził nas; okaleczeni 20-letni weterani wracający do domu z psychicznymi ranami i przejmującymi piosenkami, z którymi nikt z nas nie mógł się utożsamić. Dziesięciolecia frazesów na temat internacjonalizmu socjalistycznego sprawiły, że nie byliśmy w stanie mentalnie i emocjonalnie przetworzyć przemocy na tle etnicznym, która obecnie eksplodowała na krańcach imperium sowieckiego. Nie można było powstrzymać się od zadania sobie pytania: jak mogłam nie wiedzieć? Jak mogli to wszystko przede mną ukryć? W ostrym świetle prawdy wszelkie resztki wiary w system zniknęły. Wkrótce też zniknął Związek Radziecki.

Dziwnie się czuję, tłumacząc Amerykanom niebezpieczeństwa cenzury. To oni nauczyli mnie o absolutnej wartości wolności słowa. To ich gotowość – taka spokojna, taka pewna siebie – do akceptowania najbardziej heterodoksyjnych idei pozwoliła mi zrozumieć, dlaczego Związek Radziecki nigdy nie miał szans w walce z ich krajem. Czy naprawdę muszę mówić Amerykanom, że cenzura ogłupia, że ogranicza naszą zdolność oceny rzeczywistości i podejmowania najlepszych dla nas decyzji, zarówno jako jednostek, jak i jako społeczeństwa? Czy naprawdę muszę mówić postępowcom, że postęp jest niemożliwy bez wolności myślenia, mówienia i argumentowania? I czy naprawdę muszę mówić wojownikom o sprawiedliwość społeczną, że sprawiedliwość społeczna jest jedynie mrzonką w każdym społeczeństwie, które trzyma się jednej, sztywnej ideologicznej narracji – lub że brak wolności słowa uciska uciskanych i wzmacnia potężnych?

Oczywiście Ameryka to nie Związek Radziecki i amerykańskie organy rządowe nie są tymi, którzy cenzurują. Ograniczenia sprzeciwu nie są też wszechogarniające. Jednak nadal są one niezwykle skuteczne, częściowo dlatego, że tak wiele grup i osób zależy obecnie w dużym stopniu od prywatnych platform internetowych, aby dotrzeć do swoich odbiorców. Konserwatywna platforma mediów społecznościowych Parler została skutecznie uciszona, gdy Big Tech usunął ją z Internetu. Liczba odbiorców „New York Post” została znacznie ograniczona, gdy Twitter  zablokował  jego konto w reakcji na publikację negatywnej historii o Hunterze Bidenie w przededniu wyborów prezydenckich w USA. (Twitter oznaczył tę historię jako „szkodliwą” i dołączył do Facebooka, uniemożliwiając innym jej udostępnianie). Przez półtora roku ludzie byli wyśmiewani i wyrzucani z towarzystwa za sugestie, że Covid 19 mógł powstać w laboratorium w Wuhan podczas gdy media społecznościowe uciszyły debatę na ten kluczowy temat. Dziś dowiadujemy się, że  jest to hipoteza wysoce realistyczna.

Takie działania mają dalekosiężne konsekwencje. Tłumienie spraw i wydarzeń o znaczeniu narodowym nie powstrzymuje ich od dalszego rozwoju i wpływania na życie ludzi. Radziecka cenzura nie zapobiegła okaleczaniu, mordom i pokonaniu żołnierzy radzieckich w Afganistanie. Nieopowiedziane historie o stalinowskich represjach wróciły, by prześladować nas dziesiątki lat później – i nadal prześladują wielu z nas dzisiaj. Amerykańscy dziennikarze-aktywiści i politycy, którzy obecnie są zaangażowani w kształtowanie narracji na korzyść ich krańca spektrum politycznego, powinni się martwić, że ich czytelnicy będą później zaskoczeni, gdy nagle dowiedzą się o rzeczach, o których wcześniej odmawiano im informacji. Na przykład, w jaki sposób służy Demokratom to, że ci, którzy głosowali na swoich kandydatów, nadal wierzą, że zeszłoroczne protesty Black Lives Matter były „w większości pokojowe” – co stanowi przyjęty dogmat, który zdecydowanie przeważa nad skąpymi doniesieniami na temat tego, jak fatalnie dotknęły one imigrantów i mniejszości? Jakie korzyści odniesie ich partia z ignorowanie faktu, że to  mniejszości ponownie najprawdopodobniej ucierpią z powodu zmniejszonej obecności policji w niektórych miastach w wyniku tych protestów? W jaki sposób Demokratom pomaga ukrywanie tego, że przesłania o grupach rasowych i kwestii rasy ich partii niekoniecznie odpowiadają członkom mniejszości rasowych i etnicznych? Czy wzięli pod uwagę, że te sprawy mogą wyjść na jaw w politycznie niewygodnym momencie, na przykład w przededniu przyszłych wyborów?

Kultura cenzury nie tylko ukrywa pewne fakty i opinie oraz zabrania niektórych form wypowiedzi: często wymaga także od ludzi akceptowania określonych idei jako prawdziwych, posiadania określonych opinii i angażowania się w określone formy wypowiedzi.

Kilka tygodni po protestach zeszłego lata dostałam wiadomość na Twitterze od osoby, którą obserwowałam, ale z którą nigdy nie miałam kontaktu. Podsumowała swoje (błędne) założenia na temat moich przekonań politycznych, a następnie powiedziała mi, że przejrzała kilka tygodni mojego kanału na Twitterze i zauważyła, że „nie wyraziłam oburzenia z powodu brutalności policji lub śmierci kolejnego nieuzbrojonego czarnego człowieka”. („Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę” – dodała.) Zakończyła krótkim wykładem na temat aktualnej polityki i wezwała mnie, bym przyłączyła się do niej w potępianiu białej supremacji.

Zaskoczyło mnie to. Po raz pierwszy od mojego wyjazdu z ZSRR ktoś zażądał ode mnie zaangażowania w rytualne wypowiedzi polityczne. W aroganckim i natrętnym tonie autorki usłyszałam głos działaczy radzieckiej mafii komunistycznej, którzy wierzyli, że mają prawo żądać, aby wszyscy wokół nich maszerowali w takt tej samej melodii. Ale było w tym coś więcej. Wiadomość miała mnie zastraszyć. Wszędzie wokół mnie ludzie tracili pracę, karierę i reputację z powodu wyrażania błędnych opinii, dzielenia się niewłaściwymi treściami lub okazywania niewystarczającego entuzjazmu dla nowej, wciąż bezimiennej ideologii, która teraz zagarniała nasze życie. Dawno zapomniany strach wkradł się z powrotem. Mój pradziadek został zamordowany przez NKWD w 1941 roku z powodu czterech krótkich zdań, jakie wypowiedział w przeciągu ośmiu miesięcy, co znajomy zgłosił milicji. Wiedziałam, jak łatwo jest ułożyć w całość destrukcyjną narrację o osobie, korzystając z różnych strzępków informacji.

Stałam na środku pokoju, wpatrywałam się w ekran telefonu i nagle poczułam potrzebę tłumaczenia się: wyjaśnienia, że tweetuję tylko w ograniczonym zakresie tematów; zaznaczenia, że jestem Żydówką i że potępiam białą supremację za każdym razem, gdy piszę o Holokauście; wskazania, że było wiele innych palących problemów, o których nie pisałam na Twitterze w tych samych tygodniach, takich jak przyjaciele i ukochana osoba, która właśnie zmarła na Covid. Poczułam się, jakbym stała przed jakąś amerykańską wersją trojki, próbując bronić swojego charakteru. Kiedy wreszcie otrząsnęłam się (musiałam sobie przypominać, że nie jestem już w Związku Radzieckim i że KGB mnie nie ściga), obiecałam sobie: nie pozwolę się zastraszyć. Nigdy więcej; nie tutaj, w Ameryce.

Ale strach – przed publicznym upokorzeniem, ostracyzmem, utratą kariery – jest potężną siłą, nawet dla tych, którzy nie cierpią na traumę transpokoleniową i posttotalitarny zespół stresu pourazowego. Strach może być jednym z powodów, dla których aż 62 procent Amerykanów twierdzi, że zachowuje swoje opinie dla siebie. Jestem przekonana, że ten strach pchnął także Amerykanów do wyrażania opinii, których wcale nie popierają.

Weźmy na przykład petycję przeciwko Stevenowi Pinkerowi, która zaczęła krążyć latem ubiegłego roku. Podpisana przez 550 naukowców (obecnie jest więcej podpisów) żądała, aby Amerykańskie Towarzystwo Lingwistyczne skreśliło Pinkera z listy wybitnych członków. Podany powód? Rzekoma „historia wypowiadania się o prawdziwych krzywdach i bagatelizowania niesprawiedliwości” Pinkera oraz „zagłuszania głosów osób cierpiących z powodu przemocy na tle rasistowskim i seksistowskim” przez Pinkera. Petycja opierała swoje argumenty na sześciu tweetach, które ten płodny intelektualista opublikował wiele lat wcześniej. To było absurdalne – a jednak wydawało mi się takie znajome. Przypominało to zachowanie kobiety, która sprawdzała moje tweety pod kątem poprawnych i błędnych sformułowań, oraz przesłuchującego NKWD, który przejrzał prawdopodobnie liczne doniesienia policyjnych informatorów na temat mojego pradziadka i wyciągnął cztery inkryminujące cytaty. Krytycy Pinkera zarzucili sieć w oceanie słów, które wypowiadał przez lata, wyłapali te nieliczne, za które ich zdaniem można było go powiesić, i wykorzystali te kilka słów do skonstruowania zbiorowego potępienia w stylu sowieckim.

W 2020 r. takie petycje zaczęły być rutyną: 116 profesorów zostało ukaranych za naruszenie mowy – cztery i pół razy więcej niż w 2015 r. i pięćdziesiąt procent więcej niż w 2019 r. Jednak w odpowiedzi na petycję wzywająca do potępienia Pinkera zdarzyło się coś niezwykłego się: pojawił się reporter  „New York Timesa” i zaczął zadawać pytania. Zwrócił się do dziesięciu sygnatariuszy, w tym do kilku dość wybitnych, ale nie znalazł nikogo, kto chciałby skomentować sprawę; nie był też w stanie dowiedzieć się, kto był inicjatorem petycji.

Milczenie tych sygnatariuszy mówi o nich więcej, niż mogłyby to wyrazić słowa. Przedstawia ich nie jako wojowników sprawiedliwości społecznej działających odważnie na podstawie swoich przekonań, ale jako konformistów, którym prawdopodobnie trzęsą się kolana ze strachu. Wyobrażam sobie, że podobnie jak radzieccy naukowcy, pisarze i inni przedstawiciele inteligencji, którzy użyczali swoich nazwisk państwowym nagonkom na utalentowanych i odnoszących sukcesy kolegów, zdecydowana większość podpisujących petycję przeciwko Pinkerowi zrobiła to ze strachu: strachu przed powiedzeniem „nie” kolegomktórzy prosili ich o podpis; ze strachu przed okazaniem niewystarczającego entuzjazmu dla sprawy i potencjalnym staniem się celem kolejnej petycji o usunięcie; ze strachu przed ekskomuniką z Kościoła Wszystkich Dobrych Ludzi.

W zeszłym roku wybuchła wojna prowadzona za pomocą petycji i listów otwartych. Wiele z nich to oszczerstwa wyrażone w języku zadufania. Ile osób poczuło się zmuszonych do podpisania tych listów raczej ze względu na konformizm niż z przekonania? Ilu z nich składa podpisy pod petycjami, których do końca nie rozumie, których pochodzenia nigdy nie zbadali? Ilu z nich w dzisiejszym klimacie cenzorowania nie tylko tłumi swoje opinie, ale także mówi rzeczy, których nie ma na myśli – lub po prostu wolałoby nie mówić tych słów właśnie wtedy, pod presją? Ilu zaczęło grać w grę, w którą graliśmy w ZSRR: będziemy udawać, że popieramy twoje zwariowane teorie, jeśli ty będziesz udawał, że myślisz, że naprawdę tak myślimy?

Po upadku jednego ideologicznie napędzanego systemu cenzury jestem pewna, że obecna kultura cenzury również dobiegnie końca. Elektryzujące slogany mogą elektryzować ludzi tylko na jakiś czas, zanim zamienią się w frazesy. I – ponieważ Ameryka to nie Związek Radziecki i Amerykanie nie są przyzwyczajeni do życia w strachu przed odwetem za niewłaściwe wypowiedzi ani pod naciskiem zjednoczonej ideologicznie prasy – spodziewam się, że nie będą długo cierpieć z powodu tej głupoty. Nie powinniśmy jednak po prostu czekać, aż ta kultura sama się skończy. Cenzura zasłania nam widzenie rzeczywistości i utrudnia funkcjonowanie naszego społeczeństwa. Im dłużej następne pokolenie dorasta w tej kulturze, tym bardziej ją przyswoi. Przejście od intelektualnej niewoli do wolności zajmuje dużo czasu i wiele wysiłku. Zatem obowiązkiem nas wszystkich jest zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby przeciwstawić się tej kulturze, bez względu na to, jak jest wszechobecna i zastraszająca.

Jak możesz to robić? Opanuj swój strach: jeśli czytasz to w USA lub innym miejscu na demokratycznym Zachodzie, pamiętaj, że jesteś wolną osobą żyjącą w wolnym kraju. Bądź dobrze poinformowany: czytaj teksty obu stron. Kwestionuj wszystko – zwłaszcza jeśli pochodzi ze źródła, którego ideologia jest bliska twojemu sercu. Załóż, że druga strona kryje w sobie ziarno prawdy – i szukaj go. Dodaj odcienie szarości do swojego myślenia na każdy temat. Dostosuj swoją mowę do swojego prawdziwego ja: nie wpadaj w pułapkę. Odmawiaj mówienia sloganami. Nie mów rzeczy, których nie masz na myśli. Mów tylko te rzeczy, które są dla ciebie prawdziwe w danej chwili. Nie pozwól innym dyktować, co powinieneś myśleć i czuć. I na litość boską, podpisuj tylko te listy grupowe, których jesteś gotowy bronić osobiście i publicznie.


Izabella Tabarovsky – Urodzona w ZSRR. Studiowała historię na Uniwersytecie Harvarda, zajmuje się badaniem historii i ekonomii Rosji i Europy Wschodniej. Obecnie kieruje rosyjskim wydziałem w Kennan Institute.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


1,000-strong crowd support Nova film screening in face of abuse

1,000-strong crowd support Nova film screening in face of abuse

MICHELLE ROSENBERG


Counter-protest to protect north London’s Phoenix cinema turns into street party celebrating Israel and calling for release of hostages in Gaza.

An estimated 1,000-strong crowd came out on Thursday evening to support the local screening of a 52-minute documentary about the Nova music festival massacre on October 7th after the cinema was vandalised.

Say no to art washing‘ had been scrawled in bright red graffiti at the Phoenix, London’s oldest continuously running cinema, overnight on Wednesday ahead of Thursday’s 8pm showing of ‘Supernova’ hosted by UJIA, as part of the Seret Israeli film festival.

Artists for Palestine UK had called for a 7pm protest against the screening. Following a call to action to counter protest that quickly went viral, local Jewish community members and allies crowded outside the small venue.

With numbers quickly swelling, Israel supporters chanted ‘terrorist supporters off our streets’ and were seen wearing ‘Say no to terror’, ‘Openly Jewish’, ‘Zionist’ and ‘Please don’t arrest me teeshirts’. They held hand-made placards saying ‘protesting Jewish films is so last century’ and ‘Rape supporters off out streets’.

Commuters driving past hooted their horns in support, waved Israeli flags from the window and were greeted with huge cheers.

Thursday 23rd May 2024. Phoenix cinema. Pic: Niaz Maleknia

With tensions high, a heavy police presence soon gave up on trying to direct traffic down the high street and closed it off entirely. Anti-Israel protestors were penned in on the opposite side of the road, several with their faces covered, yelling, whistling and playing music in a vain attempt not to be drowned out.

Screenshot Seret Film Festival

Buses were left abandoned as the area was cordoned off and what began as an unprecedented show of solidarity soon turned into a street party that continued after the film, filled to its 250 seat capacity, had begun inside the cinema.

Israeli and Iranian flags were flown, Elton John’s classic ‘I’m still standing’ was played on repeat, alongside Elan Golan’s ‘Am Y’Israel Chai’.

Thursday 23rd May 2024. Phoenix cinema. Pic: Niaz Maleknia

At times heated, the protest was largely peaceful apart from when CST and police were forced to intervene to avoid violence from a small number of individuals.


Twitter/X

Israeli flag-waving members of the crowd cheered as police eventually escorted the protestors back to the local train station.

The counter-protest has been hailed across social media as a triumph for the Jewish community in fighting hate, prejudice and anti-Semitism.



Organisers Ben Paul and Hannah Lyon-Singer told Jewish News: “Last night was a tour de force from the Jewish community, more than 1000 of us stood together and emphatically told these apologists for terror, rape and murder that they shall not pass! No Jew should ever feel unsafe displaying their Judaism and their love and pride for the state of Israel. We must keep the momentum and stand together again on more counter demos and take back the narrative from those who have manipulated and twisted it to fit their hateful world views.”

Filmmakers Ken Loach and Mike Leigh (the latter of whom is Jewish), announced on Thursday evening their withdrawal as patrons of the Phoenix in protest at the cinema’s hosting of the Seret festival.

fundraising appeal to pay for the damage caused to the now cleared graffiti, has exceeded £10,500 from 448 donors across the community and beyond.

CST took to Twitter/X to call the event a “notable show of community pride, strength and resilience.”


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

 


New Details on IDF Operation to Recover the Bodies of Hostages from Gaza

New Details on IDF Operation to Recover the Bodies of Hostages from Gaza

i24 News and Algemeiner Staff


Nisenbaum Michel (L), Hernandez Oryon (C), and Yablonka Chanan (R). Photo: courtesy.

New information has been released about the IDF operation to recover the bodies of hostages Hanan Yablonka, Michel Nisenbaum, and Orion Hernandez on Thursday night in Jabaliya, Gaza.

The hostages, who were abducted during the October 7th Massacre from the Mefalsim intersection by Hamas terrorists, were located and retrieved in a meticulously planned mission.

The operation began with the 98th Division’s soldiers operating in Jabaliya, where the 75th Battalion eliminated a terrorist acting as a spotter near the location where the bodies were held.

Following this, the soldiers raided the area and discovered the hostages’ remains.

Special forces from the Yahalom Unit, the ISA, and a special unit from the Intelligence Directorate (J2) then executed a nighttime mission to recover the bodies. The intelligence that pinpointed the location of the hostages was gathered and analyzed over several days by the division’s intelligence array, the ISA, and the Abducted and Missing Persons Headquarters in the Intelligence Directorate (J2).

This operation is part of an extensive campaign managed above and below ground, spearheaded by the 98th Division in Jabaliya. The Hostage Task Force Headquarters in the Intelligence Directorate (J2), alongside the ISA and other IDF units, conducted a prolonged research effort to gather and analyze intelligence. This effort culminated in precise directions for the forces on the ground to locate and recover the hostages.

The commander of the 7th Brigade, reflecting on the operation, stated, “Thanks to the relentless efforts of the forces, we were able to bring back the bodies of three individuals to Israel. This is a great privilege for us.”


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Kogo i czego uczy historia?

Second Class: How the Elites Betrayed America’s Working


Kogo i czego uczy historia?

Andrzej Koraszewski


Wielu zastanawiało się nad pytaniem, kto i dlaczego głosował w 2016 roku na Donalda Trumpa. Dziś wszystko wskazuje na to, że ta historia może się w listopadzie powtórzyć. W Stanach Zjednoczonych właśnie ukazała się nowa książka, której autorka raz jeszcze próbuje odpowiedzieć na pytanie, co i kogo skłania do takiego wyboru.

Szefowa działu opinii „Newsweeka”, Batya Ungar-Sargon poświęciła rok na podróże po Stanach Zjednoczonych i rozmowy z ludźmi z klasy robotniczej. Owocem tych rozmów jest książka pod tytułem Second Class: How the Elites Betrayed America’s Working Men and Women.

Książki nie czytałem, znam zaledwie jej opublikowany w sieci fragment i wywiad z autorką. Batya Ungar-Sargon przypomina, że bezpośrednio po tych wyborach media przekonywały, że wyborcy Trumpa to rasiści, banda ksenofobów, zwolenników teorii spiskowych i protofaszystów.

Ungar-Sargon stawia hipotezę zgoła marksistowską, iż dzisiejsze lewicowe poglądy wyborców Partii Demokratycznej, to pełna pustosłowia moda ludzi z wyższym wykształceniem z klasy średniej i wyższej, ignorujących interesy klasy robotniczej, którzy ani jej nie rozumieją, ani nie próbują jej zrozumieć. Dla socjologa taka hipoteza jest intrygująca, szczególnie, że jeśli jest uzasadniona, może mieć również pewne implikacje wykraczające daleko poza społeczeństwo amerykańskie.

Autorka zwraca uwagę na fakt, że amerykańska Partia Demokratyczna była tradycyjnie powiązana z klasą robotniczą, jednak jej elektorat stopniowo się zmieniał. Działacze partyjni mieli nadzieję na pozyskanie imigrantów i mniejszości rasowych, odwracając się równocześnie od swojego tradycyjnego elektoratu. Te rachuby okazały się jednak błędne.

Większość wyborców Trumpa stanowili ludzie mający dochody poniżej średniej, co było powtórką zmian postaw wyborczych amerykańskiej klasy robotniczej, jaką obserwowaliśmy, kiedy na scenie politycznej pojawił się Ronald Reagan, zaś wyborcy zauważyli, że reakcje zarówno Demokratów, jak i związków zawodowych na „kryzys naftowy” z 1973 roku powodowały wyłącznie pogłębienie dramatu, czyli bankructwa firm i zanikanie miejsc pracy.

Tamten kryzys obserwowałem ze Szwecji, gdzie państwo opiekuńcze wyprodukowało nową grupę społeczną, ludzi zajmujących się rozdawaniem wtórnie dzielonej części dochodu narodowego, której interesy związane były z naciskiem na ciągłe zwiększanie nakładów na cele socjalne. Ta grupa stanowiła silną i bardzo aktywną część rządzącej partii. W warunkach głębokiego kryzysu gospodarczego i gwałtownego spadku wpływów z eksportu, filozofia i polityka socjaldemokratów (w znacznym stopniu kształtowana przez pracowników sektora publicznego), uderzała w klasę robotniczą.

W latach 70. w Ameryce, w reakcji na gospodarcze trzęsienie ziemi, klasa robotnicza odwróciła się od Partii Demokratycznej i przeniosła swoje głosy na Republikanów. Czy dziś obserwujemy podobną reakcję? Jak mówi Batya Ungar-Sargon w 2022 roku wśród wyborców głosujących na Demokratów było o 14 procent więcej ludzi z wyższym wykształceniem niż ludzi z klasy robotniczej.

Dzisiejsze podziały społeczeństwa amerykańskiego są faktem, ale ich interpretacja oparta jest na ideologii. Politycy i media oskarżają elektorat Republikanów o podważanie demokracji i narażanie na ryzyko bezbronnych i uciskanych, podczas gdy media, które już nawet nie udają, że są obiektywne, nie ukrywają pogardy i podsycają wrogość. Podział na „lewicę” i „prawicę” ukrywa jednak zdumiewające paradoksy.

Batya Ungar-Sargon pisze, że tak silnie eksponowane podziały są w rzeczywistości mniejsze niż widać je w krzywym zwierciadle mediów.

„Demokraci przedstawiają konserwatystów jako postacie z Opowieści podręcznej, a Republikanie przedstawiają liberałów jako ‘zabójców dzieci’. Jednak dwie trzecie Amerykanów zgadza się, że aborcja powinna być rzadka ale legalna.

Demokraci lubią nam mówić, że Republikanie są napaleni na strzelaniny w szkołach, a Republikanie lubią mówić, że Demokraci chcą ukraść nam broń. Jednak 61 procent społeczeństwa uważa, że Druga Poprawka powinna pozostać w mocy, ale zbyt łatwo jest wejść w posiadanie broni. 

Demokraci mówią nam, że Republikanie nienawidzą gejów, a Republikanie mówią nam, że Demokraci chcą, aby każde dziecko było queer. Jednak przeciętni Amerykanie uważają, że płeć jest determinowana w momencie urodzenia i że osoby transpłciowe należy chronić przed dyskryminacją, choć jeśli chodzi o sport, osoby transpłciowe powinny rywalizować w drużynach odpowiadających płci, z którą się urodziły. Tak właśnie uważa sześć osób na dziesięć.” 

Po przeprowadzeniu setek rozmów z Amerykanami z klasy robotniczej autorka ma silne wrażenie, że ta wizja spolaryzowanego społeczeństwa jest przez ludzi z tej grupy społecznej postrzegana jako szczególnie fałszywa. Ci ludzie mają większy dystans do partyjnych programów i gazetowych wyobrażeń.

„Chcą wyższych wynagrodzeń. Chcą lepszej opieki zdrowotnej – lub tak naprawdę po prostu nie tak drogiej opieki zdrowotnej. Chcą, by mniej migrantów konkurowało o pracę i chcą polityki gospodarczej faworyzującej Amerykę. Chcą stabilnej pracy, która wynagrodzi ich wysiłki stabilnością klasy średniej, która dla osób o najwyższych dochodach jest czymś oczywistym. Chcą mieć dom. Od czasu do czasu wakacje z dziećmi. Wystarczająco dużo oszczędności w banku, żeby nie musieli co miesiąc dzwonić do zakładu energetycznego, żeby błagać o wyrozumiałość i nie odcinanie ich od prądu.”

Oczywiście ta grupa społeczna nie jest monolitem, a jednak te badania pokazały autorce, że różnice postaw i poglądów są w niej mniej zróżnicowane niż się spodziewała.

Próbując podsumować obraz jaki się wyłania z tych setek spotkań Batya Ungar-Sargon pisze:

„Amerykańską klasę robotniczą cechuje skrajny umiar, w połączeniu z rodzajem głębokiej tolerancji i pokory, których uczy życie w niepewności. Ogólnie rzecz biorąc, spotkałam wiele osób, które twierdzą, że nigdy nie zdecydowałyby się na aborcję, ale są zbulwersowane pomysłem wprowadzenia zakazu aborcji. Większość ludzi popiera rozwiązanie zbliżone do moratorium na imigrację, (zarówno legalną, jak i nielegalną), w dającej się przewidzieć przyszłości. Wspierają także plan opieki zdrowotnej wspierany przez rząd, a nawet pełną rządową opiekę zdrowotną. Są bardzo progejowscy. Spotkałam wielu chrześcijan, którzy mają w swojej rodzinie geja, i chcą, by traktowano go z szacunkiem i który, jak mieli nadzieję, znajdzie trwałą miłość. Ale bardzo martwią się także ideologią transpłciową, szczególnie w szkołach. Popierają większe opodatkowanie korporacji i bogatych, ale nie dalszy rozwój państwa opiekuńczego, co uważają za nagradzanie lenistwa. Wszyscy znali kogoś, kto oszukiwał system opieki społecznej, kiedy oni pracowali, i borykali się z trudnościami i czuli frustrację z powodu liczby tych, którzy zdecydowali się żyć na koszt rządu – ale także złość na korporacje, które maksymalizowały zyski kosztem swoich pracowników, i polityków, których to nie obchodziło.” 

Te postawy są niezależne od preferencji wyborczych. Świat widziany przez ludzi z dochodami poniżej stu tysięcy dolarów rocznie jest inny niż ten, który widzą  ludzie z wyższymi dochodami. Czy zasadne jest twierdzenie autorki, że żadna partia nie reprezentuje tych ludzi, że są umiarkowani i czują się pogardzani i mają wrażenie, że nikt ich nie rozumie?

Przeczytany fragment nie odpowiada na pytanie dlaczego w 2016 z dwojga złego preferowali Trumpa, ani dlaczego dziś ponownie szala przechyla się w tę samą stronę?

Kończąc lekturę fragmentu książki wróciłem myślani do wydarzenia z samego początku naszej transformacji, kiedy jako konwojent pojechałem z pomocą medyczną do Polski. Po drodze z Londynu do ojczyzny kierowca, pan Tadzio, opowiadał o zmianach w kraju, o arogancji księży, zapewniając: „Panie Andrzeju, ja do kościoła chodzę, ale ja w Boga wierzę”,  o działaczach „Solidarności”, którzy teraz mówili, że pierwszy milion trzeba ukraść, o byłych komunistach zmieniających się w kapitalistów i o dziennikarzach, którzy nudzili go swoim marudzeniem, bo im się mikrofon myli z amboną. Przełączał stacje radia, ze stanowczym stwierdzeniem: „to nie jest radio dla kierowców”.

Pierwsza porcja pomocy miała być przekazana seminarium dla duchownych, gdzie rozładowujący paczki klerycy nie krępując się, chowali do kieszeni soczki dla małych dzieci, „bo smaczne”, a ksiądz profesor zaprosił mnie na obiad, ale pana Tadzia odesłał do kuchni (obraził się, kiedy odpowiedziałem, że zjem obiad razem z kierowcą w kuchni).

To był sam początek naszej demokracji, dziś od ćwierć wieku mieszkam w małym miasteczku, w którym znaczna część mieszkańców co miesiąc ogląda z niepokojem rachunki za węgiel, prąd, wodę i gaz, a polityków i dziennikarzy uważa za wrogów ludzkości. Informacje o świecie pobierają jedząc pospiesznie posiłek przy lecącym na okrągło telewizorze, w wyborach, albo uczestniczą, albo nie, a kiedy biorą w nich udział i głosują, to często jest pod hasłem: „tego błazna jeszcze nie próbowaliśmy”. Nie mają ciepłych słów dla polityków.

Batya Ungar-Sargon pisze o zdradzie klasy robotniczej. Lewica jest zawiedziona rodzimą klasą robotniczą i poszukuje lepszych uciśnionych. Wykształceni i dobrze zarabiający, między jednym wegańskim posiłkiem a drugim, oddają się empatii pod adresem wskazanym przez ich takiego czy innego guru.  Prawica próbuje porwać wyborców buntem przeciw lewicy i forsuje własne mody intelektualne, które nieodmiennie oznaczają wskazywanie wroga, którego mamy niszczyć.

Jedni i drudzy narzekają, że młode pokolenie nie interesuje się historią, a przecież historia tak wyraźnie popiera wszystkie argumenty lewicy i wszystkie argumenty prawicy. Douglas Murray w swojej znakomitej książce War on the West pisze, że młode pokolenie nie zna ani historii Zachodu, ani historii innych kultur, co prowadzi do absurdalnych sądów moralnych. Przywołuje sondaż wśród młodych Brytyjczyków, z którego wynika, iż połowa badanych nigdy nie słyszała o Leninie, 70 procent nigdy nie słyszało o Mao, 41 procent chwali socjalizm, pozytywnie o kapitalizmie wyraża się 21 procent. Dodaje, że w USA jest jeszcze gorzej. Tam w badaniach grupy między 18 a 30 rokiem życia dwie trzecie badanych nie miało pojęcia, że naziści zamordowali 6 milionów Żydów.

To święta prawda, ale to nasze zdumienie związane jest z oczekiwaniami pod adresem masowej oświaty. W czasach Adama Mickiewicza jeden chłop na powiat umiał czytać i pisać, więc księgi miały trudną drogę pod strzechy. Dziś analfabetów nie ma, co nie oznacza, że wszyscy poświęcają wiele godzin dziennie na szukanie wiadomości, ani że posiadają solidną wiedzę wyniesioną ze szkoły.

Mój dziadek, który za socjalizm wylądował na Syberii, kiedy pierwszy raz usłyszał dźwięki z radia, orzekł z radością, że teraz kultura dotrze do ludu. Zaledwie w kilka lat później z zieloną twarzą słuchał płynących z radioodbiornika wrzasków Hitlera.

Koncepcje uszczęśliwiania innych nie zawsze przynoszą oczekiwane rezultaty. Nieustająca walka o podnoszenie płacy minimalnej skutkuje wyrzucaniem z rynku pracy najmniej wykwalifikowanych i stałym wzrostem liczby tych, którzy żyją z łaski rządu i szukają możliwości dorobienia do kuroniówki na czarnym rynku pracy. Nieustający wzrost nakładów na publiczną oświatę przynosi tragiczne pogarszanie się jej jakości, co próbujemy naprawić  różnymi akcjami afirmatywnymi, które powodują niszczenie etyki pracy, przez zastępowanie najlepiej przygotowanych najlepiej widzianymi. Pełni wrażliwości poszukiwacze obiektów współczucia jeżdżą do grobu Arafata w nadziei na znalezienie idealnie uciśnionych i patrzą gniewnie na tych, których mijają w drodze na wakacje.

Czy amerykańska autorka ma rację pisząc o zdradzie klasy robotniczej? Nie czytałem jeszcze książki, podejrzewam, że jest interesująca.


Andrzej Koraszewski – Publicysta i pisarz ekonomiczno-społeczny. Ur. 26 marca 1940 w Szymbarku, były dziennikarz BBC, wiceszef polskiej sekcji BBC, i publicysta paryskiej „Kultury”. Więcej w Wikipedii.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


ICJ rules Israel must ‘immediately’ halt Rafah military offensive

ICJ rules Israel must ‘immediately’ halt Rafah military offensive

JNS STAFF


The United Nations high court decision is a “gift to the murderers and rapists of Hamas,” human-rights lawyer Arsen Ostrovsky told JNS.

View of the International Court of Justice courtroom during the court’s ruling on May 24, 2024 that Israel must cease military operations in Rafah. Credit: Bastiaan Musscher/U.N. Photo/ICJ-CIJ.

The International Court of Justice, the principal United Nations judicial arm located in the Hague, voted 13 to two on Friday to insist that the Jewish state “immediately halt its military offensive and any other action in the Rafah governorate.”

The U.N. high court, which was ruling on a case that South Africa brought against Israel, stated that the Jewish state must cease such operations in Rafah “which may inflict on the Palestinian group in Gaza conditions of life that could bring about its physical destruction in whole or in part.”

The court also ruled that Israel must keep the Rafah crossing open “for unhindered provision at scale of urgently needed basic services and humanitarian assistance,” and it must take “effective” measures to allow “unimpeded access to the Gaza Strip” to “any commission of inquiry, fact-finding mission or other investigative body mandated by competent organs of the United Nations to investigate allegations of genocide.”

The ICJ also stated that Israel must file a report in a month on these matters to the court.

“The charges of genocide brought by South Africa against Israel at the International Court of Justice in the Hague are false, outrageous and morally repugnant,” stated the head of Israel’s National Security Council and the spokesperson for its Ministry of Foreign Affairs.

“Israel has not and will not conduct military actions in the Rafah area which may inflict on the Palestinian civilian population in Gaza conditions of life that could bring about its physical destruction in whole or in part,” the two stated. “Israel will continue its efforts to enable humanitarian assistance and will act, in full compliance with the law, to reduce as much as possible harm caused to the civilian population in Gaza.”

“Israel will continue to enable the Rafah crossing to remain open for the entry of humanitarian assistance from the Egyptian side of the border, and will prevent terror groups from controlling the passage,” they added.

Anne Herzberg, legal adviser at NGO Monitor, told JNS that the court’s decision “is immoral, denies Israel its legal right of self-defense and plays into the hands of the Hamas terrorist organization, which is closely allied with the South African government.”

The U.N. court was clearly guided by politics, which aimed to “coincide with the indefensible actions” of the International Criminal Court prosecutor equating Israel and Hamas, rather than international law or human rights, according to Herzberg.

“The decision is based upon blatantly false information provided to the court by South Africa’s legal team and to advance the apparent objective of keeping Hamas in power in Gaza,” she said. “Given that there is no legal foundation, nor moral justification for this opinion, Israel should not, and I expect will not, abide by the ICJ’s decision.”

Arsen Ostrovsky, a human rights attorney and CEO of the International Legal Forum, told JNS that the ICJ’s decision “was another egregious perversion of justice on the path to an irrevocable breakdown of the international legal order, that was nothing more than a gift to the murderers and rapists of Hamas.”

Nawaf Salam, judge and president of the International Court of Justice, during the court’s ruling that Israel must cease military operations in Rafah, the southernmost city in the Gaza Strip, on May 24, 2024. Credit: Bastiaan Musscher/U.N. Photo/ICJ-CIJ.

“No court or body in the world can deny Israel its inalienable right to pursue the destruction of Hamas and rescuing the remaining hostages, which formed hardly even afterthought in the court’s determination,” according to Ostrovsky, who is also a senior fellow at the Misgav Institute for National Security.

“Notwithstanding some of the obscenely biased observations of the court, which are quite frankly divorced from reality, there was ‘an out’ for Israel,” the attorney said. “In ruling that Israel must halt its military offensive in Rafah, the court added ‘which may inflict on the Palestinian group in Gaza conditions of life that may bring about its physical destruction, in whole or in part.’”

The phrase “which may” is critical, according to Ostrovsky.

“The court did not say Israel must halt entirely and unconditionally. Israel, therefore, would be within its rights to contend the proposed operation in Rafah does not inflict that which the court said should not, and therefore continue, perhaps with some modifications and further humanitarian allowance,” he said.

Members of the Israeli delegation at the International Court of Justice during the court’s ruling that Israel must cease military operations in Rafah, the southernmost city in the Gaza Strip, on May 24, 2024. Credit: Bastiaan Musscher/U.N. Photo/ICJ-CIJ.

Ronald S. Lauder, president of the World Jewish Congress, stated that the ICJ decision “will only prolong Hamas’s deadly reign over the people of Gaza.”

“We urge the international community to recognize Israel’s right to self-defense and to join us in calling for the immediate and unconditional release of all hostages held by Hamas,” Lauder said. “The lack of focus on this issue by global institutions to this point is deafening.”

Eugene Kontorovich, law professor and director of the Center for the Middle East and International Law at the Antonin Scalia Law School of George Mason University, wrote before the decision that it was funny that the ICJ’s “expected lawless demand that Israel stop defending itself” comes as “the civilian death toll in Gaza is, miraculously, 40% lower now then when they first heard the case and declined to issue such an order a few months ago.”

“After calling for an end to Israel’s war to recover the hostages taken by Hamas, ICJ judge says he finds it troubling that they have not been released by Hamas,” wrote Jonathan Schanzer, senior vice president at the Foundation for Defense of Democracies. “This whole thing is a sick joke.”


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com