Archive | 2024/05/17

100 lat temu urodził się Kazimierz Dejmek

materiały Teatru Narodowego w Warszawie


100 lat temu urodził się Kazimierz Dejmek

Paweł Tomczyk (PAP)


Kazimierz Dejmek, 1965 r. Fot. PAP/M. Sokołowski

17 maja 1924 roku urodził się Kazimierz Dejmek, reżyser „Dziadów” – przestawienia, które wpłynęło na bieg polskiej historii. Z wykształcenia był aktorem, debiutował jako Jasiek w „Weselu”, ale jego życiowymi rolami okazały się: dyrektor Teatru Narodowego i Minister Kultury i Sztuki.

Jego stosunek do teatru chyba najbardziej lapidarnie przedstawił Zygmunt Ciesielski, krawiec, który w łódzkich przybytkach Melpomeny przepracował 62 lata. Dwaj aktorzy – Seweryn Butrym i Marian Nowicki – weszli kiedyś do gabinetu Dejmka z prośbą: zrobiliśmy taką składankę, chcemy trochę zarobić. Czy pan dyrektor pozwoliłby, żebyśmy pod szyldem “Aktorzy Teatru Nowego” mogli z tym występować? “Dejmek bez słowa wyciąga portfel i pyta: ile potrzebujecie, żeby tego nie robić?… Wyszli jak niepyszni, a on zamknął portfel” – przypomniał Ciesielski w miesięczniku “Foyer” (2005).

Mogło się to zdarzyć, kiedy Jan Kott pisał, że łódzki Nowy jest to “Teatr Narodowy, który jest chwilowo w Łodzi. Myślę, że już nie na długo” – (“Przegląd Kulturalny”, 1959).

Zdaniem Jana Englerta, obecnego dyrektora sceny narodowej, jej twórca Wojciech Bogusławski i Kazimierz Dejmek mieli jedną wspólną cechę. “Teatr był ich religią” – powiedział “Polityce” (2015).

“Dejmek zostawił nam przeświadczenie, że Teatr Narodowy nie jest zwykłym teatrem, lecz ważną instytucją kultury narodowej i ma określone obowiązki do spełnienia” – napisała z kolei Magdalena Raszewska w książce “Dejmek” (2021). “Teoretycznie było to wiadome od czasów Bogusławskiego, od Osterwy i Horzycy – ale to właśnie wtedy Dejmek imponującą skalą działań jubileuszowych dwustulecia tego teatru wywołał temat, przypomniał i sformułował zasady, do których ludzie teatru często i dziś się odwołują” – wyjaśniła. “Dejmek nie lubił zresztą wspominać tych czasów, nie lubił rozmawiać o dyrekcji Teatru Narodowego – to go bolało, nawet po latach” – podkreśliła.

Książka Magdaleny Raszewskiej jest niewątpliwie “lekturą obowiązkową” dla wszystkich, którzy chcą rzetelnie poznać postać Dejmka. “Jest pasjonująca i zmusza do zmiany wielu ocen bądź interpretacji. Uprzytamnia też konieczność napisania gruntownie zrewidowanej historii teatru polskiego w czasach panowania komunizmu” – napisał Rafał Węgrzyniak (teatrologia.info, 2022).

Kazimierz Dejmek urodził się w Kowlu jako syn Henryka i Włodzimiery z domu Gryf-Kwiatkowskiej. “Tysiąc dziewięćset dwudziesty czwarty rok po narodzeniu Chrystusa zaczął się dla mnie siedemnastego maja. Że przyszedłem na świat tego roku i dnia zaświadcza metryka i matka, która mi nieraz o tym mówiła. Dodawała zawsze, że się to stało tak około jedenastej” – zapisał Dejmek w notatkach przechowywanych teraz w Instytucie Teatralnym im. Zbigniewa Raszewskiego. Matka opowiadała mu też, jak ją, krzyczącą z bólu, felczer-położnik “pochodzący z tamtejszej jerozolimskiej szlachty” starał się uspokoić, a kiedy to się nie udawało, wyjaśnił: “by nie bolało i by się nie krzyczało, jakby się nie pierdolało”. “Po czym natychmiast się urodziłem, bo matka zaczęła się śmiać” – dodał Dejmek.

Pod koniec 1937 roku Dejmkowie zamieszkali w Rzeszowie. Już w czasie okupacji Kazimierz trafił pod skrzydła Franciszka Lipińskiego, pedagoga i animatora kultury. “W domu Lipińskich odbywały się spotkania rzeszowskiej elity kulturalno-artystycznej, prowadzono (tajne oczywiście) nauczanie w zakresie literatury, historii sztuki, filozofii, recytacji, śpiewu, rysunku, gry na fortepianie” – napisała Magdalena Raszewska.

“Wykonawcami tych wieczorów byli: Janina Pasierbówna, Janina Łączówna, bernardyni o. Gracjan i o. Marek, Kazimierz Dejmek, Zdzisław Draus, Zbigniew Gwiźdź, Stefan Marczyk, Ignacy Machowski, Jan Bolesław Ożóg” – czytamy na stronie Urzędu Miasta Rzeszowa.

W rocznicę śmierci Lipińskiego (zmarł 11 lipca 1983 r.) Dejmek napisał do jego żony Henryki: “pan Franciszek był jedną z niewielu osób, które wywarły na mnie wielki wpływ w okresie mego chłopięco-młodzieżowego dojrzewania”. “To dom Państwa otworzył mi drogę do świata sztuki i uformował moje zainteresowania, umiłowania i pasje. Nigdy nie okazałem (bo nie miałem okazji) mojej wdzięczności dla Obojga Państwa za ich trudy, poświęcone ukształtowaniu młodych ludzi, proszę jednak uwierzyć, że zawsze i na co dzień nosiłem ją i noszę w swym sercu i pamięci” – wyznawał.

Drugą taką osobą, o której Dejmek wspominał, był Leszek Stafiej, inżynier ogrodnik.

Był jednym z tych – przypomina Raszewska – “którym wojna zabrała wczesną młodość i wykształcenie, zdeterminowała późniejsze losy, ukształtowała i zdeformowała charaktery”.

“To było na początku lat 90. Pracując w Polskim Radiu, wpadłem na pomysł, by na antenie reklamować działalność teatrów” – mówi PAP Leszek Stafiej. “Wysłaliśmy oferty do 17 dyrektorów teatrów, odpowiedź przyszła jedna – zaproszenie na spotkanie do Polskiego. Dyrektor Dejmek, upewniwszy się, że jestem krewnym tamtego Leszka Stafieja, wyjaśnił: tuż po wojnie pracowałem u pańskiego wuja. To był mądry człowiek. Kiedy martwiliśmy się, że komuniści doszli do władzy, wytłumaczył nam, że komuniści walczą z analfabetyzmem, więc ludzie zaczną wkrótce czytać książki, z których dowiedzą się w końcu, że komunizm należy obalić” – opowiadał Leszek Stafiej. “W rezultacie tej rozmowy przez kolejne dwa lata reklamowaliśmy premiery Teatru Polskiego w Polskim Radiu, choć, jak wiadomo, Dejmek reklamy nie lubił” – dodał.

Był jednym z tych – przypomina Raszewska – “którym wojna zabrała wczesną młodość i wykształcenie, zdeterminowała późniejsze losy, ukształtowała i zdeformowała charaktery”.

Prócz spotkań z niezwykłymi ludźmi jego charakter intensywnie formowała niemiecka okupacja. Jako szesnastolatek rozpoczął naukę w rzeszowskiej Szkole Handlowej, później został wcielony do Baudienstu, niemieckiej służby budowalnej. Wcześniej złożył przysięgę w Związku Walki Zbrojnej i trafił do podchorążówki AK. Ponadto uczestniczył w konspiracji politycznej, od listopada 1942 należał do Stronnictwa Ludowego. “W marcu 1943 jest już w Drużynach Specjalnych” – przypomniała Raszewska. Dejmek był jednym z najmłodszych uczestników “Rakiety”, specjalnego oddziału dywersyjnego, do którego zadań należało wykonywanie wyroków śmierci “wydanych przez Specjalny Sąd Wojskowy na osobnikach szczególnie niebezpiecznych i zdrajcach, a także wymierzanie kar chłosty zbyt gorliwym wykonawcom zarządzeń okupanta”. “Oddział chronił również ludność cywilną przed grabieżą i terrorem ze stron band ukraińskich” – wspominał Dejmek w “Dzienniku Zachodnim” (1989). “Życie naszego oddziału w pięknej górskiej scenerii w gęstym lesie, z widokiem na cudowne wprost pejzaże Podkarpacia, rozbudzało w nas jakieś dziwne rycersko-romantyczne skojarzenia i uczucia, daleko odbiegające od ponurej groźnej rzeczywistości. Często wieczorem, w chwilach wolnych od akcji, przy świetle księżyca, niektórzy koledzy, a także i ja, recytowaliśmy różne wiersze patriotyczne, które krzepiły oddział na duchu i pozwalały chociaż na chwilę zapomnieć o grożących nam niebezpieczeństwach” – opisywał.

Później, nieprzekonany do słuszności swoich działań, niechętnie wracał do tamtej historii, miał “moralnego kaca”. “Wspomnienie, napisane w 1989 do książki o rzeszowskiej partyzantce, ostatecznie wycofał” – napisała Raszewska. “Komuś wspomina, jak już po wykonaniu wyroku okazało się, że ktoś po prostu chciał się pozbyć niechcianej żony czy dawnej kochanki. To było piętno zabójcy noszone przez całe życie” – oceniła.

Zanim poszedł do lasu, codziennie służył gorliwie do mszy, chciał wstąpić do bernardynów, ale spowiednik poradził mu, by zaczekał, aż wojna się skończy. Po wojnie Dejmek często powtarzał, że długo chciał być księdzem. Nie wspominał jednak o powołaniu, o wierze, lecz o sile oddziaływania. “Pragnął pięknie mówić kazania, tak, aby wszyscy ludzie płakali” – napisała Raszewska. Dodała, że skupiał się właściwie na “teatralnym aspekcie kapłańskiej posługi”. “Chciał tak pięknie odprawiać mszę, by wierni schodzili się tylko na jego nabożeństwa” – wyjaśniła.

Jeszcze przed końcem wojny Dejmek wstąpił do Teatru Narodowego (sic!) – otwartego w Rzeszowie 1 września 1944 r. Już 2 listopada 1944 r. zadebiutował rolą Jaśka w “Weselu”.

7 lipca 1945 r. podjął naukę w Studium Dramatycznym Iwo Galla w Krakowie. Następnie trafił do Jeleniej Góry, gdzie występował w Teatrze Dolnośląskim – zagrał m.in. Papkina w “Zemście”. W 1946 r. Leon Schiller ściągnął go do Teatru Wojska Polskiego w Łodzi. Dejmek został wówczas wolnym słuchaczem Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej i zdał tam eksternistyczny egzamin aktorski. Trzy lata później wspólnie z m.in. Januszem Warmiński utworzył warsztaty, na których pracowano głównie nad metodą Stanisławskiego. Ich efektem było powstanie Teatru Nowego w Łodzi – dyrektorem został Dejmek – a teatr miał być sceną realizmu socjalistycznego.

Dejmek był jednym z najmłodszych uczestników “Rakiety”, specjalnego oddziału dywersyjnego, do którego zadań należało wykonywanie wyroków śmierci “wydanych przez Specjalny Sąd Wojskowy na osobnikach szczególnie niebezpiecznych i zdrajcach, a także wymierzanie kar chłosty zbyt gorliwym wykonawcom zarządzeń okupanta”.

Na otwarcie teatru 12 listopada 1949 r. wystawili kolektywnie wyreżyserowaną “Brygadę szlifierza Karhana”. Sztuka, napisana przez czeskiego robotnika, wzywała do podnoszenia wydajności pracy w ramach współzawodnictwa. Zagrano ją 153 razy.

“Budowaliśmy nasz teatr – mówił Dejmek – walczyliśmy o socjalizm tak, jak go pojmowaliśmy, i trwało to ładnych kilkanaście miesięcy. Dopiero po ich upływie zaczęliśmy się orientować, że nasze bojowe uniformy, jakie przywdzialiśmy do walki przeciwko staremu światu o ten nowy, to nie są bojowe uniformy, tylko po prostu liberie lokajskie” – napisała Wanda Zwinogrodzka w eseju “Dejmka cena wierności” (“Gazeta Wyborcza”, 1994).

7 kwietnia 1951 r. Dejmek zadebiutował jako reżyser “Poematem pedagogicznym” Antona Makarenki.

W 1954 r. wystawił “Łaźnię” Włodzimierza Majakowskiego. “Siła przekonania, jaka bije z łódzkiego przedstawienia +Łaźni+, godna jest rewolucjonisty, który ją napisał. I dlatego czekamy na ten spektakl w Warszawie, gdzie drzemaliśmy w brudnym ciepełku. Warszawa bardzo potrzebuje +Łaźni+. Niech Dejmek nam ją pokaże, zachęcając innych. Niech ją zobaczą naczdyrdupsy w stolicy. Tu jest ich najwięcej i tu są najnaczelniejsi. I niechaj nasz śmiech, śmiech warszawiaków, bije w nich mocno, aż do skutku. Amen” – napisał Adam Tarn (“Teatr”, 4/1955).

“Naczdyrdups” – przypomnijmy – to zapisany w didaskaliach skrót od “naczelnego dyrektora do uzgadniania pewnych spraw”, którym jest bohater sztuki Majkowskiego Pobiedonosikow – uosobienie tępego, leniwego biurokraty.

14 września 1956 r. odbyła się premiera “Święta Winkelrieda” Jerzego Andrzejewskiego i Jerzego Zagórskiego, rok później Dejmek pokazał “Ciemności kryją ziemię” Andrzejewskiego, stanowiące gorzką próbę rozliczenia się z własnym zaślepieniem.

W 1958 r. wziął się za dramat staropolski – który stanie się później jedną z jego wizytówek. Wystawił “Żywot Józefa” Mikołaja Reja.

Kiedy w 1962 r. został dyrektorem Teatru Narodowego w Warszawie na jego scenę trafiły: “Historyja o Chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim” Mikołaja z Wilkowiecka, “Barbara Radziwiłłówna” Alojzego Felińskiego i ponownie “Żywot Józefa”. A także m.in. “Słowo o Jakubie Szeli” Brunona Jasieńskiego, “Elektra” Eurypidesa, “Żaby” Arystofanesa, “Niezwykła przygoda Pana Kleksa” Jana Brzechwy (1963) i wreszcie “Dziady” Mickiewicza (1967) – wystawione dla uczczenia Rewolucji Październikowej.

Wydarzenia towarzyszące temu spektaklowi sprawiły, że Kazimierz Dejmek stał się z jednej strony – ku swemu zaskoczeniu – “bohaterem narodowym”; z drugiej zaś publicznym “banitą” – usunięto go z PZPR i odebrano dyrekcję TN. Przez kilka następnych lat reżyserował jedynie za granicą, m.in. w Oslo, Essen, Dusseldorfie, Belgradzie, Mediolanie, Nowym Sadzie i Wiedniu. W 1975 r. został ponownie dyrektorem łódzkiego Teatru Nowego.

W 1981 r. podczas karnawału “Solidarności” podniosły się głosy, by przywrócić Dejmkowi dyrekcję TN. “Na pewno nie możemy zostać bierni w sprawie rewindykacji praw moralnych Teatru Narodowego, który został swego czasu odebrany Kazimierzowi Dejmkowi” – mówiła Halina Mikołajska podczas narady w ZASP-ie. “Jemu się ten teatr należy i Polsce, naszej kulturze się taki teatr należy” – podkreśliła.

W rezultacie Dejmek przyjął dyrekcję Teatru Polskiego w Warszawie. I od razu zbulwersował opinię publiczną brakiem zainteresowania twórczością dramatyczną Karola Wojtyły, po którego utwory dramatyczne chętnie sięgali wówczas co bardziej obrotni realizatorzy.

“Pan Wojtyła jest bardzo mądrym i utalentowanym człowiekiem, na pewno słusznie jest papieżem, ale to nie znaczy, że jest dobrym dramaturgiem. On pisze bardzo złe sztuki, jeżeli to są w ogóle sztuki” – powiedział Dejmek na konferencji prasowej 3 września 1981 r. “Ja przepraszam za bluźnierstwo, ale…” – podsumował.

“We Francji od czasów de Gaulle’a ministerstwo kultury jest resortem strategicznym, u nas piątym kołem u wozu, które się oddaje w koalicyjno-partyjnych targach za bezcen” – mówił Dejmek Elżbiecie Baniewicz, komentując swoje dwuipółletnie kierowanie resortem kultury (“Twórczość”, 1997). “Za najistotniejsze uznałem przywrócenie obowiązków państwa wobec kultury” – wyjaśnił.

Później było jeszcze gorzej. W stanie wojennym nie poparł aktorskiego bojkotu telewizji, nazywając go “gestem kabotyna” i komentując ponoć dosadną rymowanką, co wzbudziło powszechnie oburzenie.

“Z cytowaniem tego powiedzenia ma miejsce nieustanne nieporozumienie” – powiedział Krzysztofowi Lubczyńskiemu Damian Damięcki (pisarze.pl, 2011). Wyjaśnił, że powiedzenie Dejmka brzmiało “Dupa jest od srania, a aktor jest od grania”, a to zasadniczo zmienia sens. “Jedno to kapitalny bon mot inteligencki, a drugie to efekt ordynarnego niezrozumienia dowcipu” – ocenił. Damięcki przypomniał, że Dejmek w Teatrze Polskim po wprowadzeniu stanu wojennego zgrupował grono aktorów skonfliktowanych z władzą. “Zachowując krytyczną ocenę w stosunku do postaw inteligencji i sceptycyzm wobec jej zachowań w okresie karnawału Solidarności, jednocześnie chronił zespół, robił ostre politycznie przedstawienia, a nijak nie ukrywane gazetki podziemne w teatrze aż fruwały. U niego żadna robiąca donosy szuja nawet przez minutę by się nie utrzymała. Gdy tylko ktoś przyszedł do niego z donosem, zaraz informację o tym umieszczał na tablicy ogłoszeń wraz z nazwiskiem” – opowiadał Lubczyńskiemu.

W 1993 r. Kazimierz Dejmek został ministrem kultury i sztuki w rządzie Waldemara Pawlaka. “Decyzja Dejmka nikogo nie zbulwersowała: po upadku rządu Hanny Suchockiej wszyscy byli zgnębieni wynikami wyborów” – napisała Magdalena Raszewska. “Ministerialny awans Dejmka potraktowano raczej jako wyraz jego pogubienia, szukania sobie +czegoś+ do zrobienia, próbę zakończenia z honorem dyrekcji w Teatrze Polskim” – dodała. “Ludzie kultury mieli poczucie, że przez liberałów zostali przeznaczeni do odstrzału” – przypominała ówczesne nastroje. “O ministrze Dejmku jednak było głośno, a dla prasy (szczególnie felietonistów) stał się dyżurnym chłopcem do bicia i pretekstem do rzucania różnych bonmotów. To bardzo przykry czas” – podkreśliła.

Sam Dejmek co prawda w jednym z wywiadów powiedział, że ministrem został “z rozpaczy”, ale wyglądało to bardziej na życiową konsekwencję.

“We Francji od czasów de Gaulle’a ministerstwo kultury jest resortem strategicznym, u nas piątym kołem u wozu, które się oddaje w koalicyjno-partyjnych targach za bezcen” – mówił Dejmek Elżbiecie Baniewicz, komentując swoje dwuipółletnie kierowanie resortem kultury (“Twórczość”, 1997). “Za najistotniejsze uznałem przywrócenie obowiązków państwa wobec kultury” – wyjaśnił. Przypomniał, że “dzięki pełnemu poparciu PSL, przyjęto w projekcie konstytucji tzw. zapis definiujący kulturę jako źródło tożsamości narodu, jego trwania i rozwoju oraz nakładający na państwo obowiązek tworzenia warunków dla jej upowszechniania i równego dostępu do jej dóbr”. “Myślę, że to niemało, zwłaszcza gdy sobie przypomnimy te wszystkie ochy i achy ku chwale balcerowiczowsko-cywińsko-wajdowskiej bredni o cudotwórczej mocy niewidzialnej ręki wolnego rynku et cetera bomba” – opowiadał z właściwym sobie sarkazmem. “W planie pracy ministerstwa przyjęliśmy trzy główne zadania mecenatu: wspieranie książki i czytelnictwa, ochronę dziedzictwa kulturalnego oraz rozwój edukacji kulturalnej” – podkreślił.

“Dejmek był równocześnie miłośnikiem polskiej kultury i jej bezwzględnym krytykiem z racji czeskiego pochodzenia, plebejuszem przemawiającym w imieniu chłopstwa i inteligentem realizującym wobec niego misję społeczną, reprezentantem pokolenia zarażonego śmiercią w trakcie daremnej walki o odbudowę niepodległego państwa i żarliwym stalinowcem torującym drogę jego sowietyzacji, konserwatystą zapatrzonym w narodową i chrześcijańską tradycję oraz politykiem o lewicowych przekonaniach, w młodości komunistą, po destalinizacji – marksistowskim rewizjonistą, dysydentem, a w końcu życia socjaldemokratą” – ocenił Rafał Węgrzyniak.

Kazimierz Dejmek zmarł 31 grudnia 2002 r. w Warszawie w przerwie prób do “Hamleta” w łódzkim Teatrze Nowym. Miał 78 lat.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Why Israel can say ‘no’ to American diktats

Why Israel can say ‘no’ to American diktats

JONATHAN S. TOBIN


There’s no alternative to the alliance with the United States. But support from ordinary Americans and the GOP means it doesn’t have to sacrifice its security to please Biden.
.

The relationship between Israel and the United States has frayed since the start of war against the Hamas terrorist organization in the Gaza Strip. Credit: FOTOGRIN/Shutterstock.
.

The Biden administration wants us to believe two contradictory things at the same time. Depending on the circumstances or the audience to which President Joe Biden and senior members of his foreign-policy team are addressing, they’re either committed to supporting Israel and in favor of eliminating Hamas. Except when they’re not.

In just the last week, Biden pledged at a Holocaust memorial ceremony that he would always stand with Israel and never forget what the Hamas terrorists had done on Oct. 7. A day later, he flipped the script.

In an interview with CNN, as he’s done repeatedly in recent months, he adopted some of Hamas’s talking points about Israel indiscriminately killing civilians. He said that if it invaded Rafah—Hamas’s last stronghold in Gaza—“I’m not supplying the weapons.” The alleged motive for this stand was to prevent Palestinian civilians from being killed, even though the United Nations has accepted that the casualty figures Washington has been citing are not credible. This would essentially mean that Hamas’s use of human shields would give it impunity for being held accountable for its crimes.

Biden flip-flops

That raised the possibility of a complete arms cutoff to an ally at war against a genocidal foe that—previous statements notwithstanding—the administration doesn’t want to see wiped out. Making good on this threat, a shipment of bombs was not sent to Israel as part of an effort to intimidate Jerusalem into backing off and letting Hamas survive. And when Republicans proposed a bill in the House of Representatives that would essentially force Biden to send the weapons to Israel that the United States had already promised, the president threatened to veto it.

But this week, in a gesture that may well have been intended to stop the bleeding of centrist support for Biden’s re-election campaign, the administration told Congress that it intends to sell more than $1 billion in new weapons to Israel. This sale won’t include the precision bombs and missiles Israel needs to take out the final strongholds of Hamas in Rafah, without which the battle there would likely be bloodier for both sides. But the tactical vehicles and ammunition in this new batch will still be of great use to the Israel Defense Forces.

Much like the U.S. assistance that Israel received when Iran launched missiles against it last month, Biden would appear not to want to leave the Jewish state completely defenseless but also doesn’t want to give it the ability to win wars against its foes or be able to ensure its security.

All of this raises some important questions. Is Biden merely pursuing a vision for Israel’s security that doesn’t include a decisive victory over Hamas in order to pave the way for a theoretical and entirely fantastical hope for peace in the future? Or is what we are observing a slow-motion betrayal of the Jewish state in which America undermines the alliance in stages, rather than all at once, placing it and U.S. interests in the region in grave danger? And how much of what the administration is doing is mere political virtue-signaling intended to aid the president’s faltering re-election campaign?

A toxic yet irreplaceable ally

Administration apologists and their critics can make arguments about how to characterize the situation. But no matter what the conclusion, the mere fact that these questions have to be asked makes it clear that Israel is, at best, locked into a relationship with a superpower ally that cannot be relied upon at present. Even if one is prepared to believe Biden’s protestations about caring about Israel, his political situation has compromised his administration’s willingness to be a faithful ally. Much of his party’s leftist base is ideologically opposed to the existence of the Jewish state and increasingly indifferent to antisemitism. That means the political juggling act the president is attempting to pull off is a gift that keeps giving to Hamas and its Iranian backers, as well as being deeply harmful to Israelis.

As a New York Times article published last weekend stated, the Jewish state may be defiant and prepared to—in Israeli Prime Minister Benjamin Netanyahu’s phrase—“stand alone to defeat Hamas and ensure the security of its citizens. But there’s no denying that it is isolated on the international stage.

Israel has little choice but to go into Rafah. Allowing Hamas to survive—and thereby win the war that it started with an orgy of murder, rape, torture and wanton destruction—would strike a potentially fatal blow to the country’s ability to deter attacks. Indeed, it would almost make certain that Hamas would be able to make good on its pledges to repeat its Oct. 7 crimes over and over again.

But no one, including those who believe that the Biden administration’s damaging stands should impel Israel from seeking more self-sufficiency in terms of arms production, should take the question of Israel’s isolation lightly. While it might be tempting to contemplate seeking help elsewhere, there is no substitute or alternative to the U.S. alliance.

Biden’s betrayal

While Biden was initially supportive of Israel’s efforts, the surge in anti-Zionist and antisemitic agitation on the political left since the Hamas massacres has convinced the White House that a pro-Israel policy could cost the president the votes of many in the Democratic Party come November. That encouraged a Biden foreign-policy team of Obama administration alumni that was already hostile to Israel and still eager to appease its Iranian backers to oppose an outcome in Gaza that would eliminate the terrorists. The result has been a gradual escalation in threats of an arms cutoff that would hamstring the IDF campaign. It would also make a future effort to push Hezbollah terrorists back from Israel’s northern border, which has been rendered uninhabitable by the firing of rockets and missiles from Lebanon, difficult if not impossible to carry out.

Biden’s turn against Israel is about more than just arms and ammunition, or even the pressure he’s exerting to force Netanyahu to accept a prolonged ceasefire with Hamas without even getting all the hostages (including five Americans) back. The threat that Washington won’t veto Palestinian statehood or sanctions against Israel at the United Nations also puts Jerusalem in the position of a vassal state with no control over its own fate.

This ongoing campaign has understandably made many Israelis question the future and value of an American alliance that right now seems predicated on Washington holding the Jewish state’s security prisoner.

Is there another choice?

That dilemma leads to two questions that Israel’s government has to ask itself. Can Jerusalem do anything to lessen its dependence on Washington? And is there an alternative to the alliance with the United States that would give Israel at least some of the benefits that it derives from the current arrangement?

The answers to those queries are a qualified “yes” and an emphatic “no.”

It’s true that Israel can and should increase its manufacturing capacity with respect to arms and ammunition. The last seven months of combat against Hamas have again proved that waging war is an expensive business. The prolonged conflict has strained Israel’s ammunition reserves, as well as its ability to maintain its anti-missile defenses like the Iron Dome. That has given the Biden administration the leverage to second-guess and attempt to micromanage Israel’s post-Oct. 7 offensive to eradicate Hamas.

But Israel is not currently in a position to manufacture major weapons systems like warplanes or anti-missile defenses on its own. That is mostly the result of a consistent U.S. policy of seeking to discourage or prevent Israel from doing so. This is partly motivated by a desire to protect American arms manufacturers; almost all of the assistance is spent in the United States, so it’s as much an aid program for the U.S. arms industry as it is to Israel. It’s also partly done out to keep Israel dependent on its ally. That started with the Reagan administration’s successful effort to shut down production of Israel’s Lavi fighter bomber in 1987 and has continued to the present day, in which the Obama administration’s 10-year commitment to military aid ensured that Israel couldn’t kick the habit so easily.

Friends with benefits

Still, these problems shouldn’t obscure the fact that both Israel and America have benefited enormously from their alliance.

Having the Americans behind them gives the Israelis the backing of a superpower with the world’s most powerful military, access to the most advanced weapons in the world and the diplomatic cover that comes with having a friend with veto power on the U.N. Security Council.

In return, the Americans get access to Israeli intelligence (though not necessarily always reciprocating) and the vaunted Israeli expertise in high-tech and weapons development that improves their defense systems. And no price can be put upon the benefit of having a reliable and democratic ally who shares their values in a region as strategic as the Middle East.

Many in the Biden administration seem to no longer value having Israel or even moderate Arab regimes as allies. Their foolish pursuit of a rapprochement with Iran has done nothing but weaken U.S. influence and sacrifice its interests as well as those of its partners.

Yet as unreliable and even toxic as the relationship with Washington has become, the notion that there is any viable alternative to the United States for Israel is absurd. No other nation—not even a Communist Chinese government that is trying to buy influence across the globe—could give Israel the sort of help that Washington provides. And for all of the problems that come with this relationship, for Israel to seek closer ties with Beijing or Moscow would be to engage in deals with undemocratic and hostile nations that would be far more unreliable and eager to exert undue influence than the Americans. Getting closer to China—America’s chief geostrategic foe in the 21st century—would also raise the danger of alienating Republicans and Democrats alike in the United States.

Israel isn’t alone

That said, Netanyahu need not bend the knee to Biden or obey all of his diktats. He or anyone who replaced him will always want to stay close to the Americans but not at the cost of Israel’s security. As Netanyahu demonstrated when he repeatedly defied former President Barack Obama on issues like Israel’s borders and Jerusalem, Israel can say “no” if it has to.

The reason is that even when relations are at a low ebb, as they are now with Biden, and contrary to that New York Times headline, Israel isn’t really alone or completely isolated. It retains the support of the majority of the American people. And since Biden’s Republican opponents are overwhelmingly pro-Israel, a betrayal of the Jewish state will—left-wing rage about Gaza notwithstanding—cost Biden dearly at the ballot box when he faces former President Donald Trump, who can boast of being the most pro-Israel president in history.

A bipartisan consensus in favor of Israel would be better than the current situation in which the Democrats are deeply divided about the issue. But as long as one of the two major parties remains devoted to preserving the alliance (and most Americans still identify with Israel and rightly regard the Palestinian cause as one inextricably tied to Islamist terror), then there is no need for Israel to desperately seek another ally. Instead, it and its American friends must fight to repair and preserve the relationship. And as Biden’s most recent gesture towards Israel showed, he knows that a complete betrayal may come at a price he doesn’t wish to pay.


JONATHAN S. TOBIN
Jonathan S. Tobin is editor-in-chief of JNS (Jewish News Syndicate). Follow him @jonathans_tobin.

Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Is It Possible to Destroy Hamas? Experts Weigh in as US Rhetoric Shifts

Is It Possible to Destroy Hamas? Experts Weigh in as US Rhetoric Shifts

Jack Elbaum


Israeli soldiers inspect the entrance to what they say is a tunnel used by Hamas terrorists during a ground operation in a location given as Gaza, in this handout image released Nov. 9, 2023. Photo: Israel Defense Forces/Handout via REUTERS

Amid a shift in rhetoric among US officials regarding Israel’s ability to destroy Hamas, there has been growing uncertainty about whether that war aim is feasible.

According to experts who spoke with The Algemeiner, Israel can remove the Palestinian terrorist group from power in Gaza, although efforts by the Biden administration and the international community more broadly to halt Israeli military operations have hurt that effort. However, the experts argued, fully eradicating Hamas from the coastal enclave will be nearly impossible at this point.

Recent comments from top officials in the US State Department have suggested the Biden administration has an evolving view of Israel’s ability to destroy Hamas, which rules Gaza.

On Monday, US Deputy Secretary of State Kurt Campbell said it does not seem likely Israel will be able to achieve “total victory” — in the parlance of Israeli Prime Minister Benjamin Netanyahu — over Hamas.

“In some respects, we are struggling over what the theory of victory is,” he said. “I don’t think we believe that [total victory] is likely or possible and that this looks a lot like situations that we found ourselves in after 9/11, where, after civilian populations had been moved and lots of violence … the insurrections continue.”

Meanwhile, Secretary of State Antony Blinken expressed similar sentiments on Sunday.

“We’re seeing parts of Gaza that Israel has cleared of Hamas, where Hamas is coming back, including in the north, including in Khan Younis,” he said, suggesting Israel’s strategy may not be working. “A lot of armed Hamas will be left no matter what they do in Rafah.”

The Algemeiner asked the State Department to clarify its stance on whether it believes Hamas can be destroyed and whether it is willing to accept the terrorist group staying in power in some capacity.

“The president has made clear the United States wants to see Hamas defeated and justice delivered to [Yahya] Sinwar,” a spokesperson said, referring to the terrorist group’s leader in Gaza. “There can be no equivocation on that.”

But, at the same time, the spokesperson argued, “the only way to completely defeat an idea is to offer a better one. Military pressure is necessary but not sufficient to fully defeat Hamas. If Israel’s military effort is not accompanied by a political plan for the future of Gaza and the Palestinian people, the terrorists will keep coming back and Israel will remain under threat.”

The State Department official added that “we are seeing this happen in Gaza City,” referring to the fact that Hamas terrorists have returned to some areas in Gaza where they had been driven out by Israeli forces.

Israel has not publicly articulated a clear plan for the “day after” Hamas is defeated in Gaza, leading critics to claim that Israel’s operations may ultimately prove fruitless if the terrorists are able to re-occupy areas of Gaza where Israeli forces have left.

Max Abrahms, a tenured professor of international relations at Northeastern University and a consultant to US government agencies, disagreed with the notion that Israel has lacked any kind of a strategy, suggesting those pushing such a claim may have an agenda. “This constant refrain about Netanyahu not having a plan for the day after has been weaponized in order to justify pressuring Israel into halting its military operations in Gaza,” he told The Algemeiner.

Abrahms also argued it is unlikely Israel will be able to fully defeat Hamas at this point. 

On one hand, “we’ve seen throughout history many examples of terrorists getting absolutely crushed and never recovering. One example of counter-terrorism working, which is very salient, was ISIS based in Syria,” he said.

“However,” Abrahms explained, “I do not believe that Hamas will be eradicated, even as a terrorist group, out of Gaza.” Some of the blame, he argued, lies on “the international community, including the Biden White House, which has continuously restrained the IDF [Israel Defense Forces] from effectively going after Hamas.”

“The enormous delay before Rafah, as well as the pressure on Israel to draw down its troops out of Gaza, enabled Hamas not only to survive in Rafah, but to reposition itself in northern Gaza,” Abrahms added. “So, it is impossible to imagine, at this point, that Hamas will be eradicated from Gaza, but it didn’t need to be that way.”

Danielle Pletka, a senior fellow in foreign and defense policy studies at the American Enterprise Institute (AEI), told The Algemeiner that she believes Israel can still achieve its war aims. “Removing a group from power,” she argued, “is a much simpler goal than eradicating it, which is actually, certainly in its most absolute sense, unachievable.”

Asked about those who are questioning the prudence of Israel’s military strategy and whether it is conducive to achieving its war aims, she said, “I don’t question Israel’s strategy here. I think, you know, they’ve got a good 76 years of experience in dealing with the enemy.”

“The idea that we should be sitting here in Washington, DC, and suggesting that the Israelis are fools,” she said, is incorrect and counterproductive.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com