Archive | 2024/06/30

Nature” pisze o semantyce płci, a nie o nauce

Ilustracja: Sophi Gullbrants (Z artykułu w „Nature”)


“Nature” pisze o semantyce płci, a nie o nauce

Jerry A. Coyne
Tłumaczenie: Andrzej Koraszewski


„Nature”, być może najważniejsze czasopismo naukowe na świecie, jak większość innych, dołączyło do „przebudzonych”. Nigdzie nie jest to bardziej oczywiste niż wtedy, kiedy widzimy porzucenie tekstów naukowych na rzecz artykułów ideologicznych. „Nature” przechodzi zbieżną ewolucję nie tylko ze swoim starym konkurentem „Science”, ale także „Scientific American”.
Nigdzie nie jest to bardziej oczywiste niż w poniższym eseju, który nie tylko nie ma nic wspólnego z nauką, ale w całości plącze się w semantyce. (Na domiar złego w bezużytecznej semantyce, przynajmniej jak na mój gust.) Cały cel artykułu polega na wprowadzeniu nowego terminu „modalność gender”, który, jak twierdzą autorzy, będzie bardzo pomocny dla osób, które nie identyfikują się w kategoriach płci „męskiej” lub „żeńskiej” i zapobiegnie ich „wymazaniu”. Rzecz w tym, że inne terminy mieszczące się w tej rubryce już istnieją, więc grupowanie ich jako aspektów „modalności gender”, terminu, którego definicja jest myląca, nie wnosi niczego do żadnego dyskursu społecznego, jaki znam.

Kliknij na link pod zrzutem z ekranu, aby przeczytać artykuł; można go również znaleźć w archiwum tutaj.

https://www.nature.com/articles/d41586-024-01719-9?WT.ec_id=NATURE-20240613&utm_source=nature_etoc&utm_medium=email&utm_campaign=20240613&sap-outbound-id=B5752DE9C9065613384C1B1FA6BEC9C756FE8794
.

https://www.nature.com/articles/d41586-024-01719-9?WT.ec_id=NATURE-20240613&;utm_source=nature_etoc&utm_medium=email&utm_campaign=20240613&sap-outbound-id=B5752DE9C9065613384C1B1FA6BEC9C756FE8794

Znów przypominam zwyczajowe zastrzeżenie: osoby o niestandardowym gender, w tym osoby transgender, zasługują na prawie wszystkie takie same prawa – a już na pewno na wszelkie prawa moralne i prawne – jak osoby dwóch standardowych płci. (Moje wyjątki, obejmują sport oraz niektóre miejsca takie jak więzienie, schroniska dla ofiar przemocy dostosowane do płci i poradnictwo w przypadku gwałtu.) Przejdźmy zatem do ich semantyki.

Autorzy promują termin „modalność gender”, ponieważ został on wymyślony przez pierwszą autorkę, Florence Ashley, która na swojej stronie informuje, iż jest „metaforycznym biorgiem, czarownicą z kwiatami we włosach”. Doktor Ashley jest transkobietą używającą zaimka osobowego „oni”:

Termin modalność gender został ukuty w 2019 roku przez jedną z nas (FA) w odpowiedzi na frustrację, którą odczuwałom jako trans bioetyk i trans prawnik w związku z ograniczeniami istniejącego języka (patrz go.nature.com/3×34784 ). Od tego czasu termin ten jest używany przez społeczności osób transpłciowych, klinicystów i decydentów do opisania realiów społeczności transpłciowych i heterogeniczności doświadczeń transpłciowych.

Jaka jest zatem definicja tego terminu? Oto ona (pogrubienie moje -JAC):

Tożsamość genderowa danej osoby to jej poczucie gender w danym momencie. Z kolei modalność gender odnosi się do związku tożsamości genderowej danej osoby z gender, który została jej przypisany przy urodzeniu (patrz go.nature.com/3×34784 ). Jest to modalność lub sposób bycia swoim gender.

Najbardziej znane modalności związane z gender to „cisgender” i „transgender”, ale termin ten dopuszcza inne możliwości, takie jak „agender”, który obejmuje osoby, które nie identyfikują się z żadnym gender, oraz „detrans” lub „retrans” w przypadku osób które zaprzestały, zmieniły lub cofnęły zmianę gender. Termin ten stwarza także przestrzeń dla modalności genderowych specyficznych dla osób interseksualnych, osób kwestionujących gender, osób z dysocjacyjnym zaburzeniem tożsamości i osób o tożsamości specyficznej dla kultury (patrz „Wiele sposobów bycia”). Modalność gender służy podobnemu celowi jak orientacja seksualna, która opisuje aspekt ludzkiej egzystencji i tworzy przestrzeń dla orientacji innych niż homoseksualne i heteroseksualne.

Cóż, to wszystko jest mylące. Przede wszystkim odrzucam koncepcję „gender przypisanego przy urodzeniu”. Właściwym terminem jest tutaj PŁĆ OKREŚLONA PRZY URODZENIU. Po raz kolejny, podobnie jak wielu ideologów płci, autorki uważają, że płeć nie jest zjawiskiem binarnym, ale reprezentuje pewien punkt spektrum, który lekarze „przypisują”. Ale płeć jest rzeczywistością, a nie semantycznym, społecznie skonstruowanym wynalazkiem i stosując gametyczną definicję „płci biologicznej”, 99,82% ludzi (i z pewnością równie wysoki odsetek innych zwierząt) zalicza się do klas „samców” lub „ samic”, w zależności od tego, czy posiadają  narządy rozwojowe umożliwiające wytwarzanie małych, ruchomych gamet, czy dużych, nieruchomych.

Pomijając to, nadal nie do końca rozumiem, czym „modalność gender” różni się od „tożsamości genderowej”. Czy „agender” lub „interpłciowość” nie odnoszą się do poczucia, że dana osoba kimś się czuje? Jeśli nie, co oznacza stwierdzenie, że te dwa terminy „odnoszą się do związku tożsamości genderowej danej osoby z gender, który został jej przypisany przy urodzeniu”? Tak naprawdę żaden z tych terminów nie mówi nic o tym, jaką płeć ktoś miał mieć przy urodzeniu. Terminy te oraz te, które autorzy wymieniają poniżej jako „modalności związane z gender”, pozostawiają kwestię „gender przypisanego przy urodzeniu” nieokreśloną, zatem koncepcja „powiązania odczucia jak się identyfikujesz, z tym, czym postanowiono, że jesteś przy urodzeniu”, wydaje się bez znaczenia. Oto na przykład podana przez nich lista tych terminów.

Wiele sposobów bycia

„Modalność genderowa” odnosi się do związku tożsamości genderowej danej osoby z gender, który nadano jej przy urodzeniu, i obejmuje opcje inne niż cisgender i transgender. Ta lista nie jest wyczerpująca.

Agender: ludzie, którzy nie identyfikują się z żadnym gender.

Osoby cisgender: osoby, których tożsamość genderowa odpowiada gender przypisanemu im przy urodzeniu.

Osoby transgender w ukryciu: osoby, których tożsamość genderowa nie odpowiada gender przypisanemu im przy urodzeniu, ale które nie dzielą się publicznie swoją tożsamością genderową.

Tożsamości specyficzne dla kultury: jednostki mogą mieć tożsamości, takie jak tożsamość Dwóch Duchów w społecznościach rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej i hidżra na subkontynencie indyjskim, które mogą nie być zgodne z zachodnimi koncepcjami gender i seksualności. Osoby o takiej tożsamości mogą nie uważać się za cis ani trans ze względu na zachodnią filozofię leżącą u podstaw tych terminów.

Detrans/retrans: osoby, które zaprzestały, zmieniły lub cofnęły zmianę gender.

Kwestionowanie gender: osoby, które nie są pewne swojej tożsamości genderowej i są w trakcie jej ustalania.

Osoby interpłciowe: osoby urodzone lub u których endogennie rozwinęły się cechy płciowe różniące się od typowych oczekiwań wobec ciał kobiet i mężczyzn. Niektóre osoby interpłciowe nie uważają się za cis ani trans.

Osoby z dysocjacyjnym zaburzeniem tożsamości, których druga osobowość ma odrębną tożsamość genderową: osoby z tą chorobą, zwane także osobami w liczbie mnogiej, mogą mieć kilka tożsamości, zwanych osobowością przemienną lub osobowością wieloraką, które mają odrębną tożsamość genderową. Te osoby mogą mieć różne modalności genderowe.

Wychowani w sposób neutralny pod względem gender: osoby, które wychowywały się bez nazywania ich chłopcem/on lub dziewczynką/nią, dopóki nie osiągnęły wystarczającego wieku, aby wyrazić swoją tożsamość genderową.

Osoby transgenderowe: osoby, których tożsamość genderowa nie jest zgodna z gender przypisanym im przy urodzeniu.

Prawdopodobnie widzieliście już wiele z tych terminów, a wszystkie odnoszą się do ludzkiego poczucia tego, kim są. W rzeczywistości można po prostu wyeliminować termin modalność genderowa i użyć samych tożsamości, być może – jak w skomplikowanych przypadkach, takich jak „dwie tożsamości duchowe” – z pewnym niezbędnym wyjaśnieniem. Jeśli zostaniesz zapytany przez osobę lub w kwestionariuszu: „Czy jesteś osobą transgenderową?” Możesz powiedzieć „tak” lub „nie” albo wyjaśnić, w jaki sposób się identyfikujesz (w wielu przypadkach będzie to konieczne).

Z jakiegoś powodu autorzy, którzy po prostu powtarzają tylko część listy tożsamości genderowych, ale nazywają je modalnościami genderowymi, uważają, że sam termin „modalność genderowej” może usprawnić pracę badaczy naukowych na trzy sposoby:

Po pierwsze, naukowcy mogą poszerzyć gamę modalności związanych z gender zawartych w kwestionariuszach rozdawanych uczestnikom, aby uchwycić szerszy zakres doświadczeń niż te reprezentowane przez binarność cis i trans. Sformułowanie nowych kategorii, dostosowanych do projektu badania, zwiększy trafność badania. Mogłoby to również poprawić wskaźniki odpowiedzi i zmniejszyć prawdopodobieństwo rezygnacji osób z nauki w szkole.

Tak naprawdę mówią, że czasami w pewnych celach przydatne jest używanie tożsamości genderowej, aby uniknąć „wymazania” ludzi. (Tak, używają tego terminu, twierdząc, że użycie niewłaściwego terminu „wymaże trajektorie i doświadczenia związane z płcią”. Nie, nie zostaną wymazane: nadal masz swoje doświadczenie!)Chodzi o to, że jeśli dla badaczy ważna jest wiedza o tych rzeczach, to muszą konkretnie zapytać, co o sobie myślisz. Użycie słowa „modalność genderowa” zamiast „tożsamość genderowa” niczego nie wnosi do tego przedsięwzięcia.

Numer dwa:

Drugim sposobem, w jaki badacze mogą wykorzystać modalność genderową do usprawnienia swojej pracy, jest wykorzystanie jej do udoskonalenia sposobu formułowania pytań lub omawiania wyników.

Zastanawiając się nad modalnością genderową, badacze mogą lepiej zapewnić, że uczestnicy czują się respektowani i mogą uniknąć przypisywania modalności gender, które są sprzeczne z tożsamością uczestników. Uznanie modalności genderowej wykraczających poza cis i trans jest kwestią sprawiedliwości. W niektórych badaniach zaoferowanie możliwości zapisania się może pomóc uczestnikom poczuć się szanowanymi, mimo że niuanse ich doświadczeń nie zostały uchwycone. Może to jednak być tak proste, jak użycie w nagłówku tabeli „modalności genderowe” zamiast „tożsamości genderowej” lub „statusu osoby transgenderowej”, ponieważ dwa ostatnie terminy można postrzegać jako niedokładne lub marginalizujące.

Jeśli tożsamość genderowa jest istotna w badaniu (a pamiętajmy, że dotyczy to tylko ludzi i tożsamość genderowa nie jest istotna w przypadku każdego badania o płci), to jak najbardziej użyj opcji zapisu, co według mnie, biorąc pod uwagę liczbę dostępnych „tożsamości genderowych” (obecnie jest ich ponad 100!) wydaje się w każdym razie konieczna.

Klucz do tego artykułu leży w drugim akapicie powyżej: poprawne określenie tożsamości genderowej ludzi jest kwestią „sprawiedliwości”, a przez to rozumieją „sprawiedliwość społeczną”. Cóż, czasami jest to ważne i w takim przypadku musisz skorzystać z opcji zapisu (biorąc pod uwagę ponad 100 różnych tożsamości genderowych, zaznaczanie pól nie będzie działać. Lub, jeśli tożsamość nie jest ważna, a problemem jest płeć biologiczna, możesz użyć takiej ankiety:

Płeć

Mężczyzna
Kobieta
Inna (proszę wyjaśnić) __________


Tożsamość genderowa

Mężczyzna
Kobieta
Inna (proszę wyjaśnić) __________

To powinno wystarczyć.

Uwaga: Trzecia pozycja dotyczy raczej uprzejmości niż sprawiedliwości.

Wreszcie badacze mogą wykorzystać modalność genderową, aby dokładniej przemyśleć, co tak naprawdę próbują uchwycić w swoich badaniach.

Istnieje wiele luk językowych, jeśli chodzi o naszą zdolność do opisywania doświadczeń osób trans. Na przykład dyskryminację osób transgenderowych często opisuje się jako dyskryminację ze względu na tożsamość genderową. Chociaż ten skrót może być dopuszczalny, nie jest całkowicie dokładny. Jeśli transgenderowa kobieta zostanie zwolniona z powodu bycia trans, czy powinniśmy powiedzieć, że jej tożsamość genderowa była powodem, skoro ma tę samą tożsamość genderową co kobiety cis? Chociaż jej tożsamość genderowa była częścią równania, trafniejsze byłoby stwierdzenie, że doświadczyła dyskryminacji ze względu na swoją modalność genderową. To modalność genderowa, a nie tożsamość genderowa, odróżnia kobiety trans od kobiet cis.

Nie, tym, co odróżnia kobiety trans od kobiet cis, jest ich płeć biologiczna, a nie „modalność, a nie tożsamość”. Dodanie tutaj „modalności” nie zmienia sytuacji prawnej, która jest następująca: ktoś został zwolniony, ponieważ jego tożsamość płciowa nie była zgodna z płcią biologiczną. Jak widać, cała ta bzdura bierze się z odmowy autorów użycia słowa „płeć”, które samo w sobie nie pojawia się w całym artykule (pojawia się kilka razy w słowach typu „interpłciowość”).

Autorzy mówią to w pewnym momencie: „Nie każdy jest mężczyzną lub kobietą”. Cóż, tylko jedna osoba na 5600 nie jest, a oni wyolbrzymiają tę liczbę, podobnie jak wielu, myśląc, że w jakiś sposób wzmacnia to osoby o odmiennej tożsamości genderowej. Ale płeć biologiczna jest terminem naukowym o dobrze rozumianym znaczeniu i ci, którzy czują, że nie odpowiadają stereotypom „męskim” lub „żeńskim”, nadal mają płeć biologiczną, ale wyczuwają swoją niezgodność ze stereotypami z nią związanymi. Nie ma w tym nic złego, mogą też wyjaśnić swoje uczucia, komu chcą – jeśli wyjaśnienie jest ważne. (Podobnie jak rasa, tożsamość genderowa stała się czyjąś najważniejszą cechą). W rzeczywistości uważam, że każdy, kto ma tożsamość genderową inną niż mężczyzna czy kobieta, wyjaśniłby różnice w unikalny sposób, więc wyjaśnienie jest prawie zawsze konieczne.

Pod koniec autorzy w pewnym sensie przyznają, że używanie terminu „modalność genderowa” nie jest jeszcze rozwiązaniem:

Modalność genderowa nie jest panaceum. Jest to raczej jeden element zestawu narzędzi tych, którzy angażują się w badania z udziałem ludzi, czy to w naukach medycznych, biologicznych czy społecznych. Jego siła tkwi w tym, co ludzie z niego zrobią. Mamy nadzieję, że badacze i inne osoby będą się nim bawić, rozciągając to pojęcie i odkrywając jego pełny potencjał. Zamiast wykluczać ewolucję języka, modalność genderowa z radością ją przyjmuje.

„Jego siła tkwi w tym, co ludzie o tym myślą”. Cóż, nie widzę tej siły; wydaje mi się to identyczne z „tożsamością genderową”. I nie mam zamiaru „bawić się tym terminem”. Już sama ta sugestia ukazuje postmodernizm nieodłącznie związany z tym poglądem.

Najważniejszy dla mnie aspekt tego artykułu jest następujący: dlaczego, u licha, opublikowało go jedno z najlepszych czasopism naukowych na świecie? Odpowiedź jest niewątpliwie następująca: „Nature” sygnalizuje cnotę, publikując artykuł na temat semantyki, aby zaspokoić potrzeby aktywistów gender. To postępowe! Ale to także degraduje naukowe pismo. Pomyśl tylko: na tym miejscu mogłyby znaleźć się trzy strony prawdziwej nauki, nauki, z której można by się czegoś nauczyć. Czy dowiedzieliście się z tego artykułu czegoś poza tym, że „Nature” padło ofiarą ideologii?


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Will the West Get Ever Serious about Sanctions on Iran?

Will the West Get Ever Serious about Sanctions on Iran?

Con Coughlin


  • [D]espite the clear and present threat Iran poses to the security of both the Middle East and the wider world, Western governments are still proving reluctant to take any measures needed to cripple the Iranian economy.
  • A key factor in the reluctance of Western leaders to punish Iran for its aggression is the appeasement policy the Biden administration has pursued towards Iran in recent years in the naive hope that, by going easy on Iran, the Iranian regime might be persuaded to agree to a new deal on its nuclear activities.
  • “The Iranians have mastered the art of sanctions circumvention. If the Biden administration is really going to have an impact, it has to shift the focus to China.” — Fernando Ferreira, head of geopolitical risk service at the Rapidan Energy Group, Financial Times, April 17, 2024.
  • If the West is really serious about holding Iran to account for its aggressive activities, then it… should include the possibility of imposing secondary sanctions against any country that continues to do business with Tehran in defiance of Western sanctions.
  • Without Chinese oil imports, for example, the Iranian oil industry would most likely collapse, thereby increasing the pressure on the Iranian regime to mend its ways.

(Image source: iStock/Getty Images)

If attempts by Western leaders to impose further sanctions against Iran in retaliation for its direct attack against Israel are to have any validity, they will need to be a great deal more effective than those implemented in recent decades.

For decades, the US and its allies have been imposing sanctions against Tehran in an attempt to restrain its malign support for terror organisations, such as Hezbollah in Lebanon and Hamas in Gaza.

Wide-ranging sanctions have also been imposed against Tehran to curb its nuclear programme, which most Western intelligence agencies believe is ultimately aimed at fulfilling the Iranian regime’s quest to acquire a nuclear weapons arsenal.

This has led to restrictions being placed on Iran’s ability to access technology and material that might be used to aid its nuclear development, while a range of other economic sanctions, especially limiting Iran’s ability to export oil, have been implemented.

These sanctions were strengthened even more by the US after Iranian-backed militias were accused of attacking US forces in Syria and Iraq in the wake of the October 7 attack on Israel.

The UK, too, has adopted a more robust approach to Tehran after British security officials uncovered a number of Iranian plots to kill or kidnap Iranian opposition figures residing in the UK. Seven senior members of Iran’s Islamic Revolutionary Guard Corps (IRGC) and one Iranian organisation were added to the UK’s sanctions list in January over claims they were involved in threats to kill journalists on British soil.

Iran’s direct attack against Israel earlier this month — the first time Iran carried out such a mission since its 1979 Islamic Revolution — has prompted Western leaders to formulate a new round of sanctions against Tehran aimed at targeting Iran’s drone and missile production industries.

In a coordinated announcement made by the US, UK and Canada this week, new measures were imposed against individuals and companies that are “closely involved” in Iran’s drone production.

The US Treasury announced it was “sanctioning over one dozen entities, individuals, and vessels that have played a central role in facilitating and financing the clandestine sale of Iranian unmanned aerial vehicles.”

The measures will also result in two individuals facing a travel ban to the UK and an asset freeze, while four companies will be subjected to an asset freeze.

The measures are a direct response to the Iranian attack against Israel, in which more than 300 drones, missiles and ballistic missiles were fired at Israel.

Even so, the fact that the sanctions announced did not extend measures against Iran’s lucrative oil industry, whose revenues are primarily responsible for keeping the mullahs in power, shows that, despite the clear and present threat Iran poses to the security of both the Middle East and the wider world, Western governments are still proving reluctant to take the measures needed to cripple the Iranian economy.

A key factor in the reluctance of Western leaders to punish Iran for its aggression is the appeasement policy the Biden administration has pursued towards Iran in recent years in the naive hope that, by going easy on Iran, the Iranian regime might be persuaded to agree to a new deal on its nuclear activities.

US President Joe Biden’s desperation to strike a new deal with Tehran even led to him award a sanctions waiver to Iran granting the regime access to $10 billion, money that critics argue is being used to fund Iran’s terrorist network throughout the Middle East.

The fallacy of this approach was exposed when Iran threatened, in the wake of its unprecedented attack against Israel, to commence work on building nuclear weapons if Israel attacked any of its nuclear facilities, thereby revealing the true nature of Iran’s ultimate nuclear ambitions.

The real challenge Western leaders face, though, in their bid to increase sanctions against Iran, is that all the evidence suggests that, in terms of having any impact on the Iranian regime, they are proving woefully ineffective.

An important factor in the regime’s ability to withstand Western sanctions has been the willingness of other autocratic states, such as China and Russia, to continue doing business with Tehran. China has now become the world’s largest importer of Iranian oil, while Moscow has enjoyed a number of lucrative contracts with Tehran to supply weapons for use in the Ukraine conflict.

Consequently, the sanctions are failing to have the desired effect in curbing Iran’s destabilising activities.

As Fernando Ferreira, head of geopolitical risk service at the Rapidan Energy Group in the US, explained in a recent interview with London’s Financial Times, “The Iranians have mastered the art of sanctions circumvention. If the Biden administration is really going to have an impact, it has to shift the focus to China.”

All the indications from Tehran certainly suggest it does not feel in any way threatened by the prospect of further sanctions. As Iran’s oil minister Javad Owji remarked recently, while Iran’s enemies wanted to stop its exports, “today, we can export oil anywhere we want, and with minimal discounts”.

If the West is really serious about holding Iran to account for its aggressive activities, then it needs to look at new ways at making sure sanctions have their desired effect.

This should include the possibility of imposing secondary sanctions against any country that continues to do business with Tehran in defiance of Western sanctions.

Without Chinese oil imports, for example, the Iranian oil industry would most likely collapse, thereby increasing the pressure on the Iranian regime to mend its ways.

Similarly, Moscow’s lucrative arms deals with Tehran provide an important financial lifeline for Iran’s arms industry, which is used to arm and equip Iran’s global terrorist infrastructure.

If Western leaders really want the sanctions to have the desired effect of curbing Iran’s malign activities, then imposing secondary sanctions on those countries that continue to do business with Tehran will send a clear message that the West is not prepared to tolerate any violations of its sanctions regime.


Con Coughlin is the Telegraph‘s Defence and Foreign Affairs Editor and a Distinguished Senior Fellow at Gatestone Institute.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Another Tack: The lesson of April 26

Another Tack: The lesson of April 26

SARAH HONIG APRIL 25, 2013


One single episode of dogged determination can overturn all gloomy forecasts and literally change the course of history.

tel aviv old370 / (photo credit: Jerusalem Post archive)

It didn’t seem that way, but this day – April 26 – exactly 65 years ago was pivotal in yet-to-be-born Israel’s history. Its little-celebrated and hardly remembered events remain central for debunking the lies about the circumstances of the Jewish state’s inception. Its trials and tribulations tell a unique story of individual courage and defiant daring quite literally against all odds.

Yet shamefully too few – even among us – are at all aware of it. As time goes by, the numbers only dwindle.

April 26, 1948 was shaping up to be quite a dismal day. The single exception was the fact that on that day the IZL (Irgun Zvai Leumi) and the large Labor-led Hagana signed a cooperation agreement whereby the Irgun undertook to carry out only missions beforehand authorized by the Hagana, as well as to assume whatever operational roles the Hagana would assign it.

The evening of April 26 was particularly wretched for Menachem Begin. In his role as IZL commander he had decided to halt the Irgun’s attack on Jaffa’s Manshiyeh quarter, then already in its second ill-fated day.

Mounting casualties and bleak assessments had outweighed the Hagana’s green light to continue the offensive. A grim Begin explained to his men:

“Were it not for the British tanks and armored vehicles, we could have achieved our objectives. But the tanks are there, and we cannot ignore their presence… We will hold on to the line we had reached and leave a strong advance guard there for days to come. The other units will be withdrawn… This is no failure. The combined power of the enemy is many times greater than ours… I don’t think we should continue bashing our heads against strongholds reinforced by British tanks.”

It was less than three weeks before David Ben-Gurion would proclaim Israel independent but the Arabs were already plotting their invasion of the yet-to-be-born state. On that April 26 Transjordan’s King Abdullah announced belligerently that “The only way left for us is war. I will have the pleasure and honor to save Palestine.”

“Saving Palestine” was the euphemistic code phrase for annihilating the Jews of embryonic Israel. Others were more explicit. Five days after Abdullah’s crowing, Arab League Secretary-General Abdul-Rahman Azzam Pasha declared: “If the Zionists dare establish a state, the massacres we would unleash would dwarf anything which Genghis Khan and Hitler perpetrated.”

Lest any doubt linger, Azzam reiterated his message two weeks later, just as seven Arab armies began assaulting day-old Israel: “This will be a war of extermination and a momentous massacre which will be spoken of like the Mongolian massacres and the Crusades.”

Azzam’s bluster was intended to instill fear but, by any objective criteria, there indeed was plenty to fear.

The Arabs had vehemently rejected the November 29, 1947 UN Partition Resolution that would have created Jewish Israel and Arab Palestine side-by-side in this country. They weren’t interested in a Palestinian state. They wanted to destroy the projected Jewish state, although it was granted only disjointed and quite untenable territorial mini-shreds.

Even stunted and inherently unsustainable Jewish statehood couldn’t be tolerated by those who now portray themselves as Israel’s hapless victims. From pre-dawn on November 30, they instigated a relentless bloodletting throughout the land. They also began urging local Arabs to flee temporarily to make way for the invading Arab armies.

Haifa became a focal point for this plan. In the wake of unremitting carnage by Arab snipers, saboteurs and marauders, the Hagana took control of the city on April 22 – after barely 24 hours of warfare. The Arab flight had begun.

On April 26 the US Consul General in Haifa, Aubrey Lippincott, reported to the State Department that “Local Mufti-dominated leaders were urging all Arabs to leave the city.” He was referring to Mufti Haj Amin el-Husseini, the infamous Nazi-collaborator and fomenter of anti-Jewish atrocities since 1920.

Also on the very same April 26 Haifa District Headquarters of the British Palestine Police informed Police HQ in Jerusalem that “every effort is being made by the Jews to persuade the Arab populace to stay and carry on with their normal lives, to get their shops and businesses open and to be assured that their lives and interests will be safe.”

But it was all to no avail and about to be replicated in Jaffa, although on April 26 no one in neighboring Tel Aviv dared hope that the Manshiyeh menace would soon disappear.

As in Haifa, Tel-Avivians suffered nonstop aggression following the adoption of the UN Partition Resolution. Worst of all was the indiscriminate sniping from Jaffa’s Turkish-constructed Hassan Bek mosque in the Manshiyeh Quarter that bordered on Tel Aviv.

Anyone who moved in the nearby streets of Tel Aviv was in the marksmen’s sights and there was no telling when and where the next shot would claim a victim. Just crossing the street for the most mundane of reasons entailed a life and death risk.

The mosque’s minaret, it needs to be stressed, was used to take potshots at Tel Avivian passersby before Israeli sovereignty could be blamed for a Palestinian Nakba (catastrophe – The Arab moniker for Israel’s establishment) and before Israel could be internationally demonized as ruthless occupier.

My mother often recalled the mortal peril entailed in venturing out to the corner grocery. She herself was almost injured by rifle fire on her way to the dentist.

A couple of afternoons after that dental appointment, her landlord, Mr. Braun, buttonholed my mother at the entrance to his apartment house on 7 Aharonson Street. Standing in the doorway he lectured her sternly about the foolhardiness of her sorties outdoors. Just then a bullet whistled by. Mr. Braun fell dead at my mother’s feet.

It’s more than likely that opinion-molders the world over don’t know about Mr. Braun, who was himself a refugee from Nazi Germany. But the truth is that Hassan Bek’s gunmen didn’t care about the identity of their numerous random victims. It helps their progeny’s predatory propaganda not to mention that and to keep pretending that Jaffa didn’t continuously attack Tel Aviv, that peaceable Jaffans were dispossessed arbitrarily in villainous circumstances devoid of context.

The context is that Tel Aviv bled profusely. About 1200 “hits” were reported in less than five months, among them over 160 fatalities.

In addition, with the Arab invasion in the offing, it was clear that the Egyptian army would proceed directly along the coastline from Gaza to Jaffa. Jaffa Port could have become a vital Egyptian beachhead. Vanguard Iraqi combatants had already arrived and were embedded in Jaffa.

The IZL planned to cut off Manshiyeh in order to thereby end the sharpshooting and preempt the invaders. Preparations were underway throughout April, most significantly via intrepid Irgun raids on British camps and weapons transports in which guns and munitions were commandeered.

Then 600 Irgun fighters assembled in Ramat Gan, crossed Tel Aviv westward to the Manshiyeh boundary and launched their incursion in the wee hours of April 25.

But Jaffa’s strength was underestimated. Contrary to fraudulent Arab narratives of nonviolent Jaffans overwhelmed by mighty Jewish ogres, the truth was that the Irgun detachments were puny in comparison to the far superior well-armed Arab forces and that bitter fighting ensued. The two Irgun companies sent into Manshiyeh had to retreat under heavy fire.

Political foes couldn’t contain their gloating and merciless backbiting. Ha’aretz accused the Irgun of trying to garner prestige by emulating the Hagana feat in Haifa. The Labor daily Davar derided the “Jaffa joke,” while the Marxist al-Hamishmar decried “the great provocation and shame.”

The next day, April 26, started out even worse. Sappers were sent out to blow up key strategic structures but their success was partial and the infantry units couldn’t hold on to these sites. They were greeted by machine guns, British armored vehicles and British anti-tank shelling. For the first time since November, the British were actively intervening in actual combat.

It was then that Begin decided to essentially call it quits. He thought it the only prudent move, one that would save lives. But what he didn’t expect was sweeping and uncompromising grassroots opposition.

The fighters, who had lost comrades and were themselves directly in harm’s way, refused to pull back and demanded “another chance.” It came close to a mutiny and Begin couldn’t overcome the defiance of his own troops. The high regard for him notwithstanding, he failed to impose his considered ruling, which the men on the frontline saw as an admission of defeat.

The looming insubordination in the ranks on April 26 forced Begin to rethink and approve new tactics for April 27.

Luckily for him his chief operations officer, Amichai “Gidi” Paglin, was endowed with rare resourcefulness – evident in the masterminding of such exploits as the bombing of Jerusalem’s King David Hotel and the Acre Prison break.

Paglin reckoned that progress through the narrow streets was impossible, so he suggested advancing inside Manshiyeh’s buildings – many of which were attached in long rows – by demolishing interior connecting walls. Wherever movement through open terrain couldn’t be avoided, sandbag barriers would be quickly erected.

In the dead of April 26’s night, thousands of sandbags were filled and moved to the front as were sledgehammers, crowbars, pickaxes and any conceivable masonry-busting implements. The actual attack began next day, in mid-afternoon. This time it worked and Arab fortifications crumbled, despite unstinting British assistance. By early daylight on April 28 Israel’s flag was hoisted over the terrifying Hassan Bek Mosque. Manshiyeh was in Irgun hands.

At that point the foremost lesson of April 26 became self-evident: willpower can conquer all odds.

No matter how discouraging things look, no matter how much bellicosity boastful enemies bellow, no matter how much cynical deceit is disseminated, no matter how much media pundits jeer, one single episode of dogged determination can overturn all gloomy forecasts and literally change the course of history.

We are incomparably better off today than the Irgun fighters were on that fateful April 26 when their battle seemed lost, but we still sorely need their gritty never-say-die resolve.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com