Kołakowski. Czytanie świata. Biografia
Wirusy
Andrzej C. Leszczyński
1.
Licząca ponad 500 stron biografia Leszka Kołakowskiego pióra Zbigniewa Mentzla. Trudno czytać bez irytacji o okresie, gdy był hunwejbinem (jednym z „dzierżyńszczaków”, jak ich wtedy określano). Adam Ważyk swoje wsiąknięcie w stalinizm podsumował krótko: zwariowałem. Leszek Kołakowski stara się tamten czas racjonalizować, oswajać poznawczo, tłumaczyć swój agresywny język piętnujący wrogów klasowych, amerykańskich imperialistów, swoje liczne funkcje w partyjnych strukturach. Wszystkiemu winne wirusy tkwiące w ideologicznych mitach służących do „dobrowolnego samooślepiania się na rzeczywistość”. W dawnej rozmowie z Wojciechem Karpińskim mówił o wierze w radykalną przemianę społeczną, o komunizmie jako wyzwaniu wobec kołtuństwa polskiego, bigoterii, klerykalizmu […] tej całej tradycji, której bardzo nie lubiłem. A równocześnie pisał, mając na myśli Adolfa Eichmanna, że nikt na świecie nie jest usprawiedliwiony z tej racji, że został odpowiednio urobiony i wychowany przez system polityczny albo warunki społeczne. Miał wtedy osiemnaście, dziewiętnaście lat, wystarczyłoby krótkie: wydoroślałem.
Zwrot, jaki się dokonał w jego postawie, ma charakter kontradyktoryczny, radykalny – czyli pozorny: A/-A, zatem wciąż A. Ultralewicowe przekonania zmieniły się o 180 stopni, przeobraziły w abominację wobec wszelkiego „leftyzmu” (lewicowości traktowanej jako lewactwo). Marksizm to religia podszyta złą wiarą, jego wirusy wciąż drzemią w zachodnich cywilizacjach. Natomiast dobrym wirusem był zdaniem Kołakowskiego KOR, infekujący śmiertelnie cały sowiecki organizm. Przypomina to drogę św. Augustyna Aureliusza, który po dziesięciu latach pochwały manicheizmu stał się jego nieubłaganym krytykiem. Ciekawe, że obydwa te poglądy, manichejski i marksistowski, podobnie opisywały świat, za pomocą jasnych wskazań istniejących realnie dobra i zła. Artur Domosławski komentując biografię Zygmunta Baumana, której jest autorem, chyba słusznie zwraca uwagę, że jego bohater uniknął tej drogi, jaką przebyli Kołakowski, Balcerowicz, Kuroń czy Geremek – od komunizmu do antykomunizmu. Dlatego też, mimo rzucenia legitymacji partyjnej, wygnania z Uniwersytetu Warszawskiego i z Polski, Bauman pozostał wiecznym „obcym”.
W eseju „Kapłan i błazen” (1959) Leszek Kołakowski opisuje kapłana jako strażnika pilnującego tradycyjnych oczywistości (są one trwaniem faktycznym rzeczywistości już nieistniejącej). Błazen prawi kapłanom impertynencje podając w wątpliwość niezłomne ich przekonania. Zdaniem Kołakowskiego możliwe jest przeobrażenie się kapłana w błazna i – znacznie częściej – błazna w kapłana. Trudno uwolnić się od poczucia, że od jakiegoś czasu sam autor przyoblekł się w kapłańskie szaty.
2.
Marksistowskie wirusy najwyraźniej dopadły też na pewien czas Jana Pawła II, gdy w encyklikach „Laborem exercens” i „Sollicitudo rei socialis” krytykował kapitalizm, który traktuje człowieka jako narzędzie produkcji. W 1994 roku w „La Stampa” mówił że są […] »ziarna prawdy« nawet w programie socjalistycznym. […] W komunizmie była troska o sferę społeczną, podczas gdy kapitalizm jest raczej indywidualistyczny. Zwolennicy kapitalizmu za wszelka cenę i w jakiejkolwiek postaci zapominają o rzeczach dobrych zrealizowanych przez komunistów: walce z bezrobociem, trosce o ubogich. Zaś w książce „Przekroczyć próg nadziei” wyznaje bez ogródek: To, co nazywamy komunizmem, ma swoją historię. Jest to historia sprzeciwu wobec ludzkiej niesprawiedliwości, co przypomniałem w encyklice »Laborem exercens«. Sprzeciwu wielkiego świata ludzi pracy. Sprzeciwu, który stał się ideologią. Ale i sprzeciwu, który stał się też częścią Magisterium Kościoła.
Może opinie te pozostają nie bez związku z listami, jakie Wojtyła otrzymywał w tym czasie od swego niegdysiejszego mentora, prof. Stefana Świeżawskiego. Oto fragmenty dwóch spośród nich.
Jestem stary i wielu spraw nie rozumiem. Stawiam sobie np. pytanie: dlaczego tak ważną sprawą jest w Polsce konkordat (podpisany w 1993 roku)? Moje studia historyczne prowadzą mnie raczej do wniosku, że rzekome uprzywilejowanie Kościoła przez konkordat jest w rzeczywistości zniewoleniem go na daleką metę i obciążeniem różnymi »udogodnieniami« […] misji ewangelizacyjnej. Inne pytanie, jakie sobie stawiam, dotyczy opcji politycznych. Dlaczego panuje wciąż założenie, że katolik powinien być »prawicowy«? Osobiście czuję się bliższy »lewicy«. Gdyby u nas istniała porządna lewica (»ludzki socjalizm«), to byłbym chyba bliski jej programu (31. 07. 1994).
Widzę ogromne niebezpieczeństwo sojuszu władz kościelnych z prawicą, bo to jak gdyby w nasze czasy przeniesione przymierze Kościoła z Tronem! Wiemy dobrze, jak opłakane były i są tego skutki […]. Martwi mnie też bardzo forowany przez koła prawicowe model polityczno–kulturalny Polski. Jest to skrzyżowanie ideałów Sienkiewiczowskich z kontrreformatorskimi. A przecież nie XVII wiek i ówczesny sarmatyzm, lecz model Polski jagiellońskiej powinien nas inspirować (06. 06. 1995).
Cóż, wkrótce lewicowość stała się dla papieża wyłącznie świadectwem antropologicznej i społecznej aberracji, co znalazło wyraz w radykalnej krytyce teologii wyzwolenia. Skarżył się jeden z jej przedstawicieli, Brazylijczyk Hélder Cámara, że kiedy daje biednym chleb, nazywają go świętym; gdy jednak zapyta, dlaczego biedni nie maja chleba, jest piętnowany jako komunistę. Przychodzi na myśl znana wypowiedź Zygmunta Baumana: Na podobieństwo nośności mostu, której nie mierzy się wszak średnią wytrzymałością przęseł, lecz mocą nośną najsłabszego z nich, jakości społeczeństwa nie należy mierzyć przeciętną bytowych warunków, lecz jakością życia najsłabszej jego części.
3.
Alain Besançon żegnając Kołakowskiego („Commentaire”, nr 127) pisze, że niemal wszystkie wybitne umysły tej generacji wyszły zainfekowane wirusem komunizmu, który je na chwilę urzekł, i że dzięki temu krótkiemu przejściu przez komunizm mogły one retrospektywnie analizować jego perwersję. Może potrzebne były tamte doświadczenia, żeby zyskać głębszą samowiedzę? Doświadczenie „całości”, nie tylko jasnej strony? Józef Tischner („Przekonać Pana Boga”) tak to wysławia: Być naprawdę przekonanym o swojej grzeszności, to tajemnica świętości. A dzisiejsza religijność przesiąknięta jest troską o własną czystość moralną. Moim zdaniem taka troska jest dla religii zabójcza, bo stanowi przedsionek do pychy […] . W spowiedziach inteligenckich jest mało czynu, a dużo hałasu. Nie zabił, nie ukradł, nie kłusował, tylko ciągle uważał, żeby być bez winy. Niekiedy ma się wręcz pokusę poradzić: »No to zabij! Wtedy będziesz miał jasność«.
Może stąd wziął się ogrom późniejszego dzieła Leszka Kołakowskiego?
Wracam do Mentzla. W tytule jego książki zawarty jest, odnoszący się do jej bohatera, zwrot „Czytanie świata”. Czytać świat, znaczy pojmować go jako tekst, zbiór powiązanych ze sobą znaków (łac. textus to plecionka, stąd też tekstylia). Wiąże się z tym fundamentalny problem martwoty języka (opisu, teorii), który zatrzymuje i utrwala obraz rzeczywistości już nie istniejącej, zmienionej. Leszek Kołakowski zdaje się unikać tego zagrożenia odwołując się do kwestii najbardziej pierwotnych i trwałych: tekstem jest wszystko, co budzi pytania widoczne już u dzieci. Nigdy nie pozbędziemy się pokusy postrzegania świata jako tajemniczego szyfru, do którego uparcie usiłujemy znaleźć klucz („Horror metaphysicus”).
4.
Łatwe, co nie musi oznaczać ich nietrafności, kwalifikacje widoczne są u Kołakowskiego także później, w okresie „rewizjonizmu” – Gomułka to prostak, kard. Wyszyński to człowiek ograniczony i mierny itp. Nie zmienia się to nawet po kilkudziesięciu latach: Adam Schaff pozostaje umysłem prostackim. Znajoma skrzypaczka, której pożyczam prace Kołakowskiego i o Kołakowskim, mówi, że daje mu do tego prawo jego wybitny umysł. Ktoś obdarzony słuchem absolutnym też widzi innych jako głuchych. Kiedy mówię, że wybitność umysłu raczej odbiera takie prawo, kręci głową.
Oto dwa przykłady podobnych lapidariów..
O pozytywizmie: Miast chwały Rozumu i Prawdy, które dzieło Hume`a miało nam ukazać, mamy w tym dziele obraz marności ludzkiego Rozumu i niezdolności naszej do poznania prawdy. […] Tak to Rozum, ledwo się narodził, wnet samobójstwo popełnił. Przykro. […] pozytywiści nazywają zrozumiałymi zdania dające się przełożyć na język, którego słuchając, pozytywiści maja wrażenie zrozumienia.
O Dawidzie Humie: Tak oczyszczał poznanie z metafizycznych pobrudzeń, aż został z pustymi rękami.
W „Horror metaphysicus” pisze, że filozofia jest w istocie umiłowaniem mądrości, tyle tylko, że miłość to nigdy nie skonsumowana; każde spełnienie jest zwyczajną złudą, lichą satysfakcją z pozornej pewności. Sięgam do cieniutkiej, czterdziestostronicowej książeczki Karla Alberta pt. „O platońskim pojęciu filozofii”, gdzie w zakończeniu pisze, że u Platona jest jednak skonsumowana: to dążenie do mądrości, które osiąga swój cel.
Zbigniew Mentzel przytacza fragment rozmowy filozofa z George`em Urbanem, w której mówi o „strefach podziemnych”. Póki brak jest bodźca czy możliwości wyartykułowania ich, pozostają one uśpione i do pewnego stopnia nawet nieznane. Gdy jednak coś nagle otworzy tamę artykulacji, strefy te przedostają się na powierzchnię i dochodzą do głosu z wielką siłą. Podobną myśl półtora wieku wcześniej zanotował w swym dzienniku Henry David Thoreau (27 grudnia 1837 r.), rozciągając owo „uśpienie” na czas znacznie bardziej, niż u Kołakowskiego, rozległy: Rewolucje nigdy nie są nagłe. Ani pojedynczy człowiek, ani wielu ludzi w ciągu wielu lat czy pokoleń nie wystarcza, by uporządkować sprawy i przygotować ludzkość do ruchu rewolucyjnego. Nieźle to tłumaczy siłę nie tak dawnych protestów „otworzonych” przez tamten wyrok wypowiedziany ustami p. Przyłębskiej (nie ona go przecież wydała). Nie tylko o aborcję bowiem chodzi, ale o wiele innych tłumionych dotąd emocji, żalów
Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com