Archive | 2024/07/01

GMINA CENTRUM: JAK NIE PISAŁO SIĘ O GAZIE

ADAM LIPSZYC – Eseista i tłumacz, pracuje w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN, uczy w Szkole Nauk Społecznych, w Collegium Civitas oraz na Uniwersytecie Muri im. Franza Kafki. Laureat nagrody „Literatury na Świecie” im. Andrzeja Siemka, nagrody Allianz Kulturstiftung i Nagrody Literackiej Gdynia. Zajmuje się filozoficznymi konsekwencjami psychoanalizy, filozofią literatury i dwudziestowieczną myślą żydowską. Ostatnio opublikował książki „Czerwone listy. Eseje frankistowskie o literaturze polskiej” (Kraków, 2018) i „Freud: logika doświadczenia. Spekulacje marańskie” (Warszawa, 2019).


GMINA CENTRUM: JAK NIE PISAŁO SIĘ O GAZIE

ADAM LIPSZYC


Nie wydaje mi się, żeby Izrael był państwem żydowskim. Żydem to jestem ja.

O Gazie nie pisało się w następujący sposób. Najpierw się udawało, że ma się inne sprawy na głowie. W światku akademickim jesień to pora sprawozdań i deadline’ów, więc było na co się powołać. Potem sprawozdania zostały złożone i nie pisać było coraz trudniej, a jednak nie pisało się dalej. No bo czytało się mejl od znajomej spod Tel Awiwu: jej dwudziestoletnia córka w jednym tygodniu musiała stawić się na trzech pogrzebach. No bo przyjaciółka rodziny przysłała filmik z apelem o uwolnienie zakładników, okropnie kiczowaty, ale co robić.

Myślało się też o dziadku komuniście, który po wojnie wrócił z Londynu budować nową Polskę („Rzućcie mnie na najtrudniejszy odcinek”) i sprawdzić, czy naprawdę z jego rodziny nikt nie został przy życiu (nie został), a już w 1951 roku złożył podanie o paszport, bo chciał jechać do Izraela (nie dostał). Myślało się o dziadku syjoniście, który wraz z bratem dał nogę z łódzkiego getta (reszta klanu poszła z dymem) i wojnę przesiedział na Uralu, po Marcu wylądował w Izraelu i jako jedyny z całej rodzinnej bandy głosował na prawicę. Pod koniec życia trochę zmiękł i siedząc ukosem do telewizora, mówił: „Ja tam temu Rabinowi źle nie życzę”, ale dziś chyba jednak popierałby tę wojnę.

Myślało się o Putinie, Iranie. I o tym, jak wkurwiający są ci wszyscy mądrale, co to ludziom, którym właśnie wyrżnięto bliskich, będą z daleka prawić kazania o kolonializmie, ale gdy ktoś odpali im bombę pod nosem, ze zbolałą miną poprą uszczelnianie granic. I ci wszyscy, którzy ledwie zająkną się o rzezi na koncercie, za to wykażą się zrozumieniem dla hordy oszołomów, którzy powodowani desperacją czy wiarą w trotylową bozię narobili rzeczy przepotwornych i ściągnęli niepojętą acz całkowicie przewidywalną hekatombę na własny naród.

Tak. Ale potem nie pisać było już bardzo trudno.

*

Pierwszy raz byłem tam w połowie lat 80. Lecieliśmy przez Kopenhagę, wizy na osobnych karteczkach, żeby nie został ślad w peerelowskim paszporcie. Pomarańcze były obłędne i nawet dość kaprawa mieścina, w której mieszkali moi dziadkowie – na plaży raz po raz wdeptywało się w kawałki ugniecionej smoły – wydawała mi się luksusowym kurortem. A potem jeszcze wiele razy, rodzinnie i niezobowiązująco. Niewypowiedziany konsensus, który przekazali nam rodzice, był mniej więcej taki, że jesteśmy za dogadunkiem i pokojem, choć nie wiadomo, jak by to miało wyglądać; że my akurat z pewnością wolimy być tutaj, a nie tam, ale że tamto tam darzymy pewną sympatią, nawet jeśli nad tym czy tamtym kręcimy głowami.

A potem z wolna zacząłem się odklejać. Najpierw podczas propagandowej wycieczki od głównego rabina jednego z osiedli na Terytoriach Okupowanych usłyszałem, że ów mąż świątobliwy był „tutaj” 4 tysiące lat temu (dziwne, wyglądał tylko na sześćdziesiątkę), a od młodej przewodniczki, że kiedyś jej państwo będzie może dostatecznie silne, żeby podjąć wykopaliska na Wzgórzu Świątynnym (walić te meczety). Podczas tej samej wizyty kolega, który był tam po raz pierwszy, szepnął do mnie, wpatrując się w Ścianę Płaczu: „Fajnie, co?”. Nie było mi akurat zbyt fajnie, ale nic nie powiedziałem, bo nie chciałem mu psuć narodowego uniesienia.

Większe wrażenie zrobiło na mnie spotkanie z innym murem, z którym dotąd nie znaliśmy się osobiście. Przejęty tą niezbyt przyjemną introdukcją opowiadałem o tym przy kawie mojej podtelawiwskiej znajomej, która ku mojemu zdumieniu oświadczyła, że sama muru jeszcze nie widziała. No ale w sumie dlaczego by? Mąż, trójka dzieci, praca na uniwersytecie, na wakacje do Włoch, na konferencje do Niemiec. Mur niby blisko, rzut beretem, ale czy ja byłem kiedyś w Żyrardowie? Nie. No i czy byłem przy białoruskiej granicy? Nie.

Potem na jakiejś konferencji miałem mówić o akcie wytyczania granic jako prawzorcu przemocy państwowej. Tak się złożyło, że swój wysoce abstrakcyjny referacik wygłaszałem w warunkach przyprawiającej o zawrót głowy dosłowności: sesja odbywała się w wielce przeszklonej sali nowoczesnego budynku uwieszonego ponad wschodnim stokiem jerozolimskiej Góry Scopus, z widokiem na palestyńskie dzielnice Jerozolimy oraz na rzeczony mur. Politycznie wzmożony dyskutant domagał się kilkakrotnie, żebym powiązał swoją gadkę z tym dosyć wstrząsającym pejzażem, ja jednak okopałem się w unikach – trochę z braku odwagi cywilnej, trochę z braku dostatecznej wiedzy, a trochę z niechęci wobec pouczania ludzi, jakie to porządki mają u siebie zaprowadzać. No ale łapy mi się jednak trzęsły, gdy chwilę potem jaraliśmy papierochy na balkonie, gapiąc się na palestyńskie dzieciaki ganiające daleko w dole. „Coś tu jest bardzo nie w porządku”, powiedziała jedna z uczestniczek konferencji. A i owszem, nie tak było tu mianowicie całkiem i zupełnie wszystko: staliśmy na pokładzie eleganckiego liniowca, który osiadł na szczycie góry, kiedy opadły wody kolonialnego potopu. Ups, czy ktoś powiedział „kolonializm”?

Kilka lat później wylądowałem w tej samej sali na kolejnej konferencji. Szło o całkiem okrągłą rocznicę wizyty, którą złożył w tym kraju pewien poturbowany przez Zagładę poeta. Nasze niezmącone współczesnym kontekstem westchnienia nad podszytymi desperacją wersami, w których poeta egzaltował się tym czy tamtym kawałkiem Jerozolimy, brzmiałyby paskudnawo nawet i wówczas, gdyby na otwarcie konferencji arcy-skądinąd-sympatyczna pani profesor, gospodyni imprezy, nie odpaliła racy obowiązkowego dowcipu. „Mam nadzieję, stwierdziła, że podoba się państwu ta wspaniała sala” – ja zaś miałem nadzieję, że to już jest ten żarcik, który musi paść na początek. Ale nie, to było na serio, śmiesznie miało być dopiero potem. Bo tutaj właśnie, oświadczyła pani profesor, w jeszcze większym stopniu niż gdziekolwiek indziej, potwierdzenie znajduje taka oto bokizrywna teza, że „Jerozolima jest jedyną stolicą na świecie, z której widać inną stolicę”.

Pal sześć, że chwilunię po tym, jak Pomarańczowy Prezydent uznał to miasto po trzykroć przedziwne za stolicę państwa Izrael („Ja nie lubię świętych miejsc”, skrzeczał mój prawicowy acz bardzo świecki dziadek, broniąc się przed ideą wycieczki do Jerozolimy), afirmatywne podjęcie tej identyfikacji było wysoce wątpliwym aktem politycznym. W każdym razie miałem jeszcze nadzieję, że ta druga stolica to przynajmniej miało być Ramallah. Ale nie: jak zaraz się dowiedzieliśmy, naszej gospodyni chodziło o Amman. No bo przecież – należy się dorozumiewać – po drodze jest tylko pustynia i kilku bezpaństwowych Beduinów.

Tego samego dnia Hamas odpalił wiązkę rakiet, z których część zdołała się przedrzeć przez sławetną kopułę i zleciała między innymi w okolicach Tel Awiwu. Pozamykano szkoły i urzędy, ale kiedy nazajutrz zjechałem z góry nad morze, żeby spotkać się z moim kuzynem, Miasto-w-Bańce znowu tętniło życiem i na stolik do modnej knajpy czekaliśmy prawie godzinę. Kuzyn narzekał na politykę gospodarczą rządu.

*

Kiedy wybuchła sprawa Jedwabnego, co głupsi znajomi mówili, że nic nie łączy ich z łajdakami, którzy wzięli udział w pogromie. Pewnie tak, pewnie nie za wiele, ale kiedy chłopaki z naszego bloku pobiją chłopaków z sąsiedniego bloku, mamy jednak prawo do wstydu. Przy tej okazji dowiedziałem się też jednak, że o całej tej awanturze myślę nieco inaczej niż moja mama, z którą – jak sądziłem – w sprawach naszo-naszych mamy pełną zgodność. Ku mojemu zaskoczeniu stwierdziła, że jej w ogóle nie wypada się w tej kwestii wypowiadać, bo to coś, z czym muszą zmierzyć się sami Polacy. Dzięki temu odkryłem, że mnie już chyba spolszczyło nieco bardziej i że choć niby mordowano tam moich, odruchowo czuję obciach przynależny komuś, kto dziedziczy winę, a nie poczucie krzywdy.

Teraz – znowu: chyba – jest mi jakoś podobnie. Nie wydaje mi się, żeby Izrael był państwem żydowskim. Żydem to jestem ja. Ale kiedy to państwo po krótkiej przerwie wznawia monstrualną, odwetową jatkę – rzeź, której nijak nie da się uzasadnić koniecznością zapewnienia bezpieczeństwa własnym obywatelom, już choćby dlatego, że po takich wyczynach z tym bezpieczeństwem będzie raczej gorzej niż lepiej – kiedy wysoki rangą wojskowy nazywa tremendously positive proporcję zabitych cywili do zabitych hamasowców (2:1), kiedy życzliwi komentatorzy w sposób obsceniczny łączą horror 7 października z Zagładą, pogromami i powszechnym antysemityzmem, wtedy w plątaninie mniej lub bardziej fałszywych powodów, dla których wciąż i wciąż nie pisało się o Gazie, ale wciąż i wciąż się o tym niepisaniu myślało, odnajduje się ten jeden, tym razem może prawdziwy: wstyd za chłopaków z mojego bloku.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Bringing Iran ‘To Its Senses’


Bringing Iran ‘To Its Senses’

Lawrence Kadish


At the very least, the United States should return to a policy that seeks to bring Iran “to its senses” if not its knees. It is time to return and enforce strict economic sanctions immediately. (Image source: iStock/Getty Images)

As Imperial Japan pursued a strategy of aggression and murderous destruction in China, the United States in 1940 sought to confront Tokyo with a strategy of economic restrictions, trading embargoes, and the threat of frozen financial assets.

President Franklin Delano Roosevelt (FDR) said at the time it was not his intent to bring Japan to its knees but to its senses.

There are lessons from policies and strategies forged nearly 85 years ago that need to be learned and applied as it becomes evident to those even in deliberate denial that Iran remains the malevolent force in the Middle East, masterminding the recent carnage inflicted by Hamas on Israel.

Under FDR, the Commerce Department created a task force of specialists that identified key commodities they believed were vital to Japan functioning as a society and important to their military. From rubber and petroleum to chromium and silk, Japan’s imports and exports were analyzed within the context of their war-making capabilities. The U.S. Treasury would also deploy their analysts to track Japan’s cash reserves, including their tens of millions of dollars that, even then, was the crucial global currency for international trade.

Today, the United States is facing an Iran that has used diplomatic guile, terrorist surrogates, and hidden cryptocurrency transfers to handle everything from paying for imports to funding those who will do their bidding in Gaza, Syria, Iraq and Yemen. They are a sophisticated and ruthless enemy. Yet they are strategically vulnerable if America and her allies are prepared to use that most potent of weapons: economic sanctions.

Analysts report that Iranian oil exports have significantly increased over the past three years as U.S. sanctions eased. To no surprise, China has taken advantage of the opportunity to literally fuel their economy with Tehran’s “liquid gold.” But that is a minor sideshow compared to how Iran has used its resurging oil profits to instigate a conflict that has catastrophically harmed the ability of the Middle East to find peace. And tragically, it has been the misguided policies of the current White House that allowed these events to unfold.

Some may argue that, with militants in Syria attacking American forces at the direction of Iran, we have the right to respond by mining the waters off their oil terminals. That escalation would surely have unintended consequences, but our failure to enforce and sustain crippling economic sanctions requires us to understand the forces of evil we have allowed to be unleashed.

At the very least, the United States should return to a policy that seeks to bring Iran “to its senses” if not its knees. It is time to return and enforce strict economic sanctions immediately.


Lawrence Kadish serves on the Board of Governors of Gatestone Institute.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Mohamed Hadid Apologizes for Sending Racist, Homophobic Messages to US Rep. Ritchie Torres for Supporting Israel

Mohamed Hadid Apologizes for Sending Racist, Homophobic Messages to US Rep. Ritchie Torres for Supporting Israel

Shiryn Ghermezian


Mohamed Hadid and one of his daughters, Bella Hadid, arrive at the premiere of Ismael’s Ghosts (Les Fantomes d’Ismael) during the 70th Annual Cannes Film Festival at Palais des Festivals in Cannes, France. Photo: Hubert Boesl/Cover Media via Reuters

Real estate developer Mohamed Hadid, who is also the father of models Gigi and Bella Hadid, continued to rail against US Rep. Ritchie Torres (D-NY) on Sunday for supporting Israel, calling him a “shill being used by” the Jewish state while attempting to apology for sending offensive messages to the congressman.

A day earlier, the New York Post shared direct messages that Mohamed, 75, sent from his verified Instagram account to Torres, 36, over several months.

“You worse than the rats of New York sewage system. They have bigger brains than you. You might get a job as bouncer at gay bar,” Hadid allegedly wrote. The real estate mogul, who was born in Nazareth, reportedly told Torres that he was a “slave to whites” and another message read, “Make sure you dress as KKK to hide that ugly gray colored face of yours.”

The New York Post shared a screenshot of one message in which Hadid wrote to Torres, “You are just unusual Black and colorful mouth for Israeli and AIPAC and looking for payday of over 500K,” referring to the American Israel Public Affairs Committee, a pro-Israel lobbying group.

In 2021, Torres became the first openly gay Black and Hispanic man to join Congress. He has been vocal in his defense of Israel following the deadly Oct. 7 Hamas terrorist attacks.

Hadid took to Instagram on Sunday to apology for his remarks — but also accused Israel of committing genocide and further criticized Torres for being supportive of the Jewish state.

“I need to apologize,” Hadid wrote in an Instagram post. “Not for the anger I feel but for the words I used to express that anger.” He then called Israel “a state that not only mistreats Black and Brown people but pinkwashes their atrocities using their projected gay rights as a shield for their human rights violations.”

He added: “My feeling after 76 years of being a refugee from the country where I and my ancestors were born and watching a genocide unfold are at an all time high. I am watching Unites State politicians work as AIPAC messengers of genocide. I used the wrong words to express that anger but the anger was warranted. To send Black and Brown and other marginalized communities to do the dirty work of two countries who have never respected them is wrong. I apologize to my community for directing the conversation to this. And even for a minute from Palestine. All eyes on Palestine. Free Palestine.”


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com