Archive | 2024/12/03

Errare humanum est


Errare humanum est


Andrzej Koraszewski


Czołowa polska gazeta informuje swoich czytelników, że „każdy ma swoją prawdę”. Starożytni filozofowie podejrzewali, że prawda jest jedna i trudno do niej dotrzeć, więc każdy ma swoje mniemania. Dziś nazywamy je narracjami, chociaż mniemania wydają się bardziej odpowiednią nazwą. Mylimy się często w naszych mniemaniach co do przeszłości i możemy zmienić poglądy, docierając do nieznanych nam wcześniej dokumentów, jeszcze częściej mylimy się w naszych ocenach teraźniejszości, mając zbyt mało faktów w garści i budując nasze oceny w oparciu o nikłą wiedzę, najzabawniejsze są nasze mniemania na temat przyszłości, której przewidywanie jest częściej szarlatanerią niż sztuką.

Dziennik „Rzeczpospolita” przekonuje swoich czytelników, że prezydentura Trumpa to szansa dla Pekinu, autor wiąże te przepowiednie z polityką klimatyczną, bo Donald Trump zwiększy wydobycie ropy i gazu ziemnego, a Chiny są dziś największym producentem paneli słonecznych i innych urządzeń do pozyskiwania zielonej energii (o elektrycznych samochodach nie wspominając).

To ciekawe rozumowanie, zważywszy, że Elon Musk (a tym samym Trump), jest wielkim  zwolennikiem przechodzenia do bardziej ekologicznych form produkcji energii, ale nie w oparciu o subwencje i wspieranie pieniędzmi podatników niewydajnych technologii, a przez rozwój i wprowadzanie technologii konkurencyjnych dla energetyki opartej na źródłach kopalnych. Jeśli zatem ta polityka się powiedzie, będzie do morderczy cios dla obecnych producentów paneli słonecznych i turbin wiatrowych, których istnienie jest niemal całkowicie zależne od państwowych subwencji. Te subwencje rządów europejskich, amerykańskich, australijskich wspierają chiński zielony przemysł w podobny sposób, jak nasze uzależnienie od ropy wspiera muzułmański terroryzm i rosyjski kolonializm.   

Nowa amerykańska administracja, która rozpocznie swoją działalność z końcem stycznia przyszłego roku, jest źródłem rozlicznych mniemań, niemal zawsze splątanych z takimi lub innymi uprzedzeniami.

Magazyn „Foreign Affairs” opublikował artykuł Shaloma Lipnera pod tytułem „Israel’s Trump Delusion”. Autor jest przekonany, że nadzieje premiera Netanjahu na przebudowę Bliskiego Wschodu nie mają szans na realizację. Jak pisze:

„Zwycięstwo Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w USA nie mogło nadejść w lepszym momencie dla premiera Izraela Benjamina Netanjahu. Ponad 13 miesięcy od ataku terrorystycznego Hamasu 7 października 2023 r. Izrael jest w dobrej formie. Od początku roku Izrael wyeliminował wielu członków kierownictwa Hamasu i Hezbollahu, zdziesiątkował ich szeregi i przeprowadził precyzyjne ataki w Iranie.”

Tekst pisany jeszcze przed zawieszeniem broni w Libanie, więc autor twierdzi, że Netanjahu opiera się wszelkim próbom zawieszenia broni i zmierza do „kompleksowego przebudowania Bliskiego Wschodu”. Ulegając skrajnie prawicowym koalicjantom, chce kontynuować wojnę w Gazie i narzucić nowy porządek Libanowi.

To ciekawy styl prezentacji faktycznych celów. Izraelski premier rzeczywiście mówi o konieczności całkowitego wyeliminowania Hamasu i Hezbollahu i ma po temu ważne powody, (chociażby 26 tysięcy rakiet wystrzelonych na Izrael przez Hamas i Hezbollah od 7 października 2023 r.), ale autor stara się to przedstawić inaczej, dodając, że Netanjahu liczy na poparcie Trumpa. Dowiadujemy się, że Netanjahu może się przeliczyć, wojny mogą trwać długo, a Trump jest nieobliczalny.

Obawiam się, że musimy zgodzić się z Parmenidesem, który zastanawiał się nad tym wszystkim bez mała dwa i pół tysiąca lat temu, zauważając, że śmiertelni często mają problemy z odróżnianiem prawdy od mniemań, są głęboko przekonani, że ich mniemania są czystą prawdą i nie potrafią się pogodzić z faktem, że nasza wiedza jest zazwyczaj bardzo niepewna, a co gorsza, więcej niż często wykoślawiona przez uprzedzenia i oczekiwania.

Autor artykułu w „FA” pisze:

„…Netanjahu i jego sojusznicy przewidują, że nowa administracja Trumpa przyniesie Izraelowi bezwarunkowe wsparcie USA. To założenie dało nowy impuls najbardziej ekspansjonistycznym — a nawet mesjańskim — aspiracjom rosnącej prawicy Izraela, która ma nadzieję, że gdy tylko IDF zniszczy swoich przeciwników, wszyscy sceptycy dostrzegą daremność prób pokonania Izraela i zamiast tego będą dążyć do pokoju z nim. Izrael wzmocni swoją władzę nad Zachodnim Brzegiem, a według niektórych partnerów koalicyjnych Netanjahu, także nad Gazą. Wszyscy — lub przynajmniej wszyscy ważni gracze regionalni — będą żyli długo i szczęśliwie.”

Inny amerykański badacz, pochodzący z Libanu, Hussain Abdul-Hussain, wyraża ostrożną nadzieję na przebudowę sceny politycznej Libanu pisząc:

„Po wejściu w życie zawieszenia broni między Izraelem a Hezbollahem 27 listopada, oczekuje się, że Rada Współpracy Zatoki (GCC) zorganizuje swój coroczny szczyt w Kuwejcie 1 grudnia, aby ogłosić, że ich pieniądze na pomoc w odbudowie Libanu będą zależały od rozbrojenia Hezbollahu. Podobny warunek GCC rozbrojenia Hamasu prawdopodobnie będzie powiązany z odbudową Gazy.”

To inny styl, inna wiedza, chociaż wyraża nadzieję, opiera się na bardziej racjonalnych przesłankach. Czy rzeczywiście państwa Zatoki będą stawiały twarde warunki pomocy przy odbudowie? Oświadczenia są mniej ważne niż konkretne działania, a te poznamy z upływem czasu.

Nadal nie wiemy, jakie warunki będzie stawiała nowa amerykańska administracja. Shalom Lipner przypomina poprzednią propozycję Trumpa dla Palestyńczyków, „Pokój dla dobrobytu”, pisząc że nie spodobała się izraelskim osadnikom, „zapominając” napisać, że ten plan był odrzucony z wściekłością przez Autonomię Palestyńską. Wtedy Arabia Saudyjska poparła propozycję Trumpa, teraz to poparcie może być silniejsze i bardziej istotne. Wszystko to jednak są tylko nasze mniemania.

Złośliwie można powiedzieć, że „Foreign Affairs” bardzo by chciało takiego pokoju, który pozwala na dalszy outsourcing, czyli mordowanie Żydów arabskimi rękami, z łaskawym przyzwoleniem na ograniczoną obronę izraelskiego życia. Oczywiście Lipner mówi to innymi słowami:

„Netanjahu i jego sojusznicy nie doceniają niezliczonych problemów, które podważają te wielkie ambicje. Po pierwsze, Iran i jego zastępcy nie znikną. Hamas, Hezbollah i Huti już teraz wykazują odporność i zaczynają się przegrupowywać. Nadal mają znaczną siłę ognia i nadal są w stanie codziennie atakować Izrael setkami rakiet, pocisków balistycznych i dronów, które zabijają Izraelczyków i niszczą ich własność. Nawet jeśli tym grupom nie udaje się przełamać obrony powietrznej Izraela, udało im się siać ogólne spustoszenie, nieustannie zmuszając Izraelczyków do chowania się w schronach i zakłócając bieg życia Izraelczyków.”

Pisze również ten autor, że kraje zachodnie „wykazują jeszcze mniejszą cierpliwość wobec izraelskiej agresji” redukując lub odmawiając sprzedaży broni Izraelowi. Nie zauważa, że stanowcza reakcja na dziesiątki tysięcy rakiet raczej nie jest agresją, a on sam okazuje się dzielnym pomocnikiem tych, którzy chcą zachować trwałość ciągłych ataków terrorystycznych na Izrael.

Czy to mniemanie jest wynikiem gruntownej analizy, czy raczej produktem niechęci tak do izraelskiego rządu i jego premiera, jak i do nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych? 

Nieprzeparta niechęć do Donalda Trumpa nazywana jest czasem Trump derangement syndrome (TDS) i bez wątpienia wpływa zarówno na styl, jak i na treść wielu analiz publikowanych w renomowanych pismach. Czasem trafiamy na zupełnie inne spojrzenie na nową administrację USA, która rozpocznie swoje urzędowanie 20 stycznia 2025 r.

Kilka dni temu brytyjski „Telegraph” opublikował artykuł Allistera Heatha pod szokującym tytułem Trump is the last chance to save the decaying West from terminal decline. Autor pisze, że Trump jest mało prawdopodobnym wybawcą, który może uratować Stary Świat przed jego własną głupotą. Autor pisze o moralnym i intelektualnym upadku Zachodu, o niemrawej gospodarce i tchórzliwych politykach.     

Heath ma nadzieję, że zostaniemy wyrwani z naszego odrętwienia, zmuszeni właśnie przez Trumpa do zwiększenia wydatków na obronę, zawstydzeni, że można z ekstremistami walczyć inaczej i bardziej skutecznie. To jest ostatni dzwon.

„Trump chce uwolnić wzrost poprzez redukcję podatków i radykalną deregulację, wyzwalając przedsiębiorców i firmy technologiczne. Chce zakazać DEI (różnorodności, równości i integracji), przyjmując merytokrację i społeczeństwo ślepe na kolor skóry. Planuje atak na uniwersytety, które stały się fabrykami przebudzonych i specjalizują się w praniu mózgów młodym ludziom.”

Co z tych planów wyjdzie i jakie będą ich skutki? 

Allister Heath za kluczową sprawę uważa radykalną zmianę stosunku do Chin. To nie jest kraj, który za chwilę dołączy do wolnego świata. Chiny są szybko rozwijającą się, bardzo zaawansowaną technicznie i militarnie tyranią, która wypacza system międzynarodowego handlu. Zmierzając do jego rozbicia dla swoich imperialnych celów.    

Fakt, że nowa amerykańska administracja wydaje się być najbardziej pro-izraelska w dotychczasowej historii, oznacza nie tylko stanowcze przeciwstawienie się religijnym fanatykom z Teheranu, ale również tamę dla  tsunami antysemityzmu na Zachodzie. „Kawaleria przybywa w samą porę” – pisze Heath – dość obwiniania ofiar i umizgów do zbrodniarzy.

Tylko Ameryka ma siłę, żeby uderzyć w Islamską Republikę Iranu, odcinając jej możliwości finansowania terroru i zbrojeń nuklearnych, tylko Ameryka może nałożyć sankcje na MTK i MTS oraz ukrócić swawole ONZ, tylko Ameryka może przywrócić sens praw człowieka, tak bardzo wypaczony przez przebudzone szaleństwo.      

Oczywiście Donald Trump będzie popełniał błędy, będzie drażnił i irytował, ale główny szkielet jego programu może być odtrutką na dekadencję. A co z Ukrainą? Kluczem, zdaniem Heatha, będą reakcje Europy, ale ta sprawa stanowi największą niewiadomą i budzi największy niepokój.

Media są handlarzami mniemań, które tworzą opinię publiczną. Wszyscy szukamy prawdy, zazwyczaj na skróty i w złych miejscach, a nawet wychodząc z błędu nierzadko skręcamy w ślepy zaułek. Trudno pozbyć się wrażenia, że postmodernizm pozwolił uwierzyć, że „każdy ma swoją prawdę”, że nie mamy powodu sprawdzania skąd wiemy to, co wiemy, że o racjach ma rozstrzygać siła wrzasku i ulicznych protestów. Allister Heath może mieć rację, potrzebny jest gigantyczny wstrząs, żebyśmy odzyskali zdolność wątpienia i pewność, że częściej jesteśmy w błędzie niż mamy rację. To wymaga również powrotu do kultury sporów, a tego nam Donald Trump z pewnością nie załatwi.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


The gentle art of negotiating with terrorists

The gentle art of negotiating with terrorists

Daniel Greenfield


We have been losing the war on terror because we do not know the enemy. But worse still, we have forgotten who we are. And unless we remember, we will lose.

Men ride a scooter with a Hezbollah flag past destroyed buildings as people make their way back to their homes in the south of Lebanon after a ceasefire between Israel and Hezbollah took effect, on Nov. 27, 2024, in the southern town of Qana. Photo by Anwar Amro/AFP via Getty Images.

The first rule of negotiating with Islamic terrorists is don’t. The second rule is, if you do it, do it with heavy artillery.

Islamic terrorists don’t negotiate. They make demands in hopes of securing concessions without actually giving up anything. Only the most dedicated historian could find an example of a negotiation process during which the Islamic terrorists made an actual concession, followed through on it and did not later take it back or turn right around and go back to terrorism.

The most prominent counterexamples are the three decades of negotiations between Israel and Islamic terrorist groups, which initially won a round of Nobel Peace Prizes and then degenerated into an endless war during which the terrorists took back every concession they ever made, did not follow through on any of them and used Israeli concessions to become a much worse threat.

Negotiating with the Taliban, Hezbollah and Iran all had the same end result.

Offering to negotiate with Islamic terrorists is a statement of weakness. Jihadists only offer to negotiate out of fear, weakness or to entrap us, and they assume we do the same thing. Nothing would ever convince them that we genuinely want to live in peace with them, or that we prefer alternatives to violence. So any time we offer to negotiate, they see it as weakness or a trick.

If our diplomats ever understood this cultural reality, they would stop being baffled when negotiations fall apart. And after generations of the same thing, they refuse to learn.

Terrorists start negotiations with maximalist demands to probe for weakness, and then switch between false promises and threats. If any of our diplomats had bought a rug at a good price in the Middle East or a used car at a good price in Chicago, they would respond by walking out. Instead, they try to find a way to meet the demands. And then the terrorists have them.

The terrorists become the ones to walk out. They throw Bobby Fischer-style tantrums over every minor detail. They invent a constant stream of new grievances to be outraged by. What are typical tactics for small children, sociopaths and Egyptian merchants utterly baffle our best and brightest, who can’t figure out how to cope with opponents who don’t play by United Nations rules.

Now the terrorists start extracting concessions in exchange for taking part in the negotiations. The process becomes a substitute for the outcome. Peace, an end to violence and the survival of the hostages hinge not on the defeat of the terrorists, but our ability to win them over.

Instead of negotiating the terms of a peace agreement, the negotiations themselves become the subject of negotiations, and civilized nations begin bribing the terrorists to stay and talk. Iran got billions in sanctions relief, and the PLO got to spring terrorists from prison. The Biden administration pushed Israel to give Hamas a ceasefire as a prelude to negotiating the release of hostages. The Israeli government wisely refused to fall for the same trick yet again.

And then the negotiations blew up anyway, because the terrorists had killed their “hostage.”

Islamic terrorists, from Iran to the PLO, from Hamas to Qatar, take the negotiating process itself hostage and warn that they will blow it up unless their demands are met. Hopeful peace negotiators who allow the terrorists to hold the process hostage become their useful idiots. From the Oslo Accords to the Iran nuclear deal to the Hamas hostage negotiations, it ends the same way.

The only way to negotiate with terrorists is through strength. Not just a position of physical strength, because terrorists know how to turn a strength into a weakness, but through strength in negotiations. In Islam, posture is reality and reality is malleable. If you are going to negotiate with terrorists, it’s more important to have a strong posture than the world’s strongest military.

A mighty war machine is an asset, but posture is the willingness to actually use it. That’s why the Carter, Clinton and Biden administrations became international laughingstocks. It’s why the Bush administration came to be seen as a foolish foe.

Western liberals believe that peace will be achieved when all the wars end, but peace in the Muslim world is not a permanent state; rather it is a temporary truce in an endless war. Liberals tell us that the problem is a lack of understanding, but the lack of understanding is on their part.

Liberals are obsessed with understanding the other side, but rather than understanding it, they adopt its grievances as their own, label them as “anti-colonialism” or some other leftist buzzword, and then take on the job of scourging their own country over the enemy’s grievances. After generations of this indoctrination, some at academic institutions funded by Muslim monarchs, most of our diplomats have internalized enemy propaganda as factual history and moral reality.

This makes the average State Department girl or Foreign Service lad as able to negotiate with Islamic terrorists as Vidkun Quisling was at negotiating Norway’s independence with the Nazi Germany.

President Barack Obama told his nuclear-deal negotiators that Iran had good reason to fear us because of our support for the Shah, and that it was their job to relieve the fears of the ayatollahs. Such kindly understanding permeates our diplomats, who spend a lot of time “understanding” the enemy’s position through the rants of western radicals like Noam Chomsky and John Mearsheimer.

The State Department doesn’t understand our national security needs. It doesn’t understand the fears of non-Muslims and Muslim governments worried about Islamic terrorists. But it’s entirely up to date on whatever orientalist nonsense Marxists use to prop up the third-world terrorists they hope will bring western civilization crashing down after the Bolsheviks proved unfit for the job.

But booting every Georgetown grad who has read Chomsky doesn’t fix the problems of applying a process meant for civilized countries trying to reach an amicable solution to terrorists who see negotiations as a means of gaining an advantage before their next attack. The international community, flawed as it is, maintains a level of trust that makes agreements possible.

There is no trust to be had within Islamic terrorists, to whom all agreements are temporary, everything is subject to revision based on force and trickery and all oaths are fatally false.

We cannot even count on that much. Without family ties and religious bonds, there is no moral or personal obligation we can expect them to have toward us. Not just their inclinations, but honor and religion demand that they lie to us, cheat us and harm us whenever they can.

That’s why the first rule of negotiating with Islamic terrorists is don’t. It achieves nothing. The only point of such negotiations is to state firmly and clearly what our intentions are. That is why they are also best conducted with heavy artillery. Terrorists will not end their attacks in response to concessions or negotiations. They will temporarily end them in response to successful attacks, or permanently in response to their total destruction. That is how you negotiate with terrorists.

The gentle art of negotiating with terrorists demands that we know who they are and who we are. As Sun Tzu observed:

“If you know the enemy and know yourself, you need not fear the result of a hundred battles. If you know yourself but not the enemy, for every victory gained you will also suffer a defeat. If you know neither the enemy nor yourself, you will succumb in every battle.”

We have been losing the war on terror because we do not know the enemy. But worse still, we have forgotten who we are. And unless we remember, we will lose.


Originally published by the Gatestone Institute.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Helen Shapiro – My Jewish upbringing – The Profile

Helen Shapiro – My Jewish upbringing – The Profil

Premier On Demand







Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com