Archive | 2025/01/19

Zawieszenie broni w Strefie Gazy wchodzi w życie. Izrael otrzymał nazwiska trzech zakładniczek, które uwolni Hamas

Palestyńczycy w miejscu izraelskiego ataku na dom w Deir Al-Balah w środkowej Strefie Gazy, 15 stycznia 2025 r. (Fot. REUTERS/Ramadan Abed)


Zawieszenie broni w Strefie Gazy wchodzi w życie. Izrael otrzymał nazwiska trzech zakładniczek, które uwolni Hamas

Michał Kokot


Działania wojenne miały zostać wstrzymane o godz. 7.30 czasu lokalnego. Ale Hamas zwlekał z przekazaniem listy z nazwiskami trzech zakładniczek, które mają zostać dzisiaj zwolnione.

Według serwisu “Times od Israel” dzisiaj (19.01) uwolnione mają zostać trzy kobiety cywile – Romi Gonen, Emily Damari i Doron Steinbrecher. Nazwiska zostały przekazane w niedzielny poranek (19.01)

Przekazanie Izraelowi listy nazwisk trzech zakładniczek, który miały być uwolnione jako pierwsze, było warunkiem wdrożenia porozumienia Izraela z Hamasem o zawieszeniu broni w Strefie Gazy i uwolnieniu izraelskich zakładników. Umowa miała wejść w życie w niedzielę o godzinie 8:30 czasu lokalnego (7:30 czasu polskiego).

Jak donosi PAP, Hamas nie przekazał jednak w uzgodnionym terminie nazwisk trzech zakładniczek, w związku z tym w niedzielę rano rzecznik izraelskiej armii Daniel Hagari poinformował, że palestyński ruch nie wypełnia swoich zobowiązań, co oznacza, że umowa o rozejmie nie weszła jeszcze w życie

Izrael potwierdził, że prowadził naloty w Strefie Gazy od godz. 8.30. Rozpoczęły się godzinę po tym, gdy miało wejść w życie zawieszenie broni, negocjowane w ostatnich dniach przez obydwie strony przy współudziale Kataru, Egiptu i Stanów Zjednoczonych.

Mahmoud Basal, rzecznik palestyńskiej obrony cywilnej poinformował, że Izrael bombarduje od rana “liczne tereny” Strefy Gazy, zwłaszcza w jej północnej części. Według “New York Times” Palestyńczycy, którzy wyszli rano na ulice, by świętować wstrzymanie działań militarnych, są zdezorientowani: nie wiedzą, czy zawieszenie broni w ogóle wejdzie w życie.

Hamas nie dotrzymał warunków umowy. Naloty na Strefę Gazy

Powodem kontynuowania nalotów było nie dotrzymanie warunków zawieszenia broni przez Hamas. Zgodnie ze szczegółami warunków umowy o zawieszeniu broni, jej przedstawiciele mieli w sobotę wieczorem podać listę z trzema nazwiskami zakładniczek, które zostaną zwolnione w niedzielę, ale tego nie zrobili.

Hamas zapewnia, że wynikało to jedynie z “problemów technicznych”. Według izraelskich mediów na przeszkodzie stał fakt, że negocjatorzy z Hamasu nie byli dotąd w stanie nawiązać kontaktu z dowódcami, którzy ukrywają się w Strefie Gazy i przetrzymują izraelskich zakładników.

W sobotę izraelski premier Benjamin Netanjahu oświadczył, że zarówno prezydent elekt Donald Trump, jak i ustępujący prezydent USA Joe Biden zgodzili się, aby Izrael wznowił ataki w Strefie Gazy, jeśli kolejne etapy porozumienia nie zostaną zrealizowane.

Zawieszenie broni odroczone. Izrael przygotowuje punkty medyczne

Pierwszy etap wynegocjowanego porozumienia zakłada wymianę 33 Izraelczyków, więzionych przez Hamas za 1890 palestyńskich więźniów, znajdujących się na terenie Izraela. W drugim etapie mają zostać wynegocjowane szczegóły zwolnienia pozostałych zakładników, a Izrael ma wycofać się ze Strefy Gazy. W trzecim Hamas ma przekazać ciała zabitych Izraelczyków.

Izraelczycy, przygotowując się na przyjęcie zakładników, ustanowili przy granicy ze Strefą Gazy trzy punkty medyczne. Według obydwu stron zawieszenie broni zostało odroczone o kilka godzin. Do wymiany więźniów nie dojdzie wcześniej niż przed godz. 15.30 lokalnego czasu (14.30 w Polsce).

Wojna w Strefie Gazy trwa od października 2023 r. Wówczas Hamas zaatakował Izrael, zabijając 1,2 tys. osób, a 250 porywając do Gazy. W odpowiedzi Izraelczycy prowadzili wojnę odwetową, która kosztowała życie ponad 46 tys. Palestyńczyków – terrorystów i cywilów. Choć ostatnie szacunki pokazują, że ofiar może być ponad 60 tys. Izrael uznaje te statystyki za niewiarygodne.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Pożegnanie prezydenta Bidena

Pożegnanie prezydenta Bidena

Andrzej Koraszewski


Prawdopodobnie nie całkiem trzeźwy Joe Biden w uściskach ze swoim najdroższym Palestyńczykiem (Chalid Maszal i Ismail Hanija byli drożsi, ale on ich nie lubił), przekonuje swojego szefa do swojej koncepcji palestyńskiego państwa. (Źródło: Wikipedia)

Żegnamy Joe Bidena, prezydenta, który w ostatnim już orędziu powiedział, że negocjacje w sprawie uwolnienia izraelskich zakładników były najtrudniejsze w jego czterdziestoletniej karierze politycznej.

Nie wiem, czy właśnie te negocjacje były najbardziej haniebnym rozdziałem jego politycznej kariery, ale z pewnością najbardziej charakterystycznym dla tego polityka.

Biden od 7 października 2023 r. powtarzał, że walczy o powrót ludzi porwanych przez Palestyńczyków. Nie trzeba się było długo w te zapewnienia wsłuchiwać, żeby usłyszeć ociekający fałsz.

Amerykański prezydent ani razu nie zażądał natychmiastowego i bezwarunkowego uwolnienia wszystkich porwanych. Najwyraźniej uznał porwania i żądanie okupu za rzecz normalną, za element nowoczesnej polityki. Nie domagał się również dopuszczenia Czerwonego Krzyża do porwanych. Żądał ograniczenia działań wojennych, przerwania wojny i przywrócenia Hamasu do władzy, dzielnie powtarzał wszystkie kłamstwa Hamasu, a przede wszystkim pragnął palestyńskie bestialstwo wynagrodzić palestyńskim państwem.         

Kłamał, doskonale wiedząc, że kłamie, że mieszkańcy Gazy nie popierają Hamasu, kłamał twierdząc, że walczy o powrót zakładników, ale milczał, kiedy ulice amerykańskich miast zalewały tysięczne demonstracje poparcia dla nazistowskiej organizacji, znajdującej się na liście organizacji terrorystycznych w USA. 

Prezydent Biden uprawiał trudne negocjacje z mordercami i szantażystami domagając się od Izraela, żeby stale zwiększał okup. Za twierdzeniami, że walczy o zakładników, szły żądania przekazywania Hamasowi żywności i kontroli nad żywnością. Prom za trzysta milionów dolarów, który rozpadł się przy pierwszym niegroźnym sztormie, to tylko jeden z pomysłów tego prezydenta. Kto pamięta, którego dnia tej strasznej wojny Biden zaczął powtarzać pytanie, co będzie „dzień po”, przedłużał tę wojnę na wszystkie możliwe sposoby i na wszystkie możliwe sposoby dawał do zrozumienia, że nie interesują go porwani zakładnicy, nigdy nie ukrywał, że cała jego sympatia jest po stronie „Palestyńczyków”.  

Co rozumiał przez to pojęcie? Z pewnością nie tych Palestyńczyków, którzy chcieli uwolnić się od nazistowskiej dyktatury Hamasu i Fatahu. Pokładał ufność w byłym agencie KGB, w człowieku nazywanym przez papieża „aniołem pokoju”, w człowieku, z którym wiązała go długoletnia niekłamana przyjaźń, w dożywotnim prezydencie „Palestyny” Mahmudzie Abbasie.

Czy kiedykolwiek pytał swojego przyjaciele, gdzie leży ta mityczna „Palestyna”? Teoretycznie powinien znać odpowiedź, ponieważ jako wiceprezydent, a następnie prezydent musiał spotykać się z pytaniami o podręczniki dla palestyńskich uczniów (drukowane po części za amerykańskie pieniądze), w których „Palestyna” jest od „rzeki do morza”, a Izraela nie ma wcale. Jako wiceprezydent musiał słyszeć o tym, że Palestyńczycy pospiesznie rozbierali pomnik – mapę Palestyny, znajdujący się na trasie, którą miał przejeżdżać prezydent Obama. (Nie chodziło o Obamę, bo on nie miał nic przeciwko, ale o złośliwych dziennikarzy, którzy mogli zrobić niefortunne zdjęcia.) A może naprawdę nigdy nie widział tych map w palestyńskich podręcznikach, nigdy specjalnie nie interesował się palestyńską oświatą, więc mógł nie zauważyć, czego uczą się dzieci w Autonomii Palestyńskiej i w Gazie.

Powtarzane pytanie o „dzień po” było jednoznacznym żądaniem gwarancji, że jeśli Izrael przypadkiem rzeczywiście zniszczy Hamas, jeśli nie uda się go przed tym powstrzymać, to musi natychmiast oddać pełną, niekontrolowaną władzę ludziom, którzy mają ten sam cel – Palestyny od rzeki do  morza, ale wyrażają go bardziej dyplomatycznym językiem, który pozwalał na prowadzenie ”trudnych negocjacji” od 1995 roku.                                          

No tak, ale te, jak sam powiedział, najtrudniejsze negocjacje ukrywały się za zapewnieniami, że kieruje nim troska o powrót zakładników. To właśnie ta troska o zakładników skłaniała go do szukania pomocy u sponsora Hamasu w Doha, to właśnie ta troska o izraelskich porwanych skłaniała go do powtarzania doniesień mieszczącej się w Doha rozgłośni Al Dżazira o zbrodniach Izraela, o niewinnych cywilach, o strzelaniu na oślep, o atakowaniu szkół, szpitali i świątyń.

Jeśli nie słyszałeś nigdy jednego słowa potępienia Hamasu za wykorzystywanie szkół, szpitali i świątyń dla celów militarnych, to albo Biden nigdy takiego słowa potępienia nie powiedział, albo twoje zaufane źródła próbowały przedstawić ci go w złym świetle.      

Zapewne prowadząc te najtrudniejsze w jego politycznej karierze negocjacje ani razu nie przypomniała mu się reakcja Jeffersona na porwania i żądanie okupu przez muzułmańskich piratów na Morzu Śródziemnym. Berberyjscy piraci napadający na amerykańskie statki handlowe mieli dwa cele, pierwszy, żądali wysokich okupów za porwanych marynarzy, drugi, długofalowy, chcieli wynegocjować stałe (i rosnące) opłaty za powstrzymanie się od porywania.       

Kiedy Jefferson, jeszcze jako ambasador, próbował w 1786 roku wynegocjować jakieś porozumienie z ambasadorem Trypolisu, usłyszał, że święty Koran stanowi, że wszystkie narody, które nie uznają Proroka są grzesznikami, a grabienie ich i niewolenie jest obowiązkiem wiernych. Dla Jeffersona było to wskazówką, żeby zaniechać trudnych negocjacji z pobożnymi rozbójnikami. Prezydent Biden powinien znać tę historię, ponieważ w czasach jego młodości była jeszcze nauczana w amerykańskich szkołach, być może zna również ciąg dalszy. Zarówno nieudane próby targowania się i zawierania „umów” z bandytami, jak i stworzenie marynarki wojennej zdolnej do działań zaczepnych daleko od domu.

Najwyraźniej prezydent Biden nigdy nie potraktował lekcji Jeffersona poważnie, nigdy nie przestał wierzyć w dobre serce ludzi uprawiających mord, gwałt, rabunek i szantaż jako samej podstawy uprawiania polityki i szerzenia religii. Co więcej, nigdy nie przyznał, że doskonale wie, jakie są cele Palestyńczyków i nigdy nie szukał kontaktów z tymi Palestyńczykami, którzy mają inne cele niż tylko walkę z Żydami do dnia sądu ostatecznego.

Żegnamy nieudacznika i oszusta, który prawdopodobnie oszukiwał również sam siebie, człowieka który zgodę na odrażający szantaż nazwał umową, a wymuszenie tej zgody na ofiarach napaści przedstawia jako swoje największe osiągniecie.   

Jutro inauguracja zupełnie innego prezydenta. Miliardera zaprawionego w negocjacjach, w których nikt nie zajmował się takimi głupstwami jak uczciwość, w których wygrywał najbardziej przebiegły i najbardziej bezwzględny. Prawdą jest, że Donald Trump był w tych walkach prawdziwym mistrzem. Jego pewność, że potrafi przechytrzyć każdego, może okazać się źródłem katastrofalnych błędów. Trump nie ma złudzeń na temat intencji Hamasu, Abbasa, władców w Teheranie, Moskwie, czy w Pekinie. Zaczął jeszcze przed swoją inauguracją od wsparcia gangsterskiego szantażu, „wymiany” izraelskich porwanych za znajdujących się w izraelskich więzieniach morderców –  zwolenników ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej – oraz zawieszenia broni, które ma prowadzić do zachowania władzy nad nazistowską twierdzą w Gazie przez Hamas i Palestyński Islamski Dżihad. Zacznie swoją druga kadencje od „sukcesu”.

Nic dziwnego że w Gazie setki dobrze odżywionych terrorystów Hamasu wyszły z ocalałych jeszcze tuneli, w mundurach i z bronią w ręku i strzelały w powietrze na wiwat, ogłaszając wygranie wojny.

Wielu Izraelczyków poczuło się zdradzonych, wstępujący prezydent jeszcze przed inauguracją zdołał dokonać tego, czego Bidenowi nie udało się dokonać od chwili napaści Hamasu na Izrael i złamania poprzedniego zawieszenia broni.

Pożegnanie Joego Bidena nie powinno koncentrować się na samym Izraelu i jego miłości do „Palestyńczyków”, Zapewne tak sądzą mordowane, wysiedlane i głodujące dziś miliony Sudańczyków, tak sądzą mordowani tysiącami afrykańscy chrześcijanie (o których Biden nigdy nie wspomniał ani jednym słowem), tak sądzą Kurdowie i mieszkańcy Iranu. Izrael był tylko jednym testem tego salonowego polityka, który myślał, że jest mężem stanu.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


What Will This Ceasefire Actually Accomplish?

What Will This Ceasefire Actually Accomplish?

Pini Dunner


Supporters of Israeli hostages, who were kidnapped during the deadly Oct. 7, 2023 attack by Hamas, react to news on the Gaza ceasefire negotiations, during a protest to demand a deal to bring every hostage home, in Tel Aviv, Israel, Jan. 15, 2025. Photo: REUTERS/Ronen Zvulun

And just like that, a ceasefire is signed. But don’t be fooled — this is no grand peace deal. It’s a pause, a fragile truce held together by the thinnest of threads, with hostilities ready to reignite at the slightest provocation.

The agreement between Israel and Hamas paves the way for a prisoner-hostage exchange and a limited repositioning of Israeli forces in and around the Gaza Strip. In the first phase, Hamas and its allied militant factions will release 33 hostages — civilians, female soldiers, children, the elderly, and the sick. In return, Israel will release approximately 1,000 Palestinian prisoners, prioritizing those arrested after October 8, 2023, but not directly involved in the October 7 massacre.

The final deal was announced on Wednesday, and the reactions were telling. What struck me most about the response was this: before the ink on the ceasefire agreement had even dried, before it was even signed, before a single hostage was returned, before either side had even a moment to exhale, Hamas was already declaring “victory.”

And not just any victory. According to Khalil al-Hayya — one of Hamas’ senior leaders, who, from the comfort of his five-star luxury hotel in Qatar, helped negotiate the ceasefire — this was a “historic moment.”

Israel, he claimed, had been “defeated,” and Hamas had “thwarted” all of Israel’s goals. And then, the crowning statement: he called October 7 — a day of unfathomable horror, of murder, rape, and devastation, the deadliest day for Jews since the Holocaust — “a military accomplishment” and “a source of pride for the Palestinian people.”

And no sooner had al-Hayya issued his triumphant declaration than the celebrations in Gaza began.

Images quickly circulated of Gazans celebrating, flashing victory signs as if they had just won the World Cup. Gunfire rattled into the air, sweets were handed out, Hamas banners waved triumphantly, and chants of “Allahu Akbar” echoed through the streets.

Elated men shouted, “We are the men of Mohammed Deif” — a reference to the elusive Hamas military chief, mastermind of the October 7 massacre, who was assassinated by Israel during the war — and “Hail the Al-Qassam Brigades,” Hamas’s armed wing.

Never mind that Gaza is in ruins. Never mind that they have no economy, no security, and no functioning government. Never mind that they live at the mercy of whichever warlord holds the biggest gun this week. To them, somehow, this is a victory.

Some might look at this reaction — Palestinian defiance in the face of devastation — and see incredible resilience. How is it possible, after so much suffering, that the Palestinians can still claim victory? Surely, these people are unbreakable.

And yet, if you ask me, precisely this so-called “victory” mindset is their greatest weakness.

Hamas — and every Palestinian movement before them for over a century — have somehow convinced themselves that they never lose. No matter how catastrophic their situation becomes, they tell themselves they are winning as long as they keep fighting. They see this defiance as their superpower.

But in reality, it is their curse, their main source of weakness. It is why, after nearly eight decades of Israel’s existence, the Palestinians still have no state, no real control over their lives, and no future beyond endless war and unbearable suffering.

And if you think about it, we’ve seen this kind of delusional bravado before — at the dawn of Jewish history. This week, in synagogues across the world, we begin reading the Book of Exodus — the epic story of the Israelites’ enslavement in Egypt, their miraculous redemption, and the downfall of the mighty Egyptian Pharaoh.

Remarkably, Pharaoh was the original “never surrender” guy. He endured devastating plague after devastating plague — but still refused to yield. The entire country’s water supply turned to blood? No surrender. Frogs, lice, wild beasts, disease, locusts, and darkness? Still, no surrender.

And even after the final, most horrifying plague — the death of every Egyptian firstborn — when Pharaoh finally appeared to relent, he almost immediately regretted it and led his army in a desperate chase after the Israelites. Why? Because Pharaoh, like Hamas, and like the Palestinian leadership for the past century, believed that refusing to admit defeat was his greatest strength.

And how did that work out for him? The Midrash (Mechilta Beshalach 7:6) makes an extraordinary comment on the verse “Not one of them remained” (Ex. 14:28), which refers to the Egyptian army after they drowned in the Red Sea.

The verse’s curious Hebrew phraseology — lo nish’ar bahem, ad echad — suggests that when the Red Sea came crashing down, wiping out the most powerful army of the ancient world, there was, in fact, one Egyptian left standing. And guess who it was—Pharaoh himself. His entire army had been obliterated, his state-of-the-art war chariots lay shattered like broken toys, strewn among the lifeless bodies of his soldiers, and he was left utterly alone—defeated, humiliated, and stripped of everything.

Some say he drowned himself in despair. Others say he wandered off and eventually became the King of Nineveh, where, in the story of Jonah, he finally learned his lesson — immediately repenting at the first warning.

Either way, the image is striking: Pharaoh, standing alone on the shore, watching as the remnants of his once-mighty army washed up as lifeless corpses around him. The chariots that once symbolized his military dominance now lay around him, shattered and useless. If only he had admitted reality earlier. If only he had understood that his so-called strength was, in fact, his ultimate downfall.

And now, here we are, thousands of years later, watching Hamas make the exact same mistake. They refuse to surrender, so they keep losing. They refuse to admit they are beaten, so they remain in ruins. They refuse to acknowledge that their strategy of endless war has led them nowhere, so they stay trapped in a cycle of devastation — at the mercy of men like Khalil al-Hayya, who sits safely in Qatar, sipping over-sugared tea and proclaiming their “victory” from the comfort of his luxury exile, all while his Qatari patrons continue to bankroll his delusions.

The Jewish people, by contrast, know how to move forward. We understand that survival isn’t about blind defiance, it’s about considered wisdom. It’s about knowing when to fight and when to build. Real strength isn’t found in empty bravado that leads to inevitable self-destruction; it’s found in adapting, persevering, and creating a future worth living for.

Hamas looks to Pharaoh as a role model, but they should see him for what he truly was — a cautionary tale. They keep playing the same game, telling themselves they are winning, all while their world crumbles around them. They celebrate as they sink, clinging to defiance instead of recalibrating for a better future. In the end, just like Pharaoh, they will be left standing alone on the shore, watching the wreckage of their own making.

Instead of noisy victory parades, the Palestinians need to confront the reality of their defeat. Only then can they begin the hard work of building a future that is better than the misery they inhabit now. The sooner they wake up to this reality, the better — for their sake and everyone else’s.


The author is a rabbi in Beverly Hills, California. 


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com