Ówczesny dyrektor Human Rights Watch, Kenneth Roth, na konferencji Media Security w Monachium, 19 lutego 2017. Zdjęcie: Kuhlmann/MSC via Wikimedia Commons.
Harvard poddaje się antysemickiej bandzie
Jonathan S. Tobin
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska
Przez kilka dni Kennedy School of Government na Uniwersytecie Harvarda zachowywała się tak, jakby była instytucją z kompasem moralnym. Ale dziekan Douglas Elmendorf szybko zdał sobie sprawę, że przeciwstawianie się antysemityzmowi wbrew „przebudzonej” intelektualnej modzie, nie jest dobrym wyborem zawodowym.
W obliczu burzy krytyki ze strony wykładowców, studentów i liberalnych mediów korporacyjnych, takich jak „Boston Globe”, oraz wpływowych skrajnie lewicowych szmat, takich jak „The Nation”, Elmendorf odwołał swoją decyzję o odmowie przyjęcia na stanowisko nauczyciela akademickiego Kennetha Rotha, byłego szefa Human Rights Watch.
Podobnie jak „wróg klasowy” postawiony przed „sądem ludowym” komunistycznej Czerwonej Gwardii podczas chińskiej rewolucji kulturalnej, list Elmendorfa z przeprosinami był, jak można było przewidzieć, tchórzliwy. Elmendorf napisał, że od czasu podjęcia decyzji „konsultował się” z wykładowcami, a teraz przyznał się do „błędu”, dodając, że prosi Rotha, aby mimo wszystko przyjechał na Harvard.
Roth entuzjastycznie odpowiedział na Twitterze, przyjmując ofertę i wyrażając wdzięczność znacznym siłom, które zmusiły Elmendorfa do poddania się. Ale nie chciał odpuścić bez zemsty na swoich wrogach. Zażądał poznania tożsamości tych, którzy doradzali dziekanowi podjęcie decyzji o odrzuceniu jego podania, i powiedział, że chce pracować nad zapewnieniem, aby inni antyizraelscy działacze byli podobnie bronieni przed krytyką, by zapewnić, jak to ujął, „wolność akademicką. ”
Pogląd, że jest to zwycięstwo wolności akademickiej lub wolności słowa, jak twierdzą obrońcy Rotha, to chory żart. Jak powiedział jeden z proizraelskich studentów Harvardu dziennikarzowi „New York Timesa”: „na Harvardzie jest tak wielu ludzi, którzy opowiadają się za antyizraelskimi poglądami, że naprawdę nie potrzebujemy kolejnego”.
Rzeczywiście, ci, którzy sprzeciwiają się istnieniu jedynego państwa żydowskiego na planecie, dominują w środowisku akademickim. Ci, którzy je popierają, są rzadkością i muszą, jeśli cenią sobie swoją przyszłość zawodową, zachować swoje poglądy dla siebie, chyba że już mają stały etat i nie muszą martwić się o bezpieczeństwo pracy.
Więc w tym sensie nie ma tu nic nowego. To, że Roth, pomimo swojej długiej historii obsesyjnego antysemickiego podżegania przeciwko Izraelowi, otrzyma jeszcze jeden akademicki zaszczyt – oprócz istniejącego stanowiska na Uniwersytecie Pensylwanii – było oczywiste. Jednak krótki atak moralności uniwersytetu, gdy Elmendorf słusznie uznał, że honorowanie osoby z taką historią zawodową nie jest dobrym pomysłem, oraz lewicowa burza, którą wywołała jego decyzja, były głęboko pouczające.
Incydent służy jako przydatne przypomnienie dla darczyńców z Harvardu i fundatorów innych elitarnych instytucji. Mogą zastanowić się, czy prestiż, jaki zyskują, dając miliony w zamian za umieszczanie swoich nazwisk na budynkach i w salach wykładowych, jest tego wart.
To, co wspierają, nie jest szkolnictwem wyższym. Płacą za indoktrynację studentów przebudzonymi lewicowymi ideologiami, które dają przyzwolenie na nienawiść do Żydów i demonizację Izraela.
Kontrowersje wokół Rotha należy traktować jako dzwonek alarmowy. Darczyńcy działający w dobrej wierze muszą zdać sobie sprawę, że ich filantropijne dary wyrządzają wielką szkodę społeczeństwu amerykańskiemu, a także Żydom i Izraelowi. Jeśli mają choć odrobinę empatii dla państwa żydowskiego, a choćby poczucia moralności, muszą wycofać swoje datki i znaleźć lepsze miejsca do wspierania.
Choć Roth jest fetowany w kręgach intelektualistów jako odważny obrońca prawdy i praw człowieka, w żadnym razie nim nie jest. Jako weteran nienawiści do Izraela, Roth przejął organizację, która kiedyś była szanowana jako bezstronny przeciwnik tyrańskich reżimów na całym świecie. Pod jego przywództwem stała się częścią międzynarodowego ruchu lewicowego, który zamienił koncepcję praw człowieka w coś, co było przede wszystkim eufemizmem na rzecz islamistycznej wojny przeciwko istnieniu państwa Izrael.
Choć nie w pełni milczy na temat innych krajów łamiących prawa człowieka, HRW stała się apologetą tych, którzy dążą do zniszczenia Izraela, którego stworzenie HRW traktuje jako przestępstwo. Fałszywie nazwał Izrael „państwem apartheidu” i stał się częścią międzynarodowej kampanii „wojny prawnej” prowadzonej na forach takich jak Rada Praw Człowieka ONZ.
Roth otrzymał 100 milionów dolarów od lewicowego miliardera George’a Sorosa na sfinansowanie antyizraelskiej kampanii HRW, jest także potwornym hipokrytą, który wziął 470 tysięcy dolarów od saudyjskiego miliardera, obiecując, że nie będzie opowiadał się za prawami LGBTQ w świecie muzułmańskim. Ale problem tutaj jest większy niż parodia postaci takiej jak Roth, która otrzymała tak prestiżowe wyróżnienia przez uniwersytety postrzegane jako złoty standard nauczania.
Jak nałogowy antysemita udawał obrońcę praw człowieka? Tylko w 2021 roku potępił Izrael 65 razy, kraje takie jak Turcja czy Iran zaledwie raz zwróciły jego uwagę, Rosję i Chiny uznał za nieskazitelne. Czego będzie uczył studentów?
Równie przygnębiająca jest gotowość „Boston Globe”, „New York Times” i innych liberalnych mediów do wypaczania swoich relacji medialnych w tej sprawie poprzez fałszywe opisywanie Rotha jako „krytyka” Izraela. Rząd Izraela, podobnie jak rząd każdego innego kraju, może być krytykowany za taką czy inną politykę. Ale ci, którzy nazywają go „państwem apartheidu” i starają się postawić Izrael przed międzynarodowymi sądami kapturowymi, nie są „krytykami”.
Ponieważ dążą do odmówienia Żydom tego, czego nie odmówiliby nikomu innemu – prawa do samostanowienia, suwerenności w ich starożytnej ojczyźnie i samoobrony przed terrorystami nastawionymi na jej unicestwienie – praktykują rodzaj dyskryminacji, który jest słusznie zdefiniowany jako antysemityzm. To, że główne publikacje uważają, że takie antysyjonistyczne podżeganie stanowi uzasadnioną krytykę, jest oznaką tego, jak daleko zaszło dziennikarstwo głównego nurtu w normalizowaniu nienawiści do Żydów. Jest to funkcja akceptacji fałszywych mitów intersekcjonalności, uznających Izrael za „białe” państwo kolonialne, które prześladuje „czarnych” Palestyńczyków.
Równie niepokojący jest sposób, w jaki Roth i jego zwolennicy byli w stanie uczynić problem z darczyńców dla Harvardu, którzy mieli zrozumiałe zastrzeżenia co do jego nominacji. W godnym pochwały, ale rzadkim przypadku piętnowania lewicowych antysemitów, dyrektor generalny Anti-Defamation League, Jonathan Greenblatt, słusznie oskarżył wypaczone relacje i artykuły redakcyjne o to, że są zakorzenienie w antysemickich teoriach spiskowych o wpływie kupowanym pieniędzmi przez Żydów i uciszaniu obiektywnych naukowców. American Jewish Committee również sprzeciwił się tej nominacji. Jednak, ku swojemu wstydowi, Boston Jewish Community Relations Council postanowiła milczeć w obliczu tego haniebnego działania.
Niemniej wniosek, jaki należy wyciągnąć z tego przygnębiającego incydentu, jest taki, że nadszedł czas, by grupy żydowskie i indywidualni darczyńcy żydowscy przestali wspierać szkoły i instytucje, w których antysemici tacy jak Roth są honorowani i mogą szerzyć swój jad, okryci godnością i legitymacją, które są związane ze stanowiskiem wykładowcy Harvardu lub University of Pennsylvania.
Wszelkie pieniądze przekazane tym szkołom, czy to z powodu niewłaściwie ulokowanej lojalności absolwentów, czy też głupiej wiary w ich dawną doskonałość edukacyjną, nie są po prostu marnowane. Przyczyniają się do uczynienia świata miejscem mniej bezpiecznym dla Żydów, a także takim, w którym naukę zastępuje przebudzona indoktrynacja.
Kontrowersje wokół Kennetha Rotha powinny wywołać w społeczności żydowskiej oburzenie i powinna zacząć traktować miejsca takie jak Harvard jako beznadziejnie skompromitowane przez modną ideologiczną nienawiść. Większość amerykańskich Żydów – albo zbyt zaabsorbowanych chęcią, by ich dzieci chodziły do tych szkół, albo tak przywiązanych do kultury głównego nurtu lub liberalnej polityki, że uważają, że nie ma nic złego w popieraniu lewicowej polityki i antyizraelskiego podżegania – raczej tego nie zrobi.
Jednak nominacja Rotha powinna zmienić nasz dyskurs na temat środowiska akademickiego. Czas udawania, że kluby Ivy League są warte naszego szacunku i wsparcia finansowego, już dawno minął.
*Jonathan S. Tobin – Amerykański dziennikarz, redaktor naczelny JNS.org, (Jewish News Syndicate). Komentuje również na łamach National Review, New York Post, The Federalist, w prasie izraelskiej m. in. na łamach Haaretz.
Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com