Gaza jako ostatni bastion “budowania państwa”


Gaza jako ostatni bastion “budowania państwa”

Daniel Greenfield
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska


Rafah nie jest tylko ostatnim bastionem Hamasu, ale całego establishmentu polityki zagranicznej USA.

Desperacki wysiłek, by powstrzymać izraelskich żołnierzy przed wkroczeniem do ostatniej twierdzy islamskiej organizacji terrorystycznej w Gazie, to było coś więcej niż tylko suma elementów geopolitycznych.

Po tym, jak budowanie demokratycznego państwa nie powiodło się w Afganistanie i Iraku, oraz w kilku innych miejscach, gdzie tego próbowano, toksyczny „palestyński” eksperyment budowania państwa zainicjowany ponad 30 lat jest teraz jego ostatnią nadzieją.

Na długo zanim George W. Bush zajął się budowaniem demokracji w Iraku po 11 września, jego ojciec rozpoczął erę przekształcania muzułmańskich grup terrorystycznych w kraje z projektem dania państwa Organizacji Wyzwolenia Palestyny (OWP). To, co nie udało się pierwszemu Bushowi, udało się Billowi Clintonowi w porozumieniach z Oslo i nagrodzie Nobla dla Arafata.

Państwo OWP zawiodło na długo przed tym, jak Iran przejął Irak, a Talibowie przejęli Afganistan. W ideologii Arafata i OWP nigdy nie było nic pokojowego, ani demokratycznego. Od czasu, gdy Hamas przechwycił Gazę po wygraniu demokratycznych wyborów, dla wszystkich spoza Waszyngtonu było jasne, że zamiast położyć kres terroryzmowi, państwowość go wzmocniła.

Każde państwo „palestyńskie” było skazane na istnienie jako państwo terrorystyczne. Pytanie tylko, kto miałby nim kierować. Odpowiedź była taka, że najwięksi i najbardziej ludobójczy terroryści zyskali poparcie społeczne.

Kiedy w Iraku i Afganistanie wszystko poszło nie tak, Ameryka mogła po prostu wyjechać, Izraelczycy nie mieli tak luksusowego wyjścia. Szaron siłą wypędził Żydów mieszkających w Gazie na drugą stronę muru granicznego, ale mimo wszystkich łzawych opowieści o tym, że terroryści mieszkali w „obozie koncentracyjnym na świeżym powietrzu” z pięciogwiazdkowymi hotelami i luksusowymi rezydencjami, mury nie były aż tak twarde, by nie dało się przez nie przedrzeć nawet jeszcze przed 7 października.

Izrael utknął, żyjąc obok nieudanego trzydziestoletniego eksperymentu budowania państwa, który poszedł w złą stronę. Wszyscy w społeczności międzynarodowej martwią się, że wojna z 7 października popsuła ich eksperyment.

Ostatnio eksperci od budowania państwa zaczęli ostrzegać, że Izrael robi to w niewłaściwy sposób. Były dyrektor CIA David Petraeus, który nadzorował także siły amerykańskie w Iraku i Afganistanie, argumentuje, że Izrael musi przejść na model „przeciwdziałania powstańcom”. A potem wracamy do „zdobywania serc i umysłów”, zamiast po prostu próbować wygrać wojnę.

Administracja Bidena nigdy nie przestała upierać się, że Izrael potrzebuje planu na „dzień po” i ma to być plan odbudowy Gazy pod rządami OWP i kilkoma „umiarkowanymi” terrorystami z Hamasu. Trzy pokolenia po tym, jak stało się to normą, prowadzenie wojny bez budowania państwa jako ostatecznego celu jest tak niewyobrażalne, że eksperci od wojny nie mogą nawet zrozumieć, co widzą w Gazie.

Ale wśród wszystkich innych problemów związanych z budowaniem państwa jest to, że to nie działa. Izraelczycy, którzy mieszkają obok tego morderczego eksperymentu budowania państwa, wiedzą o tym lepiej niż ktokolwiek inny.

Budowanie państwa nie powiodło się w żadnym kraju muzułmańskim, w którym tego próbowały nie tylko Stany Zjednoczone po 11 września, ale także Wielka Brytania w okresie między I a II wojną światową. Cały Bliski Wschód to jedna, długa, wielka katastrofa  ukształtowana przez pierwotne eksperymenty budowania państwa, takie jak porozumienie Sykes-Picot, monarchie Haszymidzkie i wreszcie recesja kolonializmu.

Ale nie tylko w krajach muzułmańskich budowanie państwa przyniosło odwrotny od zamierzonego skutek według znanych schematów.

Elity Waszyngtonu mogą spojrzeć na Haiti, gdzie dziesięciolecia ingerencji doprowadziły do jednej katastrofy za drugą. Uzbrojone gangi, które opanowały wyspiarski kraj, rozpoczynały swoje życie jako siły policyjne. Inicjatywy demokratyczne tylko pogorszyły napięcia i doprowadziły do morderczych wybuchów przemocy politycznej.

Ta sama sytuacja panuje w dużej części Afryki oraz w niektórych częściach Ameryki Łacińskiej i Azji, gdzie żadna forma budowania państwa nie jest w stanie przezwyciężyć plemienności, przemocy gangów i ekstremistów politycznych.

Amerykańskie budowanie państwa zawodzi jeszcze bardziej niż wersja brytyjska, ponieważ opiera się na amerykańskim modelu prób przezwyciężenia plemienności, zakładając, że demokracja wzmocni jednostki, a nie bloki, a wybranie urzędników kontrolujących instytucje doprowadzi do dobrego rządzenia, gdy w rzeczywistości większość przejmuje władzę, a następnie zaciekle prześladuje mniejszości.

Amerykańska polityka zagraniczna zakłada, że żaden naród ani grupa nie jest dobra ani zła, po prostu brakuje im wystarczającej reprezentacji lub zdolności do udziału w demokratycznych wyborach. I że wszelkie rządy, które tłumią jakąkolwiek grupę, bez względu na to, jak złą, są z natury bezprawne.

Oto dlaczego Truman nalegał, aby Czang Kaj-szek zakończył represje wobec komunistów w Chinach, dlaczego Carter udzielił pomocy islamistom w Iranie i dlaczego w oparciu o te oszałamiające osiągnięcia zdecydowaliśmy, że jedynym sposobem na powstrzymanie terroryzmu skierowanego przeciw Izraelowi jest danie terrorystom własnego państwa.

W obliczu 30 lat terroryzmu budowniczy państw nie widzą żadnej alternatywy dla państwa terrorystycznego.

Ale Izraelczycy widzą. Widzieli to przed 7 października i z pewnością widzą to teraz aż nazbyt wyraźnie. David, Ben i Ezra nie giną w tunelach i bombardowanych budynkach, by stworzyć obok Izraela kolejne państwo terrorystyczne.

Amerykanie mają dość wysyłania swoich synów, by ginęli za budowanie państw. Termin ten stał się tak toksyczny, że nikt nie chce go już używać. Biden głośno twierdził, że wycofanie się z Afganistanu oznacza koniec budowania innym państwa. A teraz znowu wrócił do tej idei.

Biden, sekretarz stanu Blinken i każdy z prawie 80 tysięcy pracowników Departamentu Stanu jest bardzo zdenerwowany (niektórzy już złożyli rezygnację), że Izrael nie postępuje zgodnie z podręcznikiem budowania państwa. Niektórzy oskarżają Izrael o knucie strasznych spisków mających na celu wypędzenie wszystkich muzułmanów z Gazy lub narzucenie im własnej władzy, ale są zbyt oślepieni, by dostrzec istniejącą rzeczywistość.

Izraelczycy mają przyjaciół i członków rodziny, którzy zostali brutalnie zamordowani, spaleni żywcem, zgwałceni i porwani 7 października i nie obchodzi ich, kto ma władzę w Gazie, o ile nie są to terroryści. Waszyngton zmusza ich do dostarczania sprawcom ludobójczego terroru żywności i pomocy medycznej, do czego w przeszłości nie była zmuszana żadna inna armia,ale Izraelczycy chcą pokoju na swojej granicy i nie interesują ich inne problemy populacji wroga.

Izraelczycy troszczą się o Gazańczyków tak samo, jak my dbaliśmy o Afgańczyków po 11 września. I choć urzędnicy amerykańscy, którzy nadzorowali ponad dekadę nieudanych eksperymentów budowania państwa, mogą tego nie rozumieć, Ameryka byłaby w znacznie lepszej sytuacji, gdybyśmy skupili się na ściganiu sprawców i osób, które im  pomagały, a następnie pozostawili ruiny jako ostrzeżenie dla przyszłych terrorystów.

Nasze plany na „dzień po” dla Afganistanu i Iraku kosztowały nas pokolenie ludzi walczących w imię mrzonek. Nawet „Przypływ”, ostatnia próba stworzenia modelu przeciwdziałania anarchii, nie dokonał niczego, co powstrzymałoby Irak przed wpadnięciem w ręce Iranu, który obecnie wykorzystuje go do przeprowadzania ataków na amerykańskie bazy.

„Prawdziwe wygranie tej wojny wymagałoby stworzenia w Gazie jakiegoś rządu, który mógłby zyskać poparcie narodu i uniemożliwił Hamasowi powrót do władzy po wycofaniu się izraelskich żołnierzy” – argumentuje były neokonserwatysta Max Boot w artykule w „Washington Post”.

A co, jeśli zabijanie Żydów jest tym, czego naprawdę chce „naród” w Gazie? Tak samo jak tym, czego naprawdę chcieli szyici w Iraku, było rozdeptanie sunnitów i Kurdów, tak jak tym czego naprawdę chcieli sunnici w Iraku, to zabijanie szyitów i gwałcenie Jazydek, a tym, czego chcieli Kurdowie, był własny kraj. I tak samo jak wielu Afgańczyków naprawdę chciało zamykać kobiety w domach i ponownie nakazać mężczyznom zapuszczenie brody.

Błędnym założeniem budowania państwa jest to, że ludzie na całym świecie chcą tego, czego chcą Amerykanie.

Dlatego ignorujemy to, co mówią, że chcą. Ignorujemy to, na co głosują. A potem ignorujemy to, że faktycznie zaczynają się zabijać wzajemnie, kiedy my próbujemy dać im to, czego powinni chcieć.

Budowanie państwa opierało się na zaprzeczaniu, że plemienność jest podstawową siłą, a demografia jest przeznaczeniem. Nie chcieliśmy w to wierzyć w Afganistanie, nie chcieliśmy w to wierzyć w Iraku, a teraz nadal nie chcemy w to wierzyć w Gazie. Problem w tym, że arabscy muzułmanie w Gazie w to wierzą.

Po dziesięcioleciach niepowodzeń w wojnie z terrorem (ponieważ nawet nie próbowaliśmy jej wygrać) może nadszedł czas, aby dać Izraelczykom szansę. Co najgorszego może się wydarzyć? Gaza zostanie opanowana przez islamskich terrorystów? Muzułmanie będą nas nienawidzić i próbować nas zabić? Będą artykuły w „New York Timesie”?

Izraelczycy zmęczyli się próbami zdobycia serc i umysłów gwałcicieli, porywaczy i morderców. Mają już dość dawania im tego, czego naszym zdaniem chcą, i dają im to, na co zasłużyli. Może moglibyśmy się czegoś nauczyć z ich eksperymentu dotyczącego likwidacji bandyckiego państwa.


Daniel Greenfield jest ameykańskim publicystą.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com