Tokarska-Bakir: Wciąż tkwimy w logice czystki etnicznej [rozmowa]

Tablica upamiętniająca pogrom w Kielcach. Fot. Jakub Szafrański


Tokarska-Bakir: Wciąż tkwimy w logice czystki etnicznej [rozmowa]

Tomasz Żukowski


Wciąż nie możemy uwolnić się od myślenia nacjonalistycznego, w którym „zabijał” równa się: „walczył o niepodległość”. Tomasz Żukowski rozmawia z prof. Joanną Tokarską-Bakir.

Wykonawcami czystki etnicznej są zawsze klasy niższe, robotnicy i chłopi. Ale hasło do czynu rzucają elity i klasa średnia. Średni szczebel wykonawców to formacje mundurowe – kryją się nawzajem i mają poczucie bezkarności.

Tomasz Żukowski: Pani książka Bracia miesiące dotyczy Zagłady, ale jest inna niż to, do czego przywykliśmy. Akcja toczy się na Kielecczyźnie, gdzie w czasie wojny i po niej partyzanci różnych formacji systematycznie mordowali ukrywających się i powracających żydowskich Polaków. Pani opisuje to jako „czystkę etniczną”.

Joanna Tokarska-Bakir: Musieliśmy dojrzeć, żeby zobaczyć odsłaniającą się skalę zjawiska. Kiedy w 2006 roku pisałam pierwsze studium o wojennej i powojennej czystce etnicznej na Sandomierszczyźnie, słyszałam komentarze: tak nie można, może to sprawa lokalna, trzeba zaczekać z wnioskami. Pierwsza nazwała rzecz po imieniu Joanna Michlic w książce Poland’s Threatening Other już w 2007 roku, a w cztery lata po niej Andrzej Żbikowski w artykule Morderstwa popełniane na Żydach w pierwszych latach po wojnie, zamieszczonym w tomie Następstwa zagłady Żydów. Nie tak dawno ukazała się książka Nie chcemy Żydów u siebie. Przejawy wrogości wobec Żydów w latach 1944–1947 Juliana Kwieka, efekt jego mrówczej pracy. Wreszcie w 2023 roku ukazał się artykuł Karoliny Panz o czystce etnicznej w okolicach Rabki, a przed chwilą – moja monografia Kocia muzyka. Historia chóralna pogromu krakowskiego. Czyli mamy podstawy, by sądzić, że wszędzie było mniej więcej tak samo.

Do powojennych strategii wypędzenia oprócz mordów (np. Leżajsk 18 lutego 1945; Ostrowiec Świętokrzyski 19 marca 1945; Kisielów i Kańczuga w marcu 1945; Klimontów Sandomierski 18 kwietnia 1945; Przedbórz 26 maja 1945) i pogromów (rzeszowski w czerwcu 1945; krakowski w sierpniu 1945; kielecki w lipcu 1946) zaliczyć trzeba ulotki domagające się opuszczenia okolicy przez Żydów i domaganie się okupu za pozostanie.

W dokumentach Centralnego Komitetu Żydów Polskich znalazła się na przykład taka notatka: „W nocy z dni 28 na 29 lipca nieznani sprawcy rozlepili ulotki z wezwaniem Żydów do opuszczenia pow. radomskiego w ciągu dni 15., gdyż w przeciwnym razie wyciągnięte zostaną przeciw nim jak najdalej idące konsekwencje. Komendant M.O. w Jedlińsku po przeczytaniu ulotki nie uważał za stosowne jej zedrzeć ani nakazać zerwania tej ulotki”. Była także tzw. akcja kolejowa (polowanie na Żydów w pociągach), o której pisałam w Pod klątwą. Wszystkie one, a nie tylko trauma Holokaustu, sprawiły, że kraj opuściło grubo ponad 200 tysięcy ludzi. Ci ludzie zostali z Polski wypędzeni. Byli uchodźcami i szukali dla siebie miejsca w Mandatowej Palestynie.

Co to jest czystka etniczna? Dlaczego to pojęcie jest ważne i co pomaga zrozumieć?

W latach 40. XX wieku czystka etniczna, mniej lub bardziej uwikłana w przemoc, była jednym ze sposobów prowadzenia polityki po wielkim światowym konflikcie. Wystarczy przypomnieć przesunięcia granic europejskich, skutkujące przesiedleniami Polaków, Niemców i Ukraińców, osiedlanie Żydów na Dolnym Śląsku czy akcję „Wisła” . W związku z tym, jak różne okoliczności taka czystka obejmowała, trudno zaproponować jedną jej definicję. Wiele też zależy od ulokowania inicjatywy przesiedleń – ja na przykład nie zajmuję się czystkami prowadzonymi odgórnie przez państwa, tylko oddolnymi, wynikającymi z ludowej mobilizacji.

Jak pisze Benjamin Lieberman w The Oxford Handbook of Genocide Studies (2010), czystka etniczna to pojęcie niekiedy powiązane z ludobójstwem, oznaczające usunięcie jakiejś grupy przemocą z określonego terytorium, prowadzące do zniszczenia tej grupy. Tak samo definiuje ją Lech Nijakowski w książce Rozkosz zemsty (2013), dodając, że w odróżnieniu od ludobójstwa nie chodzi tu o zagładę przeciwników, tylko o ich przepędzenie. Środki: masowe mordy, gwałty, tortury. Cel: terror, strach, panika, które mają doprowadzić do ucieczki ze spornego terytorium i rezygnacji ze zbrojnego oporu.

Dla mnie esencją czystki etnicznej w polskich warunkach jest to, co stało się pod koniec maja 1945 w Przedborzu, gdzie grupa wywodząca się z oddziału NSZ Władysława Żbika-Kołacińskiego napadła i wymordowała ocalałych z Zagłady żydowskich mieszkańców miasteczka. Groza tych wydarzeń, nigdy nierozliczonych, przetrwała w Przedborzu do dziś. Jeszcze w roku 2010 ludzie mówili moim studentom: „Od tej pory, jak już przyjechał Żyd sprzedać jakiś tu ładny swój dom, to wie pani co? Nie nocował w Przedborzu, tylko w Radomsku. Bo tak się boją Polaków”.

Dlaczego nie ujmowano polskiej roli w Zagładzie jako czystki etnicznej? Na czym polega opór?

Byliśmy z jednej strony zahipnotyzowani niemieckim projektem Holokaustu i mówienie o roli Polaków w Zagładzie łatwo było przedstawić jako negowanie roli Niemców. Z drugiej, nie mogliśmy i wciąż nie możemy uwolnić się od myślenia nacjonalistycznego, które stanowi zaklęcie zamykające rozmowę o powojennym zabijaniu. „Zabijał” równa się: „walczył o niepodległość”. Gdy działamy w polu takich argumentów, nie widać różnicy interesów, np. klasowego i stanowego zróżnicowania walczących, nie mówiąc o różnicach rodzajowych czy pokoleniowych. Co, poza nienawiścią do Żydów, przedstawianą jako polski patriotyzm, łączy milicjanta-eneszetowca z antysemitą z PPR, którzy po „tej samej stronie” spotkali się w pogromie kieleckim lub krakowskim? Wprawdzie ten pierwszy mógł mieć kamienicę, w której ten drugi był ledwie dozorcą, ale język przemocy etnicznej zacierał różnice między nimi.

To takie ważne?

Tak, bo inna jest logika wojny i pokoju. Wojna i nacjonalizm zero-jedynkowo ujmują różnice między ludźmi. Typując kogoś na wroga, wpływają na spójność szczutej na niego grupy. Niwelują jej faktyczne zróżnicowanie, różnice interesów. Logika pokoju jest inna, pozwala się różnić bezpiecznie.

Niestety, historia Polski pisana jest wciąż pod dyktando wojny. Tu wracamy do czystki etnicznej: badacze tacy jak Michael Mann (autor The Dark Side of Democracy: Explaining Ethnic Cleansing, Cambridge 2005) twierdzą, że czystka etniczna pojawia się, gdy w procesie kanalizowania frustracji przez polityków „etniczność pokonuje klasę jako główną formę rozwarstwienia społecznego”. To właśnie z tą sytuacją mieliśmy do czynienia po ostatniej wojnie. Stratyfikacja klasowa była niezaprzeczalna, wybuchowa, po kompromitacji wrześniowej niezgoda na powrót starych porządków – powszechna. Lekarstwem na to wszystko stawała się mobilizacja przeciwko Żydom.

My wciąż tkwimy w logice czystki etnicznej, dlatego jej nie widzimy.

Trudno będzie przekonać do takiego ujęcia…

Tak, bo ono miesza rachuby polityki historycznej, a właśnie z nią współdziała większość polskich historyków słabo obeznanych ze społecznym czy antropologicznym wymiarem przeszłości. Można powiedzieć, że kultywowanie mitów narodowych daje pracę większości absolwentów studiów historycznych w kraju. Zupełnie jak po wojnie – polityka historyczna mobilizuje ludzi, robi z nich zdyscyplinowany tłum, który cichnie na hasło „niepodległość”. Nie widać już wtedy okrucieństwa i rozwydrzenia „żołnierzy wyklętych”, nikt nie upomina się o zgwałcone, o zabitych, o to, co zrabowane. Nie zabija się ludzi, tylko „żydokomunistów” i kolaborantów. Może czasem ktoś pożałuje jakichś pomordowanych żydowskich dzieci (bo nad dziećmi litujemy się, jakby dorośli nie byli też czyimiś dziećmi). A nad tym wszystkim unosi się zakłamany duch zgody narodowej.

Co pani robi, żeby rozmontować tę logikę?

Po pierwsze, staram się to dobrze opisać w sensie literackim. Po drugie, wydobywam ambiwalencję rzeczywistości. Po trzecie, wprowadzam niedychotomiczne określenie tożsamości obywatelskiej: u mnie są „żydowscy” i „nieżydowscy” Polacy (i mogą się pojawiać Polacy z innymi etnicznymi składnikami), bo każdy jest skądinąd, ma własną, niepowtarzalną historię, choć najczęściej jej nie zna. Po czwarte, robię mikroopisy, które ujawniają powtarzalność tego samego bratobójczego scenariusza. To podobna historia w wielu odsłonach. Nawet niechętny czytelnik wyciągnie wnioski z tych powtórzeń, o ile tylko przeczyta to, co napisałam.

Po piąte, wskazuję na podział pracy w czystce etnicznej, wyszukując informacje o społecznym pochodzeniu sprawców zawarte w sierpniówkach. Sierpniówki to procesy ludzi skazanych z wymierzonego w kolaborantów dekretu sierpniowego z roku 1944, rozpoczynającego się od pamiętnej frazy: „kto idąc na rękę państwu niemieckiemu…”. To była wyjątkowa, wciąż nie w pełni opracowana dokumentacja zbrodni bratobójczych w okresie okupacji, między innymi mordów na Żydach. Mamy dzięki niej bezcenne materiały, bez których hulałaby fantazja, tak jak hula w niektórych bogobojnych publikacjach IPN-u.

Po co nam te informacje?

The Dark Side of Democracy Michael Mann rozróżnia w czystce etnicznej trzy poziomy sprawców: radykalne elity, które oddziałują z góry w dół (to jest logika hierarchii, czyli posłuszeństwa wobec autorytetu), chętne do przemocy masy, które naciskają z dołu ku górze (to jest logika karier dla wyjątkowo gorliwych), oraz wojskowe lub paramilitarne formacje wykonawców czystki, które oddziałują na boki, w logice solidarności z towarzyszami broni. Dopiero te wszystkie czynniki razem składają się na mechanizm czystki. Wykonawcami brudnej roboty są zawsze klasy niższe (robotnicy i chłopi), hasło do czynu rzucają elity i klasa średnia. Średni szczebel wykonawców („oddziaływanie na boki”) kryje się nawzajem, zwalając winę na zmarłych kolegów, ewentualnie na dowódców, co paraliżuje wymiar sprawiedliwości.

Co do ludzi, którzy najłatwiej angażują się w czystkę etniczną, Mann formułuje nieoczywiste reguły. Hasła czystki najsilniej rezonują w środowiskach zależnych od państwa w zakresie uznawanych wartości oraz utrzymania (np. urzędnicy, policjanci, wojskowi). Ale nie tylko, bo także w grupach zagrożonych np. wśród przesiedleńców. W Polsce w czasie wojny ten wniosek potwierdzałaby zła opinia o wysiedlonych z Poznańskiego, którzy odznaczali się szczególnym okrucieństwem wobec Żydów, a znając język niemiecki, łatwo dogadywali się z okupantem.

Podobną rolę odgrywają ludzie, którzy preferują przemoc fizyczną jako sposób rozwiązywania problemów i osiągania celów osobistych. Są to zatem żołnierze, policjanci, kryminaliści, chuligani, sportowcy oraz tzw. kawalerka, czyli młodzi dorośli, najczęściej płci męskiej, którzy królują we wszystkich statystykach zachowań ryzykownych. W mojej nowej książce Kocia muzyka, pisząc o inicjatywie pogromów, posługuję się przejętą od księdza Piotra Skargi kategorią pueri, czyli „chłopiąt”, należących do tej właśnie grupy. To dzisiejsi „kibole”.

Już z tego, co powiedziałam, wynika, że przyjęta w Polsce wizja tego, kto angażował się w powojenną przemoc antyżydowską, jest fałszywa. Historycy mieli rację, że jej statystycznymi wykonawcami były klasy niższe, ale wniosek, że jakoby zostało to spowodowane zagładą urzędniczo-wojskowej „Polski A” (a taką hipotezę wysunął przed laty prof. Marcin Zaremba), jest błędny. Z badań Manna wynika coś wręcz odwrotnego: urzędnicy, przedwojenni policjanci i wojskowi, rzeźnicy, leśnicy – wszyscy oni włączyli się w ową czystkę, i to z entuzjazmem. Aby zrozumieć motywy czystki, nie potrzebujemy indywidualnej psychologii ludzi zaburzonych, tylko socjologii zachowań kolektywnych, socjologii władzy. Temat trzeba oddemonizować, wtedy lepiej zrozumiemy świat, jaki ta czystka wytworzyła. A także ten, który się powtórzy, o ile tego nie rozpoznamy.

I jeszcze coś: poza naszym podwórkiem jest cały wielki świat, a w nim rozsiane rodziny Żydów zabitych i wypędzonych w powojennej czystce etnicznej, mieszkające dziś we Francji, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Australii, RPA czy w Izraelu. Kilka artykułów w Braciach miesiącach – choćby Malarz i dziewczyna o mordzie w Ostrowcu Świętokrzyskim z lutego 1945 roku, a także artykuł o zbrodni w Kisielowie – pisałam w łączności z tymi rodzinami. Słuchałam, z jakimi uczuciami oglądają autopsje swoich krewnych: ciotek czy dziadków. To perspektywa nam nieznana. W naszej wersji historia żydowskiego miasteczka kończy się zdaniem: „i wtedy Żydzi wyjechali do Palestyny”, jakby to był happy end. Nie był. Tych ludzi z Polski wygnano.

Kiedy próbuję o tym mówić, zawsze słyszę, że to zły moment.

Na otwarcie tego tematu zawsze jest niepogoda. A to przyjmują nas do NATO, potem do UE, albo są wybory prezydenckie, a to wojna w Ukrainie. W rezultacie z roku na rok pogrążamy się w zaprzeczeniu, okopujemy się w fałszywej historii, a w tle majaczy „pierścień władzy”, którym jest antysemityzm. Antysemityzm już dawno przestał być czymś wstydliwym, odium nie działa, co chwila pojawiają się kolejni chętni, aby się nim posłużyć.

Polska przemoc wobec polskich Żydów była zatem regułą w czasie ostatniej wojny.

Wolałabym powiedzieć: przemoc wobec żydowskich Polaków, serwowana w tajemnicy przed Niemcami przez Polaków nieżydowskich. Tak, była regułą. Po Legendach o krwi, książce o kwitnącej na Sandomierszczyźnie wierze, że Żydzi robili macę z polskich dzieci (dziś ks. prodziekan Guz z KUL wywalczył dla niej status dyskursu naukowego) i filmie Artura Żmijewskiego Polak w szafie, na którym zszokowani studenci odreagowali swoje emocje, Zbigniew Nosowski z „Więzi” i Dariusz Karłowicz z „Teologii Politycznej” zawstydzali moją grupę badawczą, że jesteśmy złą miejską elitą, która zamiast prowadzić pracę u podstaw, krytykuje niewinny lud sandomierski. Otóż praca u podstaw nie do mnie należy, nie można być jednocześnie po obu stronach procesu badawczego. Dlatego uciekam od zdań ogólnych. Od tego są wychowawcy, nauczyciele, działacze społeczni albo księża, czyli ci, którzy (poza znanymi z nazwiska wyjątkami) niespecjalnie chcą czytać o Zagładzie. Niech oni się wypowiedzą, niech skonfrontują swoje wyobrażenie o moralności z powojennymi realiami.

Jako grupa badawcza opisaliśmy sytuację, która przez dekady nie zainteresowała ani socjologów, ani psychologów społecznych. W czasie wyjazdu na Sandomierszczyznę natknęliśmy się też na pierwsze ślady powojennych pogromów.

To może ja wypowiem to zdanie ogólne. Opisuje pani zbrodnie na tle rasistowskim, które należy zakwalifikować jako ludobójstwo. Żydzi giną, bo są Żydami. Nawet jeśli ktoś tłumaczył, że wykonywał wyroki na szpiegach albo komunistach, dowodów winy szukał, zdejmując ofierze spodnie i sprawdzając, czy jest obrzezana, a potem zabijał wszystkich – mężczyzn, kobiety i dzieci. Mamy do czynienia ze zorganizowanymi i systematycznymi działaniami polskiego podziemia wszystkich orientacji politycznych, włączając w to AK. Dla niektórych formacji – na przykład oddziałów dywersyjnych AK i BCh w rejonie Sandomierza – mordowanie Żydów było podstawowym zajęciem, prawie nie wdawały się w walkę z okupantem. Wśród morderców mamy cały przekrój społeczny, od elit po doły. Sprawcy – sądzeni w pierwszej połowie lat 50. – otrzymują niskie wyroki, po roku 1989 sądy oczyszczają ich z zarzutów, a w miejscach zbrodni pojawiają się tablice ku czci morderców.

Prawidłowo to pan streścił. Jest to proces zbiorowy, czyli coś więcej niż tylko suma indywidualnych aktów przemocy. Jak każde zjawisko tego rodzaju podlega ono podziałowi pracy, w którym decyzje zapadają bez słów. Okazuje się ono niezaplanowanym przez nikogo, ale precyzyjnym scenariuszem, któremu przyświeca intencja „pozbycia się” Żydów.

Mord rytualny – obraz olejny Karola de Prevot (ok. 1670–1737). Przedstawia rzekomy mord rytualny dokonywany przez Żydów. Eksponowany aktualnie w Bazylice Katedralnej w Sandomierzu. Fot. Jakub Szafrański

Zdejmowanie spodni ofiarom dowodzi, że był społeczny mandat na zabijanie obrzezanych. Że nawet jeśli dowództwo będzie się czepiać, jakoś się wybronimy. Od ręki mogę przytoczyć dwa szczegółowo rozpoznane, a niewykonane wyroki śmierci za mordy na Żydach. Oba wydane przez sąd podziemny na partyzantów AK: Bonawenturę Ruteckiego z Okręgu Jędrzejowskiego i Walentego Ponikowskiego od sandomierskich „Jędrusiów”. W pierwszym przypadku karę m.in. za gwałty i zbrodnie wstrzymał dowódca AK. Ponikowskiego dotyczy list Tadeusza Szewera, przechwycony po wojnie przez UB: „rozmawiałem o tym z zastępcą delegata rządu panem Adamem Bieniem, który jest z zawodu prawnikiem. I wszyscy tę sprawę potępiali, i byli zdania, że Walka należy z grupy usunąć. […] osądzić i ukarać. […] Gdybyśmy go więc usunęli z grupy i zostawili samym, to niewątpliwie zrobiłby go BCh lub AL, albo NSZ dowódcą swojej grupy, jak oni to mieli w zwyczaju. A więc pozostał, i za te uczynki miał odpowiadać po wojnie”.

Nigdy za nic nie odpowiedział.

Trzeba widzieć całość procesu budowania przyzwolenia na wyjęcie kogoś spod prawa i zamordowanie. Bo fundamenty pod czystkę etniczną stworzono jeszcze przed wojną. W studium dotyczącym Opoczna (Kiedy ranne wstają zorze… ze zbioru Bracia miesiące) opisuję, jak to działało na poziomie lokalnym w latach 1930–1940. W Drugiej RP narodowcy publicznie mówili o „likwidowaniu Żydów”, obserwowała to policja, ale w zasadzie nikt (poza komunistami, których partia była nielegalna) na to nie reagował. Także Kościół, który udzielał przestrzeni na spotkania narodowców i je legitymizował.

To był główny, a nie poboczny nurt polskiej polityki. O emigracji Żydów mówiono w programach partii całego przedwojennego spektrum politycznego. W czasie wojny te hasła nabrały sensu praktycznego, „na obrzeżach Zagłady” realizowanej przez Niemców, a po wojnie zobaczyliśmy ich skutki. Zawartość była od początku mordercza. Widać ciągłość między przedwojennym antysemityzmem i zabijaniem Żydów w czasie wojny i po niej.

Jak rozumie pani przemoc zbiorową?

Posługuję się poczwórnym podziałem amerykańskiej badaczki Roberty Senechal de la Roche, która wyróżnia lincz i zamieszki (czyli to, co w innej klasyfikacji nazywamy pogromem) – to znaczy spontaniczną i niezorganizowaną przemoc zbiorową – oraz wigilantyzm i terror, czyli przemoc zorganizowaną. Wigilantyzm to patrolowanie granic. W Braciach miesiącach mamy przede wszystkim do czynienia z tym ostatnim. Jakaś grupa, na przykład straż wiejska czy partyzanci, patroluje granice wspólnoty i decyduje, kto tam jest legalnie, a kto nie. Nielegalnych zabija i przy okazji rabuje. Kiedy nie zawiadamiano Niemców, majątek przechodził na rzecz wspólnoty. Dzielono się nim, jeden dostawał maszynę do szycia – bo Żydzi zarabiali szyciem – drugi buty, ktoś inny wiatrówkę, portki.

Może przytoczę jeden fragment o portkach, dobrze? „Bobek mówił, że jemu się spodnie należą, gdyż on pierwszy strzelił do obywatela narodowości żydowskiej, zaś Majka odpowiedział mu, iż po jego strzale tenże obywatel jeszcze stał na nogach, a dopiero po strzale Majki wywrócił się na ziemię, wobec czego spodnie należą się jemu. W rozmowę następnie włączył się Sadłocha Teofil, mówiąc, iż on wystrzelił razem z Majką i on powinien zabrać te spodnie. Jako ostatni wypowiedział się Chyla Szczepan, że nie ma w czym chodzić, i jako dowódca zabrał sobie spodnie”.

Terror wyróżnia się skutecznością, a tę ocenia się post factum. Literatura o czystkach etnicznych sugeruje, że ich skutek jest długofalowy. Chodzi o to, żeby zrobić coś takiego, że Żydzi sami będą ostrzegać się nawzajem, żeby nie jechać do jakiejś miejscowości, nie nocować tam, bo to się może źle skończyć. Odwieczna technologia terroru: trzeba niszczyć niewinnych, bo tylko tak wywołuje się panikę.

Tytuł książki pochodzi z baśni o dobrej pasierbicy i złej córce. Macocha chce się pozbyć sieroty i w zimie wysyła ją do lasu po fiołki. Na polanie siedzą Bracia Miesiące. Wstaje Kwiecień, siada miejscu Grudnia i są fiołki. Zła córka posłana do lasu ginie w zamieci. Tymczasem w pani książce role się odwracają: w okolicy, o której mowa w tytułowym studium, mordercy noszą nazwiska Styczeń, Luty, Marzec, Kwiecień, Maj, Czerwiec, Lipiec i Grudzień.

Zderzam prowincjonalną poczciwość – to, co Ziemowit Szczerek nazywa „jądrem polskości” – z realiami zbrodni. Mordercy Żydów z różnych powodów znajdowali sobie miejsce i w konspiracji wojennej, i w powojennej rzeczywistości. Nowa władza zmagała się z ogromnymi problemami: nie miała oparcia w społeczeństwie ani kadr. Wprowadzano ważne ustawy, ale aparat śledczy nie przykładał wagi do zbrodni na Żydach. W śledztwach wychodzą rzeczy, których funkcjonariusze nie sprawdzają, nie szukają świadków, nie są dociekliwi.

A w procesach?

Nawet kiedy zapadają surowe wyroki, sprawcy wychodzą przedterminowo (wyjątkiem są wyroki śmierci po pogromie kieleckim, kiedy władza komunistyczna przestraszyła się widma ludowej rewolucji). Sądy pracują tak jak po pogromie krakowskim. Żydzi wyjeżdżają, bo przecież w pogromie chodziło właśnie o to, żeby zmusić ich do wyjazdu. Na rozprawie czyta się tylko protokoły zeznań żydowskich Polaków, ale oni sami są już gdzie indziej. Stawiają się za to inni świadkowie i przedstawiają sądowi litanie z nazwiskami ledwie piśmiennych mieszkańców wsi albo kamienicy, którzy dowodzą, że oskarżony był patriotą. Regułą są świadectwa moralności składane przez żydowskich Polaków, którzy ręczą za antysemitów.

Prof. Hanna Zaremska napisała kiedyś, że powinniśmy badać nie tylko przemoc, ale też to, jak było możliwe dalsze życie Żydów w polskiej społeczności po pogromie. To jest istotny postulat badawczy i ja go realizuję. Wszędzie są dowody presji, jakiej podlegali ci, którym udało się ocaleć. Świadectwa moralności dla morderców są właśnie jej efektem, próbą odnalezienia się w rzeczywistości po czystce. Podobnie ma się rzecz ze zmianą nazwisk czy wchodzeniem w tryby polskiej mitologii i dewocji katolickiej.

Jak pokazałam w książce o pogromie kieleckim Pod klątwą, kluczową rolę w przemocy odgrywała Milicja Obywatelska. Mamy tendencję do przeceniania spoistości i skuteczności działania powojennych władz, także jej funkcji kontrolnych. Tymczasem nie było żadnych funkcji kontrolnych! Do milicji brano wszystkich – takich, którzy chcieli się ukryć przed wojskiem, ale i takich, którzy chcieli nosić broń i robić to samo co w czasie wojny. Często byli to zwykli bandyci. Wielu pozostało na długo i chroniło kolegów. Instytucja – to dotyczy także wojska – kryła swoich. Sprawcy – jeśli nosili mundur – mieli w zasadzie pewność bezkarności.

W Krakowie po wyzwoleniu wojenny kolaborant Konrad Dominik trafił do MO jako jeden z pierwszych. Miał świetne stosunki z Demkowem, rosyjskim doradcą wojskowym, który nadzorował milicję. Budował rzeczywistość, w której sam był bezkarny i mógł chronić sprawców pogromu krakowskiego. Znalezienie się w tym pierwszym momencie od razu w odpowiednim miejscu było kluczem do wszystkiego. Nie można pozbyć się kogoś, kto ma list żelazny od NKWD. Dominik uzyskał milicyjną emeryturę, choć w jego karcie ewidencyjnej stoi jak byk: „agent Gestapo”.

Po roku 1989, kiedy sądy oczyszczają morderców z zarzutów, albo w organizacjach kombatanckich, które stoją za nimi murem, nie było już Demkowa, więc chyba chodzi o polską kulturę i polskie społeczeństwo…

Nikomu nie opłacało się tego wyciągać. Nie było komu upomnieć się o Żydów. Seryjne rehabilitacje morderców po roku 1989, ale i te wcześniejsze, po roku 1956, plus seryjne odszkodowania dla bandytów, to jedna z najczarniejszych kart polskiej sprawiedliwości. Na przykład przedwojenny i stalinowski sędzia Roman Kryże (1907–1983), który skazywał m.in. Witolda Pileckiego, entuzjastycznie uczestniczył w tym procesie, wydając wyroki, jakich życzył sobie naród. Mam nadzieję, że przyjdzie czas, aby odkręcili to kiedyś przyzwoici historycy i filozofowie prawa, ale na razie nikt jakoś się nie rwie (wiem, co mówię, bo zgłaszałam to niektórym).

Kombatanci wiedzieli, jak było.

Henryk Pawelec, który złożył świadectwo o morderstwach oddziału „Barabasza”, zapłacił za to wysoką cenę: tego dwukrotnego kawalera Virtuti Militari usunięto ze Światowego Związku Żołnierzy AK. Pokazuje to, w czyje ręce przeszła ta organizacja.

W środowiskach lokalnych ogromną rolę odgrywają także więzi rodzinne. W Braciach miesiącach nie zmieścił się tekst o Kisielowie koło Przeworska. To niezwykła historia morderstwa popełnionego w marcu 1945 na rodzinie żydowskiej do tego stopnia zakorzenionej w społeczności wiejskiej, że część chałupy wypożyczyli na sklep wiejski i hodowali świnie. W momencie zabójstwa w mieszkaniu było kilkanaście osób, w tym nauczyciele ich dzieci. To zdarzenie przeczy tezie, że morderstwom sprzyjała izolacja Żydów, dystans społeczny. Tu nikt nie był izolowany, a mimo wszystko zginęli.

Natomiast rzeczywiście Żydzi nie byli częścią lokalnego systemu pokrewieństwa, o czym jeszcze więcej piszę w Kociej muzyce. Zbrodnie otaczało milczenie sąsiedzkie. Ludzie może i współczuli, ale kiedy przyszedł kuzyn i powiedział: „zamknij się, Zośka, bo ja tutaj mam sprawę, patriotyczny rozkaz dostałem”, to Zośka nic powiedzieć nie mogła. Ludzie zaczynali mówić, kiedy zawodziła lojalność rodzinna, kiedy system pokrewieństwa okazywał się nieszczelny, bo na przykład bracia pokłócili się, który dostał więcej.

Czy nieskuteczność wymiaru sprawiedliwości i milczenie otaczające zbrodnie to także cechy czystki etnicznej?

Mówiłam już o tym przy okazji „oddziaływania na boki”, a więc solidarności sprawców wywodzących się ze służb mundurowych średniego szczebla, którzy świetnie rozumieją się z towarzyszami broni i kryją nawzajem. Niesprawiedliwe wyroki sądów, fałszywe rehabilitacje potwierdzają tylko, że każdy system sprawiedliwości działa w określonej ramie społecznej. Sprawiedliwość nie spada z nieba. Opiera się na tym, co jest uznawane za sprawiedliwość, a wyobrażenia o tym zmieniają się wraz z historią i społeczeństwem. Dlatego tak ważna jest niezależność historyków i to, aby nie groziły im procesy. A takie przypadki już się zdarzały, na przykład sprawa sądowa wytoczona prof. Barbarze Engelking czy prof. Janowi Grabowskiemu z Centrum Badań nad Zagładą Żydów, który na podstawie materiałów archiwalnych opisał sąsiedzką przemoc wobec żydowskich Polaków w czasie likwidacji gett. Obawiam się, że nie są to ostatnie przypadki.

Przemoc jest w takim wypadku formą komunikacji i metodą dyscyplinującą, ale nie tylko w stosunku do ofiar, ale w stosunku do samej grupy. W pani mikroopisach widać, że sprawcy i ich otoczenie poruszają się w obrębie tych samych oczywistości, gdzie agresja wobec Żydów jest czymś naturalnym.

Przemoc jest systemem komunikacji, który informuje poniekąd, że malkontenci mogą się znaleźć na miejscu Żydów. To raz. Dwa to rozumienie bez słów: ludzie doskonale wiedzą, jak działają mechanizmy wykluczenia. Gdy następuje zmiana hierarchii społecznej, nie trzeba rozsyłać wici, aby z „żydowskich witryn” poleciało szkło, bez względu na to, kto będzie wówczas w pozycji Żydów.

To świetnie widać w podziale pracy przy pogromach, który także dokonuje się bez słów. W pogromie kieleckim występują dwie grupy: mundurowi i tłum. Milicja i wojsko mają mandat, wolno im wejść do żydowskiego domu. Wiemy, że kiedy padły strzały w Kielcach przy ul. Planty 7/9, w budynku nie było żadnych niemundurowych. To jest pierwsza część w podziale pracy – oni wchodzą i wyrzucają Żydów przed dom, gdzie czekają na nich „wykonawcy”. Można w tym widzieć metaforę elit, które motywują i umożliwiają przemoc, oraz „ciemnego ludu”, którego rękami przemoc się realizuje. Po wszystkim elity mogą krytykować lud jako „czerń”. Tak było w Krakowie po pogromie sierpniowym, kiedy „Tygodnik Powszechny” napisał, że pogrom był dziełem mętów społecznych. Mimo że blood libel (legenda o krwi) stanowiła chrześcijański element wierzeniowy, od wieku XII wieku głoszony przez katolickich biskupów.

Kamienica przy ulicy Planty 7/9, którą zamieszkiwali Żydzi zamordowani w Pogromie kieleckim. Fot. Jakub Szafrański

Czasami umundurowani uczestnicy pogromu mówią wprost: my zaczniemy, a wy dokończycie. Następnie tłum, który jest anonimowy, więc bezkarny, a w dodatku ma mandat – jest ludem, ma prawo się gniewać – kończy dzieło. To się odbywa bez komentarza, wszyscy wiedzą, o co chodzi. Ideologia, która leży u fundamentów porozumienia, to po prostu patriotyzm, nie jakieś radykalne pomysły. Sprawcy dziwią się przed sądem, że przecież robili coś dla Polski, jako patrioci, a teraz mają ponieść karę.

Skoro mówimy o pogromie kieleckim, muszę teraz powiedzieć o opóźnionym odkryciu, dotyczącym strzałów z żydowskich mieszkań do polskich żołnierzy, które także w Kielcach stają się iskrą rozpoczynającą pogrom. To wątek sięgający pierwszej wojny światowej.

Kilka dni po przybyciu Armii Hallera do Krakowa w maju 1919 roku zaczynają się antyżydowskie rozruchy. Żołnierze idą ulicą Grodzką, rzekomo, żeby tłumić przemoc. Z okna – tak się akurat składa, że żydowskiego, z mieszkania wdowy Goldbergowej – pada strzał. Wszystko odbywa się wedle stałego scenariusza: patrol udaje się do mieszkania Goldbergowej, gdzie zastaje – o zgrozo – dwóch uzbrojonych żydowskich oficerów Wojska Polskiego. Czy trzeba cokolwiek dodawać? Wszystko jest jasne. Jesteśmy przekonani, że Żydzi strzelali do Polaków! W rzeczywistości było inaczej: to wojsko wchodzi do żydowskich mieszkań i zaczyna rabować, a potem strzela z okna, uzasadniając dalsze poszukiwanie broni. Pogrom kielecki też zaczął się od poszukiwania broni na Plantach 7/9. Historyków przekonanych, że chodzi o ubecką prowokację, hipnotyzuje scena przebierania się żołnierzy KBW w cywilne ciuchy. Tyle że oni tak naprawdę kradli i wkładali pod mundur zrabowane koszule, a następnie, aby uzasadnić konieczność rewizji, strzelali z okna „do polskich żołnierzy”!

Mamy do czynienia z czymś, co nie miało miejsca, a jednocześnie wyobrażamy sobie, że to święta prawda. Ta wiara jest częścią mechanizmu przemocy i jej usprawiedliwieniem. Takich fantazmatów jest więcej: żydokomuna, wrogość Żydów wobec Polski i ich nielojalność, współpraca z NKWD czy UB, listy proskrypcyjne z nazwiskami członków podziemia, które rzekomo wracający Żydzi mają ze sobą. Przemoc zbiorowa jest możliwa dzięki zależności między kulturą, która podsuwa motywy, a społecznością, która je wykorzystuje.

Tu ogromnie ważna jest rola historyka. Badacz, który w legendzie o krwi szuka „ziarna prawdy”, czy też na serio bierze mit o Żydach strzelających „do polskich żołnierzy”, wprowadza fikcję do obiegu naukowego. Nie zdając sobie sprawy z presji, jaką wywiera na niego kultura, de facto przestaje być naukowcem. Zamienia się w informatora, w kogoś, z kim spotyka się etnograf, żeby poznać i zapisać folklor.

Dlaczego to takie ważne? Historyk, który traktuje legendę jak źródło historyczne, sugeruje folklorystyczną ramę interpretacyjną zamiast ramy historycznej. Podsuwa okulary, przez które nie zobaczymy faktycznej dystrybucji ról ani stosunków władzy. Pisałam o tym w Legendach krwi. Historycy, którzy prace o tzw. żydowskim mordzie rytualnym zaczynają od litanii dat i chronologii, piszą o tych zdarzeniach tak, jakby to były fakty. Tymczasem realne w tej historii są tylko ofiary. Historie tak zwanych niewiniątek, rzekomo zabitych przez Żydów, były zwykle albo zmyślone, albo dotyczyły zaniedbań rodzicielskich, albo zbrodni pedofilskich, o których dopiero dziś potrafimy rozmawiać. Wpisywanie źródeł folklorystycznych w chronologię historyczną jest w tym wypadku wręcz zbrodnicze. Nieprędko pozbędziemy się skutków w postaci ks. prodziekana Guza i jego „dyskursu naukowego”.

Kolejny przykład, który pan podał, dotyczy częstego po wojnie uzasadniania mordów tym, iż Żydzi zamierzali przekazać NKWD listy żołnierzy podziemia. Tymczasem wracający do domów żydowscy Polacy nie znali struktur podziemia, bo spotkania z podziemiem kończyły się dla nich zwykle śmiercią. Mogli mieć kartkę z nazwiskami ludzi, u których zostawili rzeczy, to wszystko. Motyw list proskrypcyjnych jest klasyczną projekcją. Listami nie posługiwali się Żydzi, ale wprost przeciwnie – żołnierze podziemia szukający Żydów. A motyw ma korzenie w wyobrażeniu „czarnej książki”, czyli obiektu magicznego, który w wierzeniach ludu polskiego służy do zapisywania grzechów. Ale historycy sami mają potrzebę powoływania się na taką „czarną książkę”.

Tymczasem zbrodnie ciążą nad lokalnymi społecznościami i nad całym społeczeństwem.

Ludzie pamiętają, jak było, i próbują coś zrozumieć na własną rękę. Skutkiem są opowieści mityczne dotyczące morderców: nie wiodło mu się, syn mu się zabił na motorze, spalili się i tak dalej. Są etnografowie, którzy widzą w tym rozwiązanie problemu sumienia. Ale folklor to nie jest żadne rozwiązanie.

Mam nadzieję, że moja książka uruchomi coś, co nazywam przepracowaniem rozproszonym. Poszczególne rozdziały są dostępne na mojej stronie w academia.edu, można do nich zajrzeć, poszukać krewnych i znajomych. Porównać daty urodzenia dziadka czy babci i pomyśleć: dlaczego nigdy o tym nie mówili?

Nie wierzę w żadne zorganizowane przepracowywanie. Wierzę natomiast w to, że kiedy przepracowanie rozproszone osiągnie odpowiednie stężenie, pojawi się ktoś, kto wejdzie do rady miasta albo powiatu i publicznie postawi pewne pytania. Zrobi marsz, jak wiele lat temu Bogdan Białek w Kielcach. Teraz uczestniczy w nim prezydent, kiedyś to była grupka zapaleńców obsypywanych wyzwiskami, jeśli nie kamieniami. Nie wierzę w nic innego.


prof. dr hab. Joanna Tokarska-Bakir – etnografka, pracuje w Instytucie Slawistyki PAN. Autorka m.in. Legendy o krwi. Antropologia przesądu (2008), Okrzyki pogromowe. Szkice z antropologii historycznej Polski lat 1939–1946 (2012), Pod klątwą. Społeczny portret pogromu kieleckiego (2018), Bracia miesiące. Studia z antropologii historycznej Polski 1939–1945 (2021), Kocia muzyka: Chóralna historia pogromu krakowskiego (2024).

dr hab. Tomasz Żukowski – historyk literatury, profesor w Instytucie Badań Literackich PAN, zajmuje się pamięcią o Zagładzie. Autor książek Wielki retusz. Jak zapomnieliśmy, że Polacy zabijali Żydów (2018) i Pod presją. Co mówią o Zagładzie ci, którym odbieramy głos (2021).


Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.



Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com