Paradoksy oświeconego irracjonalizmu

Zrzut z ekranu wideo. / Temples Burnt, Hindus under attack amid B’desh protests, clashes?


Paradoksy oświeconego irracjonalizmu

Andrzej Koraszewski


Chrześcijanie już dawno przestali nawracać mieczem; niektórzy twierdzą, że żyjemy w świecie postchrześcijańskim, kary śmierci za bezbożność to w naszej części świata odległa historia. Kościoły chrześcijańskie próbują wpływać na politykę, na prawo, na życie codzienne zarówno wierzących, jak i niewierzących, ale czas fizycznego terroru minął, został im terror psychiczny, na który wierni reagują opuszczaniem kościołów, a niewierzący irytacją.

W porównaniu z islamem, chrześcijaństwo jest religią bezzębną, nadal pełną hipokryzji, nadal zdominowaną przez postaci tak odrzucające jak arcybiskup Głódź, Rydzyk, czy arcybiskup Jędraszewski. Marzenia o Kościele z ludzką twarzą są starsze od marzeń o socjalizmie z ludzką twarzą i obydwa okazały się utopią.

Pięknie wierzący byli, są i będą. Czasem są to kapłani piętnujący swój Kościół, czasem dziennikarze, lub pisarze. Chcą odnowy swojej religii, potępiają fałszywych pasterzy. Szeregowi wierzący częściej po prostu ignorują te nakazy swojej religii, które uważają za amoralne lub tylko oderwane od rzeczywistości. Czasem chcą wierzyć, że ich religię reprezentują piękne puste słowa, które znajdują w religijnych książkach.

Często przypominam zabawny incydent, kiedy zareagowałem na ateistycznym blogu na napaść na chrześcijan, pisząc o pięknie wierzących. Internauta zapytał, gdzie ich spotykam. Odpowiedziałem, że najczęściej w mojej kuchni. W chwilę później autor napaści przeprosił swoich wierzących przyjaciół, że o nich zapomniał.

Istnienie pięknie wierzących jest pewne i to we wszystkich religiach. Możemy się długo zastanawiać, czy to funkcja genów, osobowości, wychowania w tej, a nie innej rodzinie, czy innych środowiskowych czynników. Wiemy, że nie ma to wiele wspólnego z wykształceniem, że ci pięknie wierzący trafiają się we wszystkich grupach społecznych, jak również, że w tych samych rodzinach spotykamy religijnych fanatyków i ludzi odmawiających nazbyt poważnego traktowania nakazów swoich kapłanów.

Jak to właściwie jest z odpowiedzialnością wiernych za jakość ich Kościołów? Równie dobrze możemy zapytać, jak to jest z odpowiedzialnością ateistów za jakość partii politycznych mających ateizm na swoich sztandarach.

Sprawa tej odpowiedzialności nabiera szczególnej ostrości w przypadku islamu, który jest dziś najbardziej wojowniczą religią motywującą do terroru i wspierającą terror. Czy  można być pięknie wierzącym muzułmaninem bez jednoznacznego i publicznego odcięcia się od barbarzyństwa propagowanego przez islamskie instytucje i organizacje? Czy wolno nam ignorować niebezpieczeństwo, jakie związane jest z takim głośnym odcięciem się od tych, którzy ze szczególną zawziętością ścigają swoich heretyków? Może najpierw powinniśmy nauczyć się zauważać tych, którzy mimo zagrożenia podejmują otwartą walkę. Domagają się odebrania meczetom prawa do wychowywania ich dzieci na morderczych sadystów, domagają się ingerencji rządów, aby przestały zamykać oczy na ideologię i czyny religijnych fanatyków. Możemy się nie zgadzać z ich argumentacją, że ta ideologia nie jest prawdziwym islamem, możemy uważać ich nadzieje na religię z ludzką twarzą za naiwne, ale ignorowanie ich okazuje się nieodmiennie wsparciem terrorystów nawołujących do walki z islamofobią.

Kiedy jemeński dziennikarz pisze w wydawanej w Londynie po arabsku gazecie, że Hamas wykorzystuje mieszkańców Gazy jako żywe tarcze i popełnia zbrodnie przeciw ludzkości pod przykrywką „oporu”, przy jednoczesnym wykorzystywaniu islamu do usprawiedliwiania swoich zbrodni, możemy to uznać za sprawę nie wartą wspomnienia i bez znaczenia.        

Czy jednak słusznie? Czy zauważanie tych głosów nie jest również sygnałem dla naszych polityków, którzy beztrosko stosują outsourcing, systematycznie przekazując pieniądze z naszych podatków, na fundusz nagród za zabijanie Żydów, dla dziennikarzy systematycznie przekazujących propagandę Hamasu, udając, że nas informują, i organizacji obrony praw człowieka, które tarzają się we „współczuciu” dla Palestyńczyków, starannie ukrywając przed nami zbrodnie popełniane z okrzykiem Allahu Akbar na ustach.

Co ma do powiedzenia nasz jemeński dziennikarz w wydawanej w Londynie gazecie? Hani Salem Maszour pisze:

„Przegląd historii przemocy i ekstremizmu wyraźnie ujawnia ideologiczne podejście ekstremistycznych organizacji religijnych. Ludzie ci uznają za dozwolone przelewanie ludzkiej krwi i wykorzystują niewinnych cywilów jako żywe tarcze w konfliktach i dążeniu do osiągnięcia swoich konkretnych celów. Ich nikczemne ideologie usprawiedliwiają przemoc i wykorzystywanie niewinnych, nie przypisują wartości ludzkiemu życiu i uważają poświęcenie życia za środek do osiągnięcia swoich politycznych i rzekomo religijnych celów.”

Maszur przypomina historię Dżuhajmana ibn Muhammada ibn Sajf al-Otajbiego, członka Bractwa Muzułmańskiego, który w 1979 roku wziął w Wielkim Meczecie w Mekce zakładników i przetrzymywał ich przez dwa tygodnie. (Za co został wraz ze swoimi towarzyszami skazany na śmierć.) Motywowana religią brutalna przemoc ma w islamie długą tradycję i widzimy ją dziś w wielu miejscach na świecie. Ekstremistyczne ideologie wykorzystują święte miejsca i niewinnych ludzi do szerzenia terroru. Po Al-Otajbim, pojawił się Osama bin Laden, potem kolejny lider Al-Kaidy, Abu Mus’ab Al-Zarkawi, przywódca ISIS, Abu Bakr Al-Baghdadi, który wyróżniał się w używaniu ludzi jako żywych tarcz, gdy zamienił Mosul w twierdzę terrorystyczną i używał ludzi jako tarcz w swoich kampaniach przeciwko siłom irackim i siłom międzynarodowej koalicji.

„Te barbarzyńskie czyny wyraźnie odzwierciedlają nikczemną ideologię, która nie przypisuje żadnej wartości ludzkiemu życiu i usprawiedliwia poświęcanie niewinnych ludzi w celu urzeczywistnienia tak zwanego państwa kalifatu.” 

Jahja Sinwar, przywódca Hamasu w Gazie, jest tylko jednym z wielu. Pod pretekstem oporu wykorzystuje palestyńskich cywilów jako żywe tarcze, narażając ich w ten sposób na niebezpieczeństwo i nasilając ich cierpienie. Wykorzystanie religii do usprawiedliwiania tych okrucieństw odzwierciedla stopień, w jakim te ekstremistyczne ideologie odbiegają od wartości humanistycznych i moralności.

Jemeński dziennikarz może nie mieć racji powtarzając starą mantrę łączącą biedę i bezrobocie z akceptacją barbarzyńskiej ideologii, ta ideologia pojawia się często w kręgach ludzi zamożnych i wykształconych i przemawia do ludzi z różnych warstw społecznych.        

Hani Salem Maszour zauważa, że wiele rządów arabskich podejmuje intensywne wysiłki w celu zwalczania tej ekstremistycznej religijnej ideologii. Tu pojawia się utopia, wiara w skuteczność łagodnej perswazji, zmian w programach nauczania, bardziej otwartych mediów i przedstawiania społeczeństwu wartości tolerancji, umiarkowania i „prawdziwego obrazu religii islamskiej”.

Bez zdecydowanej kryminalizacji propagandy islamonazistowskiej przemocy takie działania prawdopodobnie będą miały zerowy lub bardzo ograniczony wpływ. Tam gdzie islamofaszystowskie grupy mają swobodę działania, tam widzimy systematyczny wzrost radykalizmu (w szczególności w młodym pokoleniu).   

Apele tego i innych muzułmańskich dysydentów, wzywające rządy i instytucje religijne do zmiany programów nauczania religii, tak aby były zgodne z nowoczesnymi wartościami i poszanowaniem praw człowieka, są cenne same w sobie, chociaż prawdopodobnie nie spotkają się z zainteresowaniem duchownych, natomiast stanowcze odrzucenie religijnego barbarzyństwa może zwiększyć odwagę innych, a pokazywanie tych głosów w krajach demokratycznych może skłonić przynajmniej niektórych polityków zachodnich, by przestali bredzić o islamofobii i zainteresowali się tymi muzułmanami, którzy podzielają wartości demokracji.         

Jesteśmy dziś świadkami potężnych zamieszek w Wielkiej Brytanii. Wściekłość na imigrantów jest ślepa i bezmyślna, ale możemy i powinniśmy zastanawiać się w jakim stopniu jest ona efektem  nie tylko fatalnej polityki imigracyjnej, ale absurdalnej polityki integracyjnej z długotrwałą zaplanowaną tolerancją dla nietolerancji. Zamykanie oczu na indoktrynację w meczetach, oszukiwanie w kwestii statystyk przestępczości, współpraca z popierającymi terroryzm muzułmańskimi organizacjami jest dziś w społeczeństwach zachodnich coraz częściej zauważana. Efektem są wybuchowe reakcje społeczne dalekie do racjonalności.  

Nie jest to zjawisko ograniczone do Wielkiej Brytanii, tak jest na całym demokratycznym Zachodzie. Szczególnie winne są tu tak zwane liberalne media głównego nurtu, do których dysydenci muzułmańskiego świata w zasadzie nie mają wstępu, a które z lubością zatrudniają zwolenników islamskiego terroru, (których powiązania wyłażą zazwyczaj przez sprawdzanie ich twórczości w mediach społecznościowych).           

Najnowszy przykład tego skrzywienia mediów widzimy w relacjach z Bangladeszu. Pełne zachwytów, pomijające doniesienia o paleniu hinduskich świątyń, o mordowaniu innowierców i licznych grabieżach.

Trudno z naszych mediów dowiedzieć się o roli jaką w tym przewrocie odgrywa organizacja Hefazat-e-Islam, zindoktrynowani przez tę radykalną organizację studenci i o wejściu przywódcy tej organizacji, szejka  Chalida Hossainiego do rządu tymczasowego.          

Czy powinniśmy traktować poważnie ostrzeżenia, że Bangladesz idzie śladami Afganistanu i szybkim krokiem zmierza do rządów szariatu? Mam zbyt małą wiedzę, ale z pewnością budzi  niepokój to systemowe ignorowanie głosów ateistów z muzułmańskiego świata, prześladowanych w tym świecie chrześcijan, hindusów i buddystów, a wreszcie muzułmanów domagających się głębokiej reformy nauczania islamu. Coraz częściej odnosi się wrażenie, że zlaicyzowane media i establishment polityczny niegdyś chrześcijańskiego świata znajdują dziś sojuszników w szeregach skrajnie prawicowych islamskich fanatyków, nie zdając sobie sprawy ze swojej zdrady własnych ideałów.

Paradoks historii, z lęku przed możliwością, że mogą powtórzyć coś, co mówią nasi chrześcijańscy fanatycy, dziennikarze wybierają dyskretne poparcie ideologii, z którą rzekomo walczą.

Koszty tego zagubienia rosną z dnia na dzień. W naszym zaścianku to „zaledwie” wzrost zainteresowania ugrupowaniami takimi jak Konfederacja, w krajach takich jak Wielka Brytania czy Francja to zbliżanie się do punktu wrzenia i groźba wojny domowej, w Ameryce wybory między jednym koszmarem a drugim, ze zniszczonym zaufaniem do mediów, do polityków i do możliwości parlamentarnego rozstrzygania sporów oraz osiągania racjonalnych kompromisów.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com