Jeden z człowych “polityków” Hamasu oznajmił, że jego organizacja utraciła zaufanie do USA jako mediatora w sprawie zawieszenia broni w Gazie.
Nic dwa razy się nie zdarza
Andrzej Koraszewski
Powtarzanie tych samych błędów wydaje się być stałą cechą polityków i nie tylko polityków. Skutki są zazwyczaj odmienne, czasem bardziej tragiczne, czasem te powtórki pojawiają się jako farsa, która stopniowo zmienia się w koszmar. Mądrość Karola Marksa o powtarzaniu się historii, za pierwszym razem w postaci tragedii, za drugim w postaci farsy, jest często przypominana, chociaż rzadko analizuje się przemianę farsy w tragedię.
Pierwsza fala fascynacji marksizmem okazała się bez wątpienia tragedią, obecna, postmodernistyczna, wydaje się farsą brzemienną w tragiczne skutki. Jak kosztowna okaże się ta masowa ucieczka od rzeczywistości? Czy szczytem absurdu, do którego dotarliśmy, jest wydana podobno instrukcja brytyjskiej służbie zdrowia, żeby wszystkim pacjentom niezależnie od ich płci zadawać przed rentgenowskimi badaniami pytanie, czy aby nie są w ciąży?
Nie wierząc własnym oczom, ani tym bardziej dziennikarzom, szukałem reakcji na informujący o tym artykuł w brytyjskim „Telegraphie”. Znalazłem odpowiedź Biura ds. Stosunków Międzynarodowych (sic!), w której stwierdza się, że artykuł wprowadzał w błąd i jest szkodliwy, bo może utrudnić osobom transpłciowym i niebinarnym dostęp do usług zdrowotnych. Innymi słowy instrukcja istotnie jest, ale jej krytyka jest szkodliwa.
Zainteresowanych odsyłam do owej odpowiedzi, jako, że farsa, o której tu piszę ma wiele oblicz, poczynając od osobliwie interpretowanej walki z rasizmem i kolonializmem, objawiającej się w gorącym poparciu skrajnie rasistowskich i patriarchalnych krajów planujących podbój innych narodów oraz zbliżonej do nazizmu ideologii, poprzez psucie edukacji w imię fałszywie rozumianej równości, ze szkodą dla najbardziej dyskryminowanych grup społecznych, aż do walki o prawa człowieka skoncentrowanej na Izraelu, żeby ukryć naruszenia tych praw przez tych „obrońców”.
W Internecie popularne są zdjęcia dziewcząt w Afganistanie, Iranie, Pakistanie, Syrii, Egipcie i wielu innych krajach z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku i kobiet w czerni w tych krajach dziś. Te obrazy pokazują ogrom klęski globalnego feminizmu na przestrzeni ostatniego półwiecza.
Farsa „walki” współczesnych zachodnich feministek jest podobna do farsy „walki” z dyskryminacją osób homoseksualnych w miejscach, gdzie tej dyskryminacji praktycznie już nie ma, i staranne zamykanie oczu na barbarzyńskie prześladowania homoseksualistów w krajach rozwijających się pod sztandarami religijnego fanatyzmu.
Dlaczego w tym wszystkim jak na gumce powraca kwestia Izraela i antysemityzmu? Czy naprawdę nie można dziś być ultrapostępowym, transinkluzywnym zwolennikiem mega wolności słowa, bez dodawania „od rzeki do morza”? Niektórzy wydają się być przekonani, że rasizm, imperializm i kolonializm upadną, gdy tylko uda się zlikwidować żydowskie państwo. Co więcej, takie przekonanie przeniosło się z marginesów do samego centrum i dziś administracja Stanów Zjednoczonych wydaje się być takim samym sojusznikiem Izraela jak Wielka Brytania była sojusznikiem Czechosłowacji w 1938 roku.
Michael Oren, izraelski historyk, żołnierz i dyplomata zastanawiał się niedawno nad tym, jakie opcje ma Izrael w sytuacji, w której Zachód walczy o pokój, udając, że nie zna intencji Iranu, Kataru i Turcji. Zachodni politycy, a przede wszystkim grająca w tej orkiestrze pierwsze skrzypce obecna administracja amerykańska, nie mają złej woli, są tylko inkluzywni, nie chcą wykluczać ani Hamasu, ani Hezbollahu, a już w żadnym przypadku Islamskiej Republiki Iranu, bo tylko ta inkluzywność gwarantuje ich zdaniem pokój, przynajmniej do najbliższych wyborów. Fakt, że oglądamy farsę po wcześniejszej tragedii wydaje się oczywisty, że jest to farsa brzemienna w skutki, to też jest oczywiste, chociaż jeszcze nie do końca wiemy jakie.
Michael Oren pisze, że Izraelczycy od ponad dwóch tygodni czekają na wojnę, (na wielka wojnę, obok tej, która trwa od października). Iran zapowiedział odpowiedź na likwidację Ismaila Hanijji, a od ponad 40 lat zapowiada wymazanie Izraela z mapy świata. Jak dotąd zapowiedziany atak nie nastąpił, a „wszyscy” mają nadzieję, że uda się Teheran ugłaskać w zamian za uratowanie Hamasu przed ostateczną klęską, która to akcja maskowana jest szlachetną intencją „wymiany więźniów”, czyli uwolnienia przynajmniej części jeszcze żywych izraelskich zakładników, za uwolnienie tysięcy terrorystów oraz pozwolenie Hamasowi na odzyskanie sił. Wyrażana jest nadzieja, że nie tylko uda się zatrzymać groźbę zmasowanego ataku na Izrael z terenu Iranu, ale być może również chwilowego wstrzymania trwającego od dziesięciu miesięcy masowego ostrzeliwania Izraela rakietami przez Hezbollah.
Izrael utracił kontrolę nad dużymi obszarami na południu i na północy, (skąd musiał ewakuować swoją ludność), w pozostałych częściach kraju mieszkańcy gromadzą zapasy w schronach, przygotowując się na wysoce prawdopodobne zmasowane uderzenie z Iranu.
Oren część czasu poświęca jako wolontariusz rezerwy IDF przy ochronie jednego z kibuców na południu, a jako historyk nie przestaje analizować obecnej sytuacji, zastanawiając się, czy przypomina ona bardziej rok 1967 czy rok 1973?
W maju 1967 roku Izraelczycy przez trzy tygodnie czekali w napięciu na miażdżący atak trzech arabskich armii. 6 czerwca izraelskie lotnictwo w wyprzedzającym ataku zniszczyło lotnictwo egipskie, syryjskie i jordańskie. Wcześniejszy okres poświęcony był poszukiwaniu opcji dyplomatycznej, które okazało się bezskuteczne.
Kiedy 26 maja izraelski minister spraw zagranicznych Abba Eban zapytał, czy Stany Zjednoczone poprą prewencyjny atak na zgromadzone przy granicach armie wrogów, prezydent Lyndon Baines Johnson kilkakrotnie odpowiedział: „Izrael nie będzie sam, dopóki nie zdecyduje się działać sam”.
To była przyjacielska groźba, z jakimi Izrael spotyka się za każdym razem, kiedy musi się bronić. Ówczesny izraelski premier po bezsennych nocach zdecydował, że atak jest jedyną drogą ratunku. Efekt przekroczył wszystkie oczekiwania, po błyskawicznym zniszczeniu na ziemi wrogiego lotnictwa, z pełną dominacją w powietrzu, Izrael rozbił wrogie armie, odbił Jerozolimę, zajął Judeę i Samarię, zdobył Wzgórza Golan, a pancerne oddziały zaczęły zbliżać się do Damaszku, armia izraelska zajęła Synaj i przekroczyła kanał Sueski.
Jak pisze Michael Oren, obawy o to, jak zachowa się amerykański sojusznik, okazały się na szczęście płonne. Prezydent Johnson zatwierdził sprzedaż Izraelowi czołgów i zaawansowanych samolotów i stanął po stronie Izraela w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Z dramatycznej decyzji premiera Eszkola zrodził się długotrwały strategiczny sojusz USA-Izrael.
To był czas zimnej wojny, przegrały wówczas tę regionalną wojnę nie tylko kraje arabskie, ale sponsorujący je Związek Radziecki.
Sześć lat później, w roku 1973, Golda Meir stanęła przed tym samym dylematem co Eszkol – uderzyć z wyprzedzeniem, czy traktować poważnie groźby Waszyngtonu. Kissinger zapowiedział jej stanowczo, że „jeśli Izrael uderzy pierwszy, nie będzie mógł liczyć na wsparcie ze strony USA.”
Tym razem groźba była stanowcza, prawdopodobieństwo jej wykonania niemal pewne, a izraelscy generałowie niezdecydowani. Jak mówiła później sama Golda Meir, wbrew swojej intuicji zrezygnowała z wyprzedzającego ataku i Izrael znalazł się na krawędzi totalnej katastrofy. Ostatecznie udało się odeprzeć arabską agresję przy ogromnych stratach w ludziach i sprzęcie.
„Dzisiaj – pisze Michael Oren – Izrael stoi przed podobnym, przerażającym dylematem. Jesteśmy znowu otoczeni ze wszystkich stron — tym razem nie przez Egipt i jego sojuszników, ale przez Iran i jego najemników, których celem jest ponownie zniszczenie Izraela. Nasi wrogowie trąbią o swoim zamiarze zadania nam bolesnego, jeśli nie śmiertelnego ciosu. Administracja USA po raz kolejny przypomina izraelskim przywódcom, że nie wolno im odrzucać jej wysiłków pokojowych i ostrzega, aby nie atakowali prewencyjnie. Ameryka pomoże w obronie nieba nad Izraelem, zapewnił Biały Dom, ale nie w penetracji nieba nad Iranem. Izrael bardzo zależny od dostaw amerykańskiej amunicji i wsparcia dyplomatycznego nie ma innego wyjścia, jest zmuszony do uwzględniania sprzeciwu Ameryki.”
Dylemat Netanjahu nie jest związany wyłącznie z amerykańskimi naciskami. Główny wróg – Iran – jest fizycznie daleko i jest znacznie silniejszy niż armie arabskie były pół wieku temu, trwająca od wielu miesięcy wojna w Gazie osłabiła odporność izraelskiego społeczeństwa, gospodarka mimo wojny funkcjonuje sprawnie, ale pamiętajmy, że jednodniowy atak Iranu w kwietniu kosztował tylko Izrael półtora miliarda dolarów. (Zwalczanie masowych nalotów rakietowych jest piekielnie kosztowne.) Pamiętajmy, że sprawa ratowania żyjących jeszcze zakładników jest zarówno dla społeczeństwa, jak i dla rządu priorytetowa. Izrael gotów jest do zawarcia nawet złej, ryzykownej umowy o zawieszeniu broni, gdyby tylko Hamas zgodził się na szybki zwrot porwanych. Wszystko wskazuje na to, że dla Sinwara lepszą opcją jest wybuch wojny regionalnej i uwikłanie armii izraelskiej w walkach na wszystkich frontach, jak również nieunikniony w takiej sytuacji wzrost nacisków międzynarodowych na Izrael.
Czy naprawdę pozostaje tylko czekanie? Wielu patrzy na Netanjahu z gniewem, podpowiada różne ruchy, zastanawia się dlaczego nie atakuje. Jeśli Benjamin Netanjahu zdecyduje się na wyprzedzający ruch, prawdopodobieństwo, że będzie on tak skuteczny jak uziemienie egipskiego i syryjskiego lotnictwa jest znikome. Zagrożenie ograniczenia czy wręcz zatrzymania dostaw broni i amunicji przy groźbie zarzucenia Izraela tysiącami rakiet dziennie jest ze strony obecnej administracji amerykańskiej zbyt poważne, by można było zakładać, że Biden zachowa się jak prezydent Johnson. Wróg jest silniejszy niż kiedykolwiek, świat równie antysemicki jak był tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej. „Być może – pisze w ostatnim zdaniu Michael Oren – nie jest to ani moment Eszkola, ani Goldy Meir, ale taki, który jest dla Izraela wyczerpująco, koszmarnie wyjątkowy.”
Postępowy świat wydaje się zacierać ręce, ma znów nadzieję na pokój za cenę, którą jest przecież tylko życie Żydów. Ale jak powiedział inny izraelski historyk – Gadi Taub – dla Izraelczyków słowa „nigdy więcej” oznaczają coś innego niż dla mieszkańców Zachodu. Tu „nigdy więcej” znaczy, nigdy więcej nie będziemy ginąć na kolanach czekając na strzał w tył głowy. Napaść Iranu na Izrael nie będzie tym samym, co wkroczenie armii hitlerowskiej do Czechosłowacji. Obecna walka o pokój prawdopodobnie jest znacznie bardziej niebezpieczna niż kiedykolwiek. Nie ma sensu uświadamianie przebudzonym postępowcom jaki był efekt umowy o pokoju zawartej w Monachium, ani co stało się z irańska lewicą, która pomagała ajatollahom obalić szacha. Ci z nas, którzy obserwują to z daleka, powinni pamiętać, że chociaż nic dwa razy się nie zdarza, to skutki mogą być bardzo dotkliwe również dla nas.
Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com