Dążąc do zwycięstwa, Izrael obnażył fałszywe założenia Waszyngtonu

Telewizyjne przemówienie do opinii publicznej w wiadomościach „Kanału 12” wygłoszone przez premiera Izraela Benjamina Netanjahu w Jerozolimie na temat wydarzeń ostatnich dni dotyczących Hezbollahu, zabójstwa jego przywódcy Hassana Nasrallaha i sytuacji na północnej granicy Izraela z Libanem, 28 września 2024 r. Zdjęcie: Yonatan Sindel/Flash90


Dążąc do zwycięstwa, Izrael obnażył fałszywe założenia Waszyngtonu

Jonathan S. Tobin

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska


Oburzając swoich wrogów, Netanjahu pokazał Amerykanom, że pokonanie Iranu i Hezbollahu jest racjonalną alternatywą dla beznadziejnej dyplomacji Bidena/Harris.


Od redakcji „Listów z naszego sadu”: Artykuł Johnatana Tobina opublikowany był w „Tablecie” 30 września, od tego czasu wojska izraelskie weszły do południowego Libanu, a wczoraj wieczorem Iran wystrzelił 181 pocisków rakietowych na Izrael zabijając jednego Palestyńczyka na Zachodnim Brzegu i raniąc dwóch Izraelczyków w Tel Awiwie. 

Nie zmienia to wymowy tego artykuł i nie podważa argumentów Autora. 


Od 7 października premier Izraela Benjamin Netanjahu w dużej mierze przestrzegał zasad ustalonych przez amerykańskich sojuszników. Choć nie uchroniło go to przed ciągłą niesprawiedliwą krytyką, w której prezydent Joe Biden, wiceprezydent Kamala Harris i sekretarz stanu Antony Blinken często powtarzali propagandę Hamasu o nadmiernych ofiarach cywilnych w Strefie Gazy, Netanjahu był zdecydowany uniknąć otwartego rozłamu ze Stanami Zjednoczonymi.

W ostatnich tygodniach jednak, gdy rozpoczął poważne wysiłki, aby zmusić Hezbollah i jego irańskich sponsorów do wycofania się i zaprzestania ostrzału północnego Izraela, premier próbuje czegoś innego. Zamiast wikłać się w daremną i autodestrukcyjną politykę Bidena, która traktuje dyplomację jako cel sam w sobie, wybrał strategię, która daje jego narodowi rozsądne szanse na osiągnięcie zwycięstwa nad wrogami.

Okazało się, że był to równie wielki szok dla Waszyngtonu, jak dla Teheranu i jego oddziałów pomocniczych Hezbollahu w Libanie. Jak jasno wynika z serii artykułów w „New York Timesie”, zawsze pełniącym rolę wiarygodnego rzecznika administracji i establishmentu polityki zagranicznej, klasa ekspertów uważa, że Netanjahu złamał konwencję. Z ich punktu widzenia ujawnił, że Biden nie tylko nie jest w stanie „kontrolować” tego, co administracja nadal uważa za zależnego, drugorzędnego sojusznika, ale także nie potrafi zapobiec wojnie, w której nie chce brać udziału, bez względu na konsekwencje.

Można zlekceważyć każdą analizę obecnej sytuacji opublikowaną przez „New York Times”jako pochodzącą z tego samego źródła, które wysmażyło pean na cześć zlikwidowanego przywódcy Hezbollahu Hassana Nasrallaha, nazywając go „zdolnym mówcą”, który był bardziej wojownikiem o sprawiedliwość społeczną niż terrorystą i który – aż wydaje się nieprawdopodobne, że to napisali – wierzył w przyszłość Izraela, w której wszyscy ludzie będą żyć w pokoju i sprawiedliwości wobec siebie – w erę mesjańską, która oczywiście mogła nastąpić dopiero po ludobójstwie Żydów.


Światopogląd stojący na głowie

Ale nie można nie doceniać szoku odczuwanego w Departamencie Stanu, w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego i w liberalnych think tankach, kiedy ofensywa Izraela przeciwko Hezbollahowi nie doprowadziła natychmiast do katastrofy dla państwa żydowskiego i Netanjahu. Zespół Bidena i Harris oraz jego zhańbiony specjalny wysłannik do Iranu, Robert Malley, jak również specjalny wysłannik do Libanu, Amos Hochstein, spędzili ostatnie cztery lata ciężko pracując, aby ugłaskać zarówno Iran, jak i Hezbollah. Tak więc seria niszczycielskich ciosów zadanych terrorystom przez Izrael jest poważnym rozczarowaniem dla administracji, która była zdecydowana powstrzymać pragnienie państwa żydowskiego zapewnienia bezpieczeństwa na swojej północnej granicy, nawet jeśli oznaczało to tolerowanie wyludnienia regionu z powodu ciągłego ostrzału rakietowego przez Hezbollah.

Zarozumiałość amerykańskiej polityki opierała się nie tylko na wierze w zalety dyplomacji i trzymaniu się daremnej nadziei — leżącej u podstaw niebezpiecznego porozumienia nuklearnego z Iranem z 2015 r. byłego prezydenta Baracka Obamy — na pojednanie z Teheranem. Opierała się również na założeniu, że każdy zakrojony na szeroką skalę atak na Hezbollah nieuchronnie zakończy się niepowodzeniem i doprowadzi do znacznie szerszego konfliktu, który doprowadzi jedynie do katastrofy dla Izraela i Zachodu. To defetystyczne nastawienie było podobne do przekonania, że Hamasu nie da się pokonać, a można go jedynie powstrzymać, zaś wszelkie wysiłki mające na celu zatrzymanie, a nie tolerowanie (jak to zrobiła umowa Obamy) irańskiego programu nuklearnego, są także skazane na niepowodzenie.

Tak więc fakt, że w ciągu dwóch tygodni Netanjahu i Izrael obnażyli te założenia jako całkowicie błędne, jest nie tylko upokorzeniem dla ekipy zajmującej się polityką zagraniczną Bidena i Harris, ale także wywróceniem ich światopoglądu do góry nogami.

Jak długo Waszyngton kontynuował wysyłanie broni, której Izrael potrzebował do walki z Hamasem i Hezbollahem, choć wysyłka była coraz bardziej opieszała zamiast przyspieszona, Netanjahu niechętnie ustępował w obliczu amerykańskich obaw o izraelską strategię i taktykę walki w Gazie. Spowodowało to niepotrzebne spowolnienie wysiłku wojennego, co pozwoliło Hamasowi i krytykom Izraela wierzyć, że kampania lądowa była porażką i zachęcać do zawieszenia broni, które pozwoliłoby terrorystom przetrwać, a tym samym twierdzić, że wygrali. Chociaż Siły Obronne Izraela osiągnęły wiele ze swoich celów, to przekonanie, że ich wysiłki były w dużej mierze daremne, pomogło zachęcić ostatnie resztki Hamasu do trwania i odmowy uwolnienia pozostałych zakładników, których porwano 7 października.


Mit niezwyciężoności

Jednak po roku frustracji i wobec konieczności zrobienia czegoś, aby zmusić Hezbollah do zaprzestania ostrzału północnego Izraela i umożliwić Izraelczykom powrót do ich domów, Netanjahu w końcu miał dość amerykańskich wątpliwości i obsesyjnej wiary w dyplomację i multilateralizm.

Zaczynając od wyczynu służb wywiadowczych, czyli eksplozji pagerów i krótkofalówek — a następnie precyzyjnych uderzeń, które wyeliminowały głównych dowódców Hezbollahu i jego przywódcę Nasrallaha — siły izraelskie nie tylko zademonstrowały swój taktyczny geniusz. Przekłuły również mit o tym, że Hezbollahu jest niezwyciężony, który po raz pierwszy zakorzenił się podczas jego udanej wojny partyzanckiej mającej na celu wyparcie Izraela z południowego Libanu w latach 80. i 90. XX wieku. Iran przekształcił to, co zaczęło się jako szyicka milicja, w potężną siłę militarną, która również była postrzegana jako ta, która pokonała Izrael w drugiej wojnie libańskiej w 2006 roku.

Opierając się na sile militarnej Hezbollah ostatecznie przejął skuteczną kontrolę nad krajem podzielonym przez dziesięciolecia konfliktów religijnych, oddając w ten sposób Iranowi kontrolę nad strategicznym posterunkiem sąsiadującym z Izraelem. Następnie wykorzystał tę siłę militarną, aby osiągnąć kolejne zwycięstwo Iranu w Syrii, gdzie z pomocą sił irańskich i rosyjskiego lotnictwa, począwszy od 2011 r., wygrał wojnę domową dla brutalnego reżimu Baszara Assada, oddając ten torturowany naród pod dominację Teheranu.

Wszystko to podsycało amerykańskie przekonanie, że Hezbollahowi nie należy stawiać wyzwania. Posiadanie przez niego do 200 tysięcy pocisków, które mogłyby zostać wystrzelone w kierunku Izraela w przypadku wojny totalnej — liczby, która przytłoczyłaby systemy obrony przeciwrakietowej Izraela i doprowadziłaby do masowych ofiar i zniszczeń — było postrzegane jako decydująca broń, na którą Izrael nie miał odpowiedzi.

To założenie obowiązywało nawet po tym, jak Hezbollah odpowiedział na masakry Hamasu w południowym Izraelu 7 października ostrzałem rakietowym, który zmusił dziesiątki tysięcy Izraelczyków do opuszczenia swoich domów. Przez rok Hochstein (autor umowy z 2021 r. narzuconej rządowi kierowanemu przez Naftaliego Bennetta i Jaira Lapida, która przekazała część izraelskich złóż gazu ziemnego na morzu Libanowi/Hezbollahowi) ciężko pracował, aby wywrzeć presję na rząd izraelski, aby nie robił nic więcej niż nieskutecznie odpowiadał na ostrzał Hezbollahu. Miało to na celu przekonanie terrorystów i Teheranu, że nie grozi im żadne realne niebezpieczeństwo poważnych izraelskich wysiłków mających na celu zmianę strategicznego równania.

Jednak Netanjahu i izraelskie wojsko znają pewne fakty na temat swoich przeciwników, których Amerykanie, jak się wydaje, nie są w stanie pojąć.


Prawdziwy cel Hezbollahu

Po pierwsze, choć Hezbollah jest potężny, nie jest niezwyciężony. Jego przywódcy są śmiertelni i pomimo całej obsesyjnej tajemniczości, uwierzyli we własne mity. Wiedzieli również, że jeśli rozpoczną wojnę na dużą skalę z Izraelem, mogą wyrządzić wielkie szkody, ale nie mogą pokonać państwa żydowskiego. Jedynym pewnym rezultatem takiego konfliktu byłoby zniszczenie Libanu. To zaś mogłoby obudzić różne grupy etniczne żyjące tam i w regionie, które niechętnie zaakceptowały Hezbollah i dominację Iranu, ale w sytuacji wojny mogą przystąpić do walki o swoją niepodległość.

Po drugie, i co ważniejsze, wartość Hezbollahu dla Iranu miała niewiele wspólnego z chęcią utrzymania kontroli nad Libanem lub Syrią.

Celem tych 200 tysięcy pocisków i rakiet Hezbollahu nie była obrona Libanu ani skorumpowanego i despotycznego reżimu Hezbollahu w Bejrucie. Istnieją one po to, by bronić Iranu, a nie terrorystów.

Iran stworzył Hezbollah jako część swojego imperialnego projektu stworzenia szyickiej hegemonii w regionie — dążenie, które należy uznać za przynajmniej częściowo udane, biorąc pod uwagę ich skuteczną kontrolę nad częścią Bliskiego Wschodu, która obejmuje Iran, Irak, Syrię i Liban. W ostatnich latach główną użytecznością Hezbollahu było działanie jako niezawodny system bezpieczeństwa dla reżimu islamistycznego w Teheranie. Te pociski i zdolność śmiercionośnego uderzenia na Izrael istnieją tylko po to, aby chronić mułłów i ich popleczników z Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej w przypadku izraelskiego lub zachodniego ataku na irański projekt nuklearny.

Dlatego też, mimo ciągłej pokusy wykorzystania potęgi Hezbollahu do szkodzenia Izraelowi, zwłaszcza gdy ten jest atakowany przez Hamas, a nawet gdy sam Iran podejmował próby zaatakowania państwa żydowskiego (jak w przypadku spektakularnie nieudolnego ataku rakietowego w kwietniu), rozkazy z Teheranu zawsze brzmiały, że Hezbollah powinien wstrzymać ogień.

Powód jest oczywisty. Gdyby Hezbollah wystrzelił rakiety w okolicznościach, które nie chroniłyby reżimu islamistycznego, nawet wielka szkoda, jaką mogliby wyrządzić Izraelowi, nie zrekompensowałaby szkód, jakie wyrządziłoby to bezpieczeństwu Iranu.

Dlatego systematyczne niszczenie przywództwa Hezbollahu — a mianowicie jego środków komunikacji i zdolności do prowadzenia wojny — nie wspominając o zagrożeniu dla rzekomo niemożliwych do zniszczenia zapasów broni, jest tak niepokojące dla Teheranu.

Możliwość atakowania przez Izrael przywódców Hezbollahu z pewnością przykuła uwagę Irańczyków, którzy zdają sobie sprawę, że mogą liczyć na takie samo traktowanie. Wniosek ten został wzmocniony zabójstwem „politycznego” przywódcy Hamasu, Ismaila Haniji, 31 lipca w Teheranie.

Co więcej, widzą, że zobowiązanie do kontynuowania ostrzału rakietowego północnego Izraela ostatecznie przekonało Netanjahu i Siły Obronne Izraela, iż próba wyeliminowania potęgi militarnej Hezbollahu jest nie tylko możliwa, ale też jest najbardziej racjonalnym rozwiązaniem, jakie mają do dyspozycji.

Oczywiście nie ma gwarancji, że seria izraelskich ataków lotniczych na cele Hezbollahu i to, co wielu uważa obecnie za nieuniknioną inwazję lądową na południowy Liban [artykuł pisany przed wejściem izraelskich oddziałów do południowego Libanu – M.K.], osiągnie główny cel Izraela. Choć zdumiewające wybuchy pagerów i likwidacja terrorystów, takich jak Nasrallah i inni przywódcy Hezbollahu, uradowały Izraelczyków (i innych w regionie, którzy mają powody, by gardzić irańskimi oddziałami pomocniczymi), jeśli ten wysiłek nie zmusi Hezbollahu do zaprzestania ostrzału Izraela i umożliwienia Izraelczykom powrotu do domów, to nic z tego nie może być uznane za sukces.

Jest to ryzykowne przedsięwzięcie, ale jest rozsądne przy wyborach, jakie ma do dyspozycji Netanjahu. Gdyby posłuchał rady USA i zaakceptował zawieszenie broni z Hezbollahem, nie pomogłoby to — podobnie jak różne podobne umowy z Hamasem, które Waszyngton próbował wymusić na Izraelczykach — w niczym nie pomogłoby mieszkańcom północnego Izraela, a jedynie wzmocniłoby regionalną potęgę Iranu. 

To postawiło Izrael przed wyborem między nieuniknioną porażką izraelskiego bezpieczeństwa dzięki amerykańskiej dyplomacji a szansą na osiągnięcie prawdziwego zwycięstwa nad Hezbollahem i Iranem dzięki decydującej ofensywie militarnej. W tych okolicznościach to, co robi Netanjahu, jest przeciwieństwem oskarżeń o lekkomyślność i cyniczne awanturnictwo, co zarzuciła mu administracja USA i jej liberalni medialni propagandyści.


Lekcja, o której Zachód zapomniał

Plan działania Netanjahu jest zarówno racjonalny, jak i obliczony na wykorzystanie słabości Hezbollahu i Iranu.

Jak już widzieliśmy, Iran pokazał swoje karty w tym impasie. Wykorzystanie izraelskich ataków lub nawet inwazji lądowej jako pretekstu do totalnej wojny przeciwko Izraelowi byłoby autodestrukcyjne. Zrobienie tego teraz, gdy Hezbollah już otrzymał druzgocące ciosy, byłoby oczywiście niemądre. Co więcej, skutkowałoby to skasowaniem asa w rękawie Iranu w przypadku ataku na jego własny reżim. Zachowanie tego, co pozostało z odstraszającej siły Hezbollahu, takiej, jaka jest po ostatnich dwóch tygodniach, powinno być dla Teheranu ważniejsze niż ratowanie twarzy przed Izraelczykami.

Mogą albo pozwolić na wypchnięcie siłą Hezbollahu z południowego Libanu i doprowadzenie do poważnego zmniejszenia jego arsenału rakietowego, albo nakazać swoim terrorystom dobrowolne wycofanie się z walki z Izraelczykami. 

Czy Izrael mógł się pomylić? To całkiem możliwe. W żadnej wojnie nie ma gwarancji. Ale biorąc pod uwagę przewagę, jaką Izraelczycy już zdobyli w tym konflikcie, ryzyko katastrofy zostało poważnie zredukowane. 

Wbrew kalumniom rzucanym na niego przez krytyków krajowych i zagranicznych, dokonując tego wyboru, Netanjahu nie przedłuża cynicznie wojny po 7 października, aby pozostać u władzy. Ku wielkiemu rozczarowaniu jego przeciwników, wyraźnie zwiększa to jego popularność. Ale jeśli tak jest, to dlatego, że — podobnie jak w przypadku jego decyzji o prowadzeniu wojny w celu zniszczenia Hamasu — podąża za wolą narodu izraelskiego, który chce odzyskać suwerenność nad całym krajem i chce, aby terroryści zostali spacyfikowani, jeśli nie całkowicie pokonani.

W tym momencie jest jasne, że ofensywa w dużej mierze przywróciła Izraelowi siłę odstraszania przeciwko jego wrogom, którą utracił, gdy wojsko i wywiad, a także rząd, zostały zaskoczone 7 października. To izraelska siła militarna przekonała umiarkowanych Arabów do zawarcia z nim pokoju, a nie 30 lat nieudanego procesu pokojowego, który nastąpił po katastrofalnych porozumieniach z Oslo z 1993 r. Jak słusznie napisał Lee Smith w magazynie „Tablet”, Netanjahu i IDF przypomnieli światu — a w szczególności Waszyngtonowi i Europejczykom — że wojny można wygrać. A sposobem na ich wygranie jest zabijanie wroga, a nie ustępstwa wobec ludobójczych terrorystów w umowach dyplomatycznych.

To jest lekcja, której liberalni Amerykanie nie chcą się nauczyć, bez względu na to, ile razy zostanie udowodniona jej prawdziwość. Ale jest to lekcja, którą rozumieją mieszkańcy Izraela, którzy wciąż żyją w oblężeniu. Decyzja Netanjahu, by spróbować odnieść zwycięstwo, jest rodzajem racjonalnego wyboru niezbędnego dla ich przetrwania i przetrwania Zachodu. To wstyd, że rząd w Waszyngtonie, który wciąż twierdzi, że jest liderem wolnego świata, zapomniał o tej istotnej mądrości.


Jonbathan S. Tobin jest amerykańskim dziennikarzem, redaktorem naczelnym JNS.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com