Pożegnanie prezydenta Bidena

Pożegnanie prezydenta Bidena

Andrzej Koraszewski


Prawdopodobnie nie całkiem trzeźwy Joe Biden w uściskach ze swoim najdroższym Palestyńczykiem (Chalid Maszal i Ismail Hanija byli drożsi, ale on ich nie lubił), przekonuje swojego szefa do swojej koncepcji palestyńskiego państwa. (Źródło: Wikipedia)

Żegnamy Joe Bidena, prezydenta, który w ostatnim już orędziu powiedział, że negocjacje w sprawie uwolnienia izraelskich zakładników były najtrudniejsze w jego czterdziestoletniej karierze politycznej.

Nie wiem, czy właśnie te negocjacje były najbardziej haniebnym rozdziałem jego politycznej kariery, ale z pewnością najbardziej charakterystycznym dla tego polityka.

Biden od 7 października 2023 r. powtarzał, że walczy o powrót ludzi porwanych przez Palestyńczyków. Nie trzeba się było długo w te zapewnienia wsłuchiwać, żeby usłyszeć ociekający fałsz.

Amerykański prezydent ani razu nie zażądał natychmiastowego i bezwarunkowego uwolnienia wszystkich porwanych. Najwyraźniej uznał porwania i żądanie okupu za rzecz normalną, za element nowoczesnej polityki. Nie domagał się również dopuszczenia Czerwonego Krzyża do porwanych. Żądał ograniczenia działań wojennych, przerwania wojny i przywrócenia Hamasu do władzy, dzielnie powtarzał wszystkie kłamstwa Hamasu, a przede wszystkim pragnął palestyńskie bestialstwo wynagrodzić palestyńskim państwem.         

Kłamał, doskonale wiedząc, że kłamie, że mieszkańcy Gazy nie popierają Hamasu, kłamał twierdząc, że walczy o powrót zakładników, ale milczał, kiedy ulice amerykańskich miast zalewały tysięczne demonstracje poparcia dla nazistowskiej organizacji, znajdującej się na liście organizacji terrorystycznych w USA. 

Prezydent Biden uprawiał trudne negocjacje z mordercami i szantażystami domagając się od Izraela, żeby stale zwiększał okup. Za twierdzeniami, że walczy o zakładników, szły żądania przekazywania Hamasowi żywności i kontroli nad żywnością. Prom za trzysta milionów dolarów, który rozpadł się przy pierwszym niegroźnym sztormie, to tylko jeden z pomysłów tego prezydenta. Kto pamięta, którego dnia tej strasznej wojny Biden zaczął powtarzać pytanie, co będzie „dzień po”, przedłużał tę wojnę na wszystkie możliwe sposoby i na wszystkie możliwe sposoby dawał do zrozumienia, że nie interesują go porwani zakładnicy, nigdy nie ukrywał, że cała jego sympatia jest po stronie „Palestyńczyków”.  

Co rozumiał przez to pojęcie? Z pewnością nie tych Palestyńczyków, którzy chcieli uwolnić się od nazistowskiej dyktatury Hamasu i Fatahu. Pokładał ufność w byłym agencie KGB, w człowieku nazywanym przez papieża „aniołem pokoju”, w człowieku, z którym wiązała go długoletnia niekłamana przyjaźń, w dożywotnim prezydencie „Palestyny” Mahmudzie Abbasie.

Czy kiedykolwiek pytał swojego przyjaciele, gdzie leży ta mityczna „Palestyna”? Teoretycznie powinien znać odpowiedź, ponieważ jako wiceprezydent, a następnie prezydent musiał spotykać się z pytaniami o podręczniki dla palestyńskich uczniów (drukowane po części za amerykańskie pieniądze), w których „Palestyna” jest od „rzeki do morza”, a Izraela nie ma wcale. Jako wiceprezydent musiał słyszeć o tym, że Palestyńczycy pospiesznie rozbierali pomnik – mapę Palestyny, znajdujący się na trasie, którą miał przejeżdżać prezydent Obama. (Nie chodziło o Obamę, bo on nie miał nic przeciwko, ale o złośliwych dziennikarzy, którzy mogli zrobić niefortunne zdjęcia.) A może naprawdę nigdy nie widział tych map w palestyńskich podręcznikach, nigdy specjalnie nie interesował się palestyńską oświatą, więc mógł nie zauważyć, czego uczą się dzieci w Autonomii Palestyńskiej i w Gazie.

Powtarzane pytanie o „dzień po” było jednoznacznym żądaniem gwarancji, że jeśli Izrael przypadkiem rzeczywiście zniszczy Hamas, jeśli nie uda się go przed tym powstrzymać, to musi natychmiast oddać pełną, niekontrolowaną władzę ludziom, którzy mają ten sam cel – Palestyny od rzeki do  morza, ale wyrażają go bardziej dyplomatycznym językiem, który pozwalał na prowadzenie ”trudnych negocjacji” od 1995 roku.                                          

No tak, ale te, jak sam powiedział, najtrudniejsze negocjacje ukrywały się za zapewnieniami, że kieruje nim troska o powrót zakładników. To właśnie ta troska o zakładników skłaniała go do szukania pomocy u sponsora Hamasu w Doha, to właśnie ta troska o izraelskich porwanych skłaniała go do powtarzania doniesień mieszczącej się w Doha rozgłośni Al Dżazira o zbrodniach Izraela, o niewinnych cywilach, o strzelaniu na oślep, o atakowaniu szkół, szpitali i świątyń.

Jeśli nie słyszałeś nigdy jednego słowa potępienia Hamasu za wykorzystywanie szkół, szpitali i świątyń dla celów militarnych, to albo Biden nigdy takiego słowa potępienia nie powiedział, albo twoje zaufane źródła próbowały przedstawić ci go w złym świetle.      

Zapewne prowadząc te najtrudniejsze w jego politycznej karierze negocjacje ani razu nie przypomniała mu się reakcja Jeffersona na porwania i żądanie okupu przez muzułmańskich piratów na Morzu Śródziemnym. Berberyjscy piraci napadający na amerykańskie statki handlowe mieli dwa cele, pierwszy, żądali wysokich okupów za porwanych marynarzy, drugi, długofalowy, chcieli wynegocjować stałe (i rosnące) opłaty za powstrzymanie się od porywania.       

Kiedy Jefferson, jeszcze jako ambasador, próbował w 1786 roku wynegocjować jakieś porozumienie z ambasadorem Trypolisu, usłyszał, że święty Koran stanowi, że wszystkie narody, które nie uznają Proroka są grzesznikami, a grabienie ich i niewolenie jest obowiązkiem wiernych. Dla Jeffersona było to wskazówką, żeby zaniechać trudnych negocjacji z pobożnymi rozbójnikami. Prezydent Biden powinien znać tę historię, ponieważ w czasach jego młodości była jeszcze nauczana w amerykańskich szkołach, być może zna również ciąg dalszy. Zarówno nieudane próby targowania się i zawierania „umów” z bandytami, jak i stworzenie marynarki wojennej zdolnej do działań zaczepnych daleko od domu.

Najwyraźniej prezydent Biden nigdy nie potraktował lekcji Jeffersona poważnie, nigdy nie przestał wierzyć w dobre serce ludzi uprawiających mord, gwałt, rabunek i szantaż jako samej podstawy uprawiania polityki i szerzenia religii. Co więcej, nigdy nie przyznał, że doskonale wie, jakie są cele Palestyńczyków i nigdy nie szukał kontaktów z tymi Palestyńczykami, którzy mają inne cele niż tylko walkę z Żydami do dnia sądu ostatecznego.

Żegnamy nieudacznika i oszusta, który prawdopodobnie oszukiwał również sam siebie, człowieka który zgodę na odrażający szantaż nazwał umową, a wymuszenie tej zgody na ofiarach napaści przedstawia jako swoje największe osiągniecie.   

Jutro inauguracja zupełnie innego prezydenta. Miliardera zaprawionego w negocjacjach, w których nikt nie zajmował się takimi głupstwami jak uczciwość, w których wygrywał najbardziej przebiegły i najbardziej bezwzględny. Prawdą jest, że Donald Trump był w tych walkach prawdziwym mistrzem. Jego pewność, że potrafi przechytrzyć każdego, może okazać się źródłem katastrofalnych błędów. Trump nie ma złudzeń na temat intencji Hamasu, Abbasa, władców w Teheranie, Moskwie, czy w Pekinie. Zaczął jeszcze przed swoją inauguracją od wsparcia gangsterskiego szantażu, „wymiany” izraelskich porwanych za znajdujących się w izraelskich więzieniach morderców –  zwolenników ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej – oraz zawieszenia broni, które ma prowadzić do zachowania władzy nad nazistowską twierdzą w Gazie przez Hamas i Palestyński Islamski Dżihad. Zacznie swoją druga kadencje od „sukcesu”.

Nic dziwnego że w Gazie setki dobrze odżywionych terrorystów Hamasu wyszły z ocalałych jeszcze tuneli, w mundurach i z bronią w ręku i strzelały w powietrze na wiwat, ogłaszając wygranie wojny.

Wielu Izraelczyków poczuło się zdradzonych, wstępujący prezydent jeszcze przed inauguracją zdołał dokonać tego, czego Bidenowi nie udało się dokonać od chwili napaści Hamasu na Izrael i złamania poprzedniego zawieszenia broni.

Pożegnanie Joego Bidena nie powinno koncentrować się na samym Izraelu i jego miłości do „Palestyńczyków”, Zapewne tak sądzą mordowane, wysiedlane i głodujące dziś miliony Sudańczyków, tak sądzą mordowani tysiącami afrykańscy chrześcijanie (o których Biden nigdy nie wspomniał ani jednym słowem), tak sądzą Kurdowie i mieszkańcy Iranu. Izrael był tylko jednym testem tego salonowego polityka, który myślał, że jest mężem stanu.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com