Tożsamość w czasach zarazy

Tożsamość w czasach zarazy

Andrzej Koraszewski


Prawda nigdy nie miała w życiu lekko. Zwierzęta oszukują, o czym doskonale wiedzą posiadacze psów i kotów, a prymatolodzy mogą o małpich oszustach opowiadać bez końca. Odkąd człowiek zaczął posługiwać się językiem, oszustwo zdobyło nowe wyżyny. Przez moment mogło się wydawać, że film, telewizja i smartphone, to narzędzia, które ostatecznie zamazują granicę między rzeczywistością i fikcją, Eldorado oszustów, naciągaczy i cyfrowych twórców spod ciemnej gwiazdy. Ale przyszła długo zapowiadana sztuczna inteligencja, najpierw trochę niezdarna, a potem błyskawicznie zdobywająca coraz to nowe sprawności. Lekarze, wynalazcy i inni cieszą się niepomiernie, bo oto jesteśmy w przededniu wielkiego skoku. Z pomocą AI będziemy mieli zalew innowacji, z pomocą AI będziemy testować różne pomysły bez konieczności posiadania kosztownych laboratoriów, dzięki AI każdy będzie miał dostęp do niemal całej nauki. Skończy się możliwość odróżniania prawdy i fałszu. Będziemy mieli doskonale sfałszowane świadectwa pisemne, głosowe i zdjęciowe. Oszustwo zdominuje nasze życie codzienne.

Utrata kontaktu z rzeczywistością będzie coraz częściej prowadzić do nowych problemów z tożsamością. Sztuczni przyjaciele, sztuczne doświadczenia, sztuczne ja.

Przewidywania są zawsze ułomne, więc lepiej zatrzymać się przy tym, co już znamy.

Problemy z tożsamością rosną wraz z wzrostem liczby absolwentów psychologii, psychoterapeutów, dziennikarskiego aktywizmu, swobody bełkotu mediów społecznościowych, petycji i ulicznych protestów. Tradycyjne więzi społeczne są już historią. Żyjemy w zatomizowanym społeczeństwie, w którym jednostki jednoczą się w wirtualne grupy, skrzykują się na demonstracje bez znaczenia, wspólnota oburzenia jest coraz częściej silniejsza od wspólnoty pozytywnego działania. Tożsamość protestu wypiera tożsamość pasji. Spełniamy się w udawaniu, nie przestając marzyć o trudnym do zdefiniowania „prawdziwym życiu”. Wirtualny bliźni jawi się jako debil, idiota, imbecyl, więc „huzia na Józia” staje się samą podstawą tożsamości.               

Pragnienie bycia ofiarą staje się nieustannym dążeniem do orgazmu autoempatii. Jeśli  nie mogę być ofiarą, to mogę próbować być kuzynem ofiary, albo przynajmniej człowiekiem bezgranicznie najjaśniejszej ofierze oddanym. Podobno niektórzy gotowi są zapłacić duże pieniądze, żeby prawdziwy potomek czarnych niewolników przyszedł i nawymyślał mi od rasistów. To brzmi jak primaaprilisowy dowcip. Podobno to jednak nie jest to dowcip.

Poziom znerwicowania ludzkości jako gatunku rośnie wraz ze wzrostem dobrobytu. Więź lokalna, która pierwotnie stanowić miała fundament demokracji opartej na samorządzie lokalnym, rozpadła się z powodu urbanizacji, migracji, zmian rynku pracy i rozwoju techniki. Zamiast autentycznych samorządów lokalnych tworzących wielostopniową demokrację parlamentarną, mamy kraj rad z mediami będącymi transmisją partii do mas. (Nie, nie tylko my, to tendencja, która wyrosła w demokracjach z prawdziwymi tradycjami.)  

Odgłosy o największych odkryciach naukowych przerabiamy na tożsamościowe nerwice. Amazon tak reklamuje nową książkę Matthew Cobba o kodzie genetycznym: 

„Life’s Greatest Secret to historia odkrycia i złamania kodu genetycznego. Ten wielki przełom naukowy miał daleko idące konsekwencje, pozwala nam lepiej rozumieć siebie i nasze miejsce w świecie przyrody. Kod stanowi najbardziej uderzający dowód hipotezy Darwina, że wszystkie organizmy są spokrewnione, niesie ze sobą ogromne obietnice poprawy ludzkiego dobrostanu i zmienił sposób, w jaki myślimy o życiu.”

Czy ten sekret pozwoli nam odpowiedzieć na pytanie „ja, czyli kto”? Właśnie zbankrutowała firma, która poszła za tą tęsknotą, wykorzystując odkryty sekret do odpowiadania na pytanie, „a ja, to niby kto?”. Firma 23andMe z próbki śliny opowiadała ciekawskim, z jakich ludzkich skupisk wywodzili się ich przodkowie. O historii wzlotu i upadku tej firmy pisze na łamach „The Free Press” amerykańska pisarka Kat Rosenfield.

„Założona w 2006 roku firma 23andMe skorzystała z przełomowych osiągnięć Human Genome Project, aby oferować konsumentom sekwencjonowanie osobistego DNA. Usługa składała wzniosłą obietnicę: posyłałeś kilka kropli śliny, a firma wysyłała kompletny profil genetyczny, analizując skład etniczny przodków do dziesiątej części procenta.”

No i zaczął się szał szukania korzonków po przystępnej cenie (zaledwie 99 dolarów), a darmowej reklamy dostarczyła Oprah Winfrey pisząc, że lepszego selfie być nie może. Teraz każdy mógł się dowiedzieć, ile w nim Szweda, ile Anglika, a u szczęśliwców trafiał się czasem ułamek potomka Igbo albo Siuksów. Wymarzony moment historyczny, w którym kwestia tożsamości wybiła się na czoło problemów egzystencjalnych, firma zarabiała miliardy, wzmacniając w klientach poczucie, że jednak skądś pochodzą.

Czasy się zmieniły, szlachectwo już nie w modzie, zgoła przeciwnie, chociaż DNA pokazuje raczej geografię i rasę niż przynależność klasową. Rasowe domieszki nobilitują, a rasowa czystość (jeśli nie jest całkiem biała) może uszlachetniać.         

Mając w sobie odrobinę Włocha można jeść pizzę bez poczucia kulturowego zawłaszczenia. Pamiętajmy, że kulinarne kulturowe zawłaszczenie bywało już sprawą poważnych konfliktów. Humus żydowski, czy arabski, bo gdyby był żydowski, to na to zgody nie ma. Kat Rosenfield opisuje awanturę, włącznie z groźbami przemocy wobec właściciela przewoźnej tureckiej kuchni serwującej meksykańską potrawę burrito. Biała modelka z dredami to obraza majestatu, a na kampusie wszyscy jesteśmy Palestyńczykami i to tymi najbardziej właściwymi, w kefijach kryjących twarzyczkę, czyli wcielam się, ale nie zawłaszczam.

Uderzenie w splot finansowy prosperującej firmy przyszło ze strony osoby lub osób, mających szczególnie rozpowszechniony we wszystkich ludzkich populacjach (chociaż nie w równym stopniu aktywny) gen wredności.

Pewnego dnia okazało się, że baza danych osobowych została wykradziona i znalazła się w zupełnie niewłaściwych rękach. Oczywiście wywołało to popłoch i gwałtowną ucieczkę klientów.   

Klienci stali się ofiarami, ale nie takimi jak trzeba. 24 marca szefowa 23andMe, Anne Wojcicki złożyła w sądzie wniosek o upadłość i chwilowo nie wiadomo, kto nam teraz w sprawie genetycznych korzeni może pomóc.

Nawiasem mówiąc trudno odpowiedzieć na pytanie, jak też naszą tożsamość miałaby wzmacniać wiedza o tym, gdzie nasi przodkowie różne rzeczy robili. Tak czy inaczej mamy gwarancję, że wśród setek generacji przodków byli mordercy, kanibale, gwałciciele, jak i tacy, którym udało się przejść przez życie bez tego rodzaju osiągnięć. Tych szczegółów DNA nie wykazuje, nasz wpływ na naszą własną osobowość jest ograniczony, ale nie bez znaczenia.             

Kończąc swoją opowieść o upadku firmy korzennej Kat Rosenfield pisze:

W tym kraju jesteś tym, co kochasz, co tworzysz, w co wierzysz i kim się stajesz; jesteś tym, jak poruszasz się po świecie, jak traktujesz ludzi w nim. I tak, 23andMe mogłoby ci powiedzieć, skąd pochodzą rodzice twoich rodziców; mogłoby nawet ujawnić, którzy z twoich krewnych byli cudzołożnikami lub mordercami. Ale nigdy nie mogłoby ci powiedzieć, kim jesteś.

Też podziwiam Amerykę, to rzeczywiście jest lub była najbardziej udana córa Oświecenia, ale kiedy słyszę mądrości pod hasłem: „możesz być tym, kim chcesz”, mam nie tylko wątpliwości, ale zaczynam lepiej rozumieć zwolenników powrotu do chłopskiego rozumu. Nawet w czasach zarazy można próbować uwierzyć, że naprawdę jesteśmy tym, kim jesteśmy.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com