Żydokomuna w słowach „jednego z nich”

Żydokomuna w słowach „jednego z nich”

Paweł Jędrzejewski [ 7 PAŹDZIERNIKA 2019 ]


Maksymilian Henryk Horwitz-Walecki w roku 1898

W Warszawie, w roku 1905, Maksymilian Horwitz, wnuk rabina gminy wiedeńskiej Lazara Horwitza, ówczesny działacz PPS, późniejszy członek Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Polski i Komitetu Wykonawczego Międzynarodówki Komunistycznej, napisał blisko stustronicową broszurę pod tytułem „W kwestyi żydowskiej”. Ukazała się ona w Krakowie w roku 1907.

Autor, wówczas niespełna trzydziestoletni, odnotowując przełomowy proces odchodzenia Żydów od religii, która od zawsze była jedynym trwałym czynnikiem nadającym im tożsamość, zastanawiał się, jakie istnieją przed nimi perspektywy. Najpierw stwierdza:

Współczesny ruch kulturalny wśród Żydów, wciągając ich w wir spraw świeckich i społecznych, jednocześnie emancypuje ich od przepisów religijnych, a przeto i samej religii zadaje cios śmiertelny. Nigdzie ruchowi kulturalnemu nie towarzyszył taki fanatyzm antyreligijny, jak właśnie wśród Żydów. Pociąga to za sobą, w stopniu daleko wyższym, niż u innych grup ludzkości, upadek dawnych obyczajów i tradycyi, związanych tak ściśle z religią. (…) zaprawdę bardzo się wyda wątpliwem, czy żydostwo, jako całość, upadek ten przetrwa, czy po wyzbyciu się, spajających ich, wiązadeł religii.

Fanatyzm antyreligijny! Upadek!

Co więc czeka Żydów?

Zdaniem Horwitza, istnieją trzy drogi.

Jedna – droga skompromitowana, czyli asymilacja.

Druga – sztuczna i ograniczająca, czyli nacjonalizm (i syjonizm, stanowiący „dopełnienie nacjonalizmu żydowskiego ideą emigracyjną”).

Wreszcie trzecia, z którą autor w pełni się utożsamia: przystąpienie do „obozu społeczno-demokratycznego” lub „demokracji społecznej”, pod którymi to nazwami ukrywa się w jego tekście ruch socjalistyczny, komunistyczny, rewolucyjny.

Skąd wynikała potrzeba asymilacji?

Żyd, aby się stać człowiekiem, musiał przestać być Żydem, musiał się stać Polakiem (..) Zaś Żyd niezasymilowany, Żyd nie podniesiony jeszcze do godności Polaka, był jakimś pod-człowiekiem; do człowieczeństwa można było u nas trafić tylko przez polskość, i to nie na pewniaka, bo nuż ktoś poda w wątpliwość „szczerość” takiego neofity polskości?

Autor odrzuca asymilację. Asymilacja wchodzi – zdaniem autora – w konflikt z ludzką godnością, wymaga wysokiej ceny – utraty tożsamości:

Neofici polskości, chcąc jaknajrychlej stać się jaknajbardziej „prawdziwymi Polakami z silną domieszką szlacheckości, uważali sobie za obowiązek przejmować bezkrytycznie całą obyczajowość szlachecko-polską (…). Bezkrytycznie: bo wszelka krytyka z ich strony mogłaby się wydawać tym, do których wkupić się chcieli, podejrzaną, trącącą żydostwem czy neofictwem. Całem ich usiłowaniem i całą myślą było, stać się jaknajbardziej poprawnymi przeciętnymi Polakami. Tłumiło to w nich wszelką samodzielność, wszelką oryginalność, bo nużby się w tym odmiennym ich poglądzie zarysował fatalny dowód ich pochodzenia! Dogmatem ich życia było: stać się całkowicie, aż do złudzenia Polakami. Wyrobiło to w nich pewną lękliwość, dwulicowość, nieszczerość — bezwiedną często, poczciwą nieraz, niemniej jednak poniżającą, wypaczającą, hamującą. Wstydzili się swego pochodzenia. (…) Z jakąż napoły zawstydzoną, napoły dumną miną przyjmowali komplementy, które prawił im niekiedy jakiś autentyczny Polak, klepiąc ich po przyjacielsku po łopatce: „Ty jesteś prawdziwym Polakiem; niema w tobie za grosz nic żydowskiego; gdybym nie wiedział, nigdybym nie powiedział…; gdybyż to wszyscy Żydzi byli tacy, jak ty! Ale ty z tym obrzydliwym, szachrajskim, żargonowym motłochem nie masz nic wspólnego!” Jakąż przyjemność sprawiało, gdy w jakimś miejscu publicznym, w teatrze, w wagonie, na ławce w Ogrodzie Saskim, ktoś niepoinformowany wziął naszego neofitę polskości za prawdziwego Polaka, chociażby omyłka ta wyrażała się w wymyślaniu na Żydów wogóle. Jakże przyjemnie było, gdy ktoś dowiedziawszy się o żydostwie swego interlokutora oznajmiał: „Jakto? Pan jesteś Żydem? Nigdybym nie powiedział !

Autor odrzuca także syjonizm. Czyni to bez najmniejszych wątpliwości:

Doktryna jedności narodowej jest fałszywa, jako domniemane stwierdzenie faktu; taktyka solidarności narodowej zgubna, jako reguła postępowania.

Konsekwentnie więc:

Działalność oświatowa i kulturalna syonistów (…) zatruta jest rozlanym we wszystkich jej przejawach duchem ciasnego i konserwatywnego nacyonalizmu, który często pielęgnuje to, co należałoby wyrywać z korzeniem, pomija zaś tendencyjnie wszystko, co sprzyjałoby zbliżeniu i zbrataniu Żydów z ludami otaczającymi, albo wyświetlałoby wewnętrzne antagonizmy społeczne, druzgocące jedność narodową.

Nacjonalizm przeciwstawia się „zbrataniu z ludami otaczającymi”!

Stąd bardzo mocny wniosek ostateczny i ostatecznie odrzucający syjonizm:

O tę odrębność i oryginalność, której może zaszkodzić zbytnie nasze zbliżenie się do innych narodowości, która dla ‚normalnego rozwoju’ potrzebuje klosza szklanego, muru chińskiego, czy nawet Palestyny lub Ugandy — troszczymy się tyle, co o zeszłoroczny śnieg; i owszem, im prędzej się jej pozbędziemy, tem lepiej.

Żydom pozostaje więc trzecia droga: zachowanie tożsamości a jednocześnie działalność rewolucyjna, zmieniająca świat. Ona już istnieje i Żydzi odnajdują w niej wyjątkowe spełnienie:

W akcyi tej, opartej na współdziałaniu wszystkich narodowości, związanych jednością podstawowych swych interesów, Żydzi wzięli wybitny i zaszczytny udział. (…) Jedno przecież podnieśmy z całą siłą: w tej właśnie akcyi uwydatnił się w całej swej wielkości i pięknie — nowy Żyd-człowiek. Pokazała ona światu — i co, być może, ważniejsza, pokazała samym Żydom — jakie typy, jakich ludzi, jakie masy uduchowione, silne i śmiałe może wykrzesać idea walki z przybitych i udręczonych tłumów. Rozbiła w drzazgi stary, tradycyjny obraz Żyda, trzymającego się na powierzchni życia jedynie giętkością swego karku, mieszaniną pozornej pokory z wytrwałą chytrością. Zaprzeczyła czynem odwiecznym wyobrażeniom i przesądom o „duszy żydowskiej”. Po raz pierwszy bodaj od czasu Machabeuszów, Eleazara i Barkochby stworzyła w dziejach Żydów okres bohaterski, okres bohaterstwa czynnego.

„Nowy Żyd-człowiek”?!

Nie bacząc przecież na te wszystkie przeszkody i przestrogi, śmiało ponieśli nowi szermierze w masę żydowską pochodnię świadomości klasowej, i podnieśli tę masę do walki o swe interesy i o swe prawa. Z wersetem talmudycznym na ustach: „Kto ci pomoże, jeśli nie ty sam? A jakaż będzie twa siła, jeśli będziesz odosobniony? I kiedyż, jeśli nie dziś?“ poszli oni do robotnika żydowskiego i nauczyli go solidarności i walki, nauczyli go czuć, myśleć i żyć.

Tylko ta droga uwalnia Żydów – zdaniem autora – zarówno od przymusowej nieautentyczności asymilacji jak i jej przeciwieństwa – przymusowej izolacji, która jest nieuniknioną konsekwencja nacjonalizmu:

Proletaryat polski nie wymaga bynajmniej od robotnika żydowskiego, aby, zanim się stanie równym mu bratem, stał on się uprzednio Polakiem. Robotnik żydowski nie potrzebuje wcale wyzbywać się swojej „żydowskości”, ani zapierać swego pochodzenia, aby stanąć w jednym szeregu ze swoim polskim towarzyszem, jako równy z równym, we wspólnej walce o wspólne interesy. (…) Przemówienie żargonowe na wspólnem zebraniu albo na wspólnej uroczystości, nikogo nie razi; gdy robotnik żydowski łamaną nawet polszczyzną, przemówi do polskich swych towarzyszów — w nikim to nie obudzi śmiechu lub przedrzeźniania. Bije z tych stosunków naturalność, wzajemny szacunek i wzajemne zaufanie. A źródłem tego „cudu“ — bo cudem trudnym do wiary wydawać się musi oczom burżuazyjnym — jest wspólna podstawowa idea i zrodzony przez nią wspólny czyn.

Chciałoby się zakrzyknąć: „o naiwności!”, jednak takie okrzyki łatwo wydawać w ponad sto lat po dacie publikacji broszury Horwitza. A wtedy dla wielu silniejsza była wiara w „cud”.

Dotarcie do polskości otwartej na innych, gościnnej, było możliwe tylko poprzez kręgi postępowe i lewicowe. Często komunizujące czy komunistyczne. Tym bardziej, że stały one po stronie słabszych, wyzyskiwanych, biednych. W ten sposób wybór żydokomuny stanowił niejako samosprawdzającą się przepowiednię. Swoje życie Żydzi wiązali ze środowiskami radykalnej lewicy, bo tylko tam mogli czuć się jak u siebie, a do tego uważać, że są po słusznej stronie etycznej, stając w obronie ludzi pokrzywdzonych.

A skąd tu czas przeszły w tym ostatnim cytacie?

Bo to już cytat z zupełnie innego tekstu całkiem innego autora: to fragment wydanej przed kilku laty książki Pawła Śpiewaka „Żydokomuna. Interpretacje historyczne„.

Minęło ponad sto lat. Minął cały XX wiek.

Książka Pawła Śpiewaka nawiązuje porażająco bliski dialog z broszurą Maksymiliana Horwitza po stu siedmiu latach. Dlatego jest sensowne zestawienie ich tu razem. Dopełniają się w niezwykły sposób.

Oglądamy przecież i tu i tam to samo zjawisko.

W broszurze „W kwestii żydowskiej” opisane przez jego uczestnika, który patrzy w swoją i żydowską przyszłość i opisuje stan swojego umysłu i reprezentatywnych dla jego środowiska poglądów na samym początku wydarzeń. W „Żydokomunie” natomiast – napisanej przez „późnego wnuka” – oglądamy je z perspektywy historycznej, gdy wszystko, co miało się stać, już się stało, wszystkie złudzenia runęły, kurz opadł i dawno czas na pierwsze podsumowania.

Maksymilian Horwitz (Walecki), w ostatnich latach życia już w niełasce, redaktor czasopisma „Komunisticzeskij Internacjonał”, aresztowany w Moskwie w czerwcu 1937 roku przez NKWD, został rozstrzelany w tym samym roku podczas tzw. „wielkiej czystki”.

Maksymilian Horwitz przed rozstrzelaniem. Archiwum NKWD.

W swojej broszurze wydanej 30 lat wcześniej zamieścił – na temat działalności komunistycznej i potrzeby rewolucji – zdania, których mały fragment świadczy o tym, że wykluczając co prawda jakąkolwiek klęskę, miał jednak – jako z zawodu matematyk i logik – przebłysk zwątpienia. On właśnie okazał się po wielu dziesięcioleciach jedyną diagnozą, w której Horwitz miałby całkowitą rację, gdyby jej nie wykluczył.

Pisał:

A przecież nie jest to bohaterstwo rozpaczy. Bije zeń potężna wiara w zwycięstwo, twarde i nieugięte przekonanie, że cierniowa ta droga doprowadzi do celu. I albo wszystkie przejawy lat ostatnich mylą nas — a z nami cały świat myślący — albo wiara ta i to przekonanie słuszne są, a osiągnięcie celu, który lubo nie jest jeszcze ostatecznym, jest wszakże doniosłym etapem, jest już bliskie.

Tak. Te przejawy „myliły„. A „myślący świat” – nie był wcale myślącym, a jedynie zadufanym w swoich racjach i tworzącym w ich imię nową religię, której stosy miały już wkrótce zapłonąć.

O udziale Żydów w budowaniu i podpalaniu tych stosów, na których płonęły miliony niewinnych ludzi, a także o tym, jak oni sami na nich płonęli, jest właśnie książka Pawła Śpiewaka „Żydokomuna” sprzed siedmiu lat, którą mocno skrytykowano i która w sumie przeszła bez echa.

Postać Maksymiliana Horwitza oraz jego przemyślenia, które wyjaśniają tak wiele, w ogóle się w niej nie pojawiają…


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com