W Izraelu pycha, buta i głupota bywają silniejsze niż przykazanie miłości i współczucia
Paweł Smoleński
Amos Oz (fot. Adam Golec / Agencja Gazeta)
Amos Oz pisał, by ci, którzy są akurat górą, nie czynili mniejszym tego, czego sami nie chcieliby doświadczyć. Że lepiej jest zwinąć pawi ogon, a za to porozmawiać. I tak dalej.
Paweł Smoleński – pisarz, publicysta, reporter “Gazety Wyborczej”
U progu lat 80. XX w. Amos Oz przejechał swój kraj z zachodu na wschód. Efektem wyprawy była książka „Na ziemi Izraela”, szczera do bólu i tak samo polityczna. Choć Oz zastrzegał, że bardziej zależy mu na portrecie Erec Israel: jego podziałów, swarów, traum, nadziei i radości, niż na politycznej bieżączce, bo ta zawsze ulatuje jak dym z komina. Nie było telefonów komórkowych, internetu, katastrofy klimatycznej i bitcoinów – inna epoka. Ale choć nasze otoczenie zmieniło się niewyobrażalnie, człowiek, niech będzie Izraelczykiem, pozostał taki sam. Co znaczy, że potrafimy wiele wymyślić, by ułatwić sobie życie, ale nasz charakter czuwa dzień i noc, aby kłopoty były po staremu, a nawet większe.
Izrael w Jom Kippur
Izraelska gazeta „Yedioth Ahronoth” postanowiła powtórzyć przygodę Oza. Wysłała w podróż największych pisarzy i dziennikarzy, by odwiedzali miejsca wizytowane przez niego ponad 30 lat temu. Rzecz ukazała się przed świętem Jom Kippur, a więc dniami pokuty i niekiedy gorzkiego rachunku sumienia. W Jom Kippur cały Izrael, także ten telawiwski – rozbawiony, wytatuowany, hedonistyczny, beztrosko uśmiechnięty (inaczej niż modląca się Jerozolima) – zatrzymuje się na kilkadziesiąt godzin, zamyśla, patrzy w duszę. Ulice są puste, najzagorzalsi ateiści powstrzymują się od jedzenia lub tylko gotowania, by zapachem przypraw nie drażnić wierzących sąsiadów. Izrael zastanawia się nad sobą.
Bardzo lubię Jom Kippur właśnie w Tel Awiwie. Zdaje mi się bowiem, że nawet największemu trzpiotowi potrzebny jest raz w roku dzień, gdy pochyli głowę, wybaczy i poprosi o wybaczenie. Dlatego nie mam wątpliwości, iż „Yedioth Ahronoth” celowo wybrał czas publikacji literackiego suplementu śladami Oza. Gazeta wprawdzie nie ma za wiele wspólnego z lewicą (Amos był lewicowcem), ale z rzetelnością i uczciwością jak najbardziej. Pewnie więc jej redaktorzy umyślili, że skoro idą dni pokuty, niech czytelnicy pomyślą i uderzą się w piersi.
Pycha, buta, głupota
Pisał więc Amos, by ci, którzy są akurat górą, nie czynili mniejszym tego, czego sami nie chcieliby doświadczyć. Żeby nie mówić okupowanym Palestyńczykom, że nie są okupowani, skoro okupowanymi się czują. Żeby porzucić pewność, iż sojusz religii z nacjonalizmem jest jedyną prawdą, bowiem prawd jest tyle, ile ludzi, a i tak Stwórca swoje wie.
Że to jednak nie jest przypadek, iż pisarze patrzą władzy na ręce, mimo iż ona ich nie czyta, za to łaje i poucza, chyba że trafią wielką nagrodę.
Oraz że lepiej jest zwinąć pawi ogon, a za to porozmawiać. I tak dalej.
Nie sądzę, by wielu posłuchało Amosa Oza. Pycha, buta, głupota, pewność siebie i skłonność do wykluczania są w ludziach silniejsze niż przykazanie miłości i współczucia, choć na nie ochoczo powołują się nawet najwięksi chuligani.
Nie ma w polskiej literaturze takiej książki jak „Na ziemi Izraela”. Szkoda, może jeszcze się przytrafi. Tym bardziej więc nie ma do niej suplementu. Nie przejrzeliśmy się w takim lustrze, jakie przed Izraelczykami ustawił Amos Oz. Trochę żal, a to z racji na cierpliwość papieru, bo ten zachowuje na zawsze słowa mądrych i niepokornych, żeby później – dla spokoju własnego sumienia – ci zwykli, niezainteresowani, zadowoleni i przekupieni mogli je odkurzyć i powiedzieć, że jednak ktoś coś czuł i myślał, więc grzech jest mniejszy.
Tyle że póki nie nadejdzie refleksja, najczęściej wywołana katastrofą, trud ostrzegania to woda lana na piasek. Pisarz Assaf Gavron pojechał tropem Oza do osiedla Ofra na Zachodnim Brzegu. Zdaje się, że dla Amosa były to najważniejsze spotkania tamtej podróży, bo poświęcił im dwa rozdziały. W Ofrze jak w pigułce znalazł wszystko, przed czym ostrzegał; bywają niekiedy miejsca i sytuacje, które są jak soczewka skupiająca światło.
– I jak tam w Ofrze? – spytałem Assafa.
– Tak samo albo gorzej – odpowiedział.
Co znaczy, że ludzie najczęściej błąd traktują jak sukces, a grzech jak dobry uczynek. I tyle by było na następne cztery lata.
Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com